Mamy w stolicy zbyt dużą liczbę teatrów progresywnych, a pojawi się jeszcze kolejny. Zniknie natomiast przyjazne miejsce dla widzów „środka”. Nie wiem, czy miasto stać na taką stratę – mówi Dorota Buchwald.
Magdalena Czyż: W lutym złożyła Pani rezygnację z funkcji przewodniczącej Społecznej Rady Kultury przy prezydencie Warszawy Rafale Trzaskowskim. Co było powodem tej decyzji?
Dorota Buchwald: Zasadniczo bezradność związana z niepodjęciem rekomendowanych przez Radę działań, szczególnie ważnych, jak nam się wydawało, po pandemii. A czarę goryczy przelały efekty konkursów na dyrekcje miejskich teatrów: Dramatycznego, Studio i Komedii. Teraz dołączył do tego tlący się od lat konflikt w TR Warszawa.
Przez trzydzieści lat pracy w środowisku teatralnym dostałam od ludzi teatru ogromny kredyt zaufania i było dla mnie oczywiste, że w Społecznej Radzie powinnam być rzecznikiem rozwiązań jak najbardziej korzystnych dla wszystkich zainteresowanych – artystów, widzów i władz miasta, którym teatry podlegają. Wydawało mi się więc uczciwe komunikowanie ludziom, którzy podejmują decyzje dotyczące przyszłości tych instytucji, że nietransparentne, nierówne dla wszystkich kryteria w procesie podejmowania decyzji będą miały skutki daleko groźniejsze niż tylko chwilowa awantura medialna. A te decyzje zantagonizowały strony, które wymieniłam, i podważyły zaufanie do konkursów organizowanych przez miasto.
Zaczęło się od poważnych wątpliwości wokół konkursu na dyrektora Teatru Dramatycznego i sposobu, w jaki został przeprowadzony. A konkretnie chodziło o zmianę warunków konkursu w trakcie jego trwania.
– Moja decyzja odejścia z Rady nie wiąże się ze sprawą jednostkową, ale rzeczywiście miałam poczucie, że w procedurze przeprowadzenia tego konkursu stała się rzecz absolutnie niedopuszczalna. Złamana została umowa społeczna, bo w jakimś sensie takie ogłoszenie jest „zamówieniem publicznym”, a konkurs wygrała oferta niezgodna z ogłoszeniem.
Jak wygląda proces powoływania dyrektora teatru?
– Gdy kończy się umowa z dotychczasowym dyrektorem, istnieją trzy możliwości: można tę umowę przedłużyć na kolejną kadencję, można ogłosić konkurs albo powołać bez konkursu konkretnego kandydata, który wydaje się najbardziej odpowiedni. Wszystkie trzy możliwości są równorzędne. Nie jest tak, że konkurs jest obligatoryjny. Trzeba wybrać rozwiązanie najlepsze dla danej instytucji.
Konkurs wydaje się opcją najuczciwszą.
– Mam duże wątpliwości. Po wielu już latach funkcjonowania konkursów, licznych kontrowersjach, a nawet aferach wokół nich, wydaje mi się, że dość łatwo można tą procedurą manipulować. W konkursie kandydat na dyrektora teatru musi złożyć program, w którym szczegółowo wyjaśnia, jak sobie wyobraża organizację, budżet i repertuar teatru na całą swoją kadencję. Musi odnieść się w tym programie do ogłoszenia konkursowego, które przygotowuje organizator. Ogłoszenie zawiera bardzo jasne oczekiwania władz co do charakteru danej instytucji artystycznej, w tym wypadku teatru i jego misji.
Konkurs na dyrektora Teatru Dramatycznego nie spełniał tych warunków?
– Ogłoszenie było bardzo dobre. Zawierało niezwykle dokładną wizję tego, jaką organizator chciałby mieć instytucję. Dodatkowo było w nim – co mnie bardzo ucieszyło – rozpoznanie potrzeb warszawskiej widowni. Wobec zapewnionych już potrzeb widowni teatrów progresywnych, których jest w Warszawie sporo, władza zauważyła również takich widzów, którzy lubią inny rodzaj teatru, i w ostatnich latach wypełniali sale Teatru Dramatycznego dość licznie. Ogłoszenie było bardzo precyzyjne.
To znaczy zawierało informacje, jaki ma być program teatru?
