Dla kaznodziei niezwykle ważne jest, aby identyfikacja słuchaczy z jego słowami nie zamieniła się w bezkrytyczny zachwyt.
Chciałbym dorzucić kilka myśli na marginesie nauczania ks. Dominika Chmielewskiego, które zostało ostatnio poddane teologicznej krytyce przez niemałą już grupę kompetentnych w tym zakresie osób.
Nauczanie salezjanina nie tyle jest systematycznym wykładem prawd wiary, ile wpisuje się w pewien żarliwy nurt kaznodziejski. W jaki sposób powstaje to zjawisko, jak ten strumień wzbiera?
Zbyt boleśnie doświadczałem w swoim życiu zapaści w kaznodziejski narcyzm, by nie obawiać się, że mogę popłynąć w poczucie wyjątkowości. Teraz już wiem, że trzeba schować się za Słowem
Łączą się w tym nurcie charyzma, skłonna do przesady osuwającej się w teologiczne błędy, oraz żarliwe oddanie słuchaczy. Odbiorcy żarliwie głoszonego przekazu Słowa mają poczucie uczestnictwa w czymś wyjątkowym. To sprawia, że sami wycofują krytyczny osąd wobec tego, co słyszą i stają się nieufni wobec każdego, kto ośmiela się taką krytykę podjąć. Niech te kilka myśli poniżej będzie przestrogą dla nas kaznodziejów oraz prośbą do oddanych słuchaczy o mniej żarliwe przywiązanie do swych autorytetów.
Prorok w euforii
Każdy kaznodzieja może znaleźć się w sytuacji, której doświadczył wielki prorok Eliasz. Po pokonaniu w spektakularny sposób proroków Baala, a w ślad za tym – oporu i rezerwy Izraelitów – słyszy jak Lud skanduje słowa: „Naprawdę Pan jest Bogiem!” (1 Krl 18,39). W oryginale w tym wyznaniu wybrzmiewa również imię własne proroka: Elijahu…
Być może uniesienie tą fuzją Bożego i Eliaszowego imienia tłumaczy niepokojącą decyzję proroka, aby wymordować swych adwersarzy. Nie ma w tekście biblijnym wzmianki, żeby takie polecenie padło z ust Boga. Eliasz sam rozkazał: „Chwytajcie proroków Baala! Niech nikt z nich nie ujdzie!» Zaraz więc ich schwytali. Eliasz zaś sprowadził ich do potoku Kiszon i tam ich wytracił” (1 Krl 18,40).
Prorok w euforii posiada wstrząsająco duży wpływ na zachwycone audytorium. Ci ludzie byli najpierw świadkami porywającej polemicznej, momentami szyderczej mowy proroka, a na końcu widzieli w znaku ognia potwierdzenie jego religijnego autorytetu. Żarliwy kaznodzieja i żarliwi wyznawcy. Ta historia lubi się powtarzać.
Często zdarza się tak, że ludzie słuchający naszych kazań czują się wprowadzeni w nowe doświadczenie Boga. To dla nich niezwykle cenne przeżycie. Wiążą je z nami – wpisują weń nasze imiona. Z jednej strony mamy przekonanie, że żadna to nasza specjalna zasługa, że jesteśmy tyko narzędziami. Z drugiej jednak strony, w chwilach, gdy zwycięża próżność, możemy zacząć słyszeć własne imię w tej chwale oddawanej Bogu.
Narcyzm kaznodziejski
Czucie się ważnym w tak istotnych obszarach czyjegoś życia jest obarczone sporym ładunkiem ryzyka, że uruchomi to duchowy narcyzm. Zapewne kaznodzieje dojrzalsi umieją zrobić, tak jak Jan Chrzciciel, krok do tyłu („On ma wzrastać, a ja się umniejszać” – J 3,30). Mniej uważnym może jednak przyjść chęć, by być ważniejszym jeszcze bardziej wyraziście. By dawać innym coś, czego nie otrzymają nigdzie indziej.
To bardzo miłe uczucie, gdy słyszysz, że ktoś przyszedł specjalnie dla ciebie, bo właśnie twój sposób mówienia trafia wyjątkowo mocno. A za nim przychodzi następna osoba. Coraz więcej ludzi dzieli się przekonaniem, że za naszym pośrednictwem spotyka ich coś wcześniej niespotykanego.
Zaczynamy mieć swoich „fanów”. Czyż nie mają ich muzycy, aktorzy, standuperzy, pisarze i modelki? Jednak oni wszyscy z oczywistych powodów zostawiają swoich fanów z danym im przeżyciem, usuwając się w, zazwyczaj pilnie chronioną, prywatność.
