Zmartwychwstanę w tym, co dobrego po mnie zostanie ludziom i w ludzkiej miłości. Umieram i śmierć sieję, czyniąc zło i wszelkie zło czynione przez ludzi mnie uśmierca – pisał Jacek Kuroń z więzienia na Rakowieckiej do o. Jacka Salija w 1983 r. Dominikanin kończy 80 lat.
Drogi Jacku,
Więzienie jest miejscem sprzyjającym refleksji, a więc i rachunkowi sumienia. Przede wszystkim nocą, a noc zaczyna się tutaj o 21. Kiedy nie można już czytać ani pisać, przychodzą do mnie ludzie, którym wyrządziłem jakąś krzywdę i prowadzę z nimi rozmowy. Piszę Ci o tym, bo ostatnio kilka takich rozmów odbyłem z Tobą. Wstydzę się tych paru zdań o Bogu, które wygłosiłem do Ciebie ostatnio. To już nieważne, co myślałem przy ich wypowiadaniu, bo oczywiście nie to, co mówiłem. Ważne, że nie ma żadnych okoliczności usprawiedliwiających tą wypowiedź i to akurat do Ciebie. I tyle w tej sprawie.
To, co dalej, nie jest w żadnym razie próbą usprawiedliwienia się, ale relacją z pewnego ciągu myśli, przeżyć i refleksji związanych z kontekstem psychologicznym tamtej mojej wypowiedzi. Rzecz w tym, że dopiero teraz i tutaj zdałem sobie sprawę, że właściwie „od zawsze” wyznawałem pewną religię, niedouświadomioną i naiwną. Piszę w czasie przeszłym, bo śmierć Grażyny tamtą religię mi zdruzgotała. Jaka to była religia?
Sądziłem, i co więcej aż do śmierci Grażyny ta wiara mi się sprawdzała, że służba Ewangelii sama w sobie jest nagrodą. Daje szczęście przez miłość, przyjaźń i wierność, które są wokół mnie i we mnie
Zacznę od wyznania wiary, która się z tego trzęsienia ziemi ostała. Wierzę w Wartości Ewangelii i w Ewangelię jako drogę wcielania tych wartości w życie, służenie im. Wierzę w Wartości, to znaczy wierzę w Ich transcendentny byt, z czego płynie dla mnie powinność służenia Im całym życiem. Mam gorzką świadomość, jak bardzo ułomna jest ta moja służba i nieustanne wysiłki. Bierze się to ze słabości ducha, z nieumiejętności [słowo nieczytelne] rozeznania tego, co czynić należy i z pychy [słowo nieczytelne] – jeśli to już ma być cała moja wiara – to muszę żyć w świecie bardzo niesprawiedliwym. Bo cała ta wiara i wszystkie wysiłki są bezsilne wobec choćby przypadku, nie mówiąc już o innych siłach mniej ślepych. Nadzieja staje się naiwnością a trud bańką mydlaną.
Dlatego, już nie całkiem świadomie, dokonstruowałem sobie do sformułowanego powyżej wyznania wiary, taką pozornie racjonalną i nie opartą na automistyfikacji, wiarę w bezpośredni związek dobra z nagrodą i zła z karą. Sądziłem, i co więcej aż do Jej śmierci ta wiara mi się sprawdzała, że służba Ewangelii sama w sobie jest nagrodą. Daje szczęście przez miłość, przyjaźń i wierność, które są wokół mnie i we mnie. Jestem szczęśliwy bez względu jak doświadcza mnie los, bo wokół mnie i we mnie jest światło miłości. I przeciwnie zło, które czynię, przynosi bezpośrednią karę.
Właśnie w owe bezsenne noce, kiedy przychodzą do mnie ludzie, których skrzywdziłem, w zawinionym przeze mnie bólu tych, których kocham, lub w niechęci, zawiści, pogardzie tych, których odepchnąłem, skrzywdziłem. Tak oto tu na ziemi mam niebo i piekło, na które sam sobie zapracowałem – zapracowuję. Co więcej, okazywało się, że skrucha, żal za grzechy i mocne postanowienie poprawy mają siłę zwyciężenia grzechu, czy ściśle kary za grzech. We mnie nie do końca, ale w miłości bliźnich niemal całkowicie. I jeszcze więcej – że zbawienie jest łaską, w jakiejś mierze niezasłużoną. Byłem zawsze znacznie szczęśliwszy niż na to zasłużyłem t. j. dostawałem od ludzi więcej niż im umiałem dać.
