Zima 2024, nr 4

Zamów

Marek Koterski – wielki pisarz, jeden z największych

Marek Koterski na festiwalu filmowym Kino na Granicy w Cieszynie 2019 r. Fot. Jacek Proszyk / Wikimedia Commons

Jest coś przejmującego w jego filmach. Śmiejemy się niemal do samego końca, a potem czujemy smutek, jakiś delikatny wewnętrzny stupor, a może nawet cierpienie.

Marek Koterski obchodzi dwa jubileusze. Po pierwsze, tydzień temu ukończył 80 lat. A po drugie, 7 czerwca minęło dokładnie dwadzieścia lat od uroczystej premiery jego kultowego filmu „Dzień świra”.

„Po coś jest ten przecinek”

Koterski – urodzony w Krakowie dramaturg, pisarz, scenarzysta, reżyser filmowy i teatralny. Jest absolwentem polonistyki na Uniwersytecie Wrocławskim ze specjalizacją „Teoria literatury”. Pracę magisterską na temat „Teatr a dramat” napisał pod kierunkiem profesora Jana Trzynadlowskiego. Potem studiował też malarstwo i historię sztuki. W 1971 roku ukończył wydział reżyserii w łódzkiej filmówce. Wcześniej próbował dostać się na reżyserię teatralną na warszawskiej Akademii Teatralnej, ale nie zdał egzaminu. Po latach wspomina, nie bez ironii, że podejrzał, nielegalnie, swoje akta, w których napisano: „Inteligencja poniżej średniej. Kompletny brak umiejętności formułowania myśli”. „Widocznie tak miało być – mówi. – Wtedy czułem się pokrzywdzony. Dziś jestem wdzięczny”. Tak oto narodził się jeden z największych artystów polskiego kina.

Niechętnie udziela wywiadów. Kilka lat temu udało się Jackowi Cieślakowi porozmawiać z artystą dla „Rzeczpospolitej”. Koterski przypomniał wtedy, że właściwie wszystkie jego teksty są napisane dla teatru: „Po kolei: monodram «Nienawidzę» – matka wszystkich moich filmów – to teatralny monolog, «Dom wariatów», «Życie wewnętrzne» też. Tylko «Porno», «Nic śmiesznego» i «Ajlawju» były od początku pomyślane dla kina”. Ale „Dzień świra” to klasyczna sztuka teatralna, z podtytułem: monolog na jedną osobę lub więcej, napisany charakterystycznym dla Koterskiego trzynastozgłoskowcem.

Koterski bezwzględnie przekuwa balony pychy i hipokryzji, na szczęście robi to z humorem, bez pogardy, ciepło, z empatią

ks. Andrzej Luter

Udostępnij tekst

Reżyser wspomina swoje „bardzo kręte” teatralne ścieżki: „Na własne konto zaczynałem od Teatru Otwartej Sceny – eksperymentalnego. Wcześniej byłem asystentem Jerzego Krasowskiego i Krystyny Skuszanki podczas ich dyrekcji we wrocławskim Teatrze Polskim – wspaniałej, bo tuż po ich przyjeździe z Nowej Huty. Dużo się od nich nauczyłem, jeśli chodzi o pracę z aktorem. Skuszanka pokazała mi, jak analizować postaci i kontakt z uczuciami – w każdej sekundzie działania. (…) Nauczyłem się też, że aktor, szczególnie w filmie, który jest ciężkim zajęciem, nie może słuchać na planie wywodów o Kierkegaardzie i Heideggerze, tylko musi usłyszeć od reżysera podstawowy komunikat – na przykład: «Czujesz zazdrość»”, albo: «Wstydzisz się»”.

A poza tym, „jeżeli w sztuce jest przecinek, to, być może, facet powinien zrobić dwa kroki. Po coś jest ten przecinek”. Tekst dla Koterskiego był zawsze najważniejszy. Bliskie są mu słowa Jacquesa Lassalle’a, francuskiego mistrza teatru, żeby nie traktować autorów „jak idiotów, którzy nie wiedzieli, co piszą”.

„Nieszczęściarz”, czyli nasze lustro

Wiele swoich sztuk, które potem przeniósł na ekran kinowy, najpierw wyreżyserował w teatrach. „Życiem wewnętrznym” zadebiutował w warszawskim Teatrze Współczesnym, „Dom wariatów” wystawił w Teatrze Ateneum. 4 czerwca 2022 roku Ateneum powrócił do „macierzystej”, teatralnej wersji „Dnia świra”. Reżyser Piotr Ratajczak wyszedł zwycięsko z tej próby, tak samo jak odtwórca głównej roli Adam Cywka. Musiał mieć świadomość, że będzie porównywany z Markiem Kondratem, który wspaniale zagrał głównego bohatera, czyli Adasia Miauczyńskiego, w legendarnej wersji filmowej.

Adaś zawdzięcza swoje nazwisko matce Marka Koterskiego, która często strofowała syna słowami: „Nie miaucz”. Miauczyński, protagonista niemal wszystkich filmów Jubilata, to w jakimś stopniu jego alter ego. Oto postać polskiego „nieszczęściarza”. Sfrustrowany polonista, samotnik, choleryk, uwięziony w codziennych rytuałach i obsesjach. Sam Koterski mówił o nim, że to „niezborny i przegrany, dość nawet sympatyczny polski mazgaj i nieudacznik, będący bardziej produktem zdarzeń niż ich kreatorem, niemal po obłomowsku bierny, ale pełen pretensji do życia”.

