Zima 2024, nr 4

Zamów

Václav Havel: Przez naszą nieudolność milicja zdobyła dużo cenniejsze łupy, niż zapewne przypuszczała

Václav Havel. Praga, 27 listopada 1989. Fot. Krzysztof Miller / Agencja Wyborcza.pl

Stało się jasne, że nie dostarczymy egzemplarzy Karty 77 rządowi, Zgromadzeniu Federalnemu ani agencji prasowej CzTK. Bardzo nas zirytowała ta fuszerka – pisze Václav Havel w reportażu z pierwszego uwięzienia.

Gdyby czechosłowacka tajna milicja rzeczywiście rozumiała wydarzenia, które tak uważnie śledzi, to już na długo przed powstaniem Karty 77 powinna się zorientować, że na coś takiego się zanosi, i dzięki temu mogłaby sobie oszczędzić szoku, jakim była dla niej Karta1. Bo przecież Karta 77 nie spadła z nieba. Powstała jako całkiem oczywista konsekwencja sytuacji, a także dlatego, że dojrzał na nią czas.

Jej narodzin wcale nie poprzedzały jakieś głębokie analizy, długie przygotowania czy skomplikowane kalkulacje, a jedynie powszechne odczucie, że powinno się coś takiego zrobić. Tym, z czego wyrosło to przekonanie – czyli duchowym zapleczem Karty – postaram się zająć w innym miejscu. Tutaj istotne jest tylko to, że nikt z tych, którzy przyczynili się do jej narodzin – mam szczęście, że byłem wśród tych osób – nie mógł dokładnie przewidzieć, że inicjatywa ta nabierze takiego kształtu i zdobędzie takie znaczenie, jakie ma dzisiaj. Ani tego, że powstanie na jej temat tak wiele przenikliwych tekstów, wśród których na początku niczym drogowskaz znajduje się fundamentalna eksplikacja prof. Jana Patočki2.

Václav Havel, „Siła bezsilnego. Reportaż z pierwszego uwięzienia”, Ośrodek Karta. Tłum. Andrzej S. Jagodziński

Nie można tego było przewidzieć głównie dlatego, że ów kształt i znaczenie nadało Karcie 77 dopiero jej późniejsze życie i losy oraz to, jak była przyjmowana i czym się stała dla wielu ludzi. Zasługa tych, którzy byli na początku całej drogi, nie polega więc na tym, że wymyślili oni i stworzyli Kartę taką, jaką jest dziś, a jedynie na dobrej intuicji: że wyczuli, do czego dojrzała sytuacja i przygotowali warunki ku temu, aby coś takiego powstało. Natomiast to, co faktycznie się zrodziło, było dla nich dokładnie tym samym, co dla pozostałych osób: dobrą lekcją zajrzenia pod powierzchnię zjawisk i okazją do odnalezienia swego miejsca w świecie.

Konkretne fakty dotyczące powstania Karty 77 nie są więc aż tak istotne: gdyby w grudniu 1976 nie powołali jej do życia ci, którzy to zrobili, najprawdopodobniej wkrótce znaleźliby się inni, którzy – kierowani tym samym przeczuciem – stworzyliby podobną inicjatywę.

Nie chcę o tych sprawach szczegółowo pisać również z innych powodów: na samym początku umówiliśmy się, że z zasadniczych względów nie będziemy mówić milicji niczego na temat konkretnych okoliczności stworzenia Karty 77. I choć oczywiście od tamtego czasu milicja już się sporo dowiedziała, jednak nie byłoby właściwe mówienie jej więcej, niż sama wie. Co prawda raczej nie mogłoby to już nikomu zaszkodzić, ale zasada jest słuszna i należy się jej trzymać.

Bożonarodzeniowa akcja podpisowa

Dlatego tylko pokrótce: 11 grudnia 1976 wspólny impuls, żeby coś zrobić, połączył kilka osób z różnych środowisk ideowych3 i w efekcie ich dyskusji zrodził się projekt napisania oświadczenia zawierającego krótką analizę warunków przestrzegania praw człowieka w naszym kraju. Na końcu wspomniany dokument zapowiadał powstanie zgromadzenia, które będzie się odtąd zajmowało tą kwestią. Krótko po tym spotkaniu odbyły się jeszcze dwa następne w takim samym albo trochę poszerzonym składzie, podczas których projekt został skonkretyzowany, zredagowano też tekst dokumentu, a także ustalono sposób zbierania podpisów.