Aż tu nagle 23 listopada 1982 r. wszystko się zawaliło. Nie, nie myśl, że chodzi o moje nieszczęście. Na nie sobie zasłużyłem. Nie mam – i nikt z ludzi nie ma – takiej wagi, na której można ważyć grzech i karę. W sumieniu czuję się winny i śmierci Grażyny, i wobec Grażyny, i w ogóle…
Więc ani przez chwilę nie pomyślałem: za co to na mnie? Natomiast – a pamiętaj, że nie mam wiary w życie po życiu, jako samoświadomy byt osoby – jakże okrutnie niesprawiedliwa jest ta śmierć wobec Grażyny. Zdaję sobie sprawę, że to niesprawiedliwość, czuję przez mój ból i ten ból jakby przypisuję Grażynie. Nic to jednak nie zmienia w samej sprawie. Tylko ja wiem na pewno, jak dosłownie prawdziwe było to, co nad grobem Grażyny powiedział Witek Woroszylski. Cytuję z pamięci: „Jeśli istnieje na świecie bezinteresowna miłość, dobro, prawda, to uosobieniem ich była Gaja”.
Okazało się po prostu, że w tej mojej religii nie było miejsca na śmierć – inną niż taka, która nadaje sens życiu (śmierć Chrystusa), lub taką, która życie dopełnia (śmierć Abrahama). A przecież wiedziałem doskonale, i to nie ze słyszenia, że bywają często inne. Czy zresztą nie po to, aby dostrzec okrutną, ślepą niesprawiedliwość losu, trzeba aż śmierci? Dopiero teraz zrozumiałem, że ta moja religia była dziecinnie egocentryczna. Bo ujmując „część za całość” – jakie grzechy popełniły dzieci, które żyją w piekle rozbitej rodziny? Więc bez życia po życiu, ciała zmartwychwstania, świętych obcowania – wszystko okazuje się bez sensu?
Gdybym umiał wierzyć, że tak jak to do mnie napisał Krzyś Śliwiński – Grażyna żyje, a my umieramy. Myślę, że zrozumiesz jak strasznie chciałbym, teraz właśnie, w to uwierzyć. Nie umiem. Czytam Pismo Święte wciąż od nowa. Początkowo całe dni, teraz dwa razy dziennie, zaczynam tym dzień i kończę. Modlę się o to, abym mógł je czytać z czystym sercem, mądrością i wiarą… I wszystko do czego dochodzę, to tylko mniej egocentryczna, a przez to bardziej tragiczna, wersja tamtej religii.
Niebo i piekło mamy tutaj, takie na jakie sobie zapracowujemy w służbie Ewangelii, w naśladowaniu Chrystusa. Tylko nie tak dziecinnie: mój grzech – moja kara, mój dobry czyn – moja nagroda. Ale właśnie tak jak z grzechem pierworodnym. Mój grzech niesie śmierć mnie i braciom moim – ludziom. Moja służba Ewangelii pomaga nam tę śmierć zwyciężać. Każdy cierpi za wszystkie grzechy ludzkie i wszyscy mamy udział w Dobrej Nowinie ludzkiej miłości. Zmartwychwstanę w tym, co dobrego po mnie zostanie ludziom i w ludzkiej miłości. Umieram i śmierć sieję, czyniąc zło i wszelkie zło czynione przez ludzi mnie uśmierca. W tym sensie wiem, że Grażyna żyje, a ja wciąż jeszcze umieram.
