Chciałbym, żebyśmy debatę wywołaną przez Olgę Tokarczuk wyzyskali możliwie mocno, bo tu się, proszę Państwa, otwiera pole do dyskusji o kulturze, o literaturze, o wykształceniu, o statusie kapitału kulturowego i o nas samych.
Pamiętacie Państwo te sceny z pierwszego „Matriksa” braci Wachowskich, gdy pod wpływem nieludzkich wysiłków bohaterów – na przykład gdy Neo umarł i zmartwychwstał – następowało swoiste falowanie komputerowej matrycy rzeczywistości? W filmie przedstawiano to bardzo dosłownie – wokół bohatera rozchodziły się kręgi, jak gdyby ktoś napiął i puścił powierzchnię bardzo sprężystej substancji, jak kisiel lub falująca blacha. Czegoś podobnego, w przestrzeni dyskusji o kulturze, doświadczamy teraz w związku z „idiotą” Tokarczuk. I bardzo dobrze!
Literaturę w XXI wieku polskie społeczeństwo wyrzuciło spod strzech i dokładnie tam nie chce dziś trafić Tokarczuk
Oto podczas Festiwalu Góry Literatury w Nowej Rudzie Olga Tokarczuk w rozmowie z Jerzym Sosnowskim powiedziała, że jej książki nie są dla idiotów, a jej samej nie zależy, by trafiły pod strzechy, albowiem literatura wymaga pewnej inteligencji i wrażliwości. Dam głowę, że nikt – włącznie z samą pisarką – nie spodziewał się, że szarpnęła delikatną i napiętą struną. Rozeszło się ogromne echo, a rzeczywistość, jak w „Matriksie”, zaczęła falować.
Co tu się tak naprawdę wydarza?
Posypały się komentarze. Jako pierwsza oburzenie wyraziła Maja Staśko, lewicowa aktywistka i ekshibicjonistka, że jak śmie elita (w domyśle: pato-) inteligencka gardzić nieoczytanym ludem. Zaraz po niej odezwali się przyjaciele, kontestatorzy i krytycy. Jak można obrażać Polaków? Miała rację, literatura jest wymagająca! Ale o co chodzi? Agnieszka Holland, Inga Iwasiów, Edwin Bendyk, Jarosław Kuisz (cały podcast Kultury Liberalnej o tym), w końcu sam Jerzy Sosnowski, który nosi brzemię wywołania inby, bo to w rozmowie z nim padło – w zasadzie wszyscy o tym mówią i (jeszcze) końca nie widać. Memów nie da się zliczyć, niektóre świetne („Tokarczuk jest dla zarządu, Panie Areczku. Dla Pana jest Remek Mróz”); należy wyczekiwać okładek tygodników z buzującym tematem na jedynce.
Po głosach „burzomedialnych” – od: „Tokarczuk gardzi ludźmi” po: „miała rację, nic się nie stało” – przyszedł czas na te rozważniejsze refleksje. Wymienię tylko dwie, ale zacieram z radością ręce, bo dyskusja dopiero się zaczyna i nabrzmiewa.
Wczoraj Polityka.pl opublikowała obszerny komentarz Dariusz Chętkowskiego (polonista i nauczyciel), który dystansuje się od słów noblistki, jednak nie owija w bawełnę: „Zdarza się, że do mojego liceum przychodzą osoby, które są tak pozbawione ambicji, aktywności i przebojowości, że aż się prosi nazwać je idiotami. Jednak ich abnegacka postawa nie wzięła się znikąd, ktoś musiał im tę krzywdę zrobić. Co z tego, że im powiem, iż szkoła maturalna, a później studia nie są dla idiotów? Od tej uwagi się nie zmienią, raczej będą jeszcze bardziej bierni. Przecież oni przyjęli taką postawę, ponieważ wmówiono im, że są niedoskonali, za słabi na czytanie arcydzieł czy rozumienie wielkiej poezji. Sami zresztą uprzedzają, jacy są fatalni, abym nie musiał ich krytykować, że są kiepscy z polskiego. Mówią nauczycielowi, iż są nikim, jeśli chodzi o czytanie książek! To przecież intelektualne samobójstwo”.