Twórca nie ukrywa, że od początku „żywił” tę postać sobą, ale z czasem zauważył różnice. Adaś to już nie tylko Marek, to także ja, ty…. Pozostał on jednak wygodnym medium dla wyrażenia bólu reżysera, jego strachu i wstydu. Nadając postaci Adasia tak mocno osobisty wymiar, Koterski uderzył w splot słoneczny wielu z nas. Bo kto nie znajdzie w sobie, przynajmniej niektórych, cech Adasia? Kto nie odszuka w sobie zachowań, myśli, obsesji, których nigdy i nikomu nie ujawni, ze wstydu?

Reżyser bezwzględnie przekuwa balony pychy i hipokryzji, na szczęście robi to z humorem, bez pogardy, ciepło, z empatią, ale też boleśnie, momentami brutalnie. Taki paradoks. Oglądając „Wesele” Smarzowskiego, polski mieszczuch i inteligent siedzi sobie w fotelu przed telewizorem i triumfalnie myśli o postaciach z filmu: „Wszyscy to sukinsyny, a ja jestem wspaniały”. Oglądając filmy Koterskiego zamknie się raczej w kąciku ze wstydu i powie sam do siebie: „Cholera, to było o mnie…”.

Jednocześnie twórca „Dnia świra” daje nadzieję. Nawet, a może szczególnie, w tak traumatycznym filmie, jak „Wszyscy jesteśmy Chrystusami”, w którym alkoholizm Adasia, upodlenie, upadek i podnoszenie się do życia mają wymiar transcendentny. Ukryta religijność – to kolejna cecha jego filmów.

Język z bankructwa polszczyzny

I jeszcze język dramatów i scenariuszy Koterskiego. W wywiadzie z Cieślakiem tak o nim mówił: „Przystępując do «Domu wariatów», czułem, że mamy do czynienia z bankructwem tradycyjnego języka jako sposobu komunikacji. Poza tym Polacy w szczególności przemawiają do siebie. Nie rozmawiamy – tylko wymieniamy przemówienia. Fruwają między nami klisze językowe. Padają w naszych rozmowach odpowiedniki frazesów typu «Jego wystąpienie spotkało się z gorącym aplauzem». A takich zdań już nie słuchamy. Ale jak napiszę, że «Jego przemówienie spotkało się z gorącym kotletem», to cała widownia zaczyna myśleć. Pan też się zaśmiał. Jeżeli popełniam błąd – to robię to celowo. Wbijam się w świadomość. Zwracam na coś uwagę. Łapię gościa za klapy. Nie przysypia. Lepszy język błędny, a z pierwszej ręki, bo ma funkcję osobniczą. Język Gombrowicza też wyrósł z poczucia bankructwa polszczyzny”.

Większość Polaków, jestem o tym przekonany, zna cytaty z „Dnia świra”, które używanie są w języku codziennej komunikacji. Najsłynniejsze z nich to: „Dżizus, (tu czytelnik niech sobie sam dopowie)”; „Moja racja jest najmojsza”; „A jeśli Polska to jest właśnie ta oszczana klapa?”; „Co za ponury absurd – żeby o życiu decydować za młodu, kiedy jest się kretynem?”; „Jestem skrajnie wyczerpany, a przecież jest rano…”; „Żeby nie jeść samotnie, jem z telewizorem”. O lekcji języka angielskiego już nawet nie wspominam.

I to najbardziej przejmujące i bezradne westchnienie Adasia, a może i nasze: „Przecież moje życie, moje, miało wyglądać zupełnie inaczej…”. Krytycy literatury piszą mądrze, że swoista nieprzezroczystość warstwy językowej filmów Koterskiego nie pozwala na jej bezrefleksyjny odbiór.

Na koniec zatem wspomnienie o krytyku literackim, Henryku Berezie, który uwielbiał język i słowotwórstwo reżysera. Jest rok 2011, kilka miesięcy przed śmiercią Henryka. Na ekrany wchodzi film Koterskiego „Baby są jakieś inne” z Robertem Więckiewiczem i Adamem Woronowiczem. Schorowany już Henryk bardzo chce iść na premierę do Złotych Tarasów. Załatwiamy mu wejściówkę. Siedzę obok niego. Przez cały film rechocze, pokłada się ze śmiechu, myślałem, że fotel pęknie. Po zakończeniu seansu pytam go o opinie. A on, Henryk Bereza, legendarny krytyk, przystaje na chwilę i z bardzo już poważną miną mówi: „Koterski to jest wielki pisarz. Pisarz, powiadam! Jeden z największych”. I rusza dalej, do swojej kawalerki za Domami Centrum, zapewne żeby jeszcze przed snem przeczytać jakiś maszynopis podrzucony mu przez młodego literata do zaopiniowania.

Wesprzyj Więź

Jest coś przejmującego w filmach Koterskiego, śmiejemy się niemal do samego końca, a potem czujemy smutek, jakiś delikatny wewnętrzny stupor, a może nawet cierpienie.

„Ludzi można porównać do kropel w beczce wody” – lubi mówić Koterski. „Staram się opisać tylko swoją kroplę”. I to jest też nasza kropla, moja kropla, panie Marku. Ostatnio tak mądrze opisana w niedocenionym filmie „7 uczuć”. W tej beczce jest jeszcze wiele kropel. Czekamy zatem…

Przeczytaj też: Paweł Pawlikowski: Lubię stwarzać przestrzeń dla wiary

Podziel się

6
Wiadomość