Jesień 2024, nr 3

Zamów

Raport Kasandry

Oksana Zabużko przemawia w Parlamencie Europejskim 8 marca 2022 r. Fot. European Parliament

Jest w prozie Zabużko skłonność do bezwzględnych ocen wystawianych innym, poczucie, że doświadczenie jej narodu przez nią wyrażane powinno być traktowane z większą uwagą i pokorą. To chyba los wszystkich Kasandr, które drażnią dosadnością swych wizji.

Oksana Zabużko, „Planeta Piołun”, tłum. Katarzyna Kotyńska, Joanna Majewska, Anna Łazar, Wydawnictwo Agora, Warszawa 2022, 378 s.

We wstępie do polskiego wydania Planety Piołun Oksana Zabużko wspomniała, że pomysł tomu narodził się w maju 2015 r., gdy na warszawskiej ulicy obserwowała beztroski tłum przechodniów: „a w Donbasie rosyjscy najemnicy już wyłapywali ludzi i rozcinali im brzuchy za ukraińską flagę. […] Dla mnie ta książka jest przede wszystkim rozmową «oko w oko»: jak gdybym wtedy, w 2015 roku, stała z mikrofonem pośród Nowego Światu i zwracając się do całej ulicy, równocześnie opowiadała wszystkim chętnym historię za historią […], a wszystkie one składałyby się w jedną wielką opowieść – o moim kraju i wojnie stuletniej z Imperium Zła, wojnie, która tak długo zdawała się naszą wewnętrzną sprawą, a okazała się sprawą ogólnocywilizacyjną, i o tym, dlaczego tak się stało”.

Słowa te zostały napisane 10 lutego 2020 r. w Kijowie. Dwa lata później, 23 lutego 2022 r., Zabużko powróciła do Warszawy ze zrealizowanym projektem na promocję polskiego wydania. Dzień później Rosja znów zaatakowała Ukrainę.

Czytam tę książkę w Krasnogrudzie, tuż przy granicy litewskiej, w niewielkiej odległości od ponurego dziś sąsiedztwa z Białorusią, w miejscu unicestwionym niemal przez kataklizm drugiej wojny światowej i pieczołowicie odrestaurowanym na pamiątkę tego, kto był związany z tym miejscem – Czesława Miłosza. Teraz jest to dom poezji, wytapetowany po sufit łatwopalnymi książkami, a miejsce spotkań, piwniczna kawiarenka, ma nazwę jak wiersz patrona: Piosenka o porcelanie, z jego zwrotką: „Różowe moje spodeczki, / Kwieciste filiżanki, / Leżące na brzegu rzeczki / Tam kędy przeszły tanki” i z refrenem: „Niczego mi, proszę pana, / Tak nie żal jak porcelany”1.

Wszystko tu przypomina o kruchości tego miejsca, ale równocześnie trwa wytężona praca, by pielęgnować i pomnażać tę kruchość. I by to, co kruche, trwało. Głos Zabużko brzmi w tej skupionej ciszy jak złowróżbny krzyk.

Radioaktywny haust wolności

Chcąc przedstawić swą autorską wizję ukraińskiego losu, autorka Planety Piołun wskazuje, że swoistym mitem założycielskim dla współczesności jej ojczyzny jest… katastrofa w Czarnobylu. Choćby tylko dlatego, że to wtedy po raz pierwszy w powszechnym obiegu pojawiło się słowo „Ukraina”, a nie istniejący jeszcze ZSRR. Ten „wybuchowy” początek narodowej podmiotowości zyskał wymiar biblijny, jak pisze Zabużko: „W drugim tygodniu po awarii w Czarnobylu w republice radzieckiej, części ZSRR, gdzie Biblia była uważana za «literaturę antyradziecką», Ukraińcy zaczęli sobie przepowiadać, że o Czarnobylu jest w Apokalipsie”. I cytowali świętego Jana: „I trzeci anioł zatrąbił: i spadła z nieba wielka gwiazda, płonąca jak pochodnia, a spadła na trzecią część rzek i na źródła wód. A imię gwiazdy zwie się Piołun. I trzecia część wód stała się piołunem, i wielu ludzi pomarło od wód, bo stały się gorzkie” (Ap 8,6–13).

