Najnowsza powieść Michela Houellebecqa brzmi jak credo kogoś, kto chciałby podsumować swoje zmagania z nicością. Od nicości może uratować człowieka jedynie powrót do relacji międzyludzkich. Piekło bowiem to nie – jak sądził Sartre – inni. Piekło to brak innych – zdaje się nam mówić autor anéantir.
Michel Houellebecq, „anéantir”, Flammarion, Paris 2022, 736 s.
W jednym z wywiadów Michel Houellebcq wyznał, że na jego – jeśli można tak to nazwać – religijną postawę największy wpływ wywarł odkryty w wieku 15 lat Pascal. Jak przyznaje, odkrycie to było dla niego prawdziwym szokiem. Nigdy wcześniej nie spotkał się z takim sposobem wyrażenia mocy śmierci i nicości, a siła, z jaką Pascal o tym mówi, pozostaje dla niego nieporównywalna z czymkolwiek innym w literaturze. Pascal dostarczył mu odpowiedzi na jego pytania o naturę i pochodzenie zła, co go w tym okresie życia interesowało najbardziej i co – jak się wydaje – wciąż pozostaje w centrum zainteresowania pisarza1. Jego najnowsza powieść brzmi jak credo kogoś, kto chciałby podsumować swoje zmagania z nicością.
Tytuł powieści i sposób jej wydania są znamienne. Tytułowe anéantir – właśnie tak pisane, małą literą, wytłoczone karminową czerwienią na białej twardej oprawie, która zamyka w sobie 736 stron – należałoby przetłumaczyć jako „zniszczyć” albo, właściwiej, „unicestwić”. Czasownik ten ma w sobie bowiem ten sam rdzeń, co rzeczownik le néant, znany choćby z tytułu rozprawy Jeana-Paula Sartre’a L’Être et le Néant, tłumaczonego na język polski jako Byt i nicość. To właśnie nicość staje w centrum powieści, nicość, od której może uratować człowieka jedynie powrót do międzyludzkich relacji. Piekło bowiem to nie – jak sądził Sartre – inni. Piekło to brak innych – zdaje się nam mówić Houellebecq.
Akcja powieści rozgrywa się w niedalekiej przyszłości, bo na przełomie lat 2026/2027, podczas kampanii przed kolejnymi wyborami prezydenckimi we Francji. Główny bohater, blisko 50-letni Paul Raison (raison to po polsku „rozum, rozsądek”), wiedzie beznamiętne życie wysoko postawionego państwowego urzędnika w ministerstwie gospodarki, ekonomii i finansów, którym zawiaduje Bruno Juge (juge to po polsku „sędzia”, wyraźna aluzja do urzędującego ministra Brunona Le Maire’a). Jego małżeństwo z Prudence (prudence to po polsku „roztropność”), wyznawczynią kultu Wicca, ruchu religijnego o pogańskiej inspiracji, przeżywa długotrwały kryzys – ten stan chyba najlepiej wyraża francuskie słowo le déclin. To raczej schyłek czy zmierzch niż kryzys. Żyją obok siebie w luksusowym apartamencie w Parc de Bercy, mijają się, zajmują osobne sypialnie, jedno wychodzi z domu, gdy drugie wraca. Stabilna obojętność ludzi będących ze sobą wyłącznie z braku lepszego wyjścia.
Jedyną sferą, która dostarcza Paulowi emocji, jest polityka: przyspieszająca kampania wyborcza i towarzyszące jej dość zagadkowe ataki terrorystyczne, które mają za cel duński bank spermy, statek z migrantami czy chińskie transportowce. Co ciekawe, Paul wykazuje niejakie zrozumienia dla terrorystów: „Jeśli celem terrorystów było unicestwienie świata takiego, jaki znał, unicestwienie współczesnego świata – nie mógł im całkowicie odmówić racji”. Codzienną rutynę narusza niespodziewana informacja o wypadku ojca, dawnego funkcjonariusza francuskich tajnych służb, który został sparaliżowany, w związku z czym wymaga bezpośredniej opieki.
