Jesień 2024, nr 3

Zamów

Adamiak: Maryja, kobieta solidarna z kobietami

„Ale Maria zachowywała wszystkie te rzeczy i rozważała je w swoim sercu”, Alice Havers, 1888

Są teolożki, które widzą Maryję Dziewicę jako tę, która stoi po stronie kobiet doświadczających molestowania czy gwałtu. W niej odnajdują to, co wbrew własnej woli utraciły. Możność stanowienia o sobie – mówi „Tygodnikowi Powszechnemu” prof. Elżbieta Adamiak.

15 sierpnia w Kościele obchodzona jest Uroczystość Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny. O Matce Bożej z Elżbietą Adamiak, teolożką, wykładowczynią Instytutu Teologii Katolickiej Uniwersytetu Koblencja-Landau, w „Tygodniku Powszechnym” rozmawia Zuzanna Radzik.

Zdaniem Adamiak „z historii Maryi można odczytać jej drogę zbawienia, która jest unikatowa, jedyna, niepowtarzalna. Ale taka jest droga każdej, każdego z nas. Spojrzenie na nią jako człowieka zbawionego daje nadzieję, że i my jesteśmy na swojej specyficznej drodze do zbawienia. […] Można powiedzieć, że jest naszą siostrą w wierze”.

„Maryja jest bardzo ważną osobą jako kobieta solidarna z kobietami, stojąca po naszej stronie. Nie jako wzór kobiety zgadzającej się na porządek społeczny, w którym kobiety są dyskryminowane. […] Maryja jest kobietą autonomiczną i niezależną, samostanowiącą. Taki jej obraz wyłania się z nowotestamentowych tekstów. Wprost z Magnificat. Podróż do Elżbiety jest jej własną decyzją, nie ma tu wzmianki o mężczyźnie. Teologicznie istotna scena zwiastowania przedstawia Maryję w jej wolności wyrażenia zgody, przyjęcia zadania czy też własnego powołania. W tej scenie nazwana jest dziewicą, co teologie feministyczne odczytują jako wyraz jej autonomii. Dziewica rozumiana jest nie jako kobieta niemająca relacji z mężczyzną, ale jako pełna mocy, niezależna. Są też teolożki, które widzą Maryję Dziewicę jako tę, która stoi po stronie kobiet doświadczających molestowania czy gwałtu. W niej odnajdują to, co wbrew własnej woli utraciły. Możność stanowienia o sobie. To jest nowe odczytanie dziewictwa” – mówi teolożka.

Wesprzyj Więź

Zaznacza również, że „reinterpretacja pobożności maryjnej polega na tym, by odczytywać, jakie cechy przynależą do niej jako stworzenia, a co było – i wciąż jest – na nią projektowane ze względu na potrzebę oddawania czci Bogu we wszystkich możliwych aspektach. Tu przemiana obrazu Maryi zmienia obraz Boga”.

Przeczytaj też: Nie wierzę, że Matka Boża wspierała naszych żołnierzy, aby celniej strzelali do synów czyichś matek