Popularny kaznodzieja – inaczej. Jest często proszony o indywidualne kierownictwo, o towarzyszenie duchowe bardziej osobiste niż z wyżyn ambony. Relacje ze słuchaczami intensyfikują się. Zaczynamy mieć dostęp do bardzo osobistych historii życia i duchowych przełomów wiązanych z nami.
Te historie – za zgodą ich właścicieli – zaczynają być częścią naszego przepowiadania, mimochodem potwierdzając skuteczność naszego oddziaływania. Coraz więcej ludzi chce mieć to, o czym słyszą, że dostali inni. Rośnie kolejka czekających na rozmowę, na kolejne spotkania, następne rekolekcje.
Schować się za Słowem
W nadmiarze zachwytów, poczucia znaczenia, wyjątkowości, zmęczenia, nadmiaru – nie tak trudno stracić do siebie dystans. W tym transie – coraz łatwiej o nieuwagę, przesadę, brak troski o precyzję wypowiedzi. Jak przerwać ten niezdrowy i ryzykowny pęd? Czy wolno zwolnić, gdy tak wielu duszpasterzy funkcjonuje z drażniącą niedbałością lub rozleniwieniem, bądź asekuracyjną rutyną?
Co jakiś czas spotykam się z pytaniami bliskich mi ludzi o to, czy mam czas na odpoczynek, na własną modlitwę i przygotowanie rekolekcji. Jestem bardzo wdzięczny tym osobom.
Wiem, że gdybym zaczął mówić rzeczy dziwne, niezgodne z nauką Kościoła – natychmiast przyszliby, aby zwrócić mi na to uwagę. Nie jestem dla nich na szczęście jedynym punktem odniesienia w komentarzach do Biblii i rozwoju duchowego. Gdy wyłapują jakieś płycizny czy rzeczy kontrowersyjne – mają odwagę o tym mówić.
Dla mnie to niezwykle ważne – by identyfikacja z moimi słowami tych, którzy mnie słuchają, nie zamieniła się w bezkrytyczny zachwyt. Nie służy to żadnej ze stron.
Zbyt boleśnie doświadczałem w swoim życiu zapaści w kaznodziejski narcyzm, by nie obawiać się, że – przy stracie krytycyzmu wobec siebie – mogę popłynąć w poczucie wyjątkowości. Teraz już wiem, że trzeba schować się za Słowem.
Tym, co naprawdę jest jednak wyjątkowe – to miłość naszego Boga, którą niezdarnie usiłujemy opowiedzieć. Ta opowieść nie zaczęła się dziś – trwa przez całą historię poszukiwania prawdy i właściwych słów jej wyrazu. Dobrze jest brzmieć symfonicznie w tym przekazie. Tak, aby nawet gdy jeden głos wypadnie z choru – pieśń nie straciła swojego porywającego piękna.
Przeczytaj także: Wojciech Jędrzejewski OP, Idąc przez mrok
Ładne.
Fakt. Ale nie kierowane do tych, którzy lubią barokową przesadę i hiperbolę. Oni wiedzą swoje i zdania od tego nie zmienią.
W takim razie dodam, bo mam prawo do własnej interpretacji artykułu jako czytelnik, której nie przypisuję Autorowi. Mądry dominikanin nie zauważa błędów doktrynalnych (bo ich raczej nie ma), boi się jednak, by rzeka emocji nie wylała.
Owszem, boi się niekontrolowanych emocji przekraczających granice zdrowego rozsądku. Religia, która czci wiele czynów z przeszłości, które mierzone dzisiejszą miarą granice te przekraczały jest w tej kwestii bardzo mocno narażona na powtórkę i to w czasach gdy szaleńczość pewnych czynów tym bardziej jest widoczna.
A do tego właśnie widzieliśmy ostatnio kryminalne skutki istnienia jednej sekty.
@Aureliusz, ciekawe jak każdy potrafi czytać to co chce z tego samego tekstu. O ile się zgodzę, że tekst słusznie skupia się na ryzyku popłynięcia z emocjami tej nauki. To nie zgodzę się, że „mądry dominikanin nie zauważa błędów doktrynalnych”. Jest mowa o poddaniu teologicznej krytyce i osuwaniu się w trologiczne błędy. Zgadza się, że to słabsze zarzuty, ale zarzuty co do jakości, a nie tylko stylu nauczania. Ale nie mnie to oceniać, możliwe że Pan jest teologiem więc Pana sąd bardziej adekwatny. Jeśli mogę podzielić się moim subiektywnym wrażeniem, które odzwierciedla mój brak zaufania do „autorytetu” Kościoła, to po prostu ks.Dominik ma plecy i włos z głowy mu nie spadnie i dalej będzie zwodził tłumy i przynosił zyski w postaci wpływów do kasy. A potem conajwyżej Kościół będzie płacił odszkodowania pokrzywdzonym. Przemoc psychiczna to także przemoc i odszkodowania można dochodzić. Pozdrawiam.