Świetny wpis na swoim Facebooku zamieściła Agata Diduszko-Zyglewska, która lata temu wraz z Katarzyną Tubylewicz wydała arcyciekawą książkę „Szwecja czyta, Polska czyta”. Autorka, wspominając prace nad polską częścią książki, napisała: „Jednym z głównych problemów było ogólnospołeczne milczenie wokół czytania, zanikanie działów książkowych w gazetach/portalach, totalny brak snobizmu na czytanie (przekładający się np na realny lęk polityków przed prezentowaniem się z książką w ręku czy choćby w tle), horror nieadekwatności szkolnych list lektur do tego, co w literaturze zdarzyło się w ostatnim półwieczu i nasza historia z brakiem (progresywnej grupy czyli) mieszczaństwa, dominacją kościoła kat., który aktywne zniechęcanie ludzi do samodzielnego czytania ma w swojej agendzie, a także transformacyjnym turboliberalizmem (i naiwnym «dajmy ludziom wolność, a reszta obroni się sama» – niestety kultura i edukacja nie broni się sama w takich warunkach).
Proponuję, byśmy, śledząc jednym okiem dynamiczny rozwój inby pt. „idiota a sprawa Polska”, zadali sobie spokojne pytanie, co tu się tak naprawdę wydarza? Tokarczuk tupnęła, to oczywiste, mocno tupnęła, jednak to ten bęben pod podłogą jest według mnie ciekawszy (bo badawczo i dydaktycznie zajmuję się socjologią literatury i komunikacją w mediach).
Pole społeczne literatury
A zatem, pierwsza warstwa wzmożenia to z całą pewnością reakcja na słowo „idiota”. Niektórzy próbują je wytłumaczyć grecką proweniencją, że to niby osoba niezainteresowana sprawami publicznymi, jednak po prawdzie zabrzmiało ono klasowo. Trzeba pamiętać, że nasze dyskursy publiczne wysycone ostatnio są konfliktem klasowym i to w kilku obszarach. Partia rządząca bez przerwy mówi o łże elitach lub obcych elitach, inteligencji etosowej i nieetosowej; swoją narrację o elitaryzmie posiada od zawsze lewica, co jest w pełni zrozumiałe i naturalne; za sprawą trwającej od kilku lat dyskusji o ludowych historiach Polski (Leszczyński, Pobłocki i inni), także w nauce i publicystyce naukowej powróciły stare problemy historyczne.
Druga warstwa wzmożenia to małe czytelnictwo, które jednak wciąż nas boli. Z badań Biblioteki Narodowej wyraźnie wynika, że na początku lat dwutysięcznych intensywne czytelnictwo (min. siedem książek rocznie) spadło z dwudziestu dwóch procent do dziesięciu i pozostaje do dziś na takim poziomie, a oznak wzrostu nie widać. To jest relatywnie bardzo mało, w państwach zachodnich czytelnictwo jest co najmniej dwu, trzykrotnie większe. Czytelnicze ubóstwo boli nas jako społeczeństwo, istnieje długa lista publicznych i samozwańczych akcji podnoszących czytelnictwo. Zachęca prezydent, zachęcają booktuberzy. W tym zachęcaniu zabrnęliśmy wręcz w tryb lizusowsko-proszalny. „Czytanie jest dobre, zdrowe, pożyteczne, czytaj choć trochę Polaku, prosimy, choć karteczkę za zdrowie mamy” – zdają się mówić aktywiści czytelnictwa.
Trzecia warstwa to przemiany w zakresie rzeczywistości medialnej i nasze – przyznajmy to bez hipokryzji – zagubienie. Ani laicy, ani specjaliści nie do końca wiedzą, co się dzieje ze światem kultury, mediów, technologii i rozwoju. Wiek dziewiętnasty był pod tym względem wiekiem złotym, bo medialnie i informacyjnie prostym – o wiedzy i kulturze decydowały prasa, literatura, muzea i teatry. Koniec. Taki świat mógł sam siebie rozumieć, mógł ustalić czytelne dystynkcje; inteligent musi czytać, pisarz to osoba odpowiedzialna, powieść pokazuje świat, który – dzięki temu, że go w niej widzimy – możemy pojmować i zmieniać. W wieku dwudziestym kanały dystrybucji narracji, informacji i debaty wystrzeliły pod niebiosa. Część z nas, jak Tokarczuk i „jej krajanie” (tak powiedziała o swoich czytelnikach), tęskni za starym porządkiem, część przewija Tiktoka, ogląda memy i ma gdzieś zabytki. Nie czują się głupsi nie czytając.