DJ

Podziel się

Wiadomość

Jako mężczyzna całym sercem wspierający ruch feministyczny nie mogę się zgodzić z takim oderwaniem od rzeczywistości. Samotna podróż Maryi do Elżbiety nie jest żadnym przejawem autonomii, czy niezależności. Maryja podróżuje sama przez niebezpieczne góry, by ukryć się z nieplanowaną ciążą przed sąsiadami. Jeszcze przez wieki praktykowano ten schemat, gdzie pannę z brzuchem chowało się u dalekiej rodziny, by nie było skandalu. Samotna podróż jest z kolei przejawem przemocy. To nie jest tak, że jako silna kobieta nie potrzebuje mężczyzny. To mężczyzna odmawia jej pomocy, bo przypadkowa śmierć w górach z rąk rozbójników jest dla Józefa wybawieniem od problemu. Brzmi to dość mocno, ale nie można zapominać, że pierwsza myśl Józefa, to było „odprawić potajemnie”. Odprawiona panna z dzieckiem, która nie wraca do ojca jest kobietą „niczyją”. Jedyne, co może, to sprzedać się w niewolę, lub zostać prostytutką. Taki los chciał dać jej Józef. Nie dziwi więc także decyzja o puszczeniu jej samej.
Także poród w stajni to przejaw skrajnej przemocy. Betlejem jako miasteczko na obrzeżach Jerozolimy stanowiło bazę kwater dla pielgrzymów. Flawiusz wspomina, że cudem Jerozolimy było to, że mimo ogromu ludzi w czasie świąt nikomu nie brakło dachu nad głową. Tu natomiast mamy obraz, że dla ciężarnej kobiety nie ma miejsca w gospodzie. W Judei, gdzie każdy Żyd ma wynikający z prawa obowiązek gościny. Wyjątek jest jeden, gdy przychodzi cudzołożnica. Dla niej nie ma miejsca w gospodzie, ma rodzić w stajni, jak zwierzę. Taka sytuacja może wynikać z tego, że Józef wprost mówił, że jest mężem niewiernej żony. Był w końcu w miejscu gdzie go nie znali.
To jest dość smutna historia z ludzkiego punktu widzenia i nie należy w niej szukać feminizmu i siły kobiet. Wręcz przeciwnie.

Tak, są tacy. I to nie tylko tacy, co zamiast feminizmu reprezentują szkodliwą papkę z Mulieris Dignitatem, gdzie godność kobiety określa wyłącznie jej zdolność do bycia matką w myśl konserwatywnych wzorców.

Komentarz Wojtka do mnie wraca i wraca, chociaż wszystko jest w nim logiczne i wydawałoby się proste, to nieobecne w naszym myśleli o „świętej” rodzinie. Każdy wie dlaczego. Na Boże Narodzenie sprzedaje się nam legendę rodziny, popartą głębokimi studiami teologów, z oderwanymi od czasu i kultury wizjami, odlecianych interpretacji, ckliwe historie, magia świat! A przecież ten ówczesny obraz wkomponowany w kulturę, jest nam wszystkim bliższy, bardziej nas dotyka, mocniej do nas trafia i więcej może zmienić. Czy redakcja „Więzi” mogłaby w takim duchu, kulturoznawczym, obyczajowym, coś dobrego przygotwać na Boże Narodzenie? Proszę z wyprzedzeniem, bo na taki tekst, trzeba się przygotować… Wojtek, dziękuję!