Droga Pani Anno!
Dominikanin raczej przestrzega przed tym osuwaniem się w teologiczne błędy, niż stwierdza cos konkretnego u salezjanina.
Mi najbardziej u ks. D. Ch. nie podoba się krzykliwość, czyli emocjonalna retoryka.
Merytorycznie, weźmy dla przykładu tę mariologię. Tu nie na niczego więcej niż np. w traktacie św. Ludwika Grigiona de Monfort. W obu przypadkach maksymalizm.
JP2 użył 5 lub 6 razy słowa Współodkupicielka. Papież Franciszek boi się, by tytuł ten nie oznaczał dwojga Odkupicieli. Ale zerwanie z ciąglością grzechu pierworodnego następuje w poczęciu Maryi Niepokalanej. Ona w ten sposób warunkuje niejako dzielo odkupienia, czyli współpracuje. Jak to nazwać, by także uszanować tych, którzy tego tytułu używali, np. bl. Stefan Wyszyński.
Emocje będą miejscem, gdzie dojdzie do ostatecznej walki między zwolennikami i przeciwnikami ks. D.Ch. Na razie jedni i drudzy prezentują się jako wojownicy gotowi do walki. Niestety.
Wojciech Jędrzejewski OP pisze o aspekcie kaznodziejskim, a nie doktrynalnym – bo taka była prośba od redakcji. Wyraźnie to zaznaczył we wstępie: „Chciałbym dorzucić kilka myśli na marginesie nauczania ks. Dominika Chmielewskiego, które zostało ostatnio poddane teologicznej krytyce przez niemałą już grupę kompetentnych w tym zakresie osób”. Żadną miarą nie da się z tego wyciągnąć wniosku, że on nie widzi problemów doktrynalnych.
Analogicznie Monika Białkowska pisała o aspekcie doktrynalnym, a nie kaznodziejskim. Żadną miarą nie da się z tego wyciągnąć wniosku, że ona nie widzi problemów, które opisał Jędrzejewski.
Określenie 'Współodkupicielka’ występuje w bardzo starej (o wiele starszej niż bł. Prymas Wyszyński i św. Jan Paweł II) i powszechnie odmawianej – praktycznie w każdej parafii – modlitwie rzymskiej do Matki Bożej Nieustającej Pomocy. W innej modlitwie (litanii) do MBNP występuje wezwanie 'Szafarko łask wszelkich’. Powiem szczerze, że te określenia kojarzą mi się właśnie z tymi modlitwami, a nie z Dominikiem.
https://kosciol.wiara.pl/doc/490258.Matka-Boza-Nieustajacej-Pomocy/3#Par4
Proszę wybaczyć mi moją bezczelność, ale jeśli coś mnie w tej sprawie szokuje to przypuszczenie, że teologowie piszący o o. Dominiku wydają się o tym nie wiedzieć.
W.ojtek, w tej modliwie są zwroty do matki, nie ma pomieszania z poplątaniem o jakiś żonach i oblubiennicach czy randkach, albo córkach. W dodatku tam matka jest jedynie pośredniczką w prośbach kierowanych do Jezusa, a jeśli jest słowo 'Współodkupicielka’ to z naturalnym uzasadnieniem, że cierpiała patrząc na śmierć swojego dziecka. Ta modlitwa jest prosta. A ks.Dominik sprawia na mnie wrażenie żądnego większych emocji, jakby mu się znudziło. No ja mam wrażenie, że jednak ks.Dominik ma problem. Nie koniecznie problem teologiczny.
W.ojtek, owszem, ten termin występował historycznie, ale każdy teolog wie dlaczego ostatecznie go odrzucono. Bo wprowadza w błąd, mimo swojej historyczności. Z punktu widzenia językowego jest nie do zaakceptowania, mimo treści, które niesie.
Udało mi się porwać tłumy. A zatem jestem Bogiem. (z Bogiem). Oj tam. Co za różnica.
Bardzo bardzo dziękuję za ten tekst. Ale się wpisał w czas 😉
„Czucie się ważnym w tak istotnych obszarach czyjegoś życia jest obarczone sporym ładunkiem ryzyka,
że uruchomi to duchowy narcyzm.” W punkt! Amen.