Dotychczasowe doświadczenia mówiły nam, że jeśli zbiera się więcej podpisów pod tekstem o takim charakterze, trzeba to robić możliwie jak najszybciej, bo po dwóch–trzech dniach akcji podpisowej milicja zazwyczaj się o tym dowiaduje i może temu przeszkodzić, nim jeszcze cała akcja się rozpocznie. Mimo to postanowiliśmy, żeby tym razem się nie spieszyć i spokojnie zbierać podpisy w czasie świąt Bożego Narodzenia, podczas różnych spotkań towarzyskich.

Liczyliśmy na to, że w czasie świąt uwaga milicji będzie osłabiona, a także sposób zbierania podpisów został tak wymyślony, żeby nie łączył się z żadną szczególną aktywnością – po prostu spotykali się ze sobą ludzie, którzy i tak często się kontaktują, więc chyba nie powinno to wzbudzić żadnych podejrzeń. Ten pomysł w pełni się sprawdził i w środę 29 grudnia o godzinie 16.00, na którą wyznaczyliśmy zakończenie akcji, udało się zgromadzić wszystkie arkusze (trzeba dodać, że arkuszy było znacznie więcej, niż oczekiwaliśmy: w sumie 2414).

Na podstawie zebranych arkuszy w kilku kopiach stworzyliśmy alfabetyczną listę pierwszych sygnatariuszy i dołączyliśmy ją do kopii oświadczenia. Tego dnia od samego rana byłem bardzo zdenerwowany, ale całkiem niepotrzebnie: nikt nie dostrzegł nawet najmniejszych sygnałów, żeby milicja coś podejrzewała. Dlatego wspólnie z przyjaciółmi ustaliliśmy następne kroki, wypiliśmy szampana i zadowoleni rozeszliśmy się do domów.

Pomiędzy końcem zbierania podpisów a 6 stycznia, na kiedy zaplanowaliśmy przekazanie deklaracji Karty 77 organom państwowym, był okres relatywnej ciszy. Ta przerwa co prawda kryła w sobie pewne niebezpieczeństwo, bo choć nie zbieraliśmy podpisów, to jednak z każdą godziną zwiększała się możliwość, że milicja się czegoś dowie i dokona kontrataku, lecz i tym razem postanowiliśmy zaryzykować, przekazując bowiem Kartę władzom, chcieliśmy wysłać jej kopie także do wszystkich sygnatariuszy, a to wymagało czasu na przepisanie.

W tym czasie zorganizowaliśmy w moim mieszkaniu jedną większą naradę roboczą5 – z udziałem około dwudziestu osób – na której przedyskutowaliśmy zadania Karty w pierwszych dniach po opublikowaniu naszego oświadczenia. Musieliśmy zrobić to zebranie jeszcze w tym czasie, bo po przekazaniu dokumentu władzom niezakłócone spotkanie w tak dużym gronie raczej nie byłoby już możliwe. O dziwo, tej narady milicja też nie zauważyła – dowiedziała się o niej dopiero po upływie trzech miesięcy podczas przesłuchania jednego z uczestników. Poza tym w owym „martwym czasie” staraliśmy się jak najmniej rzucać się w oczy.

Pierwsze podejrzenia milicji

Mimo to na początku stycznia milicja zaczęła już coś podejrzewać: przeprowadziła trzy ostrzegawcze i sondażowe przesłuchania, ale nie znała tekstu oświadczenia ani liczby sygnatariuszy i chyba nie przywiązywała do tego zbyt wielkiej wagi.

Dokładną informację – czyli tekst oświadczenia i listę pierwszych sygnatariuszy – jak się wydaje, milicja zdobyła dopiero około 5 stycznia (ponoć z Francji, z drukarni dziennika „Le Monde”, w którym manifest Karty 77 ukazał się 6 stycznia wieczorem). Wtedy już zrozumiano skalę i znaczenie całej sprawy, więc jakoś w nocy z 5 na 6 stycznia milicja rozpoczęła mobilizację, której pierwszym efektem była napaść na nas następnego dnia w południe. Rozpoczęła się wtedy walka z czasem, którą o kilka godzin przegraliśmy.

W czwartek 6 stycznia rano przyjechali do mnie Ludvík Vaculík6 i Pavel Landovský7, którego poprosiłem o to, żeby był kierowcą, bo tego dnia miałem unieruchomione auto8. Przenieśliśmy się do przyjaciela Zdenka Urbánka9. Pavel zaraz pojechał do pewnego mieszkania10 po walizeczkę z kopiami oświadczenia i kopertami, na których były adresy wszystkich sygnatariuszy, a potem już u Zdenka przygotowaliśmy wszystko do przekazania władzom i wysłania sygnatariuszom. Z powodu jakiegoś nieporozumienia w walizeczce zostały jednak arkusze z podpisami, więc niestety też je straciliśmy (chcieliśmy je wrzucić do schowka jeszcze przed udaniem się do władz, ale wcześniej zostaliśmy napadnięci i już nie udało się tego zrobić).

