Sensu podróży Franciszka do Kanady nie można sprowadzić – choć to jej cel najważniejszy – do przeproszenia za przemoc w szkołach z internatem dla przedstawicieli Pierwszych Narodów oraz Metysów. Trzeba widzieć tę pielgrzymkę w dużo szerszej perspektywie.
Od samego początku zapowiadano, że pielgrzymka papieża Franciszka do Kanady będzie miała charakter pokutny. Jej celem nie jest jednak wyłącznie przeproszenie za współudział Kościoła katolickiego w procederze przymusowej asymilacji przedstawicieli Pierwszych Narodów. Równie ważny wydaje się także drugi cel – społeczna i kulturowa rewalidacja rdzennych mieszkańców Kanady. W dużej mierze wciąż czują się oni gośćmi we własnym kraju, choć proces ich politycznego i społecznego upodmiotowienia od kilku lat staje się coraz bardziej intensywny, czego przykładem jest utworzenie terytorium Nunavut, zamieszkałego głównie przez Inuitów.
Nieśli Chrystusa i przemoc
To prawda, że system szkół rezydencjalnych był projektem rządu federalnego, a Kościoły – katolicki i protestanckie – były realizatorami tego projektu, działającymi na zlecenie polityków. Nie mogłoby jednak do tego dojść, gdyby nie wielowiekowa tradycja ewangelizacji, która – niestety – niosąc Chrystusa, niosła także przemoc. Franciszek dobrze o tym wie, wszak jest dzieckiem tego samego kontynentu. Kiedy w roku 1992 świętowano 500-lecie „odkrycia Ameryki”, rdzenni mieszkańcy tego kontynentu upomnieli się o własną perspektywę – 500-lecie eksterminacji. To do nich przyjechał papież. Do ocalałych.
To nie była pielgrzymka do Kanady, ale do tych, których można nazwać przed-Kanadyjczykami i pra-Kanadyjczykami. Odnosiło się wrażenie, że papież jest rzeczywiście „u kogoś”, kto jest gospodarzem ziemi, na której przyszło mu stanąć
Kiedy Franciszek wygłaszał przemówienie w Edmonton, nie mógł zignorować tego historycznego i teologicznego kontekstu, w jakim należy interpretować kwestię szkół rezydencjalnych. Powiedział wówczas: „Boli mnie myśl, że katolicy byli zaangażowani w politykę asymilacji i emancypacji, która umacniała poczucie niższości, ograbiając wspólnoty i pojedyncze osoby z ich tożsamości kulturowej i duchowej, odcinając ich korzenie i podsycając postawy uprzedzenia i dyskryminacji, a także, że odbywało się to również w imię edukacji rzekomo chrześcijańskiej. […] Nie można […] głosić Boga w sposób, który jest sprzeczny z Bogiem. A jednak ileż razy działo się tak w historii! Podczas gdy Bóg zwyczajnie i pokornie proponuje Siebie, my zawsze mamy pokusę, by narzucać Go, i w Jego imię narzucać siebie”.
Niestety w przeszłości ewangelizacja było często powiązana z radykalną dekulturyzacją, kulturowym wykorzenieniem tych, którym głoszono Chrystusa. Tzw. doktryna odkryć, której fundamentem były bulle XV-wiecznych papieży (Mikołaj V, Aleksander VI), pozwalała na faktyczną kolonizację, niewolnictwo i niszczenie całych kultur. Także i w XX wieku rasistowskie – tak to trzeba nazwać – myślenie towarzyszyło niejednemu ewangelizatorowi czy edukatorowi, który w tutejszych mieszkańcach widział człowieka drugiej kategorii, kogoś, kogo można ograbić z tożsamości, przekreślić jego wielowiekową tradycję, narzucić mu – rzekomo w imię Boga – obce mu wartości.
Odnowienie relacji
Właśnie dlatego – aby docenić wartość tradycji – podczas tej pielgrzymki obecnych było tak wiele elementów kultur rodzimych: pióropuszy, tańców, bębnów, śpiewów liturgicznych we własnych językach, nawiedzeń miejsc szczególnie ważnych dla Pierwszych Narodów, jak choćby Jezioro św. Anny, zwane przez ludność tubylczą „Jeziorem Boga”.
Franciszek nie boi się mówić o „matczynym rytmie Ziemi”, o symbolice drzewa, liścia klonowego, namiotu tipi, rytmu bębnów, rozpoznając w tym wszystkim „ziarna Logosu”, które zostały rozsiane w tzw. kulturach pierwotnych.
Franciszkowe słowa i gesty są praktyczną realizacją tego, co papież zapowiedział w przemówieniu wygłoszonym w Quebeku: „Stolica Apostolska i lokalne wspólnoty katolickie żywią konkretną wolę promowania kultur rdzennych, ze specyficznymi i odpowiednimi drogami duchowymi, z uwzględnieniem tradycji kulturowych, ich zwyczajów, języków i własnych procesów edukacyjnych, w duchu Deklaracji Praw Ludów Rdzennych ONZ. Jest naszym pragnieniem odnowić relacje między Kościołem a rdzennymi ludami Kanady, relacje naznaczone zarówno miłością, która przyniosła wspaniałe owoce, jak i, niestety, ranami, które staramy się zrozumieć i uzdrowić”.
