To prawda, że władza sprawowania Eucharystii i rozgrzeszania jest istotną cechą tożsamości prezbitera. Ale zawężenie jej głównie do tej funkcji jest powrotem do starotestamentalnej koncepcji kapłaństwa.
Ks. Andrzej Draguła w dwóch ostatnich tekstach opublikowanych na łamach Więź.pl: „Dobrobyt nas rozleniwił. Może byłoby lepiej, gdyby było trudniej?” i „Bez popytu na księży nie będzie podaży powołań” próbuje odpowiedzieć na – jak mi się wydaje – trzy bardzo ważne pytania: Kim jest w ogóle prezbiter (ksiądz)? Kim ma być prezbiter dzisiaj? I do czego wspólnota Kościoła potrzebuje prezbitera?
Stawia je chyba wielu z nas, spoglądając na statystyki i liczbę kandydatów do seminariów diecezjalnych i zakonnych. Podzielam zdanie ks. Andrzeja, że dotychczasowy model kapłaństwa urzędowego przeżywa kryzys. Powodów tego stanu jest oczywiście wiele. I nie silę się na to, bym je wszystkie znał. Ale spróbuję spojrzeć na sprawę z punktu widzenia księdza zakonnego, jezuity.
Jest coraz mniej powołań kapłańskich, ale może przez to Bóg każe nam się skupić na powołaniu do życia świeckiego
Ks. Draguła pisze: „Nie ma innego powodu, by zostać księdzem, jak Eucharystia. I nie ma innego powodu, by potrzebować księdza, jak Eucharystia i to, co z niej wynika”. Nie jestem pewien czy w tym zdaniu chodzi o księdza w ogóle – takiego, jak go odmalowuje Nowy Testament – czy o rolę księdza obecnie. Niewątpliwie sprawowanie sakramentów jest istotnym elementem tożsamości prezbitera. Ale czy jedynym? Czy nie ma innych powodów?
Postawmy inne pytanie: Czy Jezus był księdzem w takim sensie jak my dzisiaj postrzegamy prezbitera? To znaczy, czy Jego kapłaństwo wyczerpywało się w sprawowaniu Ostatniej Wieczerzy i na krzyżu? Czy pośrednictwo Jezusa między Bogiem a ludźmi polegało tylko na tym?
Jezus nie należał do ówczesnego stanu kapłańskiego, ale sam wprowadził nowe rozumienie kapłaństwa, które znacznie przekracza starotestamentalne kapłaństwo ograniczone głównie do kultu świątynnego. Jezus stał się kapłanem jako świecki, jako cały człowiek. Kapłan Starego Testamentu był oddzielony od ludu. Jezus, jak zaznacza List do Hebrajczyków, na odwrót: staje się solidarny z ludem. W świątyni kapłan składał Bogu „coś”. W kapłaństwie Jezusa, które dotyczy obecnie wszystkich wierzących, chodzi o składanie siebie w ofierze. W jednej z prefacji wielkanocnych czytamy, że Jezus „sam stał się Kapłanem, Ołtarzem i Barankiem ofiarnym”, czyli żywą świątynią ciała, w której ofiarowuje siebie Bogu.
To prawda, że władza sprawowania Eucharystii i rozgrzeszania jest istotną cechą tożsamości prezbitera. Ale zawężenie jej głównie do tej funkcji jest w pewnym sensie powrotem do starotestamentalnej koncepcji kapłaństwa. Synowie Aarona i lewici pozostawali oddzieleni od sfery świeckiej i przeznaczeni do kultu. Czy rozmowy, które Jezus prowadził z Nikodemem, z Samarytanką, z uczniami były elementem tożsamości kapłańskiej? Czy karmienie głodnych i wrażliwość na ich potrzeby były funkcją kapłańską? Czy uczenie modlitwy słowem i przykładem przynależy do tożsamości kapłańskiej? Czy krytyka rytualizmu i legalizmu – bardzo mocno rozwiniętego przez kapłanów Starego Przymierza – było częścią kapłaństwa Jezusa?
A jak rozumieć słowa św. Pawła: „Nie posłał mnie Chrystus, abym chrzcił, lecz abym głosił Ewangelię” (choć Paweł też chrzcił)? Jak rozumieć zdania z Listu do Hebrajczyków, gdzie Chrystus nazwany jest naszym bratem i jednym z głównych wyróżników Jego kapłaństwa jest współczucie i solidarność z braćmi i siostrami, obok tego, że siebie złożył w ofierze?