– Nie tyle sam program, co charakter teatru: klasyczny, oparty na literaturze dramatycznej i adaptacjach prozy, narracyjny; szanujący tradycję tego miejsca i rzemiosło artystyczne… Wszystko to było bardzo czytelnie zapisane. I do tego właśnie zamówienia publicznego powinny odnosić się oferty startujących, w tym przypadku Tadeusza Słobodzianka, Moniki Strzępki, Michała Zadary i Ryszarda Adamskiego.
I co się stało?
– Nie wiem, nie byłam członkiem komisji konkursowej. Pytaniem otwartym pozostaje – jak sformułował to na portalu teatralny.pl Łukasz Drewniak – jak to jest możliwe, że daje się ogłoszenie na plac zabaw a wygrywa basen? W takiej sytuacji każdy przetarg zostałby unieważniony.
Rozumiem, że chodzi głównie o repertuar. W ogłoszeniu było zamówienie na repertuar klasyczny, a wygrał progresywny.
– Nie, nie chodzi tylko o repertuar, chodzi o całokształt, o charakter miejsca. W ogłoszeniu była mowa o zachowaniu struktury, stylu, historii.
I nagle wygrywa kandydatka z zupełnie innym projektem.
– Tak, to jest dla instytucji rewolucja! Oczywiście potem tłumaczono, że pozostali kandydaci źle wypadli, a zwyciężczyni porwała wszystkich prezentacją. Ale problem przecież leży gdzie indziej – wygrana oferta nie realizuje przedmiotu zamówienia.
Jeżeli miasto tak szczegółowo określa jakiej instytucji i dla kogo potrzebuje, to jest to zamówienie publiczne. Oznacza to, że oferty, które przychodzą, muszą odpowiadać na to zamówienie i pod tym kątem należy je oceniać. Jeśli przedstawione oferty nie podobają się – wcale nie trzeba konkursu rozstrzygać, można ogłosić go po raz drugi.
Działania, z jakimi mamy do czynienia przy okazji rozstrzygnięcia konkursu na dyrektora Teatru Dramatycznego, powodują utratę zaufania do konkursu jako obiektywnej drogi wyboru. Jeśli się umawiamy na coś, to wybierajmy oferty uczciwie, czyli takie, które spełniają kryteria określone w ogłoszeniu. Albo dajmy inne ogłoszenie.
Urzędnicy zdecydowali, że w miejskim systemie instytucji artystycznych potrzebny jest właśnie taki teatr, którego wizja zawarta została w ogłoszeniu konkursowym. Taki teatr potrzebny jest przede wszystkim publiczności, ale i artystom, którzy nieprogresywny teatr tworzą. I co się nagle okazuje? Z chwili na chwilę zmienia się zapotrzebowanie miasta? Miałam wrażenie, że nie uzyskałam satysfakcjonującej odpowiedzi.
Kogo Pani o to pytała?
– Dyrektora Biura Kultury i panią wiceprezydent. Pan prezydent Rafał Trzaskowski, podpisując różne decyzje i nominacje, opiera się najprawdopodobniej wyłącznie na opinii urzędników.
Stwarzanie tego rodzaju sytuacji powoduje w środowisku poczucie silnej niepewności, bo wszyscy przecież widzą, co się dzieje w innych teatrach.
– Niepewność wpisana jest we wszystkie zawody związane z twórczością artystyczną. Tu dodatkowo dyrektor ma umowę na czas zamknięty i wiadomo, że co jakiś czas władza musi decyzję odnośnie jego działalności podjąć. W zestawach dobrych praktyk, przygotowywanych kiedyś we współpracy całego środowiska, wnosiliśmy o to, aby na rok przed zakończeniem kadencji dyrektor dostawał sygnał od organizatora, jak ocenia pracę instytucji i dyrektora, czy będzie konkurs na jego stanowisko, czy też nie. Te terminy zakończenia umów z dyrektorami są znane i co pewien czas miasto ogłasza swoje decyzje. Nie wydały mi się one tym razem sprawiedliwe wobec wszystkich dyrektorów.
Można powiedzieć, że te decyzje zależą wyłącznie od urzędniczego widzimisię?
– To niedobre słowo. Powiedziałabym, że o tych decyzjach rozstrzygało wyłącznie urzędnicze rozpoznanie. Nie wzięto pod uwagę żadnych innych kryteriów, takich jak ocena jakościowa działalności teatru, czy ocena ekspercka. Włączenie takich opinii w proces podejmowania decyzji mogłoby znacznie zwiększyć wiedzę o danym teatrze. Opinie jednego urzędnika nie mogą być decydujące. Tym bardziej, że pełniąc funkcję publiczną we władzach samorządowych, urzędnik powinien się raczej wyzbyć własnych gustów i preferencji politycznych. Odpowiada za publiczne pieniądze, które powinny służyć całej społeczności o mocno zróżnicowanych potrzebach kulturalnych a nie tylko wybranej, preferowanej grupie.
