Zima 2024, nr 4

Zamów

„Brigitte Bardot cudowna”. Doceńmy wreszcie wizjonera

Kadr z filmu „Brigitte Bardot cudowna”, Polska 2021, reż. Lech Majewski. Fot. Materiały prasowe Angelus Silesius

Najnowszy film Lecha Majewskiego jest dziełem bardziej przystępnym niż choćby poprzednia „Dolina Bogów”. Mam nadzieję, że dzięki temu otworzy widzów na twórczość tego niezwykłego reżysera.

„Brigitte Bardot cudowna” może być zaskoczeniem dla widzów, którzy kojarzą Lecha Majewskiego głównie z jego ostatnich dzieł: „Doliny Bogów”, „Młyna i krzyża”  czy „Oniricy”. Ja zaskoczony nie jestem, bo cenię „Wojaczka” i zapomnianego dziś, a znakomitego „Więźnia z Rio”.

Majewski to obok Jerzego Skolimowskiego najbardziej odrębny i bezkompromisowy polski filmowiec światowego formatu, który ma na tyle silną pozycję, że może robić filmy zupełnie po swojemu. Ten najnowszy, oparty na jego własnej książce „Pielgrzymka do grobu Brigitte Bardot cudownej”, jest najbardziej tradycyjnym formalnie dziełem reżysera od lat.

„Brigitte Bardot cudowna” jest opowieścią z ducha Felliniego: kuglarską baśnią i fantasmagorią rozgrywającą się w głowie dziecka

Łukasz Adamski

Udostępnij tekst

Choć Majewski swoimi onirycznymi, poetyckimi i metafizycznymi opowieściami przyzwyczaił nas do kroczenia pod prąd bieżącym trendom kina, tym razem w pewnym stopniu się w nie wpisał. „Ręka Boga” Paolo Sorrentino, „Belfast” Kennetha Branagha, „Roma” Alfonso Cuaróna, „Ból i blask” Pedro Almodovara, „7 uczuć” Marka Koterskiego – oto kilka filmowych autobiografii z ostatnich lat, w których twórcy mniej lub bardziej bezpośrednio wracali do swojego dzieciństwa. Oczywiście już wcześniej podobnego zabiegu dokonywał François Truffaut w debiutanckich „400 batach” (1959), Spike Lee w połowie lat 90. nakręcił „Crooklyn”, zaś Federico Fellini w 1973 roku dał światu „Amarcorda”. Lech Majewski uważa zresztą tego ostatniego za jednego z najważniejszych reżyserów w historii kina, „8 i pół” to jego ulubiony film. Nie dziwmy się więc, że „Brigitte Bardot cudowna” jest opowieścią z ducha fellinowską: kuglarską baśnią i fantasmagorią rozgrywającą się w głowie dziecka.  

Pierwsze czterdzieści minut to wspomnienie szkoły czasów Gomułki. Prostaccy pedagodzy (fantastycznie zblazowany Andrzej Grabowski jako nauczyciel muzyki), przerysowanie surowa dyrekcja, absurdalne komunistyczne apele szkolne, ubecy nachodzący rodzinę (groteskowi Tomasz Sapryk i Bogdan Kalus) – wszystko to przytrafia się Adamowi (Kacper Olszewski), który niezłomnie pisze listy do  mieszkającego podobno w Anglii ojca, niegdyś pilota Dywizjonu 302. Chłopak podkochuje się w koleżance z ławki obok. Próbuje też pogodzić marzenia o zachodnim świecie – kształtowanym przez strzępki popkultury – z PRL-owską szarzyzną. Mieszka sam z mamą (Magdalena Różdżka), która ukrywa przed nim prawdę o ojcu.

W czasie gierkowskiej odwilży, gdy Polska zaczyna świecić neonami na kredyt, Adam idzie do kina na „Pogardę” Jeana-Luca Godarda i zostaje wciągnięty w świat, który w erze Avengers nazwano by „multiwersum”. „Purpurowa Róża Kairu” Woody Allena? Raczej jego „O północy w Paryżu”, gdzie bohater przenosi się do krainy ikon kultury utraconego i zmitologizowanego świata. Polski filmowiec nie kopiuje jednak amerykańskiego kolegi – swoją książkę pisał lata temu, więc jego wizja wyprzedziła nowojorskiego maestra. Ekranizując ją, odrobine zbyt długo (nic by się nie stało, gdyby skrócić tę część o dziesięć minut) podprowadza nas do wejścia bohatera w magiczny świat, gdzie ten dorośnie i bezpowrotnie się zmieni. Kiedy jednak już w ten świat wejdziemy, doświadczymy czegoś na wzór „the best of Lech Majewski”.