Nie zapomnę do końca życia spotkania w hospicjum z panem Markiem. Po święceniach spędziłem tam dwa miesiące jako wolontariusz, ale w kitlu – nie przyznawałem się, że jestem księdzem. Chodziło bowiem o bezpośrednią opiekę nad chorymi. Gdy pojawiła się konieczność, namaszczałem i spowiadałem. Pan Marek nie wiedział, że jestem księdzem. Był zbuntowany na Boga, nienawidził księży, wykrzykiwał coś, gdy widział kapelana rozdającego komunię świętą. Przez parę tygodni zajmowałem się panem Markiem. Nie miał już nóg. Więc przenosiłem go do łazienki, kąpałem, goliłem. Ścieliłem łóżko, przebierałem pościel. Przynosiłem jedzenie. Przy okazji trochę rozmawialiśmy, ale nie za dużo.
Pewnego razu wchodząc do jego pokoju, zauważyłem, że coś się zmieniło. Jakiś inny wyraz twarzy. Zdziwienie. Pan Marek dowiedział się, że jestem księdzem. Zaniemówił. Rozpłakał się. Nie mógł uwierzyć, że ksiądz się nim opiekował, zwłaszcza, że nie znosił księży….
Nie wiem, czy ostatecznie pojednał się z Bogiem, czy przyjął Komunię świętą. Nie ma tu happy endu. I tak wierzę, że te nasze spotkania wiele wniosły do jego i mojego życia. Wtedy zrozumiałem, że ksiądz nie jest tylko od liturgii. Na pewno panu Markowi łatwiej po tym doświadczeniu było otworzyć się na przyjęcie przebaczenia i Komunii świętej. Ale, rzeczywiście, dogmatycznie, ksiądz nie musi wprost opiekować się chorymi. Każdy człowiek, każdy chrześcijanin może robić to samo.
Tomasz Terlikowski słusznie zauważa w tekście „Do czego są księża?” na Deonie, że zarówno nauczanie, katechezę, uczenie modlitwy, towarzyszenie duchowe, udzielanie niektórych sakramentów mogą wykonywać świeccy. Przez wieki było to zarezerwowane dla duchownych.
I myślę, że jest to jeden z głównych przyczyn kryzysu powołań kapłańskich. Powrót do tego, co było na początku. To znaczy, powolny wzrost roli świeckich w Kościele. Przez wieki mocno akcentowano wyższość stanu kapłańskiego i zakonnego nad małżeństwem i tzw. życie świeckim, podobnie jak w Starym Testamencie oddzielano kapłanów od reszty ludu. Teraz zaczynamy wyzwalać się ze starotestamentalnej naleciałości, bliższej religii naturalnej. Powracamy do tego, co było zamierzeniem Jezusa i Kościoła na początku. Jest coraz mniej powołań kapłańskich, ale może przez to Bóg każe nam się skupić na powołaniu do życia świeckiego: w samotności, w małżeństwie, w różnych wspólnotach.
To jednak też nie do końca tłumaczy sprawy, bo aż tak wielkiego boomu zaangażowania świeckich nie ma. Być może nie o to chodzi, aby było ono wielkie, lecz że coś się zaczęło.
Przez wieki ksiądz był postrzegany jako pośrednik między Bogiem i ludźmi. Zresztą do dzisiaj, niestety, wielu wierzących uważa, że zamawia mszę św. u księdza i to on składa Bogu ofiarę. Takie przedchrześcijańskie rozumienie kapłaństwa. Podobnie wiara, że modlitwa księdza jest jakoś bardziej skuteczna niż innych wierzących, słabo mnie przekonuje. Wypływa ona z błędnego założenia, że przez święcenia ksiądz jest bliżej Boga. A to nieprawda. Wiara daje dostęp do Boga, a nie święcenia czy małżeństwo. Sam często proszę moich przyjaciół, głównie świeckich, o modlitwę, nie wątpiąc ani przez chwilę w jej autentyczność i skuteczność.