Tej refleksji nie ma, bo zmitologizowanie narodzin Jezusa i jego rodziców było bardzo wczesną tradycją. Ludzki aspekt życia Jezusa był już dla współczesnych mu dość problematyczny. Oto Bóg Wcielony chodzi po ziemi i czyni cuda, a tu nagle problem w postaci jego matki, braci, sióstr. Ziemskie życie, z jego trudami i codziennością nie pasuje do Boga. Dlatego paradoksalnie nie chcemy dostrzegać w Jezusie człowieka. Chcemy Chrystusa, który na krzyżu dokonał kosmicznego cudu odkupienia ludzkości, ale nie chcemy dostrzegać go w doczesności. Kiedyś toczyliśmy dyskusję o tym, czy Jezus historycznie istniał. Bo świadectwa, wbrew temu, co się powtarza są bardzo ubogie. Poza Ewangelią mamy fałszywkę z Flawiusza i kilka innych wzmianek mówiących bardziej o chrześcijanach, niż Chrystusie. Odparłem, że mimo tego, że Jezus z Ewangelii jest bardziej konstruktem pisarzy (nauki Jezusa są cytatami z Hillela, kilka nauk Szammaja, cytaty z Seneki, parę legend ludowych i przypisane czyny innych „mesjaszy”, na przykład oczyszczenie Świątyni), to jest coś, co jest naprawdę bardzo, ale to bardzo autentyczne. Niechęć do matki. Coś negatywnego, ale zarazem bardzo ludzkiego i prawdziwego, a jednocześnie kompletnie nie pasującego do kreowanego obrazu boskiego zbawiciela, mesjasza i bohatera. Jezus do matki mówi pogardliwie. Słowa, które wypowiedział do niej w Kanie Galilejskiej (historia będąca adaptacją mitu dionizyjskiego) brzmią dosłownie „co mnie i tobie, kobieto”. Te same słowa kieruje do Jezusa demon, gdy mówi, by Jezus się od niego odczepił i dał mu spokój. Jezus będący tylko postacią literacką tworzonego eposu nie powiedziałby do matki „spadaj, babo”. Podobnie nie powiedziałby, że nie jest jego matką, bo prawdziwą rodziną są uczniowie. Ta pogarda jest w nim autentyczna. Czemu, możemy snuć hipotezy. Ta o matce, którą Józef zmusił do porodu w stajni, jak nierządnicę jest co najmniej prawdopodobna.
Wpisuje się też w schemat, gdzie Bóg oczekuje od człowieka ofiary, skazując Maryję na ziemskie cierpienia i odrzucenie przez społeczeństwo, ze względu na ludzkie schematy myślenia. Ale to nie pasowało do kultu Maryi, którego oczekiwały nowo powstające Kościoły chrześcijańskie.

Nie widziałabym relacji biblijnego Chrystusa z matką tak jednoznacznie. Fragment z Kany zawsze mnie zastanawiał, z tą szorstkością. Jednak na wczesne chrześcijaństwo i przekazy bardzo mocno wpłynęła gnoza. Zastanawiałam się np. nad tzw. Ewangelią Tomasza. Już w szkole ksiądz wspominał, że odrzucono ją z powodu fragmentów negatywnych wobec kobiet (właśnie prawdopodobnie dopisanych przez gnostyków). Czytałam, że teraz próbuje się przywrócić część pierwotnej formy ale niestety w Polsce tego raczej nie dostaniemy. Tak czy siak można interpretować co jest, takie jakie jest. Nie znamy do końca znaczenia określenia „kobieto” w kontekście historycznym. Kiedy spoglądam na Biblię przypomina mi się fragment o Marcie i Marii. Dla mnie to „kobieto” byłoby podkreśleniem pewnej postawy wobec życia tej naszej płci. Martwimy się za innych. Ale fakt, że relacje Maryi i Jezusa w Ewangeliach nie są jednoznaczne. Nawet trudno dociec kiedy i czemu Maryja dołącza do uczniów. Z samej tylko Ewangelii niewiele też wiemy o Janie, Marii Magdalenie itd. Te niedopowiedzenia faktycznie mają w sobie jakiś rys ludzki. Jan jedyny wpuszczony po znajomości do świątyni. I scena pod krzyżem „oto matka twoja”. Tym stwierdzeniem Chrystus zapewnił jej ochronę. Ale zgodnie z logiką Pana wywodu można zapytać, a co z rodziną? Tymczasem feminizowanie Maryi odziera ją z bohaterstwa. I jest zakłamywaniem źródeł kobiecej „przegranej” tego świata – troski.

Basia, tak się składa, że znaczenie znamy. I to zarówno w kulturze żydowskiej, jak i greckiej. Zwracanie się do matki per „kobieto” było wyrzeczeniem się jej, podkreśleniem dystansu i zerwania więzi rodzinnych. W judaizmie Żyd miał obowiązek czci dla matki, by móc się do niej zwracać jak do obcej musiał najpierw się jej wyprzeć.

Nie jest też trudno dociec kiedy Maryja dołącza do uczniów. Robi to dopiero po śmierci Jezusa. Pojawia się wśród zgromadzonych we wspólnocie jerozolimskiej, na czele której stał Jakub, zwany „bratem pańskim”, a więc bezpośrednia rodzina.