I tak zrodziła się wizja tytułowej Planety Piołun.

Tamtej wiosny 1986 r. Kijów stał się miastem wymarłym, z którego kto mógł, wyjechał. Rozważana zresztą była całkowita ewakuacja z obawy przed wyciekiem radioaktywnej wody z elektrowni do Dniepru, czyli perspektywą skażenia całego basenu Morza Czarnego. Zabużko tak wspomina to i dla niej formacyjne zdarzenie: „Puste, lśniące mokrym blaskiem ulice, nieznośnie kwitnące ogrody i parki (miejsca o podwyższonym tle radioaktywnym), na głucho pozamykane okna […] planeta bez ludzi, świat umyty i wysprzątany, który zostawiamy po sobie, no właśnie, komu?…”.

Katastrofę czarnobylską porównuje Zabużko do wcześniejszego kataklizmu narodowego, Wielkiego Głodu z roku 1933, który miał też cechy wydarzenia apokaliptycznego i współtworzy mroczny obraz Planety Piołun. Tam w kostium jeźdźca Apokalipsy wcielił się Stalin, który głodem postanowił zamorzyć – nie da się ustalić dokładnej liczby – od trzech do dziesięciu (!) milionów ludzi, by poskromić ich wolnościowe tęsknoty: „Technologia realizacji tej idei była taka – odebranie wolnym farmerom wszelkiego ziarna do ostatniej kruszyny, otoczenie ich wojskiem, żeby nie uciekali, i zmuszenie, by bezradnie, jak skazaniec w klatce, konali najstraszniejszą, powolną śmiercią na tej samej ziemi, która bez ziarna momentalnie straciła całą swoją życiodajną siłę”.

Strasznie czytać te słowa w wiosnę wojny Putina, gdy Rosjanie strzelają do rolników próbujących obsiewać swój legendarny ukraiński czarnoziem, który żywi świat.

O ile jednak Stalinowi udało się, bo „po roku 1933 wszelki masowy opór na tych ziemiach zamarł – na ponad pół wieku”, to katastrofa czarnobylska w ocenie Zabużko wywarła skutek odwrotny i odegrała rolę katalizatora zmian. „Paradoksalnie podziałała ona na Ukraińców z terenów skażonych jak swego rodzaju terapia szokowa – jak zaklęcie zdejmujące urok, pozwalające przepracować to, co stało się dwa pokolenia wcześniej” – pisze autorka także we własnym imieniu, bo jako debiutująca na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych zaliczana jest do tak zwanego czarnobylskiego pokolenia.

W tym, co (i jak) pisze Zabużko, odnaleźć można odpowiedź na powszechnie zadawane dziś pytanie, skąd w Ukraińcach taka wzbudzająca podziw potężna moc w walce z rosyjskim Goliatem

Aleksandra Domańska

Udostępnij tekst

„Następowało to w niewiarygodnym tempie, na moich oczach, w Kijowie, z maksymalną dla ludzkiej psychiki intensywnością” – pisze. Doświadczenie to nazywa „pierwszym, gorzkim, radioaktywnym haustem wolności”. „Strach czarnobylski” wyzwolił Ukrainę od „strachu sowieckiego” i dał jej wolność. To był finał radzieckiej historii. W ocenie pisarki pieriestrojka Gorbaczowa to skutek, a nie przyczyna tej emancypacji. A że wszystko to miało „martwoniebieski blask gwiazdy Piołun” to inna rzecz. Ukraińska wolność od początku ma gorzki smak.

Pożerająca miłość Rosji

Na tom Planeta Piołun składają się eseje sprzed lat, ułożone nie chronologicznie w zgodzie z datami ich powstania, lecz tak, by przedstawić kolejne etapy „wyzwolin” Ukrainy i uzasadnić, skąd się bierze jej determinacja w walce o swą podmiotowość. Apokaliptyczny Czarnobyl zainicjował duchową przebudowę, parę lat później zaś nastąpiła całkiem realna geopolityczna odmiana – w 1991 r. Ukraina ogłosiła Deklarację Niepodległości i rozpoczął się czas odzyskiwania suwerenności.