Rozumienie roli księdza wiąże się też z tym, jak na danym etapie historii Kościół rozumiał sam siebie. Po wybuchu Reformacji bardzo wzmocniono pozycję księdza, broniąc kapłaństwa urzędowego i sakramentalnego. W cień zeszło kapłaństwo chrzcielne wierzących. Z lękiem podchodzono do sumienia jako źródła niebezpiecznego „subiektywizmu”. Sobór Trydencki wypowiada się o sumieniu tylko w związku z przygotowaniem do spowiedzi. Nie było mowy o rozeznaniu duchowym – tę działkę zagospodarować miał spowiednik, ambona i podręczniki teologii moralnej.
Czy Jezus był księdzem w takim sensie jak my dzisiaj postrzegamy prezbitera? To znaczy, czy Jego kapłaństwo wyczerpywało się w sprawowaniu Ostatniej Wieczerzy i na krzyżu? Czy pośrednictwo Jezusa między Bogiem a ludźmi polegało tylko na tym?
Duch Święty i charyzmaty jakby zniknął na kilkaset lat. Charyzmaty wymykają się spod kontroli. Nie wiążą się z sakramentami, tym bardziej nie ze święceniami. Stawiano je jakby w opozycji do sakramentów. Nie uczono też zasadniczo modlitwy głębszej. Nabożeństwa, pacierz miały wystarczać. Ksiądz ogarniał te wszystkie funkcje na parafii.
A dzisiaj? Duch Święty powraca do łask. Wielu świeckich obdarzanych jest charyzmatami. Ludzie szukają (nie na masową skalę) duchowości, głębszej modlitwy. Szukają towarzyszenia duchowego, a nie tylko kazań i spowiedzi. Wzrasta poziom wykształcenia i świadomości moralnej. I wygląda na to, że ten tradycyjny model kapłaństwa już się nie sprawdza.
Myślę, że również za dużo opierano się w formacji księży i zakonów na przeciwstawieniu tego, co duchowe temu, co świeckie. Postponowano cielesność, małżeństwo. Jeszcze w XIX wieku teologowie zabraniali małżonkom częściej przyjmować Komunię świętą, bo rzekomo nie byli jej tak godni. Dzisiaj inaczej patrzymy już na ludzką cielesność, na seksualność (niestety także w niezwykle spłycony sposób), ale jednak bariera celibatu, pozostawienia czegoś, co jest piękne, szlachetne i ludzkie, nie jest już takie łatwa do przekroczenia. Małżeństwo to równorzędna droga do Boga podobnie jak życie zakonne czy kapłaństwo, choć są tacy, którzy ciągle tego do siebie nie dopuszczają.
Kim więc ma być dzisiaj ksiądz? Podobnie jak ks. Draguła muszę powiedzieć, że do końca nie wiem. Chyba jesteśmy w fazie szukania, zostawiania czegoś za sobą. Czy rzeczywiście tylko Eucharystia i spowiedź jest głównym wyznacznikiem kapłaństwa urzędowego? Nie wiem, ale przechylam się lekko w stronę odpowiedzi, że chyba chodzi w tej tożsamości o coś znacznie więcej.
Wzrost powołań w środowiskach tradycjonalistycznych wcale nie jest dla mnie jakimś drogowskazem do odnowy. Bo właśnie tam rola księdza sprowadzona jest głównie do liturgii. I to w sumie bardzo bezpieczna perspektywa, wciąż bazująca na idei oddzielenia od ludu i przeznaczenia do „świętych czynności”. Tyle że Chrystus znosi ten ostry podział na sferę kultu i życia codziennego. Być może chodzi o to, by prezbiter był nie tylko blisko ołtarza, ale jeszcze bardziej bliżej ludzi: przez towarzyszenie duchowe, spędzanie z nimi czasu, naukę modlitwy, prostą służbę chorym i potrzebującym. A to wymaga radykalnej zmiany formacji w seminariach, przeobrażeń w funkcjonowaniu parafii, gdzie ksiądz nie musi robić wszystkiego.
Przeczytaj też: Bp Czaja przyznaje, że musi łączyć parafie. Będzie to w Polsce normą
Skupię się na świadectwie dotyczącym pana Marka w hospicjum. Skąd taka, a nie inna reakcja? Bo nie wiedział, że ks. Dariusz jest księdzem. Bo nigdy nie zachował się wobec pana Marka jak ksiądz. Udawał, że księdzem nie jest. Czy to ma być droga księży? Udawać?