Co do Jana, to można wykluczyć, że autor Ewangelii to uczeń Jezusa i naoczny świadek, a także to, że scena spod krzyża to realne, a nie symboliczne wydarzenie.

A mnie zastanawia jeszcze scena pod krzyżem, gdy Jezus mówi do Matki:„Niewiasto, oto syn Twój (…), oto Matka twoja (J 19,26b-27a). No, jako matka, niezależnie od okoliczności, chyba bym się wściekła! Po pierwsze ” Niewiasto”, a nie Matko. Po drugie ( rezygnacja z relacji matczyno – synowskiej, tak naprawdę oddalenie od siebie Matki. Wyobrażam sobie wszystkie interpretacje macierzyństwa powszechnego, pewnie niektórzy będą widzieć w tym dowód na boskość Jezusa, tym samym wyjście z ludzkich relacji… Ale w całym obrazie stosunków matczyno – synowskich, jest to jeszcze jeden obraz ich obojętności ze strony Jezusa. Oczywiście rzeczywistość mamy niezwykle obrośniętą mitologiami, wykorzystywaną w kościele do tworzenia dogmatów, czyli tworzenia dodatkowych treści kultu. Mnie jednak wiary przysparza wiedza o rzeczywistych relacjach Jezusa i jego Matki, z wyłączniem kościelnych emocji…Myślę, że Maryja nie potrzebuje sztucznego kultu, a ten prawdziwy byłby nam, kobietom o wiele bliższy i wzmacniający.

To akurat był obraz kulturowy. Hipoteza wskazuje na wpływy Kościoła w Efezie, który miał rozwinięty kult maryjny, stąd taki obraz, gdzie Jezus oddaje matkę „uczniowi”, który jest Kościołem. Bo obecnie mało kto ma wątpliwości, że autor czwartej ewangelii to rzeczywista postać, a nie alegoria wyznawców.

Ale właśnie w tym kontekście, a więc warunków, okoliczności historycznych kluczowych postaci, Jezusa, Maryja, chciałoby się pozdrowić polskich biblistów i zapytać, co oni badają…? Jeżeli złączenie ze sobą faktów, wynikające z okoliczności historycznych i kulturowych, okazuje się dla nas w XXI wieku, tak bardzo szokujące… No gdzie my jesteśmy z naszą wiarą i w co wierzymy?

My jesteśmy w Polsce i to już jest problemem chyba. To znaczy przynajmniej po polsku rozmawiamy. Mieliśmy polskiego papieża, co do którego też ja mam sentyment. Mamy jakiś wysyp różnych prywatnych objawień w które wierzą i promują je polscy biskupi według własnego uznania, nawet jeśli Watykan obecnie jest powściągliwy.

Nawet jeśli są sensowni bibliści co podzielają podejście minimalistyczne, to wydaje się że publicznie są w stanie „się sprzedać” pisząc… kazania dla biskupów o wątpliwej reputacji. Nie wymieniam nazwisk, ani biskupa, ani biblisty. To co piszę jest na podstawie wpisu jaki tenże biblista sam umieścił kiedyś w internecie. Teraz albo ja tego wpisu nie umiem drugi raz odszukać, albo sam zainteresowany zreflektował się po krytyce publicznej jaka go spotkała i go usunoł. Sama nie wiem co mam o postawie tego biblisty sądzić. Wiedzę ma dużą, ale wygląda to słabo, tak jakby był w stanie się sprzedać żeby wsparcie (może finansowanie badań?? nie wiem) uzyskać.

Wydaje się, że biblistyka jest bardzo ryzykowną dziedziną. Taka konspiracja czasem jak w państwie totalitarnym. Ja tego nie pojmuję. No w zasadzie to wszystko o prawdę i prawość swojego sumienia się ciągle obija. Tak mi się to jawi… może się mylę. Oby. Przepraszam, że się wtrąciłam, może @Kinga coś dopowie.