W warstwie najgłębszej, w samym jądrze tej awantury tkwi zjawisko w zasadzie z awantury zrodzone, choć nie tylko z niej. Również z miłości, zdrady, empatii, bliskości, czułości, przygody i narracji – pole społeczne literatury i jego szczególne właściwości. Literatura, która ma moc angażowania emocjonalnego, nie zaczęła się w Grecji Homera, lecz na salonach mieszczańskiej Europy mniej więcej w XVIII stuleciu. Wówczas to w przybytkach takich jak salon Madame de Staël, wykształcił się swoisty język i dyskurs nazywania emocji stopiony na stałe z narracją o świecie – belles-lettres. Literaturę zrodził odkrywany właśnie zachwyt, jak w „Podróży sentymentalnej” Sterna, i intymność, jak w „Niebezpiecznych związkach” Laclosa.
Węzeł nerwów
Klasistowska rozrywka burżuazji? Owszem, ale nie tylko. Literatura stała się katalizatorem przemian w zakresie samoświadomości Europejczyków, w wieku XIX stała się składnikiem każdego porządnego wykształcenia i edukacji; powieść realistyczna dała obraz złożoności szybko zmieniającego się społeczeństwa, jak nic innego wcześniej – to właśnie w niej należy szukać korzeni ruchu lewicowego, zaangażowania prasy, reportażu; to ona stała się nośnikiem mitologii narodowych. Literatura, sprzężona z mediami i akademią, zyskała rangę systemu nerwowego społeczeństw zachodnich oraz pozostając narzędziem dystynkcji – oczytanie elementem kapitału kulturowego, o który należy zabiegać.
Na Zachodzie ten nerw żył w oparciu o warstwę, z której wyrósł – mieszczaństwo. Polskie mieszczaństwo rodzi się w zasadzie na naszych oczach od drugiej połowy dwudziestego wieku. Chcieliśmy jednak czytać i zaczęliśmy projektować oczytaną inteligencję w szkole, z – o zgrozo – pruskim rytmem nauczania. „Jak zachwyca, jak nie zachwyca!” – protestuje Gombrowicz ustami swoich bohaterów; Słowacki nie zachwyca, ale każą go nam czytać! Tłoczenie czytelnictwa, w dodatku wypchanego widmami romantycznej inteligencji postszlacheckiej, skończyło się katastrofą. Literaturę w XXI wieku polskie społeczeństwo wyrzuciło spod strzech i dokładnie tam nie chce dziś trafić Tokarczuk.
W taki węzeł nerwów i napięć trafiła szpila noblistki, autorki „Empuzjonu”. Ona sama na pewno będzie się z tych słów nieraz tłumaczyć, idiota wchodzi do pojęciownika dyskursu przynajmniej teraz. Chciałbym jednak, żebyśmy tę debatę wyzyskali możliwie mocno, bo tu się, proszę Państwa, otwiera pole do dyskusji o kulturze, o literaturze, o wykształceniu, o statusie kapitału kulturowego i o nas samych – jakimi mediami ukształtujemy nasze ja? Rozpustą migających obrazków czy mozołem zadrukowanej kartki? Nie bądźmy idiotami, wyzyskajmy tę debatę, nadszarpnijmy matrix.
Przeczytaj także: Andrzej Zoll – Trudno mówić o dialogu w Kościele w Polsce, mamy raczej monolog
Pyszny tekst! Obawiam się tylko, że z dyskusji nic nie wyjdzie, bo internetowe baloniki mocno zapiekły się w sobie.
No pewnie…Kościół katolicki blokował czytelnictwo w Polsce … A co z winą za koklusz, trzęsienia ziemi i gradobicie. Kto organizował biblioteki , szkółki niedzielne , kto wydawał „Pszczółkę” i „Wieniec”, „Prawdę”(nie tę radziecką)” „Lud katolicki” ? Kto cywilizował górali ? I można by tu wymieniać i wymieniać. Ta nienawiść do Kościoła rozum ludziom odbiera. Dyskusja może i by się zapowiadała ciekawa, ale przy tak spaskudzonym starcie …chyba nie ma o czym gadać. Szkoda.