Nie tyle udawał że nie jest, ile o tym nie mówił. Nie mówienie to nie udawanie. Nie ma obowiązku mówić kim się jest. Udawać księdza mógłby świecki.
Chyba dobrze by było by czasem księża albo biskupi poszli do ludzi nie mówiąc kim są, by nie zasłaniali się Urzędem, by stanęli przed innymi w nagości Siebie Samych.
Pamiętam, jak przed laty do szkoły w której pracuję przyjechał biskup pomocniczy z mojej diecezji. Niestety, nie przyjechał Człowiek, przyjechał Urząd. Biskup ani razu nie wyszedł poza ramy Urzędu. Cieszył się, że odkrył małych Murzynków, a Murzynki cieszyły się , że zostały odkryte przez wielkiego Bwana Kubwa. Po tej wizycie został u mnie wielki niesmak.
Nie wiem, czy podobna wizyta kiedyś się powtórzy, ale wolałbym, by wtedy przyjechał mądry człowiek z jakimś ciekawym tekstem, myślą, propozycją działania. Bez kolorowych strojów, złotej biżuterii, tylko w marynarce z koloratką. By nie chował się za Funkcją. Czy to możliwe w naszych warunkach?
Udawał pielęgniarza. Mimo, że pielęgniarzem nie był, tylko księdzem. A szukając odpowiedzi kim ma być ksiądz na pewno odpowiedź nie powinna brzmieć „ma udawać pielęgniarza”. Bo od pielęgnowania ludzi jest pielęgniarz, nie ksiądz.
Przenosić do toalety, karmić, rozmawiać może każdy. Do tego dyplomy nie są potrzebne tylko serce.
Myli się Pan. Ksiądz też jest od tego, by się opiekować także w ten sposób, jeśli trzeba.
Nie, ksiądz nie jest od pielęgnowania. Nie to jest rolą księdza. Owszem, jakiś ksiądz może pielęgnować, ale nie robi wówczas tego jako ksiądz. Tak samo znam księdza, co klei modele samolotów. To, że przychodzi do klubu po cywilu, a antyklerykałowie nie plują mu na buty wynika tylko z tego, że udaje, że nie jest księdzem.
A od pisania komentarzy jest komentator. Nie Wojtek bez nazwiska 😉
Nie wiem czemu ma służyć ten komentarz. Komentowanie nie jest moim zajęciem, czy posługą, robię to przedstawiając się jako Wojtek. Nie przedstawiam się nazwiskiem, bo zdarza mi się wypowiadać dość krytycznie o Kościele i hierarchach, a mój biskup ma brzydki zwyczaj przeglądania komentarzy i jest dość mściwym człowiekiem, a ja nie chcę utracić misji kanonicznej przez taką głupotę, jak urażenie dumy hierarchy. Co również jest patologią środowiska kościelnego, ale nie to miejsce i temat. Dlatego pan pozwoli, że zostanę po prostu Wojtkiem.
Czyli udawanie i chowanie się. Pozwalam, jak najbardziej. Ale proponuję swoje komentarze dedykować także sobie, nie tylko księdzu Dariuszowi.
A zapomniałem dodać, że gratuluję poczucia humoru z tym biskupem i misją 😉
Nadal nie rozumiem po co to czepianie się? Przedstawiłem swoje powody. A widzę też, że tylko pan ma tu z tym jakiś problem.
Co do szukania analogii, to jej nie ma. Unikanie problemów w pracy, a ukrywanie się przed człowiekiem, do którego jest się posłanym to zupełnie różne sytuacje.
Tak, ale … . Ale pamiętam anonimową wypowiedź pewnego biskupa dla Tygodnika Powszechnego sprzed kilkunastu lat, czemu on, hierarcha „otwarty”, nie ubiera się „normalnie”. Odpowiedział, że też czuje bariery, które stwarza swoim wyglądem, ale robi to z szacunku dla dużej części wiernych, którzy tego oczekują i gdyby występował w zwyczajnym ubraniu, poczuliby się urażeni i zlekceważeni. I to jest problem, że z jednej strony mamy zachowawcze jądro Kościoła, wiernych którzy są jego solą, a z drugiej ta część społeczeństwa luźno lub w ogóle nie związania z Kościołem, do której każdy chrześcijanin, a biskup w pierwszej kolejności ma zadanie nieść Dobrą Nowinę. Obydwie te grupy tak bardzo dziś się różnią, że nie można stosować wobec nich tych samych sposobów dotarcia. No i jest problem.