Wiele lat temu wyciągałam miesiącami z sekty pewną osobę. Gryf 144.
Na początku słuchałam, a miała mi wiele do powiedzenia. Cudowności przeróżne.
Kryształy w kolanach, mądrość, zbawienie itp.
Słuchałam, ponieważ słuchać umiem różnych osób 🙂
Kiedy zaczęłam podważać jej entuzjazm i zadawać pytania, zaczęła się trochę inna śpiewka.
Charakterystyczne spięcie. Nacisk argumentacji. Niechęć. I te treści.
Budziły we mnie irracjonalny strach.
Po ostatnim doświadczeniu czytania komentarzy zwolenników księdza Chmielewskiego na Więzi – wróciły te emocje.
Mam coraz więcej watpliwości czy w ogóle płomienne kaznodziejstwo to nie lansowanie siebie.
I czy jest potrzebne. Emocje emocje emocje. Jak na grzybach.
Czy ta nadmierna troska o zbawienie czyjeś duszy, to nie jest niekiedy wyraz własnej pychy.
Uwierz dzięki mnie, a ja skromnie lub nieskromnie zapiszę Ciebie w kajeciku – kolejna.
Wierzę lepiej niż ty, moja wiara jest lepsza niż twoja.
Czy to poganianie ludzi, by już teraz, zaraz czuli miłość Boga to nie jest jakiś rodzaj słodkiej przemocy? Czy ten haj duchowy to nie jest taka zabawa duchem, tylko pytanie jakim?
„Tym, co naprawdę jest jednak wyjątkowe – to miłość naszego Boga, którą niezdarnie usiłujemy opowiedzieć.”
Tak! Ale jak ją opowiedzieć? Oto jest pytanie. Sama sobie je zadaję.
To w ogóle paradoks, że chrześcijaństwo przez wieki przemocowo narzucało miłość Boga.
Czy ktoś się nad tym zastanowił? Jak można zmusić do miłości?
Jak tylko utraciło władzę w pewnych obszarach – wielu powiedziało „dziękuję, ale nie”.
Zakochanie to piękna faza, ale można też być jak stalker.
To naprawdę świetny wykład Tadeusza Bartosia i bardzo mu za niego dziękuję.
Linkuję ponownie, bo w morzu 300 komentarzy mógł umknąć.
https://www.youtube.com/watch?v=MziJmh554AI Gry czasu. Tadeusz Bartoś.
„Dobrze jest brzmieć symfonicznie w tym przekazie. Tak, aby nawet gdy jeden głos wypadnie z chóru – pieśń nie straciła swojego porywającego piękna.”
Gorzej, gdy wielu fałszuje. Wtedy zasłania Jego. I chyba tak się dzieje w KRK.
Gałczyński.
„Ziemia i niebo przemijają,
lecz słowo moje nie przeminie”;
kto to powiedział? kto powiedział?
Zapomniałem.
Zapomnieć snadniej. Przebacz, Panie:
za duży wiatr na moją wełnę;
ach, odsuń swoją straszną pełnię;
powstrzymaj flukty w oceanie…”
Słuchanie czyjeś historii wymaga od nas poświęcenia swojego czasu. I empatii.
Głośno nie znaczy lepiej. Za duży wiatr na moją wełnę.
Głośno znaczy – rozpaczliwie, bo nie mam innego sposobu. Aha – czyli przemoc.
Kiedyś linkowałam. Teraz bardziej pasuje.
https://www.youtube.com/watch?v=cq2paBCLSSc
Jędrzejewski po prostu dużo o sobie wie. A poznanie siebie to coś o czym Kościół parafialny zupełnie, ale to zupełnie zapomniał. A wręcz ucieka od tego i broni się, i tak będzie aż do upadku.
@Joanna Krzeczkowska „Tak! Ale jak ją opowiedzieć? Oto jest pytanie. Sama sobie je zadaję.”
Trzeba wejść na drogę nawrócenia, a to zaczyna się od stanięcia w prawdzie przed Bogiem, bo tylko człowiek stający w prawdzie przed Bogiem może odpowiedzieć na Jego miłość. A my w zdecydowanej większości nic ale to nic o sobie nie wiemy. To będę powtarzał do znudzenia. Od czego zacząć?