Biblistyka w Polsce ma charakter lokalny, nie wychodzi ze swoimi badaniami poza granice małych ośrodków, badania nieznaczące, powtarzające rezultaty innych naukowców – nic nowego, nic ryzykownego.. Te same w kółko opowieści, często od siebie zapożyczone.. . Ci, k†przy potrafili robić przekłady, powoli wymierają, następców brak. Zapaść.

To jest znane zjawisko także w innych dziedzinach i innych ośrodkach naukowych. Żeby „wbić” się w jakiś nurt badań musi być ośrodek, szkoła, placówka naukowa, gdzie są profesorowie, którzy wyspecjaliziwali się w danym zakresie. Jeśli jest kadra naukowa, ale prowadzi ona badania na uboczu, to w mojej dziedzinie mówi się, że znaleźli sobie nieszę w której moga zaistnieć. Taka nisza, to taki zamknięty światek, który za wszelką cenę będzie bronił swojej racji bytu. To zrozumiałe, że siedząc w tej niszy, wyspecjalizowali się w tym wąskim wycinku. A reszta świata, metody badań poszły na przód. A oni w tej niszy zostali w tyle. Jeśli przyznają, że zostali w tyle, to w zasadzie koniec ich naukowej egzystencji. Zatem będą organizować zamknięte sympozja, słuchać tylko „swoich”, krytykować zawzięcie innych, bo jest to dla nich swoiste „to be or not to be”. Proszę uwierzyć, że ta metoda obwarowywania się w swoich utartych, przestarzałych metodach badań to nie jest tylko specyfika biblistyki. W innych dziedzinach jest tak samo. To co jest perfidią biblistyki, to to że jest jeszcze taki bezwzględny sposób na wykluczanie oponentów, który w ekstremalnej formie może przyjąć formę ekskomuniki. Ale wykluczać można też w sposób bardziej perfidny i bardzie zakamuflowany w środowisku księżowskim. Na przykład „świetną” metodą jest oskarżenie oponenta o homoseksualizm. O ile w środowisku świeckim to co najwyżwj może być źle widziane lub społecznie nieakceptowane, o tyle dla księdza to poważne oskarżenie. O ile mi wiadomo bycie homoseksualistą wyklucza z możliwości bycia kapłanem. To kolejny motyw, często niezrozumiały dla świeckich, że wykluczenie z kapłaństwa może być dla kogoś bolesne. Na prawdę sądzę, że z pozycji osoby świeckiej to jest trudne do zrozumienia, że np zakaz sprawowania sakramentów to może być dotkliwa kara.

Nie wiem @Anna2 czy tym razem nie przebiłam ostrością osądu, Twoich zazwyczaj „wyrazistych” wypowiedzi.

@Kinga
W innych dziedzinach jednak jest zróżnicowanie, bo ” polityka niszy” zależy od ośrodka akademickiego, a w przypadku biblistyki, cała dyscyplina stała się polską niszą. Dokładnie tak, jak piszesz: ” Taka nisza, to taki zamknięty światek, który za wszelką cenę będzie bronił swojej racji bytu”. Niestety, w polskiej biblistyce nie dostrzegam naukowej racji bytu.
Piszesz: „Ale wykluczać można też w sposób bardziej perfidny i bardzie zakamuflowany w środowisku księżowskim. Na przykład „świetną” metodą jest oskarżenie oponenta o homoseksualizm”. Mnie się wydaję, że ta orientacja seksualna nie jest rzadkością w środowisku księżowskim, a niektóre publikacje dowodzą, że wręcz decyduje o awansach, a nie, jak piszesz, o dyskredytacji. Nie potrafię w sobie znaleźć współczucia dla środowiska księżowsko – zakonnego, może dlatego, że tak, jak Wojtek, uważam, że jest grą pozorów i fasadowości, a w niektórych przypadkach dogłębną ” zgnilizna”.