Jesień 2024, nr 3

Zamów

„Przemieszczenie”. Choroba Ulissesa po ukraińsku

Margaryta Jakowenko. Fot. Materiały prasowe ArtRage

Znakomity debiut Margaryty Jakowenko to opowieść o szukaniu tego, czego migrantka nigdy nie będzie w stanie znaleźć.

Nie pamiętam, kiedy ostatnio czytałam tak dobry debiut. Margaryta Jakowenko (rocznik 1992!) napisała „Przemieszczenie” – powieść o chorobie Ulissesa, czyli nostalgii za domem pomieszaną ze świadomością niemożliwości odnalezienia ostatniej przystani. „Kto raz w podróż wyruszył – już się nie zatrzyma” – pisał Bolesław Leśmian, a Jakowenko dodaje do tego smutek, który zrozumieć mogą inni migranci.

Pochodząca z Mariupola autorka (to oczywiście nadaje książce dodatkowy, nieprzewidziany przez nią wymiar, mimo że front wschodni już się w książce pojawia) bardzo sprawnie opisuje w tej krótkiej powieści swoje losy. Konstrukcyjnie książka się spina: bohaterka powoli odpina od breloczka kolejne klucze do mieszkań, które kiedyś w życiu zajmowała – aż na końcu zostaje jej sama metalowa obrączka. Zanim do tego dojdzie, widzimy jej życie w migawkach z dzieciństwa, nastoletniości i niedawnej dorosłości, która wcale nie jest żadną bezpieczną przystanią, ale kolejnym etapem w drodze (donikąd?).

Bohaterkę, Darię, poznajemy w momencie uzyskania przez nią hiszpańskiego obywatelstwa – a cały ten szumny proces sprowadzony jest do nieprzyjemnej urzędniczki, która niemal z obrzydzeniem wypełnia swój obowiązek mianowania jej Hiszpanką. Obywatelstwo zresztą prawnie należało jej się parę lat temu, kiedy złożyła o nie wniosek, ale przez urzędniczą niedbałość musiała zaangażować w przyspieszenie kancelarię (za grube pieniądze). Gdy Daria już teoretycznie przynależy do zachodnioeuropejskiego świata, ma hiszpańskiego chłopaka, pracuje w najbardziej poczytnej hiszpańskiej gazecie, z wyróżnieniem ukończyła studia na uniwersytecie w Barcelonie, to i tak nie odnajduje się w tym uniwersum. Jest gdzieś pomiędzy, bo ani już nie czuje więzi z Ukrainą, ani z Hiszpanią, a to głównie przez swoje wspomnienia i pochodzenie jej rodziców. 

Przemieszczenie
Margaryta Jakowenko, „Przemieszczenie”, tłum. Agata Ostrowska, ArtRage, Warszawa 2022

To właśnie rodzice są tu drugoplanowymi cichymi bohaterami. Ojciec zdecydował o emigracji całej rodziny (i pewnie to odróżnia Darię od pokolenia Erasmusa czy wczesnej emigracji do UK, samodzielnie decydującej o swoich wyjazdach). Uznał, że pół roku pracy bez wypłaty i jeżdżenia na handel do Polski to dość, by zdecydować się na radykalny krok i wybrać na stałe Zachód. Półtora roku później dołączyła do niego matka z Darią, i wtedy oboje rodziców z wykwalifikowanych zawodów (inżynier mechanik i pielęgniarka) przeistoczyli się w pracowników fizycznych, pracujących na trzy etaty, wyczerpanych i osamotnionych w obcym kraju.

Daria widzi, jak zapracowanie rodziców, ich niezintegrowanie z systemem i brak jakichkolwiek powiązań z nowym krajem wpływa na jej niezdolność do zbudowania trwałego pomostu tożsamościowego z Hiszpanią. I mimo że przeniosła się tam jako mała dziewczynka, a hiszpański stał się jej językiem ojczystym, to i tak ciężar rodzinny uniemożliwia pełną integrację z krajem docelowym. Daria odczuwa to zwłaszcza w sytuacji, gdy konfrontuje (bo nie poznaje) swoich rodziców z hiszpańskim chłopakiem, Carlosem. Bariera językowa i klasowa okazuje się zbyt wielka dla rodziców, a Carlos jest zbyt mało zainteresowany dla niego peryferyjną kulturą ukraińską, by o cokolwiek ich pytać.

Zerwanie z Carlosem wyzwala w Darii chęć opuszczenia świata, który nagle wydaje jej się obcy. Leci więc do Kijowa, a potem wsiada w pociąg do Mariupola, by wrócić do blokowiska z dzieciństwa. Opis podróży pociągiem jest pozbawiony patriotycznego patosu – w spotkanych w przedziale żołnierzach jadących na front wschodni widzi tylko rubaszność ich żartów i agresywną próbę podrywu.

Wesprzyj Więź

Ten powrót do źródeł, do góry strumienia, wcale nie przynosi samoświadomości, tylko kolejną warstwę niepokoju i stresujących pytań o to, kim się jest. Co z tego, że zna się topografię miasta, ma się znajome sklepy czy parki, a może nawet znajomych, skoro nie możne usiedzieć w tym mieście z niebem w gołębim kolorze?

Daria owszem, mówi o Mariupolu jak o brzydkim mieście bez perspektyw, ale ten ambicjonalny zarzut nie jest raczej podstawą jej tożsamościowej dezorientacji – to wyrwanie korzeni, przesadzenie rodzinnej historii do innego kontekstu zaburza jej równowagę. Nie widzi już przystani ani lądu, tylko ciągle horyzont, i szuka tego, czego pewnie migrantka nigdy nie będzie w stanie znaleźć.

Przeczytaj też: Tam mógł być pogrom. A tu jest życie. Zawsze jakiś ruch. Ulica. Samochody. Śmiech

Podziel się

2
1
Wiadomość