Pod tym linkiem http://mateusz.pl/ksiazki/ja-cd/ja-cd-119.htm jest min. punkt „Wejście w nieuporządkowane uczucia początkiem nawrócenia”, w którym czytamy: „Nawrócenie domaga się od nas wejścia w świat naszych nieuporządkowanych uczuć. Poznać świat uczuć człowieka to w pewnym sensie poznać samego człowieka. Poprzez nasze uczucia ujawnia się bowiem to, co jest w nas najgłębszego: nasze pragnienia, tęsknoty, nadzieje, oczekiwania, ale także nasze potrzeby, obawy, lęki, gniew, niezadowolenie z siebie i z innych. Jeżeli pragniemy poznać siebie, by móc poznawać Boga, to trzeba nam się odwołać nie tyle do naszych myśli o nas samych, co raczej do naszych uczuć, rozumianych jednak bardzo szeroko.”
I tutaj: http://mateusz.pl/ksiazki/ja-cd/ja-cd-220.htm czytamy: „Aby móc wejść w świat własnych uczuć, szczególnie tych nieuporządkowanych, trzeba pokonać najpierw opór wewnętrzny, jaki rodzi się w nas, kiedy próbujemy zakwestionować nasz utrwalony obraz siebie samych, nasze zastarzałe i skostniałe schematy myślowe, schematy reagowania, przeżywania i odczuwania.”
To przez ten opór wewnętrzny wolimy nic o sobie nie wiedzieć. Wyznawcy różnych charyzmatycznych kaznodziejów wolą ich uwielbiać niż stanąć w prawdzie przed Bogiem.
Ale o tym nikt w Kościele parafialnym nie chce słuchać. Jakiekolwiek próby przekonywania kogokolwiek kończą się ostracyzmem. Ta postawa też jest opisana: „Urazowe reagowanie na krytykę, nieraz najbardziej słuszną, jaką obserwujemy u siebie i u innych, ukazuje jak bardzo jesteśmy nieświadomi siebie i zamknięci na to, co jest w nas, w naszym trzecim pomieszczeniu.”
Jeśli zaangażowany katolik nie wchodzi na drogę nawrócenia to żyje w iluzji. Jest ślepy ale o tym nie wie. Poucza innych i próbuje ich prowadzić, ale gdzie może zaprowadzić ślepiec?
@Strzelec
Ok. Rozumiem o czym piszesz, i zgadzam się – pozostaje pytanie jak to robić.
Samemu w oparciu o Słowo, na rekolekcjach, w jakiejś na stałe wspólnocie …
I zdaję sobie sprawę, że te słowa o poznaniu siebie można użyć przeciwko komuś na zasadzie:
nie słuchasz mnie, masz w sobie opór poznania prawdy, którą ci przynoszę i mam sposoby byś stanął w prawdzie o sobie, a nie chcesz…
„To przez ten opór wewnętrzny wolimy nic o sobie nie wiedzieć. Wyznawcy różnych charyzmatycznych kaznodziejów wolą ich uwielbiać niż stanąć w prawdzie przed Bogiem.”
Oni niestety właśnie uważają, że są w posiadaniu prawdy o sobie. Co więcej również prawdy o Tobie (przy okazji).
I łatwo powiedzą, że nie wierzysz albo że źle wierzysz, kompletnie ignorując Twoją historię z Bogiem czy bez Niego.
@Joanna Krzeczkowska
Pytanie jak to robić? Ja mogę podzielić się, co najwyżej doświadczeniem własnej drogi, ale to po pierwsze nie miejsce na takie zwierzenia, a po drugie nie mam ochoty czytać o tym, że się mądrzę. Staram się odpowiadać tylko wtedy, jeśli ktoś pyta, ale nie zawsze mi to wychodzi. Czasami nie potrzebnie coś komentuję. Ty pytasz, więc odpowiadam.
Uprzedzam, że skrzydła anielskie mi nie wyrosły i nie mam aureoli. I Tobie też nie wyrosną. Ja tu nic nie osiągnąłem ani zaliczyłem. Bo nie o to tutaj chodzi. I nie ma żadnej gwarancji, że za chwilę nie pobłądzę. Żadnej. Nadąć się jest bardzo łatwo. Jędrzejewski napisał bardzo ważne słowa: „Zbyt boleśnie doświadczałem w swoim życiu zapaści w kaznodziejski narcyzm, by nie obawiać się, że – przy stracie krytycyzmu wobec siebie – mogę popłynąć w poczucie wyjątkowości.” Każdy z nas na drodze do Boga musi poznać, że jest narcyzem, chce być Bogiem i chce być uwielbiany. Im szybciej tym lepiej, ale to jest łaska a Bóg jest miłośnikiem procesu. Wejście na drogę nawrócenia wiąże się z dostrzeżeniem w sobie zła, egoizmu, własnej, pychy, nieczystych intencji. Proces przemiany zwykłego katolika do świętego wiąże się z tym, że nasze sumienie staje się coraz bardziej przejrzyste. Na początku jest mętne i nic przez nie nie widać. Widać tylko to, co pływa na wierzchu. W tym stanie wielu nie wie właściwie, z czego ma się spowiadać i myślą, że nie grzeszą. Czują się niemalże święci. Jak sumienie staje się coraz bardziej przejrzyste, poznajemy swój prawdziwy grzech. To jest łaska. Bóg daje jednocześnie poznać swoją miłość, żebyśmy nie powiesili się jak Judasz. A później jest już tylko gorzej, To, dlatego wielcy świeci uważali się za największych grzeszników. Po prostu ich sumienie było przejrzyste.