Jak się nazywał ten śmieszny ksiądz który palił Harrego Pottera? 😉
Nie wiem, czy na KULu uczą was choćby o księdzu Pirożyńskim i jego misji recenzowania godności moralnej dzieł literackich. Pisze o nich Boy (może też o nim nie mówią, bo to nie endek). Recenzje są świetne, np:
* B a l z a c Honore… romanse Balzaka odznaczają się wielkim brakiem – nie ma w nich głębszej myśli…
* Ż e r o m s k i Stefan. Utalentowany pisarz, mistrz słowa polskiego, entuzjasta pragnący odegrać rolę nauczyciela narodu – rolę, do której nie dorósł… Dzieje grzechu… ohyda. Wierna rzeka, powieść z roku 1863, w której ranny powstaniec bałamuci dziewczynę – to jest wszystka treść… Przedwiośnie, ohydny paszkwil na Polskę i na inteligencję wiejską, stronnicze i niezgodne z rzeczywistością apoteozowanie warstwy robotniczej i Żydów. Poza tym wybujały erotyzm i wywrotowa ideologia…
* P a r a n d o w s k i Jan. Opowiadania rzekomo mitologiczne, a naprawdę pornograficzne; autor namawia czytelników, by „bezwstydowi postawili kapliczkę”…
* D i c k e n s Karol… posiada tę niepedagogiczną stronę, że sceny wyznań miłosnych opisuje zbyt drobiazgowo…
* M o n t e s q u i e u Charles. Filozof i literat francuski, znany z rozprawy godzącej w moralność społeczną: Duch praw (na Indeksie 29 XI 1751)…
Zachęcam do lektury, cały Pirożyński jest chyba zdigitalizowany i dostępny online, chociaż nie wiem, czy w KULu nie macie jakichś filtrów na komputerach. Buziaki 🙂
I jeszcze pisze Boy: „Byłem naiwny. Bo oto niebawem, w najpoważniejszym naszym czasopiśmie katolickim, „Przeglądzie Powszechnym”, organie tychże samych krakowskich oo. jezuitów, którzy książeczkę o. Pirożyńskiego wydali, pojawiła się z niej recenzja. Recenzja solidaryzująca się bez zastrzeżeń z zawartością książki. Oto w skróceniu, co czytamy w lutowym zeszycie (1932) tego miesięcznika:
„Dziełko o. Pirożyńskiego wypełnia dotkliwą lukę w piśmiennictwie polskim: brak katolickiej oceny całokształtu twórczości beletrystycznej. Dotychczas stosowano najrozmaitsze oceny: estetyczne, narodowe, państwowe, ekonomiczne; tylko o etycznej jakoś stale zapominano. Poradnik Co czytać? przezwyciężył ten bezwład i powinien stanowić punkt wyjścia do dalszych prac w tym kierunku. Pragnąc osiągnąć możliwie największy stopień obiektywizmu, autor opiera się na autorytecie Kościoła… Trzeba przyznać, że autor ma dar w kilku lapidarnych słowach scharakteryzować pisarza, uchwycić zasadniczy ton jego twórczości ze stanowiska etyki. Pomimo wyraźnej tendencji do umiaru, ocena ta nie dla wszystkich pisarzy wypadła przychylnie, ale to już nie jest wina o. Pirożyńskiego… Jeżeli w twórczości jakiegoś pisarza oprócz rzeczy złych są i dobre, autor nie omieszka zaznaczyć tego szczegółu; widać nawet, że czyni to z pewnym pośpiechem i radością; za to tam, gdzie ganić należy, wyczuwa się żal i smutek; ale trudno: amicus Plato, sed magis amica Ecclesia *[(łac.) – Platon przyjacielem, lecz większym przyjacielem Kościół. Parafraza przysłowia łacińskiego: Platon przyjacielem, lecz większym przyjacielem prawda (veritas).]. Tak więc akcja katolicka w Polsce zyskała w pracy o. Pirożyńskiego nieodzowną pomoc w umoralnieniu stosunków na terenie literatury, w zorientowaniu się, gdzie przyjaciel, a gdzie wróg.””
karol :”Buziaki ”
Proszę uważać , bo to może już podpadać pod „inną czynność seksualną”. Będzie kolejny skandal i będzie Pan musiał składać samokrytykę.