Czarna wołga

Gdy rano wychodziliśmy z domu, zauważyłem, że w odległości mniej więcej 100 metrów stoi jakiś samochód z dwiema osobami, ale nie chciałem z tego wyciągać pochopnych wniosków. Jednak u Zdenka już z całą pewnością wiedzieliśmy, że jesteśmy śledzeni: w pobliżu jego domu stała wołga z anteną, a drugi samochód regularnie na wprost okien mieszkania. Wiedzieliśmy, że teraz będą już nas śledzić na każdym kroku, ale bez względu na to chcieliśmy przekazać władzom oświadczenie Karty 77. Nie przyszło nam jednak zupełnie do głowy, że na nas napadną, więc nie skorzystaliśmy z żadnego ze stosunkowo łatwych sposobów ukrycia arkuszy z podpisami i kopert zaadresowanych do sygnatariuszy. Był to oczywiście z naszej strony ogromny brak wyobraźni.

Kiedy około południa wyjechaliśmy od Zdenka, wołga zaczęła nas śledzić. Szybko zauważyliśmy, że jeździ za nami kilka samochodów na zmianę i raczej trudno będzie się urwać. Mimo to Pavel Landovský – jako ambitny kierowca – próbował tego dokonać, pędząc jak szalony tam i z powrotem po Hanspaulce, lecz jedynym zyskiem tych manewrów było to, że udało mi się wepchnąć choć część kopert do napotkanej skrzynki pocztowej, gdy przez chwilę byliśmy sami na jakiejś uliczce.

Na dużym skrzyżowaniu za dawnym gimnazjum francuskim11 dopadło nas i otoczyło kilka milicyjnych aut, więc dalej nie dało się już uciekać. Milicjanci wyskoczyli, zatrzymali ruch na skrzyżowaniu, zaczęli na nas krzyczeć i w końcu zmusili do wyjścia z wozu. Rozdzielili nas do swoich samochodów, zabrali nam torby ze wszystkimi rzeczami i zawieźli na Bartolomějską12.

Stało się jasne, że nie dostarczymy egzemplarzy Karty 77 rządowi, Zgromadzeniu Federalnemu13 ani agencji prasowej CzTK. Bardzo nas zirytowała ta fuszerka, bo przez naszą nieudolność milicja zdobyła dużo cenniejsze łupy, niż zapewne przypuszczała: w jej ręce wpadło nie tylko dwieście kopii oświadczenia, ale przede wszystkim spis adresów wszystkich sygnatariuszy. (Adresy znajdowały się na listach z podpisami, a także na kopertach).

Dobrze, gdy na człowieka krzyczą

Dzięki tej zdobyczy milicja mogła bardzo łatwo zidentyfikować wszystkich sygnatariuszy, co w przypadku późniejszych podpisów już nie było proste: jeśli nie jest to osoba publiczna albo jakoś znana milicji, to na podstawie samego nazwiska i zawodu – tyle Karta ujawnia – trudno jest ustalić, o kogo chodzi, i dlatego bezpieka wciąż nie zidentyfikowała niektórych późniejszych sygnatariuszy. Pewnym pocieszeniem dla nas może być fakt, że w pierwszej grupie sygnatariuszy znalazły się niemal wyłącznie osoby, które milicja z łatwością by zidentyfikowała, nawet nie przejmując ich adresów.

Ta napaść w biały dzień przypominała scenę z jakiegoś filmu kryminalnego: przechodnie zatrzymywali się i zapewne mieli wrażenie, że faktycznie kręci tu się film, ponieważ w środku tego zbiegowiska dostrzegli powszechnie znaną twarz Pavla Landovskiego. Kiedy już nas wieźli na Bartolomějską, pomyślałem sobie: „Ładnie nam się zaczyna ta walka o prawa człowieka!…”.

Oczywiście było bardzo zawstydzające, że milicja z powodu naszej nieostrożności „za darmo” zdobyła adresy pierwszej grupy sygnatariuszy i w dodatku dowody na to, że przepisaliśmy dokument i zamierzaliśmy go rozsyłać (co w razie procesu bardzo by im się przydało). Jednak z drugiej strony interwencja bezpieki, uniemożliwiająca obywatelom przekazanie petycji władzom państwowym, od razu, w pierwszym momencie naocznie potwierdziła racje istnienia Karty 77 i sprawiła, że jeszcze wzrosło zainteresowanie naszą inicjatywą za granicą – publikacji tego dokumentu towarzyszyły opisy naszego zatrzymania, co nadało całej sprawie dodatkowego dramatyzmu.