A co konkretnie robić? Od czego zacząć? Niestety prawdziwe jest powiedzenie, że to, co jednego wzmocni, drugiego może zabić. Jednak w świetle tego, co przeczytałem i zrozumiałem mogę nieśmiało pokusić się, że kluczowych na początku (jak to brzmi!) jest kilka elementów, które dla wielu z nas są wspólne. Kolejność jest raczej umowna.
1) Pragnienie, jakiś wewnętrzny niepokój, niespełnienie a może nienasycenie. Widzę, ze u Ciebie już jest.
2) Wejście w świat ciszy. Dla człowieka współczesnego to wydaje się bardzo trudne, a wręcz niemożliwe. Z jednej strony chodzi o ciszę zewnętrzną a z drugiej ciszę wewnętrzną. Sporo wskazówek podaje jezuita Józef Augustyn w Uzdrowieniu z poczucia krzywdy. Da się to zrobić.
3) Zakwestionowanie swojego dotychczasowego życia religijnego, jakiekolwiek by ono nie było. Jędrzejewski pisze o krytycyzmie wobec siebie, ale tu nie chodzi o jakieś chorobliwe zachowania. Dobrym przykładem jest Bartymeusz. Tak jak on musimy uznać się za ślepych i zniewolonych (płaszcz). Myślę, że wystarczy zwykłe „A może je nic o sobie nie wiem i to iluzja, że jestem taki sprawiedliwy”.
4) Wołanie o miłosierdzie. Każde miejsce jest dobre. Zarówno Eucharystia, modlitwa codzienna i nasza codzienność. My nie wiemy, dlaczego mamy wołać o miłosierdzie i w Kościele parafialnym raczej o tym się nie mówi. Forma dowolna. Przykład pierwszy z brzegu: „Panie Jezu Chryste, Synu Boży, zmiłuj się nade mną, grzesznikiem”. Nie o słowa tu jednak chodzi, ale o postawę serca.
5) Szczerość wobec siebie i Boga. Z tym mamy olbrzymi problem. Jesteśmy mistrzami w okłamywaniu się. Im dłużej się nadymamy przez różne praktyki religijne, tym o tą szczerość coraz trudniej.
6) Uczyć się słuchać. Jeśli w rozmowie z drugą osobą, w trakcie jej wypowiedzi już układamy w głowie odpowiedź, to znaczy, że nie umiemy słuchać. Jak możemy słuchać Boga, którego nie widzimy, skoro nie umiemy słuchać bliźniego, którego nie widzimy.
7) Literatura duchowa. Mogę polecić Uzdrowienie z poczucia krzywdy, Ból krzywdy, radość przebaczenia, Świat naszych uczuć Józefa Augustyna, O samozakłamaniu Fabera i wiele innych. Zależy, co komu. Czytać powoli i wsłuchiwać się we własne wnętrze. Takie czytanie to już forma modlitwy.
8) Uczyć się modlitwy Słowem Bożym, po to, żeby z czasem nim żyć. Nie o technikę tu chodzi, ale o to, żeby Słowo zakorzeniało się w nas. Ja ostatnio przekonałem się, że jeszcze nic z tego nie rozumiem.
A wszystko po to, żeby Bóg zaczął do nas mówić a raczej, żebyśmy my zaczęli słyszeć Jego głos. To powinno być doświadczenie każdego, kto chce iść za Jezusem. Przecież pierwsze przykazanie zaczyna się od „Słuchaj Izraelu …” a Jezus mówi „moje owce znają mój głos”. A jak już Bóg przemówi, to już jesteśmy święci? Niestety nie. To ciągle początek początku. Chodzi jednak o to, żeby wybrać się w drogę, choćby z ciekawości.
