Zima 2024, nr 4

Zamów

Zamach na Mądrość Bożą

Kadr z nagrania, które było realizowane w czasie uroczystości w Skelbije 24 lipca 2022

Ataki takie jak ten w Skelbije są dziś możliwe wszędzie i w każdej chwili. Zdarza się, że ktoś zrzuca bombę na kościół w momencie opuszczenia go przez wiernych po nabożeństwie – mówi prof. Michael Abdalla.

24 lipca 2020 roku w stambulskiej Hagii Sofii, dawnej bizantyjskiej świątyni – po 85 latach istnienia w niej muzeum – miały po raz pierwszy odbyć się modlitwy wyznawców islamu. Dwa lata później, tego samego lipcowego dnia, w syryjskim miasteczku Skelbije podczas uroczystego otwarcia kościoła prawosławnego Mądrości Bożej spadł ładunek wybuchowy zrzucony z drona przez rebeliantów wspieranych przez Turcję. To kolejny złowrogi pomruk syryjskiej wojny, która wciąż trwa. A jej cichymi ofiarami są chrześcijanie różnych wyznań, którzy muszą walczyć o przetrwanie…

O ataku, w którym zginęły dwie osoby, a kilkanaście zostało rannych, poinformował mnie profesor Michael Abdalla – Asyryjczyk, który pochodzi z Syrii. Jest jednym z bohaterów mojej książki „Syria. Przewodnik po kraju, którego nie ma”. Zapytałem Michaela, czy zgodzi się porozmawiać o tym, co dzieje się w jego rodzinnym kraju, i jaki los spotyka chrześcijan należących do różnych wyznań. Chociaż Skelbije leży w innym regionie Syrii niż ten, z którego pochodzi mój rozmówca, zamach przeprowadzony w tym mieście został odebrany jak atak na całą syryjską wspólnotę Kościołów Wschodu. 

Paweł Średziński: Kiedy wysłałeś mi wiadomość o ataku, zacząłem przeglądać komentarze do tego zdarzenia. Sieć wrzała. Syryjscy chrześcijanie nie mieli wątpliwości, że data i cel były nieprzypadkowe. Jak zareagowałeś na informacje o ataku w Skelbije? 

Michael Abdalla: Chcę podkreślić, że pierwsze informacje o ataku na nowo wybudowany kościół Hagia Sofia w Skelbije – i to w momencie uroczystości jej otwarcia – czytałem w asyryjskich portalach internetowych. Oburzenie było ogromne. Setki komentarzy. Martwi mnie fakt braku informacji o tym ataku w arabskich środkach masowego przekazu i chyba także w polskich, podczas gdy akcje mniejszej wagi nagłaśnia się, emituje wiele razy i komentuje. 

Czy ataki takie jak w Skelbije są wciąż odnotowywane w innych częściach Syrii?

– W innych częściach Syrii takie ataki nie zdarzają się często. Mam tu na myśli głównie tereny nadal pozostające pod kontrolą władz syryjskich lub tereny wyzwolone. Jednak zamachowcy dysponują dronami, więc ataki takie jak ten w Skelbije są dziś możliwe wszędzie i w każdej chwili. Zdarza się, że ktoś zrzuca bombę na kościół w momencie opuszczenia go przez wiernych po nabożeństwie. Innym problemem jest odgruzowywanie wcześniej splądrowanych i wysadzonych świątyń oraz ich odbudowa. Na to nie ma środków. Pamiętajmy o niewyobrażalnie galopującej drożyźnie, inflacji i obowiązującym ścisłym zakazie przekazywania wsparcia z zagranicy, nawet krewnym, z powodu nałożonego embarga. Niektórzy ludzie umierają z głodu.

Obserwujący wydarzenia w Syrii Asyryjczycy żyjący w Europie mogą jedynie o tym pisać. Jednak nie mają siły przebicia. Przed ich oczami rysują się straszne sceny ludobójstwa sprzed 107 lat

Michael Abdalla

Udostępnij tekst

W jakiej sytuacji byli chrześcijanie w Syrii przed wybuchem wojny?

– Chrześcijanie w Syrii, bez względu na denominację, żyli raczej spokojnie i czuli się pewnie, nie doświadczali oznak dyskryminacji czy wykluczenia. Było to widać nie tylko w urzędach państwowych, lecz także podczas podróży z jednego miasta do drugiego. Kiedy w punktach kontrolnych – gęsto ustawionych na drogach – policjant lub żołnierz pytający o nazwisko kierowcy i każdego z pasażerów słyszał imię chrześcijańskie, przepuszczał podróżnych z miłym spojrzeniem. Reakcja zrozumiała. Żaden chrześcijanin nie mógł należeć do ugrupowania terrorystycznego, jakim jest na przykład Bractwo Muzułmańskie. Poza tym władza doskonale wiedziała, że chrześcijanie nie prowadzą działalności konspiracyjnej. W historii kraju nigdy nie stanowili elementu destabilizującego, destrukcyjnego, nie mieli, nie mają i nie będą mieć kontaktów z islamistycznymi ugrupowaniami zarówno w kraju, jak i zagranicą. 