W opisie procesu, który wówczas nastąpił, Zabużko chętnie posługuje się językiem uczuć, widząc w Rosji, od której jej kraj się uwalniał, partnera dominującego i zaborczo kochającego, który nie potrafi sobie poradzić z rozstaniem. Autorka Planety Piołun cytuje Jurija Szerech-Szewelowa: „Za co nas kochają, na pierwszy rzut oka nie jest do końca zrozumiałe. Przecież języka ukraińskiego zazwyczaj nie znają […]. Czyżby za kare oczy i brwi jak skrzydła jaskółek? Czy za chachłackie smętne pieśni? […] Piotr I kochał nas, kiedy palił Baturyn, a Katarzyna II, kiedy niszczyła Hetmańszczyznę i Sicz”.

Bo jest to miłość zabójcza, Zabużko nazywa ją „fagoerotyczną”, pożerającą. Główną jej cechą – jak pisze – jest „organiczny brak zainteresowania innością swojego obiektu, nienasycona i paląca chęć zawłaszczenia go, unieruchomienia, uczynienia częścią siebie”. Choćby, dodajmy, za cenę jego śmierci.

I w takiej toksycznej relacji znajdowały się te dwa narody aż do chwili, gdy Ukraina wybiła się na niepodległość (proces zapoczątkowany przez pierwszy Majdan, czyli studencką głodówkę, którą na polecenie władz mieli spacyfikować robotnicy, ale zbuntowali się i ogłosili – na wzór polskiej „Solidarności” – strajk poparcia, poznając siłę swego buntu). Tyle że „Anglia bez Irlandii to po prostu Anglia bez Irlandii, wielkie rzeczy” – tłumaczy Zabużko w eseju Pożegnanie z imperium. I dodaje: „Ale Rosja bez Małorosji to już jakaś inna Rosja, nowa i dla siebie samej jeszcze niezupełnie zrozumiała, dlatego jak ma się nie obrażać na takie nieoczekiwane «odrąbanie swoich chachłów»”.

Głośnym wyrazicielem tej frustracji stał się słynny poeta rosyjski, noblista, Josif Brodski, pisząc przytaczany tu słynny dziś w swej niesławie wiersz Na niepodległość Ukrainy (tłum. Leszek Szaruga):

[…] Żegnajcie, chachły, razem żyliśmy – i z oczu,
Splunąć by w Dniepr, być może jeszcze się wstecz potoczy,
Brzydzicie się godnie nami, znudzeni, znużeni swą męką,
Rozłączonymi węgłami, wielowiekową udręką.
[…]
Z Bogiem orły, kozacy, hetmani i gieroje,
Lecz kiedy umierać wam przyjdzie, hultaje i buhaje,
Będziecie rzęzić, czepiając się skraju materaca,
Te strofy Aleksandra, a nie brednie Tarasa [Puszkina, a nie Szewczenki – przyp. aut.]2.

Tak się wyraża wielkoruska zawiedziona miłość. A warto tu pamiętać, że Brodski nie był przedstawicielem moskiewskiego establishmentu, a dysydentem! To w przekonaniu Zabużko kolejny przykład obalający mit pokutujący wśród zachodnich liberałów, że demokratyzację kraje byłych demoludów zawdzięczają pieriestrojce (jakby same niezdolne były do tego) i gdyby nie troskliwe ramię Gorbaczowowskiej Rosji i starania odważnych dysydentów, „bracia mniejsi” zaczęliby się zabijać nawzajem jak na Bałkanach.