A gdzie to robić, to już w dużej mierze rzecz drugorzędna. Oczywiście są rzeczy mniej i bardziej ważne. Bez modlitwy osobistej, która jest nasłuchiwaniem i wołaniem o miłosierdzie, może być trudno. Bez Eucharystii i sakramentów też. Rekolekcje zwłaszcza u jezuitów bywają pomocne, ale nie są niezbędne. Wspólnota, może na początek, ale wiele wspólnot to wylęgarnie faryzeuszy. Może Pogłębiarka (sam w tym nie uczestniczę).
Na koniec, o tym, co napisałaś dalej.
Nasze życie duchowe, nie może być skierowane przeciwko komuś. Ale wiem, że różnie z tym bywa, również u mnie.
Nie mamy wpływu, na to co inni powiedzą. Jeśli krytykują, to pytać Boga, czy nie mają racji. I najważniejsze nie zajmować się ich grzechem. Zajmować się własnym grzechem. Chodzi mi o coś, co Blachnicki nazwał „duchem fanatyzmu”. Tu link: https://wiez.pl/2021/02/27/ks-blachnicki-i-demaskowanie-fanatyzmu/. Zachęcam do uważnego przeczytania tego artykułu. Myślę, że zdecydowana większość z nas cierpi na te przypadłość. Przodują w tym kapłani, różni katolicy wojujący, ale widzę to tutaj w komentarzach na Więzi. Nie oskarżam. Sam mam z tym poważny problem.
Poza forum. Adres znany redakcji nie od dziś 🙂
Prościej do mojego nicka dodać gmail.com
Każdy kaznodzieja (ja przede wszystkim) to spróchniała deska. Stawiajmy nogę ostrożnie a nigdy nie stawiajmy dwóch.
@Zbigniew
Trafione porównanie, zapewne doświadczonego księdza. Jednak niedojrzali kaznodzieje, których cała masa w kościele, wożą się na modnej desce snowboardowej, a w plecy wieje im klerykalizm. Równowaga niemożliwa do utrzymania, więc lecą chłopcy na łeb i na szyję…
@Judyta
Gorzej kiedy wierni do tych kaznodziejów przywiązani i pociągani… Wtedy i oni też na ten łeb …
A jakże! A wszystko zaczyna się od wydawałoby niepozornych wietrznych zabaw…, następnie, czy mówisz już językami?
@Judyta
Zabawy Duchem Świętym bywają niebezpieczne.
Ogniem łatwo poparzyć siebie i innych. Poza tym czasem pytanie jaki to duch …
Cóż, zagubieni w rzeczywistości wierni potrzebują silnych guru o wydatnej szczęce, rozbudowanej klacie i o poglądach tak prostych i jasnych jak cios karate. Potrzebują kogoś kto powie jak jest, dlaczego tak jest oraz kto jest temu winien i pozwoli im wyzbyć się wszelkich wątpliwości.
A gdzie ich zaprowadzi? Bóg sam wie. A oni być może się dowiedzą za kilka/naście/dziesiąt lat.
Było, jest, będzie. Neverending story ludzkiego bytowania.
Obiecałam sobie, że nie będę więcej robić już uwag nie na temat.
Ale a’propos spróchniałych desek to mój mąż twierdzi, że
to niby pod moim wpływem proboszcz jednego z drewnianych kościółków
w Beskidzie Niskim wymienił całą podłogę. Nic podobnego, trzeba
było zakonserwować i odnowić żeby stąpąć było bezpiecznie, a
nie oddawać ludziom co z chęcią za granicę te spruchniałe deski wywieźli.
PS. Oczywiście spróchniałe czy spruchniałe to jakiś szczegół istotny tylko dla humanistów 🙂
@Anna
Myślę, że różnica jednak spora – ba kluczowa.
Bo jedno jest zamknięte o drugie otwarte. U. 🙂
Czyli jednak humaniści, poloniści, teolodzy się do czegoś przydają – to pozytywne. A czy poprawnie jest teolodzy, czy teologowie? Bo akurat jeśli chodzi o 'case’ ks.Chmielewskiego to jest to przydatne słowo. Tak przy okazji to błędy w znaczeniu znacznie gorsze niż błędy w formie.
@Joanna, jeśli chcesz się jeszcze pośmiać [na marginesie poważnej sprawy] to w moim poprzednim wpisie (wyżej) pisałam nie wiem czy intencjonalnie czy z roztargnienia o „trologicznych błędach”. Chyba chodziło jednak nie o „trole” tylko o teologię.
Spróchniała substancja pochodzi z próchna, zaś spruchniała pochodzi z prochu.
Wojtek, cudownie mnie wyprowadzasz z tarapatów ortograficznych. Będę sobie o ortografii dziś rozmyślać podczas mszy 🙂 No to kończę żeby dojść na czas.