Były jednak wyjątki. Wśród nich Asyryjczycy, którzy nie byli w smak władzy z deklarowaną przez nich tożsamością narodową. 

– Władza nie patrzyła przychylnym okiem na tych chrześcijan, którzy akcentują asyryjską przynależność narodową. Brakowało też zgody na uruchomienie szkół czy klubów narodowych. Rząd nie przeznaczał żadnych subwencji na szkoły prywatne, które realizowały przecież państwowy program edukacyjny, z prawem jedynie dwóch lekcji języka aramejskiego w tygodniu i to nie jako języka narodowego, lecz języka Kościoła, wspólnoty religijnej. Rodzice, którzy posyłali swoje dzieci do takich szkół, byli zmuszeni sami pokryć wszelkie koszty związane z nauką języka, łącznie z pensjami dla nauczyli i zakupem podręczników, które w szkołach państwowych były bezpłatne. I mimo to nie protestowali, kiedy widzieli, że na świadectwie ukończenia każdej klasy widnieje zdjęcie prezydenta.

Te kilkadziesiąt lat niepodległości i względnego spokoju przerywa nagle wojna. Jak bardzo pogorszyła się sytuacja chrześcijan w Syrii w rezultacie trwającego już ponad dziesięć lat konfliktu? 

– Po wybuchu zamieszek w Syrii w marcu 2011 roku pojawiły się jak grzyby po deszczu zbrojne ugrupowania o skrajnym zabarwieniu islamistycznym. Chyba nikt się tego nie spodziewał. Do Syrii różnymi drogami zaczęli docierać – wabieni hasłem dżihadu lub świętej wojny – islamiści z wielu krajów europejskich. Przedostawali się głównie przez granicę turecko-syryjską. Nie ulega wątpliwości, że ktoś musiał tych ludzi nakłonić, zmobilizować, organizować transport, szkolić, wyposażyć w broń, ustalić plan działania i wyznaczyć cele. Powstałe w Iraku tzw. Państwo Islamskie nagle zajęło znaczną część Syrii. Żyjącym na tych terenach chrześcijanom dano ultimatum: islam, pogłówne (podatek nakładany na ogół lub określone grupy mieszkańców kraju, płacony „od głowy”), emigracja lub śmierć. Słysząc te pogróżki i widząc, że są rzeczywiście realizowane, chrześcijanie przypomnieli sobie historię swoich przodków, z których duża część zginęła albo umarła z głodu albo przeszła na islam.

Zaczęły się widowiskowe egzekucje i porwania dla okupu. Po wielu uprowadzonych słuch zaginął. 22 kwietnia 2013 roku porwano dwóch ważnych duchownych chrześcijańskich: urzędujących w Aleppo arcybiskupów Yuhanna Ibrahima i Bulosa Jazdżiego. Kontynuowano barbarzyńskie niszczenie niemuzułmańskich zabytków zarówno starożytnych (w Palmirze), jak i chrześcijańskich. Zaczęło niszczycielskie wydobywanie artefaktów z licznych pagórków i stanowisk archeologicznych. Prasa podawała, że handel zabytkami stanowił dla islamistów jedną z ważnych ścieżek dochodu. Mnóstwo katedr i kościołów zostało wysadzonych w powietrze. Nie ma chyba ani jednej miejscowości chrześcijańskiej, która nie ucierpiałaby w mniejszym lub większym stopniu. W sytuacji, kiedy chrześcijan nikt nie bronił i wobec własnej bezsilności, zaczęli się ewakuować.

Jak wygląda sytuacja w rejonie zamieszkanym przez Asyryjczyków? Jak wiele osób uciekło w rezultacie wojny? Co dzieje się z tymi, którzy zostali? 

– 23 lutego 2015 roku na chrześcijańską ludność asyryjską żyjącą dotąd spokojnie w 35 wsiach nad rzeką Chabur napadli islamiści i zaczęli z zimną krwią mordować, gwałcić, uprowadzać mieszkańców oraz wysadzać kościoły. Wiele osób znalazło się w dramatycznych warunkach w niewoli. Za ich uwolnienie żądano wysokich sum pieniędzy. Chrześcijanie zaczęli uciekać, gdzie tylko się dało. Analizując rozwój wydarzeń zarówno w Syrii, jak i w Iraku, można odnotować taki sam scenariusz. 

A kiedy wyparto z tych miejsc islamistów? Nie było już powrotu?

– Kurdowie – wspierani przez różne kraje i organizacje – nie tylko włączyli te „wyzwolone” od islamistów miejscowości Syrii i Iraku do kontrolowanego przez nich terytorium, ale też zaczęli prowadzić politykę zmuszającą resztę asyryjskich chrześcijan do emigracji. Swoją politykę Kurdowie realizują przez przywłaszczanie domów, gruntów i pól uprawnych, przymusowe wprowadzenie do szkół programów fałszujących historię, zmiany historycznych nazw miejscowości. Często właściciel gruntu dowiaduje się, że jego własność została przepisana Kurdowi, którego nie zna, nigdy z nim nie rozmawiał, nigdy go nawet nie spotkał. Fałszuje się podpisy, a „umowy kupna-sprzedaży” rejestruje się przez przekupionych i skorumpowanych prawników i sędziów. Kilkakrotnie chciano wprowadzić w życie w tym regionie lokalne prawo pozwalające przywłaszczyć majątki tych Asyryjczyków, którzy z powodu wojny opuścili kraj. O tych nadużyciach i innych przejawach bezprawia alarmuje się w raportach organizacji międzynarodowych. Niektórzy piszą o prawie dżungli. Tak stworzoną sytuację idealnie oddaje polskie powiedzenie: „Siła złego na jednego”. 