Niepotrzebnie się Pan trudził z tymi cytatami.Jakie znaczenie mają gusta literackie tego czy innego księdza? Tak swoja drogą, ja też za Żeromskim nie przepadam… i chyba z zupełnie innych powodów niż o.Pirożyński.
Artykuł jest o współczesnej recepcji literatury, więc po co ten głupi wtręt o Kościele. Może autorzy obawiają się, że jeśli w tekście na dowolny temat chociaż raz nie ugryzą Kościoła, to im tego nie opublikują . Tak samo (ale odwrotnie), jak za Stalina ; nie pochwaliłeś Wielkiego Językoznawcy, nie zarobisz. Niestety sowietyzm powkręcał się ludziom w dusze w sposób nieodkręcalny.
Chodziło mi o pocałunek pokoju. Kiedy Pan słyszy „miłujcie się” to też Pan się boi? Proszę się dać ubogacić czystą katolicką miłością bliźniego – wszak wszyscy mamy za sobą niezbywalny chrzest.
Wszyscy się tak tłumaczą.
Albo list pasterski episkopatu bez cytatu z Jana Pawła II 🙂
Chyba Pan nie dostrzega, że tu nie chodzi o gusta literackie jakiegoś śmiesznego księdza, ale o „umoralnianie stosunków na terenie literatury”. Stąd te wszystkie indeksy, zagrożenia duchowe, obrazy uczuć religijnych. A walka z Kościołem jest bardzo ok: bez niej nie byłoby legalizacji rozwodów, tolerancji religijnej, ujawnienia sprawy Dymera, zjednoczonych Włoch 🙂
To, jak Pan to nazywa, umoralnianie stosunków obecne jest też po przeciwnej stronie , która na swoich indeksach ma „mowę nienawiści”, „kłamstwo oświęcimskie”, „katotaliban”.
Każdy ma swoją cenzurę, tylko że ta kościelna nie podpiera się paragrafami karnymi.
No wie Pan, jest istotowa różnica między powiedzeniem „w Auschwitz nie było komór gazowych” a powiedzeniem „Nie ma Boga”. Przepis dotyka faktu a nie wiary.
„Każdy ma swoją cenzurę, tylko że ta kościelna nie podpiera się paragrafami karnymi.” – tylko dzięki szczęsnemu rozdziałowi państwa i kościoła 🙂
karol napisał: „No wie Pan, jest istotowa różnica między powiedzeniem „w Auschwitz nie było komór gazowych” a powiedzeniem „Nie ma Boga”. Przepis dotyka faktu a nie wiary. ”
Fakt nakazany do wierzenia pod groźbą kary nazywa się dogmat.
To Pan musi wierzyć w fakty? W grawitację też Pan wierzy?
Slazakow tez cywilizowali. Korfantego tez ucywilizowali na wygnaniu, potem dolozyli arszenik.Za pobozny i za uczciwy.
Nawet nie wiem gdzie zacząć…. Ten artykuł pod pozorem obiektywizmu powiela wiele beznadziejnych stereotypów o kulturze. Zaczynamy z klasą – atakiem ad hominem: ekshibicjonizm lub jego brak u Mai Staśko ma się nijak do tematu dyskusji i poruszanie tego tutaj wydaje mi się próbą zatrucia źródła, bo co sobie ta ekshibicjonistka wymyśliła noblistkę krytykować.
Ale przechodząc do głównego tematu, podejście typu „rozpusta migających obrazków czy mozoł zadrukowanej kartki” jest tworzeniem pewnego fałszywego podziału. Sugestia, że zachwyt i intymność może być przekazana jedynie przy pomocy tzw. Literatury a już film, komiks czy (o zgrozo!) gra komputerowa nie są w stanie tego zrobić jest kompletnym absurdem. Podobnie podany przez autora przykład uwrażliwienia na problemy społeczne nie jest realizowany tylko przez Literaturę. Nie wierzę, że autor nie słyszał o dokumentach filmowym. Przypominam dla przykładu, że dużą zasługę obecnej wrażliwości społecznej na problem ukrywania pedofilii przez Kościół należy przypisać filmom (!) Sekielskich. Nie jest mi znana żadna powieść realistyczna poruszająca ten temat.