Zapominialam dodać, że z czwórką dzieci i filologiem klasycznym idziemy na mszę, ale te dzieci to nie nasze wspólne 🙂
A po przeczytaniu tego
https://www.onet.pl/informacje/newsweek/tajemnice-bialostockiej-stajni-skandal-z-ks-debskim-to-wierzcholek-gory-lodowej/j0ewhce,452ad802
jako żywo wraca pytanie po co chodzić i spotykać się z takimi księżmi w kościele? Może umówmy się na msze święte, bez udziału księży?
ostrożnie skłaniałbym się ku prochowi strzelniczemu wynalezionemu przez Chińczyków. heh
Anna
Trologiczny mam już dodany do słownika. To Ci się udało. Tylko @karol kiedyś pisał, że neologizmy trzeba omadlać do RF. a zatem dobrze, że będziesz mieć okazję.
W.ojtek, bo to nie jest takie absurdalne pytanie. Czy Tobie chodziło o ten proch, „..bo prochem jesteś i w proch się obrócisz” (to mi tu bardziej pasuje), czy taki proch w sensie dynamit do wysadzania lub prochy żeby się lepiej poczuć? Te dwa ostatnie znaczenia to mi akurat pasują bardzo do ks.Chmielewskiego.
Anna i nie tylko 🙂
https://www.youtube.com/watch?v=PIukUuanBSc
Ale jest ciągle rzeka na dnie tej rozpadliny jest i będzie będzie jak była
Bo źródło
Bo źródło
Wciąż bije
I są miejsca gdzie w szlamie woda niemal zastygła pod kożuchem brudnej zieleni.
Nieba prawie nie widać czeluść chłodna i ciemna
Niech się sypią lawiny kamieni
I niech łączą się zbocza bezlitosnych wąwozów
Bo cóż drąży kształt przyszłych przestrzeni
Jak nie rzeka podziemna.
A i odnośnie żarliwego kaznodziejstwa.
https://www.youtube.com/watch?v=8HudwG3ouDw
Ja odrzucam dumnie głowę i odjeżdżam na południe.
Bardzo dobry tekst Nie skupia się na takich czy innych błędach, które są lub ich nie ma, ale raczej na ogólnej refleksji do czego prowadzi 'sukces’ w pracy z ludźmi. Dotyczy to każdej osoby, która pretenduje do bycia liderem i / lub autorytetem w dowolnym środowisku – duchowym, społecznym, politycznym, a nawet rodzinnym. Trzeba mieć sporą dozę samoświadomości i autorefleksji, by w porę zauważyć niebezpieczeństwo i nie przekroczyć granicznej linii, za którą pojawia się już destrukcyjne sekciarstwo. Pisze o tym między innymi św. Jakub w swoim Liście: 'Niech zbyt wielu z was nie uchodzi za nauczycieli, moi bracia, bo wiecie, iż tym bardziej surowy czeka nas sąd. Wszyscy bowiem często upadamy.’ (Jk 3:1-2) Faktycznie o. Wojciech sporo może o tym wszystkim powiedzieć, bo był taki czas, że prawie każde włączenie praktycznie jedynych wówczas mediów (czyli telewizji) wiązało się z tym, że za chwilę pojawi się Jędrzejewski i coś tam będzie mówił na taki czy inny temat (trochę przesadzam, ale bywał często na wizji i w mediach papierowych). Potem o. Wojciech znikł, właściwie całkiem z mediów, a swoje doświadczenia z tego okresu opisał. Dobrze, że się nie pogubił i że jest w Zakonie. 🙂
@Anna2
Kilka słów na temat propozycji: „Może umówmy się na msze święte, bez udziału księży?”
Jeśli chodzi o skandale w polskim Kościele to szambo dopiero się wyleje. Jeśli to co widać teraz, już nas gorszy, to co będzie później?
Co innego bardziej mnie przeraża. Mianowicie to, że my deklarujący się jako wierzący, tak naprawdę nie ufamy Bogu, czyli jesteśmy niewierzący. To nie skandale są prawdziwą katastrofą. One są tylko owocem utraty wiary. I to utrata wiary jest prawdziwym problemem polskiego Kościoła.
Mam nadzieję, że prawdziwe jest powiedzenie, że nawet szmatławy kapłan udziela prawdziwych sakramentów. Mam zamiar trwać w Kościele i uczestniczyć w Eucharystii, bo wiem, że bez niej zginę. Mimo, że cierpię słuchając tego, co większość znanych mi kapłanów opowiada w kazaniach. Całe szczęście, że kazania są tylko w niedziele i święta.