W siedzibie bezpieki przy Bartolomějskiej próbowali mnie przesłuchiwać, ale ja tylko powtarzałem, że jako rzecznik Karty 77 będę rozmawiał o niej wyłącznie z władzami państwowymi, do których była skierowana, i kilkakrotnie domagałem się, aby natychmiast umożliwiono mi przekazanie im naszego oświadczenia. Mniej więcej przez godzinę ich operator usiłował mnie filmować, ale też bez wielkiego powodzenia: zakrywałem twarz rękoma albo stałem odwrócony twarzą do ściany i nie dałem się nabrać na żadne sztuczki mające sprawić, żebym spojrzał do kamery.

Dość nieprzyjemna była natomiast sytuacja, kiedy w pewnym momencie wprowadzili mnie do jakiejś dużej sali, w której na długich stołach leżała zawartość naszych toreb, a zwłaszcza wszystkie koperty, które nam zarekwirowali – i tam, mimo moich protestów, fotografowali mnie przy stole (jak jakiegoś gangstera), a dwóch spośród ubeków ordynarnie na mnie pokrzykiwało. (Dopiero później do mnie dotarło, że to wspaniałe, gdy na człowieka krzyczą, bo to tylko umacnia go w jego nieprzejednaniu; jeśli są uprzejmi, to znacznie zwiększa się groźba zaplątania się w ich sieci).


1 Jak wielki to był szok, można ocenić dopiero ex post. Według różnych źródeł, łącznie z wypowiedziami ówczesnego ministra spraw wewnętrznych Jaromíra Obziny, komunistyczna bezpieka wiedziała, że powstaje taki dokument już od września 1976, czyli od procesu zespołu The Plastic People of the Universe. (Przypisy pochodzą od edytora czeskiego, chyba że zaznaczono inaczej).

2 Jan Patočka (1907–1977) – czeski filozof-fenomenolog, jeden z pierwszych trzech rzeczników Karty 77, zmarł po długim przesłuchaniu. (Przyp. tłum.)

3 W pierwszym spotkaniu u Jaroslava Kořána przy ul. Tyršovej w praskiej dzielnicy Vinohrady wzięli udział: Václav Havel, Pavel Kohout, Jiří Němec, Zdeněk Mlynář i Václav Vendelín Komeda; do kolejnych spotkań 13, 15 i 17 grudnia 1976 dołączyli jeszcze Petr Uhl, Jiří Hájek, Ludvík Vaculík i Pavel Bergmann.

4 Niektóre źródła podają lub 243 podpisy.

5 Narada odbyła się 29 grudnia 1976.

6 Ludvík Vaculík (1926–2015) – czeski pisarz i publicysta, po 1968 roku działacz opozycyjny i twórca głównej niezależnej oficyny wydawniczej Petlice.

7 Pavel Landovský (1936–2014) – czeski aktor, dramatopisarz, sygnatariusz Karty 77.

8 W mercedesie Václava Havla ktoś w nocy przeciął przewody płynu hamulcowego i sprzęgła. Havel nie pisze tu, że prawdopodobnie było to dzieło bezpieki, ponieważ nie chciał się narażać na kolejne śledztwo.

9 Zdeněk Urbánek (1917–2008) – czeski pisarz, literaturoznawca i działacz opozycyjny,
sygnatariusz Karty 77.

10 Chodzi o mieszkanie Pavla Kohouta w Pałacu Salmovskim na Hradczanach.

11 Też gimnazjum Beneša. Dziś jest tam Wyższa Zawodowa Szkoła Pedagogiczna i Socjalna, Średnia Szkoła Pedagogiczna oraz Gimnazjum przy ul. Evropskiej 33.

12 Siedziba praskiej bezpieki i areszt.

13 Parlament czechosłowacki.

Wesprzyj Więź

Tekst jest fragmentem książki „Siła bezsilnego. Reportaż z pierwszego uwięzienia” Václava Havla, wydanej przez Ośrodek Karta. Tłum. Andrzej S. Jagodziński.

Tytuł i śródtytuły pochodzą od redakcji Więź.pl.

Przeczytaj także: Andrzej Krawczyk, Dysydenci obu krajów, łączcie się! Czeska Karta 77 i jej spotkania z KOR-owcami

Podziel się

2
Wiadomość