Podobnie uwrażliwienie na problemy społeczne można znaleźć również w dziełach kultury popularnej. Moim zdaniem bardzo dobrym przykładem jest tu serial Arcane. Ja wiem serial (!) animowany (!) na podstawie gry komputerowej (!!!) to nie jest coś o czym godzi się rozmawiać Prawdziwym Inteligentom. Jednak żadne inne dzieło nie pokazało mi w taki wyraźny sposób beznadziei związanej z byciem na dole drabiny społecznej i odklejenia elity od problemów najbiedniejszych. No ale przy tym występują tam wybuchy, wartka akcja i serial broni się nawet bez podtekstu społecznego, więc jest oczywiście „rozpustą migających obrazków”, a ja jestem idiotą, ponieważ przedstawienie problemów społecznych tam przemawia do mnie bardziej niż to, co Prus opisał w „Lalce”.
Poza tym nie udawajmy, że jedynym faktem z jakim ma problem Olga Tokarczuk jest medium. Noblistka (i zresztą nie tylko ona, wielu tzw. ludzi kultury wyraża podobne poglądy) znana jest z wypowiedzi pogardzających „literaturą gatunkową” – kryminałami, horrorami, fantasy czy science fiction. Z powyższego tekstu domyślam się, że dla autora również kryminał nie jest równy Prawdziwej Literaturze. Co jest oczywiście kolejnym absurdem. Terry Pratchett był przykładowo genialnym komentatorem współczesności i jednocześnie wybitnym autorem fantasy. Cykl o Enderze Orsona Scotta Carda jest bardzo poruszającą analizą naszych postaw obcości. Mógłbym wymieniać długo….
Podsumowując, uważam, że wypowiedź Olgi Tokarczuk jest klasistowska. Jest też wołaniem za chwałą starych dobrych czasów. Niestety są to „daremne żale, próżny trud, bezsilne złorzeczenia” bo „przeżytych kształtów żaden cud nie wróci do istnienia”, że pozwolę sobie zacytować Literaturę jak przystało na Prawdziwego Inteligenta.
Jedyną rzeczą z powyższego artykułu, co do której się zgadzam, to fakt, że lektury szkolne wybitnie zniechęcają do samodzielnego czytania. Tylko ja nie zatrzymałbym się na „postszlacheckim romantyzmie”. Moim zdaniem równie absurdalne jest czytanie w szkole średniej „Lalki”. Dlaczego uczniowie mają marnować czas omawiając przebrzmiałe problemy? Literatura interwencyjna społecznie w tym powieści realistyczne mają tę wadę, że relatywnie szybko stają się nieaktualne. Dzisiaj problemy wczesnego kapitalizmu, z którymi mierzył się Wokulski ustąpiły miejsca nowym, podobnie nie jest już kwestią najwyższej wagi asymilacja społeczności żydowskiej (pomijam tutaj antysemityzm zawarty w tym postulacie na potrzeby tej dyskusji). Czy jeśli już skupiać się tak na tej Literaturze, to nie lepiej byłoby znaleźć książkę poruszającą aktualne problemy?
Ależ „Lalka” jest nadzwyczaj aktualna – zakochany, stary dureń to temat nieprzemijający.
To prawda, ale nie jest to raczej główny temat „Lalki”, a już na pewno nie jest to temat któremu poświęca się najwięcej czasu przy omawianiu tej lektury w szkole. Do tego o ile jest to temat nieprzemijający, to raczej trudny do utożsamiania się dla uczniów mających innego rodzaju problemy sercowe.
Tylko pozornie. Startowanie do panny będącej poza zasięgiem to doświadczenie niezależne od wieku. Lektury w szkole omawia się dopiero po ich przeczytaniu(teoretycznie), więc nie ma to wpływu na odbiór tych utworów.
„Lalkę” zaliczam do literatury dobrej…czyli takiej , która nie jest propagandą. Niewiele jest takich książek . Pani Tokarczuk na pewno takich nie pisze.