Często wspominasz Kurdów, których Asyryjczycy uznają za współwykonawców ludobójstwa chrześcijan w Turcji z 1915 roku. W granicach Syrii kontrolują twój rodzinny region. Jakie mają plany co do przyszłości tego miejsca?

– Kurdowie nabrali ochoty na uczynienie tego regionu „kantonem dla siebie” kosztem ludności niekurdyjskiej, czyli Asyryjczyków i Beduinów. Ich szeregi zasilają przybysze z różnych krajów, nie tylko ościennych i nie tylko wywodzący się spośród Kurdów. Jeśli taki plan komuś się nie podoba, może wyjechać dokąd chce – głoszą ich rzecznicy.

Kurdyjski żołnierze otrzymuje pensję znacznie wyższą od pensji żołnierza w syryjskiej armii. Często ostrzał w stronę Turcji kierują z armat, które ustawiają przy wybranym kościele. Na odpowiedź Turków nie trzeba długo czekać. Miejsce, z którego wystrzelono pociski, czyli w tym przypadku kościół, jest prawie natychmiast ostrzeliwane przez wojsko tureckie. Niekiedy pociski trafiają w pobliskie domy ze skutkiem śmiertelnym dla ich mieszkańców. W Kamiszli, skąd pochodzę, były ataki na miejsca, gdzie chrześcijanie świętowali akurat Boże Narodzenie lub Nowy Rok. 31 grudnia 2015 roku w wyniku zamachu w jednej z restauracji zginęło 16 osób.

Co jakiś czas zarówno miejscowi Beduini, jak i Asyryjczycy protestują przeciwko akcjom włączenia młodych członków tych społeczności do kurdyjskich formacji paramilitarnych i koszarowania ich na siłę. Uprowadzenia asyryjskich działaczy przez samozwańczą administrację lokalną zdarzają się w biały dzień. Niespodziewane wtargnięcie do domów w nocy z bronią w ręku, wyciąganie ojca lub brata niemal z łóżka, zakładanie mu opaski na oczy i zabieranie go w nieznane, to wszystko dzieje się na oczach dzieci i przypomina sceny z filmów. Taka sytuacja trwa już ponad 10 lat i nikt nie wie, jaki będzie jej finał. Obserwujący te wydarzenia Asyryjczycy żyjący w Europie mogą jedynie o tym pisać. Jednak nie mają siły przebicia. Przed ich oczami rysują się straszne sceny ludobójstwa sprzed 107 lat

W rezultacie wojny swoje domy opuściła co najmniej połowa asyryjskich mieszkańców, w tym wielu wykształconych lekarzy, pisarzy, specjalistów różnych zawodów. Większość znalazła schronie w krajach Europy Zachodniej, gdzie uzyskali prawo do wykonywania zawodu. Wielu młodych ludzi zapisało się do uniwersytetów europejskich na studia.

Czy ktoś z asyryjskiej społeczności zostanie w Syrii?

Wesprzyj Więź

– Jeśli chodzi o tych, którzy zostali, sądzę, że przeżywają dylemat: pozostać czy dołączyć do tych, którzy już się zaaklimatyzowali w europejskim środowisku. W Syrii nadal nie jest spokojnie, na Asyryjczyków czycha tam wiele zagrożeń. Mało która asyryjska rodzina żyje w komplecie. Jako najstarszy członek rodziny starałem się trzy lata temu zorganizować zjazd rodzinny u siebie, w Skórzewie – mam warunki. 95 procent członków mojej rodziny żyje na emigracji, najwięcej w Szwecji. Wszyscy są już obywatelami tych krajów. Dwóm pozostającym w Syrii członkom naszej rodziny obsługująca ten kraj Sekcja Ambasady Polskiej w Bejrucie odmówiła niestety wizy. Siostrzeniec z żoną chcieli świętować tutaj, u mnie, ukończenie studiów przez jednego z dwóch ich synów, którzy mieszkają w Niemczech. Odmówienie im wizy przez polskich urzędników było dla mnie niczym grom z jasnego nieba.

Michael Abdalla – ur. 1952 r. w północno-wschodniej Syrii. Do Polski przyjechał na studia na początku lat 70. Jest arabistą i syrologiem, profesorem nadzwyczajnym Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, autorem licznych publikacji poświęconych asyryjskiej społeczności i tematyce bliskowschodniej

Przeczytaj też: Czy Asyryjczycy muszą zginąć?

Podziel się

8
Wiadomość