Tacy wielkorusi jak Brodski użyczyli języka Putinowi, który dziś, mniej poetyckimi frazami, powtarza to samo, deklarując, że nie ma narodu ukraińskiego, i zabijając jego przedstawicieli, by im to wyperswadować. I na powrót ogarnąć ich swym miłosnym uściskiem

Aleksandra Domańska

Udostępnij tekst

Poczucie wyższości i obraźliwe słowa Brodskiego tym bardziej są dokuczliwe, że wyrażone są w języku, którym posługuje się także spora część obywateli Ukrainy. On sądził, że właśnie dlatego ma prawo do tych słów, bo wspólnota języka jest wyrazem przynależności młodszej siostry Ukrainy do Rosji i jej „mira”, a jej wolnościowe urojenia są fanaberią. Zaś używanie „lokalnego narzecza” ukraińskiego kończy się przyganą: „Goworitie po-czełowieczeski! – Mów po ludzku!”.

W konsekwencji tacy wielkorusi jak Brodski użyczyli języka Putinowi, który dziś, mniej poetyckimi frazami, powtarza to samo, deklarując, że nie ma narodu ukraińskiego, i zabijając jego przedstawicieli, by im to wyperswadować. I na powrót ogarnąć ich swym miłosnym uściskiem.

Bajka o kalinowej fujarce

W jednym z esejów Zabużko wspomina znaną ukraińską bajkę o kalinowej fujarce i przedstawia swoją jej interpretację. Jest to (dobrze znana i u nas) opowieść o siostrze zabijającej siostrę i o nagrobnym krzewie kaliny, który – gdy przypadkowo z jego gałązki wystrugano fujarkę – przemówił głosem zabitej i zdemaskował zabójczynię.

To baśń o sprawiedliwej karze, ale także o niezrozumiałej śmierci – siostry poszły na jagody, a jedna zabiła drugą. Wersja tradycyjna, jak pisze Zabużko, była „o utajonej powszechności zła”. Ona postanowiła stworzyć wersję własną, która miała być próbą odpowiedzi na pytanie: dlaczego? Dlaczego siostra zabiła siostrę?

Pytanie to zadała sobie w 2005 r., jakby zawczasu, na długo przed wybuchem pierwszej wojny z Rosją w 2014 r. Dziś zadajemy je sobie wszyscy – dlaczego siostra chce zabić siostrę? Ówczesna odpowiedź autorki Planety Piołun brzmiała tak: morałem tej bajki jest „prawo człowieka do własnej historii”. Siostra zabójczyni starała się je tej drugiej odebrać. Eseistyka Zabużko jest właśnie próbą opowiedzenia własnej historii.

W eseju Ukraina własnym głosem autorka pisze: „Ukraińcy niespecjalnie potrafią mówić o sobie. Przez całe dziesięciolecia, żeby przeżyć, musieliśmy się nauczyć nie tyle mówienia, ile milczenia”. Trzy pokolenia skazane były „na niemotę i niewidoczność dla reszty świata”. Kraj był zatopiony w otchłani ZSRR i nawet fakt pojawienia się niepodległej Ukrainy w 1991 r. nie oznaczał, że ktokolwiek czegoś się o niej dowiedział.

Obecne odzyskiwanie „własnego głosu” w opinii Zabużko jest w dużej mierze zadaniem literatury, a pisarze to – by tak rzec – te „kalinowe fujarki”. Mają one gwarantować prawo zabitej siostry – kiedyś przez Stalina i teraz przez Putina – do przedstawienia jej własnej historii. Sześć lat temu Zabużko pisała: „Dziś ukraińska literatura łamie sobie głowę, jak ubrać w słowa najbardziej palące ludzkie doświadczenie na Ziemi – rzeczywistość wojny. […] Wygląda na to, że przywracając sobie tożsamość w wojnie o niepodległość, Ukraińcy nareszcie, po raz pierwszy, zobaczyli, jak wiele mają światu do opowiedzenia. Jeżeli tylko tym razem świat posłucha”.

W 2016 r. nie posłuchał. Teraz nastawia ucha… Bo dziś, gdy nieformalnym hymnem walczącej Ukrainy stała się pieśń Czerwona kalyna, baśń o kalinowej fujarce, która przemawia głosem zabijanej siostry, nabiera dodatkowej mocy.