Mnie najlepiej podobala sie Placowka, szczegolnie scena zdziwienia Slimaka. Patrzy Slimak w dol ze wzgorza, patrzy i oczom nie wierzy, jak mozna tak wspolnie budowac szkole , domy, tak zgodnie wszyscy razem. Szkoda ze nie byl to temat przewodni, potem doszla jeszcze inna literatura, kazdy sobie rzepke skrobie. Tematy aktualne do dzis, tylko nikt sie nimi nie zajmuje. Jednosc tej zimy moze byc porzadana.
Autor tego artykułu zbudował wielką figurę motywacji O. Tokarczuk – historycznie nadmiernie rozbudowaną i merytorycznie wątpliwą, trudno dać jej wiarę – słowa padły w konkretnym miejscu, czasie i dyskursie. Czytam je klasowo i antyinteligencko … Na miejscu każdego autora, byłabym zaszczycona i spełniona, gdyby po teksty sięgała osoba w dyscyplinie mniej obeznana. Cieszyłam się z – jak chyba wielu – Nobla dla Polki, ale Tokarczuk na niego nie zasłużyła…. Kocham literaturę, ale prace O. Tokarczuk odrzucam…sięgam z przymusu i, odkładam na najwyższą półkę, pod strzechy. Zamknęłam się również na jej publiczną aktywność, bo agresywna, nawet najbardziej „szczytna” i na czasie ideologia nie zastąpi dobrego pióra i humanizmu popartego właśnie wyjściem do „idioty”. Nie przekonuje mnie ideologia, nawet najbardziej wzniosła, w której na sztandarach nosimy ludzkość, w pogardzie mając ludzi. Noblowska literatura, poezja broni się tym, że ma to coś, co zmienia i wyrównuje światy, zarówno ” inteligenta”, jak i „idioty”. Jeżeli jednak, Noblistka stawia bariery, to mnie, osobie kochającej literaturę, blisko jest do „idioty” , daleko [ z wyboru] do Tokarczuk.
„ polskie mieszczaństwo rodzi się w zasadzie na naszych oczach od drugiej połowy dwudziestego wieku”. Nieznajomość historii czy pospieszna nobilitacja?
Polskie mieszczaństwo w średniowieczu zafundowało ołtarz mariacki. Mało gdzie mieszczaństwo miało taką pozycję i pieniądze. Po prostu poszło inną drogą niż francuskie ale w tekście jakieś absurdalne tezy.
Nie jestem krytykiem literackim, ciagle zadaje sobie pytanie co powiedzialby o tworczosci Tokarczuk , Marcel Rech Ranicki, nie musialby korzystac z tlumaczen, znal jezyk polski wysmienicie, jego tlumaczenie Wizyty starszej pani, Friedricha Reinholda Dürrenmatta przynioslo mu uznanie i w Polsce, lata 60 , mielismy wtedy w Polsce wspanialych aktorow. Moze czytajac Tokarczuk , podarlby ksiazke publicznie jak uczynil to z innym niemieckim noblista.Moze nazwal by ja celebrytka, moze nawet niechcialby w ogole zabierac glosu w jej sprawie, zreszta czasem lekcewazaco wyrazal sie o literaturze polskiej. Szkoda ze Marcel Reich Ranicki juz nie zyje. Mial ciekawy poglad na to co w kulturze sie dzieje. Dal wyraz temu , nie przyjmijac nagrody, mimo dlugo trwajacej standing ovation, mozna to zobaczyc tu : https://www.youtube.com/watch?v=jsbhA64PvwA
W tekście słusznym wnioskiem jest, że szkoła zabija myśl, że można czytać coś co się lubi. Nie pojawiły się za to dwie sprawy.
Po pierwsze kwestia polskiej specyfiki kulturowej, która ma wpływ na to jak odbierane są wypowiedzi. Słowa Tokarczuk inaczej byłyby odebrane w Anglii, inaczej w Chinach. W Polsce są odbierane tak jak są, jako aroganckie. Kwestia taktu. Z tego autorka powinna sobie zdawać sprawę. Oczywiście nie musi chcieć być taktowna, ale po co nietakt po fakcie maskować? Stwierdzenie, że efekt twórczości dostępny dla wszystkich za parędziesiąt złotych jest jednak dla wybranych to arogancja. Książki Tokarczuk mają spory nakład, już są pod strzechami i nagle ci ludzie usłyszeli, że mogło to nie być dla nich. Uzurpowali sobie prawo do zakupu? Czy zdali test „wrażliwości” bo kupili?