Konkretnym wyrazem tego „odnowienia relacji” między Kościołem a kulturami musi być inkulturacja Ewangelii – proces, który wciąż jest przez wielu niezrozumiany. Inaczej ewangelizacja nie stanie się wolną propozycją, która ma szanse wyrazić się w każdej kulturze. Pozostanie narzędzie religijnej i ideologicznej kolonizacji.
Zbrodnia sama w sobie
Sensu tej pielgrzymki nie można więc sprowadzić – choć to jej cel najważniejszy – do przeproszenia za nadużycia, które miały miejsce w szkołach z internatem dla przedstawicieli Pierwszych Narodów oraz Metysów, jak przemoc fizyczna czy przemoc seksualna wobec przebywających tam dzieci. Trzeba widzieć tę pielgrzymkę w dużo szerszej perspektywie.
Jeden z polskich portali napisał, że papież Franciszek „przeprosił za rzekome prześladowania, jakich Kościół miał się dopuszczać wobec rdzennej ludności”, a przecież „większość dzieci pochowanych w pobliżu szkół padła ofiarą chorób”, co miałoby być dowodem na niewinność Kościoła katolickiego. Takie myślenie dowodzi jednak kompletnego niezrozumienia problemu.
Celem tych szkół – wbrew temu, co czytamy na wspomnianym portalu – nie była „integracja Indian z białą populacją” (już samo to stwierdzenie budzi dzisiaj niesmak), ale przymusowa asymilacja, której istotnym elementem było siłowe oddzielenie dzieci od rodzin, własnych plemion, kultury czy wierzeń, aby uczynić ich „ludźmi cywilizowanymi”. A przecież już to samo w sobie jest zbrodnią przeciwko godności ludzkiej.
Papież ludu
Kiedy oglądałem relacje z pielgrzymki, miałem wrażenie, że głównymi jej bohaterami byli właśnie przedstawiciele Pierwszych Narodów. To nie była pielgrzymka do Kanady, ale do nich, do tych, których można by nazwać przed-Kanadyjczykami i pra-Kanadyjczykami. Jak rzadko, odnosiło się wrażenie, że papież jest rzeczywiście „u kogoś”, kto jest gospodarzem ziemi, na której przyszło mu stanąć. W jakimś sensie to wrażenie wzmacnia fakt, że Generalną Gubernator Kanady, a więc oficjalną władzą ze strony Korony, jest Mary Simon, po matce Inuitka. Można w tym fakcie dostrzec akt dziejowej sprawiedliwości, iż wreszcie urząd ten sprawuje kobieta autochtonka. Na marginesie warto dodać, że papież Franciszek nawiązywał w trakcie tej pielgrzymki do szczególnej roli kobiet w przekazie wiary.
W przemówieniu wygłoszonym podczas spotkania z przedstawicielami Pierwszych Narodów w Quebeku Franciszek przyznał: „Noszę w sercu niezrównany skarb złożony z ludzi i ludów, które mnie naznaczyły. Z twarzy, uśmiechów i słów, które we mnie pozostają. Z historii i miejsc, których nie będę w stanie zapomnieć. Z dźwięków, kolorów i emocji, które wibrują silnie we mnie. Doprawdy mogę powiedzieć, że podczas tej wizyty, to wasze realia, realia rdzenne tej ziemi, nawiedziły moją duszę: wniknęły we mnie i będą mi zawsze towarzyszyć. Ośmielę się powiedzieć, jeśli mi na to pozwolicie, że teraz, w pewnym sensie czuję się również częścią waszej rodziny i jestem z tego powodu zaszczycony”.
Jeśli podczas pokutnej pielgrzymki spędzonej na wózku inwalidzkim, mając nieustannie w świadomości powód jej podjęcia, można czuć się dobrze, to słowa Franciszka pozwalają chyba na taka konkluzję. Nie jest to pierwsza pielgrzymka, która pokazuje, że bliższe jego mentalności są bezpośrednie spotkania z ludem niż oficjalne ceremonie.
Znamienne, że w ciągu całej pielgrzymki – a zwłaszcza w sanktuarium św. Anny – Franciszek powraca do swoich ulubionych tematów, jak rodzina wielopokoleniowa, mądrość ludzi starszych, szacunek dla babć i dziadków, rola rodziny w przekazywaniu wiary, wspólnotowość życia. Są to wartości, których papież z Argentyny często już nie dostrzega w nacechowanej silnym zindywidualizowaniem cywilizacji zachodniej. Właśnie w takim środowisku Franciszek odnajduje własne doświadczenie wiary, która wyrasta z atmosfery domu, rodziny, ziemi.