Osią fabuły staje się ten właśnie osobisty wątek życia bohatera. Powrót do rodzinnego domu gdzieś w Beaujolais, nawiązanie kontaktu z niewidzianym od dawna rodzeństwem, brawurowa akcja wykradzenia ojca z domu opieki, niespodziewana samobójcza śmierć brata, a w końcu wieść o własnej nieuleczalnej chorobie onkologicznej wyznaczają kolejne etapy tej epicko skonstruowanej historii. Ta rozbudowana i wielowątkowa saga rodzinna zatacza coraz węższe kręgi, by w końcu skupić się wyłącznie na uratowanej – a może zbudowanej na nowo – relacji między Paulem a jego żoną.
Krytycy są wyraźnie podzieleni w ocenie najnowszej powieści autora, którego zwykło się ostatnio określać jako l’enfant terrible francuskiej literatury. Jedni twierdzą, że to powieść najlepsza i najdojrzalsza. Inni – przeciwnie – że najgorsza, przegadana i przewidywalna, że rozpoczęte wątki nie zostają dokończone, niektóre postaci znikają z niej bezzasadnie, a opisy snów bohatera niczego nie wnoszą do fabuły ani nie dają żadnych wskazówek hermeneutycznych do interpretacji intrygi. Nie przypuszczam jednak, by były to konstrukcyjne przeoczenia wybitnego przecież pisarza. Być może chce on nam przez to powiedzieć, że wszystkie te wątki są poboczne, stanowią tylko tło, konteksty, które wobec osobistego dramatu głównego bohatera okazują się zupełnie nieważne. Zostawmy jednak na boku ten literaturoznawczy spór i zastrzeżenia wobec konstrukcji. Wartością diagnozy bywa bardziej jej wyrazistość i zgodność ze stanem faktycznym niż jej literackość, co do której w tym przypadku – jak widać – nie ma zgody.
Houllebecq, na którego książki się czeka trochę tak jak na kolejne zapowiedziane proroctwa, bywa nazywany najlepszym diagnostą ponowoczesnego Zachodu. Jego wnikliwość i – podkreślmy – momentami zjadliwość w krytyce świata liberalnego doskonale obnażają miałkość współczesnego społeczeństwa. Najostrzej w powieści wypada krytyka systemu opieki nad osobami chorymi i w podeszłym wieku. Paul z innymi członkami rodziny decydują się na dość radykalny krok, jakim jest uprowadzenie ojca z domu opieki, co będzie miało nie tylko następstwa polityczne w kontekście wyborów, ale także tragiczne skutki dla rodziny. Zabranie ojca było jedynym sposobem, aby uchronić go od powolnej eutanazji.
Z kwestią tą powiązana jest także krytyka rozpadu rodziny, życia wspólnego, które – inaczej, niż to było w świecie przednowoczesnym, gdzie małżeństwo zakładało stałość – od samego początku naznaczone jest tymczasowością. Paul ze zdziwieniem konstatuje także, że w domu opieki dla seniorów nie ma nikogo z rodzin imigranckich. Uświadamia sobie, że w tych grupach społecznych wszyscy ludzie starzy i chorzy wciąż pozostają pod opieką rodzin wielodzietnych, połączonych ze sobą licznymi więzami.
Pod względem krytyki ponowoczesnego społeczeństwa liberalnego najnowsza powieść jest kontynuacją Serotoniny, która była książką o postępującej atrofii relacji międzyludzkich. „Jaki byłby sens instalowania 5G – zastanawia się Paul – gdybyśmy po prostu nie mogli już dłużej kontaktować się i wykonywać niezbędnych gestów, tych, które pozwalają gatunkowi ludzkiemu się rozmnażać, tych, które również pozwalają czasami być szczęśliwym?”. Pisarz idzie o krok dalej, ale zmienia kierunek. Wydaje się bowiem, że pesymizm Serotoniny próbuje przezwyciężyć ideą chrześcijańskiej nadziei.
