Jesień 2024, nr 3

Zamów

Asyryjska lekcja cierpienia

Asyryjscy uchodźcy

Asyryjczycy już dawno zostali uchodźcami. Są nimi do dziś. Uciekali przed dyskryminacją, rzeziami i okrutnymi sąsiadami. Świat nie pamiętał i nie pamięta o narodzie, który doświadczył zbrodni ludobójstwa.

Szukali bezpiecznego schronienia, nierzadko wabieni obietnicami wsparcia ze strony europejskich mocarstw. A jednak te same państwa zostawiały asyryjskich uchodźców samym sobie, po tym jak przestawali być użyteczni w politycznej grze.

Dziś zdecydowanie więcej osób asyryjskiego pochodzenia żyje na wygnaniu, poza Bliskim Wschodem niż w ich historycznej ojczyźnie, podzielonej między Turcję, Irak i Syrię. Coraz mniej osób zostaje w swoich domach i na swoich polach. W Europie wciąż niewiele wiemy o cierpieniu ludu, który przetrwał kilka tysiącleci. Trudno Asyryjczykom upomnieć się o tę pamięć, skoro nie mają własnego skrawka ziemi.

To milczenie w sprawie asyryjskiej próbuje przerwać polskie tłumaczenie wstrząsającej relacji ojca Josepha Naayema. Książka ukazała się niedawno pod polskim tytułem „Czy ten naród ma zginąć?”, dzięki staraniom profesora Michaela Abdalli, wybitnego arabisty i syrologa – jednego z nielicznych Asyryjczyków mieszkających w Polsce.

Straszny rok 1915

Najboleśniejszym doświadczeniem bliskowschodnich chrześcijan był czas ludobójstwa, które rozpętane zostało w 1915 roku w Armenii i Anatolii. Ówczesne władze Turcji, przy wsparciu niemieckich doradców wojskowych, uznały zamieszkujących to państwo chrześcijan za wrogów publicznych. Ostrze represji zostało wymierzone w Ormian – domagających się uznania swoich praw – szczególnie w tych rejonach, gdzie stanowili większość mieszkańców.

Niektórych podpalano żywcem. Potem prochy uśmierconych w płomieniach przesypywano przez sita, szukając monet, które wypędzeni czasem połykali w obawie przed grabieżą

Paweł Średziński

Udostępnij tekst

Często nie zdajemy sobie sprawy, jak liczna była to społeczność, której udało się przetrwać bez własnego państwa. Ormiańscy działacze pokładali nadzieję w carskiej Rosji, która wówczas jako państwo Ententy zwarła się z turecką armią i ze zmiennym powodzeniem toczyła walki na terenie upadającego Imperium Osmańskiego. Wierzyli w szansę na odzyskanie własnego państwa. Wyrok na Ormian został wydany mimo prorosyjskich sympatii.

Budził się turecki nacjonalizm, na fali młodotureckiego odrodzenia każdy, kto nie identyfikował się z tureckością, nie mógł być pewien swojego losu. Jednak to nie tylko ormiańska społeczność padła ofiarą ludobójstwa. Tureccy i kurdyjscy wykonawcy rozkazów Stambułu, przystępując do rozprawy z Ormianami, uznali, że rozkazy mordu i grabieży dotyczą również innych chrześcijańskich wspólnot, w tym tych o asyryjskim rodowodzie.

W przeciwieństwie do Ormian, Asyryjczycy nie byli w tamtym czasie społecznością aktywną politycznie. Nie stawiali żądań pod adresem tureckich władz. Żyli często w odizolowanych od siebie wspólnotach, chroniąc się w trudno dostępnym górskim terenie wokół Hakkari i zamieszkując region Tur Abdinu. Pomimo wielu wieków bez państwa zachowali swój język i świadomość odrębności. A jednak wystarczyło być chrześcijaninem, aby rzeź dotknęła i tę społeczność.

Ich jedyną winą było to, że byli inni, wyznawali inną wiarę. Zresztą nie był to pierwszy pogrom, który ich dotknął – wcześniej, w XIX wieku, dochodziło również do krwawych prześladowań. Jednak to w 1915 roku po raz pierwszy pogromy odbyły się w sposób zaplanowany, a ich celem było unicestwienie chrześcijan. W ten sposób do ponad miliona Ormian, zamordowanych i zamęczonych w marszach śmierci, dołączyło nawet ćwierć miliona osób pochodzenia asyryjskiego. Ilu ich dokładnie padło ofiarą ludobójstwa, nie wiadomo, ponieważ nie prowadzono dokładnych rejestrów zbrodni. Pozostały takie świadectwa, jak te zapisane przez Josepha Naayema.