Czy coś wydarzyło w Ratuszu po tych konkursach?
– Do Społecznej Rady Kultury wpłynęły protesty związane z ich przebiegiem. Zostały skierowane do władz miasta. Dwie osoby, Małgorzata Sikorska-Miszczuk i Wawrzyniec Kostrzewski, które tworzyły pogram z kandydatem na dyrektora Teatru Komedia Maciejem Kowalewskim, wysłały swój protest bezpośrednio do prezydenta Trzaskowskiego. To pokazuje, że coś nie działa tak, jak powinno. Wątpliwości, które powstają wokół procedur konkursowych powodują, że następnym razem ludzie poważni – mam na myśli tych, którzy naprawdę potrafią coś cennego i poważnego zaproponować – do konkursów nie staną, bo będą niepewni, jak zostaną potraktowani. Przygotują się solidnie, napracują, a i tak ich propozycja wyląduje w koszu, bo zadecydują jakieś inne, nieznane wcześniej kryteria. I nie można do końca zasłaniać się opinią komisji konkursowej – na końcu odpowiedzialność za dobro teatru i jego widzów ponosi organizator.
Niepokój środowiska jest już bardzo duży, Warszawa wrze…. Co można zrobić, żeby sytuację uspokoić?
– Nie wiem, czy całe środowisko wrze, byłabym tu ostrożna, bo – jak każde – również środowisko teatralne nie jest jednorodne, żeby nie powiedzieć podzielone. Natomiast na pewno jest zaniepokojenie tymi konkretnymi przypadkami. Co innego głoszą anonse, a co innego się dzieje. I wcale nie chodzi o to, że Monika Strzępka nie może być dyrektorem Teatru Dramatycznego. Problem w tym, że jej wizja teatru nie przystaje do tej, jaką określały kryteria zawarte w ogłoszeniu konkursowym na dyrekcję Teatru Dramatycznego. Wydawałoby się, że właśnie dla jej pomysłu skrojone jest ogłoszenie na dyrekcję Teatru Studio. Ciekawe, dlaczego nie została tam skierowana? Ale chyba dlatego, że konkurs na dyrekcję Studia był w ogóle niepotrzebny, skoro w rezultacie przedłużono umowę dotychczasowemu dyrektorowi Romanowi Osadnikowi. Mieliśmy więc tu do czynienia z pozorem przejrzystości, której ewidentnie nie ma.
Czy wiceprezydentka Aldona Machnowska-Góra, która odpowiada za kulturę w mieście, ma jakąś spójną wizję, pomysł na politykę teatralną?
– Gdy czytałam ogłoszenia konkursowe na dyrekcję teatrów Dramatycznego, Studio i Komedii, wydawało mi się, że dostrzegam i rozumiem tę wizję. Rozpoznanie Ratusza wydawało mi się właściwe. Teraz już jej nie dostrzegam i nie rozumiem.
Jak wygląda dziś bilans teatralny w Warszawie?
– Na pewno mamy zbyt dużą liczbę teatrów progresywnych, a ma się pojawić kolejny. One walczą o tę samą widownię, która już dziś nie wystarcza na dużą liczbę spektakli w repertuarze. Zniknie natomiast przyjazne miejsce dla widzów „środka”. Nie wiem, czy miasto stać na taką stratę? Wizerunkową i ekonomiczną. Czy o komercjalizację kultury nam chodzi? Ci, którzy mają za co, pójdą do teatrów prywatnych, ale niektórzy nie pójdą w ogóle.
Jaka była odpowiedź Ratusza na stanowisko Rady Kultury?
– Żadna! Chyba niespecjalnie przejmują się w Ratuszu tym, co ma się stać z widzami Teatru Dramatycznego i artystami, którzy tam pracują. Może ci widzowie do teatru progresywnego czasem zajrzą, ale na co dzień bardziej potrzebują teatru innego typu, takiego, jakie miał dać wyłoniony w konkursie Teatr Dramatyczny przez dziesięć ostatnich lat dorobił się dużego kontyngentu publiczności i to jest wielka wartość. Manifestacyjna owacja po premierze „Amadeusza” była tego dowodem. Jest to przecież największy miejski teatr dramatyczny w Warszawie, z trzema scenami, które udawało się wypełniać repertuarem i zapełniać widzami.