I druga sprawa. Nie każda książka jest literaturą. Nie wiem z jakiego powodu brakło tej uwagi w tekście. I nie mam na myśli grafomanii, a książki naukowe, nauki ścisłe. Tak, istnieje grupa osób o inteligencji wybitnej, które nie łapią, nie rozumieją literatury. Kwestia percepcji. I teraz słyszą, że może są idiotami bez wrażliwości. Jeśli mowa o salonach i klasizmie to już samo użycie „pod strzechy” choć wszyscy wiemy, że to tylko związek frazeologiczny, zawiera w sobie klasizm. Mamy obraz niewykształconego chłopa pod strzechą. Słomą. Chłopa, któremu system społeczny odebrał prawo do edukacji, prawo do „wrażliwości”. Pytanie więc kto tu tak naprawdę jest niewrażliwy na subtelność języka? Ja trafności słów pani Staśko nie odmówię. Nawet jeśli jest ekshibicjonistką.
Odetchnęłam z ulgą, kiedy przeczytałam ten artykuł. Z ulgą, że już od kilku lat nie ma mnie na uczelni, że już nie muszę się zajmować tego typu „problemami”. I piszę to jako doktor nauk humanistycznych, aktualnie domowa mama. Pod moją wiejską strzechą dobrej i wartościowej literatury nie brakuje. Po 8 latach pracy naukowej z przyjemnością zapakowałam do kartonów „literaturę”, którą musiałam się zajmować. Zrozumiałam, że nie czerpię z niej nic wartościowego, tworzyłam teksty, które pokryją się kurzem. Jak mają mnie ubogacić duchowo książki naszej Noblistki, która biega po lesie z kadzidłem okadzając drzewa (?!). Dla osób z którymi pracowałam, literatura była religią, wypełniała duchową pustkę… pisarze byli bogami… pisarki boginiami… etykietka „idiotki” mi nie przeszkadza, obrażamy się, bo bierzemy samych siebie zbyt poważnie. Widzę teraz ogromną wartość w byciu w domu z dziećmi, mogę dobierać dla nich literaturę, która rozwija je intelektualnie i duchowo, a nie prowadzi do duchowego skarłowacenia. Jest coraz więcej dobrze wykształconych, katolickich mam, które zostają w domu i edukują swoje dzieci. One w przyszłości nie zadowolą się byle czym, a tym bardziej ochłapam mainstreamowej „kultury”. To nad czym pracujemy to odnowa kultury chrześcijańskiej. Robimy to cicho pod swoimi strzechami, ale czuję, że to zaczyn, który zmieni rzeczywistość za wiele lat. I jeszcze jedno… kiedy pani Olga Tokarczuk otrzymała Nagrodę Nobla zapytałam w naszej miejscowej bibliotece, czy są dostępne jej książki, na co pani bibliotekarka powiedziała „są, ale mówię pani, nie warto”. To mi wystarczyło! Po 8 latach na uczelni cenię sobie mądrość prostych ludzi.
@ Weroniko
Wiem, o czym piszesz… Jak dobrze „być sobą”! Wmówiono nam, że wolność jest luksusem, na który niewielu stać, podczas gdy trzeba dojrzeć do korzystania z niej.
„To nad czym pracujemy to odnowa kultury chrześcijańskiej. Robimy to cicho pod swoimi strzechami, ale czuję, że to zaczyn, który zmieni rzeczywistość za wiele lat. ”
Zgadzam się! Odnowa nie nadejdzie ze struktur kościelnych, popisowych numerów zakonnic i kleru, wyjdzie z domu, od rodziny, tak jak wyszedł z niej Jezus. Chrześcijaństwo, katolicki kościół powszechny zmienia się, niestety za progiem tej zmiany w ogromnej liczbie znaleźli się tzw. pasterze.
Bibliotekarka powiedziała [o książkach Tokarczuk] „są, ale mówię pani, nie warto”. Mądra kobieta, naprawdę, nie warto!
Dzis 24 rocznica smierci Zbigniewa Herberta, warto by podyskutowac dlaczego nie dostal Nobla, skoro dzis dostaja takie osoby jak wyzej, jak nisko upadla ta kiedys tak prestozowa Nagroda.