Podzielony Bliski Wschód

Autorowi „Czy ten naród ma zginąć?” udało się przeżyć, chociaż najpierw przyszło mu uciekać przed Turkami w beduińskim przebraniu. Warto tutaj podkreślić, że Naayem był duchownym Kościoła chaldejskiego, który de facto pozostaje Kościołem unickim, wywodzącym się z Asyryjskiego Kościoła Wschodu.

Dlaczego to takie ważne? Podziały, jakie wśród bliskowschodnich chrześcijan wywołały spory o naturę Chrystusa i władzę zwierzchnią nad chrześcijaństwem między głównymi ośrodkami tej religii w pierwszych wiekach Kościoła, doprowadziły do trwałego rozłamu. W ten sposób również wyznaniowa mapa samych Asyryjczyków stawała się coraz bardziej skomplikowana. Przynależeli oni do Asyryjskiego Kościoła Wschodu, nazywanego kiedyś nestoriańskim, i Syryjskiego Kościoła Ortodoksyjnego, o którym mówiło się „monofizycki”. Miały one wielowiekową tradycję, która nie przeszkodziła dalszym podziałom w ich łonie.

Czy ten naród ma zginąć?
O. Joseph Naayem, „Czy ten naród ma zginąć?”, tłum. Daniel Rucki, Wydawnictwo Naukowe Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza, Poznań 2021

W rezultacie działalności misjonarzy katolickich doszło do niszczących jedność secesji, prowadzących do wyodrębnienia się wspólnot unickich – wspomnianego Kościoła chaldejskiego i Syryjskiego Kościoła Katolickiego. Były one zorientowane na Rzym i nie nawiązywały do asyryjskich korzeni swoich wiernych. W 1915 roku również wierni tych Kościołów nie zostali oszczędzeni przez tureckich i kurdyjskich prześladowców.

Jak głębokie były to podziały niech świadczy fragment relacji Naayema, kiedy opisuje on swoją posługę kapelana jeńców z państw Ententy, znajdujących się w tureckiej niewoli: „Prawdą jest, że cztery miesiące wcześniej nie wykonałem rozkazu dotyczącego pochówku rosyjskiego lekarza, który zmarł na dur brzuszny. Mój Kościół nie pozwala mi na odprawienie nabożeństwa pogrzebowego dla wyznawcy innej religii”.

Mechanizm ludobójczej machiny

Naayem zrelacjonował nie tylko własną historię, ale i wspomnienia osób, którym udało wymknąć się śmierci. Ocaleni opowiadający mu to, co widzieli, z zatrważającą precyzją odkrywali mechanizm dokładnie zaplanowanego ludobójstwa. Najczęściej działano zgodnie z jednym schematem. Najpierw aresztowano i zatrzymywano miejscowych przedstawicieli elit. Potem znikali mężczyźni, a na samym końcu kobiety, dzieci i starcy. Nie zawsze zabijano od razu. To było umieranie „na raty” – z głodu, zmęczenia i rąk kurdyjskich watażków, którym zezwalano na atakowanie ludzi zgromadzonych w karawanach śmierci. Dzieci i młode kobiety były porywane. Do gwałtów i mordów dochodziło na porządku dziennym. Ci, którzy zdołali przetrwać fale przemocy, ginęli z głodu i wycieńczenia.

„Całymi dniami grupy mężczyzn wędrowały od domu do domu. By uchronić się przed barbarzyństwem tych zbójeckich band, kobiety, dziewczęta i dzieci zbierały się w ciągu dnia w grupach od pięćdziesięciu do stu. Zbierałyśmy się przechodząc po płaskich dachach i spędzałyśmy dnie w ciszy, oczekując śmierci w każdej chwili, już niemal martwe ze strachu”. Ta relacja Dżalili – przytoczona w książce Josepha Naayema – bardzo przypomina późniejsze relacje Żydów ukrywających się przed oprawcami w czasie Holokaustu.

Z kolei Halata, córka Hanny, tak wspominała czas pogromu: „Spędziłyśmy noc w koszarach. Żandarmi i żołnierze wchodzili i wychodzili, w najdzikszy sposób zabierając spośród nas najpiękniejsze dziewczyny. Z tego powodu następnego dnia, gdy żołnierze przyszli, by wyprowadzić nas za miasto, kobiety natarły twarze błotem, by wydawać się brzydkie”.