W tej chwili jednak mała to bardzo dla mnie pociecha. Niestety w nic więcej nie umiem uwierzyć. Proszę, weź pod uwagę, że mówię: nie umiem uwierzyć. Nie znaczy to wcale „nie wierzę” w znaczeniu potocznym, które jak sądzę bliższe jest takiej wiary negatywnej („wierzę, że nie ma”) niż brakowi wiary, dziurze, pustce… Dalej, w żadnym razie, ani przedtem ani teraz, nie uważam mojego stanowiska za bardziej wartościowe (z jakichkolwiek względów) niż Twoje. A mam wrażenie, że o takie mniemanie trochę mnie podejrzewałeś. Raczej, co zresztą wynika z tego listu, boleśnie odczuwam ubóstwo tej mojej religii. Tyle, że nie dotyczy to etyki. Może w tej sferze pokusy na jakie jest narażony jest prawowity katolik są inne niż pokusy chrześcijanina bez Boga. Co wcale nie znaczy, że któreś z nich są łatwiejsze bądź trudniejsze do przezwyciężenia.
Napisałem powyżej o sobie Chrześcijanin bez Boga. Czy jednak to sformułowanie jest trafne? Przecież wierząc w transcendentny byt wartości Ewangelii, wierzę w Boga, tyle że nie osobowego i nie wszechmogącego. Czy w tym ostatnim różnica między nami jest zasadnicza? Po wysłuchaniu Twojej homilii na Białołęce nie wiem. Bo moc Boga [słowo nieczytelne] Ewangelii jest w nich samych, a to znaczy przede wszystkim w Miłości – nieograniczona. W innych zaś sferach nie występuje. Tymczasem w Twojej interpretacji – jeśli dobrze zrozumiałem – wszechmoc Boża jest ograniczona (samoograniczona) przez Miłość. Czy to nie wychodzi na jedno? Niestety cała zasadnicza różnica zaczyna się po śmierci. Cóż na to jednak poradzić?
Ściskam serdecznie i proszę o wybaczenie,
Jacek
Areszt Śledczy Warszawa-Mokotów, 24–25 lutego 1983 r.
Źródło: AIPN_BU_0_204/1417/55; serwis KAI
Przeczytaj też: Spojrzeć w oczy wątpliwościom. Rozmowa z o. Jackiem Salijem
Jacek Salij Wielki, i Jacek Kuroń Wielki. Przypomnę co już tu kiedyś pisałem, że po porzuceniu pełnej pamięci o Jacku Kuroniu przez wieloletnich, najbliższych przyjaciół, czego przejawem było wydanie jego biografii tak ukształtowanej by osoba Jacka nie „atakowała” ich trwałego opowiedzenia się za neoliberalizmem, Kościół otwarty może bez ryzykowania sporu z jego środowiskiem przyjąć go do siebie, także z tą wiarą o której powyżej pisze. Nie byłoby nadużycia woli zmarłego gdyby to Kościół zamiast ex post „chrzcić” zmarłego, jak to się wiele razy zdarzało, przez poszerzenie swoich „granic” objął taką wiarę. Rzeczywiście, pierwszy krok w tą stronę mogą uczynić tylko katolicy otwarci.
@Piotr Ciompa – tu się z Panem zgodzę. Jacek Salij od doktoratu Pawła Malińskiego. Jacek Kuroń. „Taki upór” warto przeczytać. A „on był nasz”. Jakie to łatwe, gdy już nie może powiedzieć, co myśli. Zupy gotował, bo się nie zgadzał na to, że tak jak przy każdym ruszeniu kalejdoskopem dziejów załapali się na okazję sprawniejsi. Młode Wilki.
„Wierzę, zaradź memu niedowiarstwu.” To mocowanie się z Bogiem.
Podkast – https://wiez.pl/2022/06/16/rudas-grodzka-pomiedzy/
Pięknie i dokładnie napisane. Aż trudno uwierzyć, że Kuroń miał do kogo tak pisać i ktoś chciał to równie poważnie czytać.
A i to jest forum. Forum ma swoje prawa. Posłuchamy cię innym razem. Hyde Park.
Ok.
Taka piosenka dla pewnego pokolenia:
https://www.youtube.com/watch?v=LZ7VBvFL58U
„Spróbuj choć raz odsłonić twarz i spojrzeć prosto w słońce.
Zachwycić się po prostu tak i wzruszyć tak najmocniej”.