Gdzie oni się odnajdą? Teatr Współczesny ma widownię malutką, Teatr Ateneum jest w przededniu remontu i z nową dyrekcją, która pracuje nad własną widownią, Teatr Komedia po ponownym konkursie ma zmienić swój charakter, ale zanim przekona do siebie jakąś widownię, to potrwa i miasto musi sobie zdawać sprawę, że będzie musiało sporo do nowej oferty Komedii dopłacić, bo dotychczasowa widownia, płacąca bardzo drogie bilety, odpłynie. Czy i kiedy napłynie nowa? Nie wiadomo. To jest zawsze ryzyko teatru. A czym ryzykuje władza?
Jak prezydent Trzaskowski przyjął Pani wyjaśnienia?
– Zależało mi, aby w bezpośredniej rozmowie wyjaśnić powody mojej rezygnacji, ponieważ miałam wrażenie, że nie docierają do prezydenta uwagi i rekomendacje Rady związane z zarządzaniem i decyzjami podejmowanymi przez Biuro Kultury, szczególnie wobec instytucji artystycznych, organizacji pozarządowych i edukacji kulturalnej.
Miałam wrażenie, że prezydent podzielał mój niepokój i rozpoznanie dotyczące z jednej strony procedur konkursowych, z drugiej potrzeb warszawskiej widowni, które pozostaną niezaspokojone. Mówił o bardzo ciężkim przyszłym roku budżetowym i pewnych już cięciach w finansach teatrów, a nawet być może ich zamykaniu. Miałam wrażenie zatroskania, które niestety nie potwierdziło się w żadnym działaniu – wszystkie decyzje Biura Kultury zostały przez prezydenta przypieczętowane. Jestem rozczarowana, a skutki będzie widać bardzo szybko.
Dorota Buchwald – teatrolog. Autorka tekstów o teatrze i rozmów drukowanych w „Antenie”, „Teatrze”, „Dialogu”, „Notatniku Teatralnym” i „Pamiętniku Teatralnym”. Pomysłodawczyni i redaktor elektronicznej Encyklopedii Teatru Polskiego. W latach 2014–2018 dyrektor Instytutu Teatralnego im. Zbigniewa Raszewskiego. Wraz z całym zespołem Instytutu odebrała jedną z najważniejszych polskich nagród teatralnych – „Kamyk Puzyny”. Do lutego 2022 r. była Przewodniczącą Społecznej Rady Kultury przy Prezydencie Warszawy Rafale Trzaskowskim.
Przeczytaj też: Maja Komorowska: Grotowski „wyprawił” mnie w świat
Napór ambicji reżyserskich na cos więcej niż na dobre teatralne rzemiosło złamie wszelkie bariery. Przerost ego wyrażający się w sześciogodzinnych przedstawieniach pełnych autorkich fajerwerków zdepcze wszelkie „Śluby panieńskie” na miazgę. To, czego pragną widzowie nie ma znaczenia.
Zresztą to bezpieczne. Jak ktoś krytykuje to można zawsze powiedzieć, że filister i genderosceptyk :-). U Fredry albo się wiersz umie mówić albo nie.
Przy całym szacunku dla Autorki: jej postulaty są głęboko słuszne, tylko uporczywie pomija polityczny kontekst decyzji, z którym zderzyła się w kontakcie z prezydentem Trzaskowskim. Miłe słowa nic go nie kosztują, a nawet wręcz przeciwnie – ale polityczna decyzja zapadła: nieco tylko upraszczając – „Krytyka Polityczna” ważniejsza niż „Polityka” i „Gazeta Wyborcza” razem wzięte. Z jakichś powodów decyzja o oddaniu kultury w ręce nowej lewicy zapadła i dlatego niegdysiejszy recenzent „P” (Jan Koniecpolski) i laureat „Nike” za – hmm, jak to elegancko powiedzieć: dramat, który nie ma wielkich szans na trafienie do kanonu polskiej dramaturgii – musi ustąpić radykalnej feministycznej aktywistce. A dobro publiczności, że o dobru polskiej kultury nie wspomnę? A cóż ono polityków obchodzi, zwłaszcza tych, którzy w tym przypadku decydują? Też chciałbym, żeby o obsadzie kierowniczych stanowisk w instytucjach kultury, zwłaszcza ważnych, decydowały względy wyższe, a jak jest naprawdę, widać na załączonym obrazku.