Jak w żadnej innej powieści, pytanie o sens chrześcijaństwa zostaje tutaj postawione wprost. Kim jest Bóg chrześcijan? Pytanie to wybrzmiewa najmocniej w momencie samobójczej śmierci Auréliena, brata głównego bohatera, którą to śmierć Bruno nazywa absurdem. Absurd – jak słusznie konstatuje Paul, alter ego pisarza – nie należy jednak do chrześcijańskiego słownika. Nie należy do niego także determinizm, który według niego jest rewersem absurdu. Jak więc zinterpretować tak bezsensowne wydarzenie jak śmierć samobójcza? Gdzie szukać jej sensu?
Pascal będzie wielokrotnie powracał na łamach książki. Dla Houellebecqa najważniejsze pozostaje pytanie o relację między Bogiem a wydarzeniami codziennymi, zwłaszcza tymi dramatycznymi. Czy należy w tym widzieć władzę szatana, który momentami zdaje się panować nad światem? „Chrześcijaństwo zostało wymyślone dla silnych istot, naznaczonych silną wolą” – myśli Paul. Ta silna wola nie zawsze wiedzie ich jednak ku cnocie, czasami ku grzechowi. „Czy miłosierdzie należy rozumieć jako konsekwencję grzechu? A grzech – czy nie zezwolono na niego, aby mogła zrodzić się łaska, rozlać miłosierdzie?”.
Jeszcze bardziej radykalnie zostaje sformułowane pytanie o nadzieję, która jest – jak mówi jeden z bohaterów powieści – „grzechem pierworodnym chrześcijaństwa”, ponieważ obiecując przyszłość, zwalnia z przemiany teraźniejszości. Czym jest więc chrześcijaństwo? Ucieczką czy wejściem w głąb? Po co Paul zachodzi do pustego kościoła Notre-Dame de la Nativité i zapala tam świeczki? We wspomnianym wywiadzie Houellebecq wyznaje: „Każdego razu, kiedy idę na Mszę, wierzę; szczerze i zupełnie, za każdym razem jest to objawienie. Ale gdy tylko wychodzę, znów upadam. […] Ostatecznie powiedziałem sobie, że taki już jestem i że nic z tym nie mogę zrobić. Tak więc od czasu do czasu odczuwam dreszcze wiary, ale wiem, że to nie będzie długo trwało”2.
Przez ósmą powieść najsłynniejszego francuskiego pisarza przebija ton dość odmienny od tego, który znamy z poprzednich jego dzieł i do którego zdążyliśmy się już przyzwyczaić. Znamienne, że o wiele mniej miejsca zajmuje w niej dotychczas bardzo obecna w twórczości Houellebecqa seksualność. Uchroni to zapewne pisarza przed oskarżeniami o mizoginizm, które pojawiły się przy okazji Uległości czy Serotoniny. Seksualność urzeczowiona – jeśli można tak to nazwać – pojawia się tylko raz i nie zostaje nawet skonsumowana. Kobieta, z którą Paul umówił się na płatne usługi seksualne, okaże się jego siostrzenicą.
Powieść ta jest też o wiele mniej drapieżna niż poprzednie. Należałoby nawet powiedzieć, że seksualność została zastąpioną intymnością, a wulgarność – delikatnością. Najnowszy Houellebecq wzrusza, czego – być może – jego niektórzy dotychczasowi wyznawcy nie będą w stanie mu wybaczyć. W końcu nie tego spodziewamy się po prorokach. Kasandryczny ton francuskiego profety nieuchronnego końca zachodniego świata nabrał nieoczekiwanej miękkości.
1 „Prendre sur soi le négatif”: entretien avec Michel Houellebecq, par Agathe Novak-Lechevalier, w: C. Julliot, A. Novak-Lechevalier, Misère de l’homme sans Dieu. Michel Houellebcq et la question de la foi, Paris 2002, s. 364.
2 Tamże, s. 365.
Tekst ukazał się w kwartalniku „Więź” lato 2022.