Znamienne jest także to, że kadrów filmowych z tej pielgrzymki nie zdominowali biskupi w piuskach, którym na spotkaniach o charakterze nieliturgicznym przeznaczono ostatnie rzędy. Franciszek po raz kolejny pokazuje, że jest papieżem ludu.
Uzdrawianie pamięci
Czy Franciszek spełnił oczekiwania tych, którzy go zaprosili, którzy go – jak mówią niektórzy – wezwali? Jedni mówią o pielgrzymce bez precedensu, inni – o pustych gestach i słowach, za którymi nie idą konkretne akty i decyzje. Mówi się o konieczności restytucji, ponieważ samo słowo „przepraszam” może być niewystarczające. Problem naprawy krzywd wyrządzonych rdzennej ludności Kanady jest nie tylko sprawą Kościołów, ale także państwa. Nie ulega wątpliwości, że należałoby zwrócić to, co zagrabione i naprawić to, co zniszczone. Także, jeśli to, co zagrabione, znajduje się w Watykanie.
Jest coś symbolicznego w tym, że ostatnim punktem programu była wizyta w Iqaluit, stolicy prowincji Nunavut („nasz kraj”), gdzie większość stanowią Inuici. Tam po raz kolejny papież spotkał się z byłymi uczniami szkół rezydencjalnych. Na oficjalnej stronie prowincji napisano, że Franciszek przybywa z pielgrzymką, aby przeprosić za rolę Kościoła katolickiego w „duchowych, kulturowych, emocjonalnych, fizycznych i seksualnych nadużyciach wobec dzieci Pierwszych Narodów, Inuitów i Metysów”. Podano także informację o wsparciu duchowym, medycznym i psychologicznym dla tych, dla których ta wizyta – poprzez przywołanie przeszłości – może być doświadczeniem traumatycznym.
Najtrudniejsze jest uzdrowienie pamięci. Czas pokaże, jak bardzo wizyta pielgrzyma-pokutnika dopomogła w tym procesie.
Przeczytaj też: Brutalna lekcja dla wierzących
Problem to ogólnoludzki. Kiedy człowiek sobie wmówił jakąś ziemię obiecaną i błogosławione zabijanie ludzi wcześniej tam żyjących. Takie są niestety zręby naszej ułomnej a zapalczywej religijności. Na szczęście nie wytrzymuje ona konkurencji ze zwyczajnymi odruchami człowieczeństwa jako przejawami Boga.
„społeczna i kulturowa rewalidacja rdzennych mieszkańców Kanady” Taki tam cel powiadacie. Bardzo fajnie, zaje fajnie. Listopad to czas biegania przy grobach naszych zmarłych. Jeździmy sprzątamy, kupujemy kwiatki, palimy znicze, dajemy na wspominki. To czas pamięci, ale i zgrzytów. Bo wiecie ci od tego to nie zrobili nic, a tam to takie i takie kwiaty, ci pamiętali, a tamci maja to gdzieś. Biznes się kręci, a my razem z nim. Kilka lat temu odkryłem wirtualny znicz za dusze bliskich, który odpala pobliskie hospicjum. Przekazujesz datek i piszesz w intencji kogo zapalasz lampkę. Potrzeby hospicjum są ogromne, kwiaty na grobach uschną, świeczki pogasną, a te kilka sówek przelanych na konto hospicjum komuś może ulży w cierpieniu doczesnym. Zmarłym czy pomogą nasze wspominki żale i zatroskanie, nie wiadomo. Papież przypomina, że czyny a nie słowa. Najlepiej zacząć od siebie – mniej gadać.
„Takie są niestety zręby naszej ułomnej a zapalczywej religijności”. – – dokładnie: religijność, która w założeniach miała nieść pokój, stała się „zapalczywa” i drapieżna. Wypełniając misję Jezusa KK zbłądził i zszedł z właściwej drogi już dawno. Z jednej strony „uwierzył w swoją misję” do tego stopnia, że ewangelizował ogniem, mieczem, torturami i paleniem na stosach. A z drugiej zdeprawowała go władza i pieniądze. Jego funkcjonariusze popadli w niewyobrażalną pychę! I niestety do dziś nie rozliczone przypadki oszustw, przestępstw seksualnych, złodziejstwa, i powszechne dla duchownych uciekanie od odpowiedzialności i inne ciężkie grzechy.. mszczą się na KK. Bo okazuje się, że tak naprawdę to w sercach kleru mieszka moralna zgnilizna. Zgorszenia jakie ci panowie rozsiewają w całym świecie już od dawna wołają o pomstę do nieba, więc wcale się nie dziwię, że widząc to wszystko ludzie dziś z tej chorej i drapieżnej organizacji uciekają co sił w nogach. Dla mnie przekonania kleru też nie mają już żadnego znaczenia.
Powyższy kom. dot. wpisu @Adam+G