Ofiary pędzono w stronę syryjskiej pustyni. Wygnańcy cierpieli z zimna i braku jedzenia. Kolejne uzbrojone bandy zabierały ostatnie przedmioty, które uchodźcom udało się ukryć. Tych, którzy nie mieli siły iść dalej, zabijano. Asyryjscy uchodźcy umierali w pustych cysternach, w których nie znajdowali wody. Na ich ciała oprawcy wrzucali innych martwych ludzi. Wielu porzucano przy drodze, nie grzebiąc ich ciał. Niektórych podpalano żywcem.

Louis Ghanima, Asyryjczyk z Urfy, tak relacjonował autorowi „Czy ten naród musi zginąć?” okrutną śmierć rodaków: „Zebrawszy te nieszczęsne istoty razem w miejscu porośniętym długą, suchą trawą, która tak obficie występuje w tych miejscach o klimacie półpustynnym, prześladowcy podpalili ją, uprzednio ograbiwszy ofiary z wszystkiego, co miały”. Potem prochy uśmierconych w płomieniach przesypywano przez sita, szukając monet, które wypędzeni mieli połknąć w obawie przed grabieżą.

Asyryjczycy – naród zdradzonych

Kiedy Hitler rozpętywał II wojnę światową, miał powiedzieć: „Kto dziś pamięta o rzezi Ormian?”. W tym pytaniu kryła się, niestety, smutna odpowiedź. Ogrom potworności w krwawym 1915 roku wydawał się być niewyobrażalny. Jednak te informacje nie wywarły aż takiego wrażenia, na jakie zasługiwały, na pogrążonej w pierwszej wojnie światowej Europie.

Cena, jaką przyszło zapłacić Ormianom i Asyryjczykom, nie pomogła ich sprawie. Niewielki skrawek Armenii stał się jedną z sowieckich republik, a Asyryjczycy nie doczekali się swojego skrawka ziemi. Wciąż musieli uciekać. Część z nich trafiła do Iraku. W tym kraju, w 1933 roku, nastąpił dramatyczny finał ich tułaczki, rozpoczętej w roku ludobójstwa. To wtedy doszło do pogromu asyryjskich mieszkańców w Iraku przez ówczesne władze tego nowego państwa, które powstało na gruzach Imperium Osmańskiego.

Ich jedyną winą było to, że byli inni, wyznawali inną wiarę

Paweł Średziński

Udostępnij tekst

Kolejny akt prześladowań Asyryjczyków przyniosły następne dekady. Na Bliskim Wschodzie Asyryjczyków jest już coraz mniej. Najpierw uciekali ze swoich małych ojczyzn w Turcji, potem z Iraku, a ostatnio również z Syrii. Ci, którzy chcą wrócić, nie mogą liczyć na odzyskanie swojej ziemi. Tam, gdzie się jeszcze da, toczą wieloletnie spory prawne, ale w takich miejscach jak Tur Abdin w Turcji stoją na straconej pozycji.

W wymowny sposób opowiedział o tym film dokumentalny „Ostatni chrześcijanie” zrealizowany kilka lat temu dla BBC. Jego autor, Eli Melki, należy do rodziny, której członkowie zginęli w 1915 roku. Postanowił wyruszyć ich śladem i opowiedzieć historię prześladowań Asyryjczyków. Z pewnością warto obejrzeć ten film, który nie tylko opisuje mroczną przeszłość, ale też pokazuje, jak asyryjscy mieszkańcy Bliskiego Wschodu wciąż stają się ofiarami dyskryminacji oraz wywłaszczeń z ich ziemi.

Wesprzyj Więź

Takie głosy jak dokument Melkiego są rzadko podejmowane przez media, również w Polsce. I pewnie dlatego tak niewiele o nich słyszymy. Asyryjczycy, spadkobiercy potężnego starożytnego imperium, nie są ważni dla światowych i regionalnych potęg. Jest tak, jak w swojej recenzji polskiego wydania książki Naayema napisał znany polski arabista, prof. Marek Dziekan: „Asyryjczycy to niewielka mniejszość, z godną pozazdroszczenia historią, niebywałymi osiągnięciami kulturowymi, ale obecnie znikającą z dnia na dzień. Jeszcze tylko czasem chrześcijanami wschodnimi próbują coś ugrać politycy różnych opcji, po jednej czy drugiej kampanii zapominając na powrót o ich istnieniu. Czy ci ludzie muszą być zdani na łaskę i niełaskę silniejszych sąsiadów, którzy traktują ich jako pionek w rozgrywkach politycznych?”.

Asyryjczycy zostali skazani na zapomnienie. Bo kto dziś pamięta o rzezi Asyryjczyków? Kto pamięta o ich historii i kulturze?

Przeczytaj też: Czy Asyryjczycy muszą zginąć?

Podziel się

9
2
Wiadomość