Pisarski temperament Zabużko sprawia, że jest ona w tym procesie odzyskiwania głosu bardzo zaangażowanym heroldem i sygnalistką, podkreślając, że jej książki, a zatem i ona, nieustannie są na wojnie. Autorka wskazuje na kolejne etapy tego procesu po wieloletnim milczeniu – to „strach czarnobylski”, który wyzwolił od „strachu sowieckiego”; to pierwszy Majdan z 1990 r. i proklamowanie niepodległości rok później; to zagmatwany los pomarańczowej rewolucji 2004 r.; to tragicznie zakończony w lutym 2014 r. Euromajdan i rychło potem aneksja Krymu przez „zielone ludziki” Putina; i dodatkowo, w kwietniu tamtego roku, „wojna hybrydowa” na południowym wschodzie. Z pozoru same nieszczęścia lub niepowodzenia, a jednak to one właśnie kształtują w ocenie Zabużko ów „własny język” oraz ukraińską potrzebę samostanowienia i niezawisłości na ich gorzkiej Planecie Piołun.

Jest w jej prozie ton, który może budzić zniecierpliwienie – kategoryczność, apodyktyczność, skłonność do bezwzględnych ocen wystawianych innym, poczucie, że doświadczenie jej narodu przez nią wyrażane, powinno być traktowane z większą uwagą i pokorą. To chyba los wszystkich Kasandr, które drażniąc dosadnością swych wizji, niechętnie są słuchane. Tymczasem w tym, co (i jak) pisze Zabużko, odnaleźć można odpowiedź na powszechnie zadawane dziś pytanie, skąd w Ukraińcach taka wzbudzająca podziw potężna moc w walce z rosyjskim Goliatem.

Pisarka powtarza, że po wszystkich ponurych doświadczeniach Ukraińcy nie mają już powodu, by rezygnować z oporu – czy to „dla świętego spokoju”, czy w imię „mniejszego zła”, albo właśnie dlatego, że przeciwnik jest silniejszy i trzeba mu się podporządkować (a nawet „nie denerwować” lub „pozwolić mu zachować twarz”), działając w imię hasła: „wolność w zamian za bezpieczeństwo”.

Tym, którzy do tego Ukraińców nakłaniają (czyli nam wszystkim sprzed 24 lutego tego roku), życzącym sobie i im, by się jak najszybciej uspokoiło, Zabużko odpowiada, że nie mają prawa, by dawać tego typu rady, bo „nie muszą nikomu udowadniać swojego prawa do istnienia i nikt im nie truje, że ich zabójcy to «druga strona konfliktu», której powinni się przypodobać, by przestała ich zabijać”.

Ukraiński upór to stanowczość i odwaga wykształcona na skutek przeciwności losu na Planecie Piołun. Zabużko pisze: „[…] zbiorowy brak zgody na uznawanie silniejszego za NORMĘ, jest dobrem i całkiem prawdopodobne, że stanie się w tej nowej wojnie światowej kapitałem moralnym, złotą akcją na szalkach historii – która zdecyduje o losach ludzkości… Jeśli tylko my sami jej nie splugawimy”.

Ów upór przejawił się już po pierwszej inwazji w 2014 r. w tym, że po aneksji Krymu i zawojowaniu Donbasu przez Rosjan Ukraińcy nie odpuścili „dla świętego spokoju”, lecz się okopali, a ludzie zaczęli zgłaszać się do wojska. W zakończeniu swej książki Zabużko wyjaśnia: „Bo to by było już zupełnie głupie – tyle wytrzymać z godnością i zaledwie «w pół pokolenia przed zwycięstwem» ulec przed «niczym», tak, zupełnie przed niczym, przed chmarą nasłanych na nas obcych słów o odwróconych znaczeniach, zgniłych i obłudnych, jak błotnista mgła”.

Choćby nawet to „nic” miało moc miażdżenia porcelany…

Wesprzyj Więź

1 C. Miłosz, Wiersze wszystkie, Kraków 2011, s. 234.

2 J. Brodski, Na niepodległość Ukrainy, tłum. L. Szaruga, angelus.com.pl/2016/09/leszek-szaruga-na-niepodleglosc-ukrainy [dostęp: 13.05.2022].

Tekst ukazał się w kwartalniku „Więź” lato 2022.

Podziel się

Wiadomość