„Brigitte Bardot cudowna” ma strukturę odysei, z centralną postacią bogini o twarzy Bardot, w którą wciela się – zaakceptowana przez sama ikonę francuskiego kina! – Joanna Opozda. Majewski odsłania swoją subtelną ironię i głęboką erudycję. Zabiera nas w podróż po hotelowym labiryncie, gdzie spotkamy nie tylko Bardot, ale też Liz Taylor (Weronika Rosati), Simona Templara (Piotr Pacek), Paula Cezanne’a (Eryk Lubos), Raquel Welsh, Beatlesów, Marlona Brando czy Oscara Noble’a. (W książce pojawia się nawet Sartre, Caravaggio i Cyrankiewicz). Podejrzewam, że robiąc stopklatkę (czekam na ten film na BluRay nie tylko przez magnetyczną plastyczność kina malarza!) dojrzycie wiele innych ikonicznych postaci XX wieku.

Kolejne drzwi prowadzą Adama do różnych części świata, zaś w specjalnej bibliotece można przeczytać własne myśli. Wątek miłości do ojca, którego chłopak poszukuje w tej mitycznej krainie, jest poruszający. Mnie jednak za serce chwyta inne ekranowe uczucie. Ten film przypomina wymienione wyżej dzieła Sorrentino czy Branagha (dodać trzeba jeszcze „Cinema Paradiso” Tornatorego), bo pokazuje rodzącą się miłość do kina i kultury. W świecie Adama spajają się one w jedno, w dodatku są nierozłączne od barbarzyńskiego PRL-u.

Majewski to twórca formalnie transgresywny i eksperymentujący z formą, którą w każdym kolejnym dziele niejako roztrzaskuje. Na przykład w „Młynie i krzyżu” skomplikowanych efektów specjalnych użyto w imię dosłownego ożywienia obrazów. Jednocześnie reżyser cały czas poszukuje tradycyjnej duchowości, co w świecie postchrześcijańskim czyni jego filmowe freski jeszcze bardziej unikalnymi.

Zrównuję polskiego reżysera z Terrencem Malickiem, ale Teksańczyk do chrześcijańskiej optyki (ba, nawet katolickiej!) dochodził przez new age’owy synkretyzm. Majewski jest zaś twardo zakorzeniony w judeochrześcijaństwie.

W „Brigitte Bardot cudowna” koncepcja nieobecnego fizycznie, ale upragnionego ojca ma wymiar również religijny. „Czy ojcem jest ten, który budzi do materialnego czy do duchowego życia?” – pyta Adam. Czy ojcostwo definiuje DNA? A może ojcostwem jest sztuka? Każde drzwi w łączącym kolorową masową kulturę i PRL-owską smutę hotelowym labiryncie prowadzą do innego świata. Można do niego wejść albo nie. Wolna wola – to największy dar, jaki dał ludziom Bóg.

Majewski stąpa, jak choćby w „Oniricy”, po duchowych szlakach, pozostaje jest przy tym ironiczny. Rakieta w kształcie Pałacu Kultury, mająca zabrać bohaterów z lekko odmrożonej po stanie wojennym Polski, Bardot w kostiumie Kirke zamieniająca dziennikarzy w świnie – jest tu sporo inteligentnego humoru twórcy „Ewangelii według Harry’ego”, filmu (z Viggo Mortensenem), który też cechował się satyrycznym zacięcie,.

Wesprzyj Więź

„Brigitte Bardot cudowna” jest dziełem bardziej przystępnym dla widzów niż choćby „Dolina Bogów”. Mam nadzieję, że dzięki temu otworzy ich na twórczość Majewskiego. Pozostaje on niewystarczająco docenionym w Polsce wizjonerem, z którym pracować chcą tak wielkie nazwiska jak kilka lat temu John Malkovich. A Bardot napisała list do reżysera z wyrazem uznania dla „Młyna i krzyża”.

On zaś tym filmem pokazuje, jak ważną ikoną kobiecości była dla niego muza Godarda, Vadima czy Malle’a, odsłania tym samym przed nami swoje młodzieńcze fascynacje. Sztuka i życie raz jeszcze złączyły się ze sobą. Tak jak na korytarzach magicznego hotelu, gdzie Adam szukał ojca.

Przeczytaj też: Ogień wciąż płonie

Podziel się

4
Wiadomość