Do jednych iść w purpurach, do innych w marynarce. Da się.
Tym pierwszym można próbować tłumaczyć, że nie strój czyni biskupa.
Szanowny Panie, to nie było udawanie. Tylko gdybym powiedział od początku, że jestem księdzem, chorzy nie pozwoliliby się umyć, przebrać, nakarmić. Klerykalizm jest często obustronny:) A ja tam byłem w tym celu, by zajmować się opieką nad chorymi, ale nie sakramentalną. Tylko w razie konieczności. Jako pielęgniarz i wolontariusz.
To było udawanie. Ukrywanie, że nie jest się tym, kim się jest. Tym bardziej, że przecież do hospicjum poszedł ksiądz w ranach praktyki, lub formacji, a nie po to, by tam pracowac
Ksiądz, który opiekuje się chorymi jest oszustem…
Ciekawa wizja chrześcijaństwa. Tak trochę wzięta z dawnych kultów, gdzie kapłani tworzyli zamknięta kastę dla których kontakt ze zwykłymi śmiertelnikami był hańbą.
Dobro nie wymaga etykietek. Dobro czyni Człowiek, a nie ksiądz, hydraulik czy władca.
Proszę nie przekręcać. Rozmawiamy o wizji kapłaństwa. Posługiwanie się oszustwem, by dotrzeć do tych, do których jest się posłanym nie mieści się w wizji kapłaństwa.
To nie jest żadne oszustwo, lecz bardzo świadome nawiązanie do najlepszych wzorców ewangelizacji.
„Zawsze głoście Ewangelię, a gdyby okazało się to konieczne, także słowami!” (św. Franciszek z Asyżu).
„Kościół w swoim duszpasterstwie – terapii dusz – nie może stawać ani na pozycji sędziego, ani nawet lekarza. Powinien być jak najlepszą pielęgniarką” (bp Andrzej Czaja w tym tekście:
https://wiez.pl/2019/12/06/czy-kosciol-traci-na-wyznaniu-swoich-grzechow/)
Stojąc w butach pana Marka jest to zwyczajnie nieuczciwe. On, jako antyklerykał nie życzył sobie obecności księdza.
Rozmawiamy tu o istocie kapłaństwa. Podana sytuacja w tej istocie się nie mieści. Przecież nie będziemy posyłać księży jak „tajniaków” między ludzi, by udawali, że księżmi nie są.
Skoro jest Pan katechetą, to zapewne słyszał Pan o zgromadzeniach zakonnych, które z założenia ewangelizują nie słowem i nie swoją obecnością jako zakonnika czy zakonnicy, lecz chcą tak żyć, by ktoś zadał im pytanie, dlaczego żyją w tak intrygujący sposób. Cóż w tym niestosownego?
Jeśli dobrze zrozumiałam to ks. Dariusz nie wypełniał tam posługi tylko właśnie podobnie jak w przypadku księdza od znaczków, zajmował się pielęgniarstwem, żeby doświadczyć innego zawodu. Gdyby ktoś temu panu nie powiedział to nigdy by mu nie powiedział, a po ujawnieniu nadal nie występował wobec niego jako ksiądz.
Tez mam problem z panem/ksiedzem Wojtkiem. I podpisuje sie pod komentarzami p. Roberta Forysiaka: Trafione w sedno! Dziekuje
Nie jestem księdzem, nigdy nie byłem. Nie wiem skąd te pomysł?
Zasugerowalem sie Panskimi informacjami i obawami o karach ze strony biskupa. Poniewaz mialem watpliwosci uzylem formuly „pan/ksiadz“. Pozdrawiam Pana serdecznie
Pracuję jako katecheta. Biskup może za krzywe spojrzenie pozbawić mnie pracy. Więc jakoś nie mam ochoty ryzykować, tylko po to, by pan Robert przestał się czepiać, że nie podaję nazwiska, które panu Robertowi do niczego nie jest potrzebne.
Tak jest! Kazdy ksiądz powinien byc blisko ludzi a nie uciekac przed nimi! We Włoszech jest piekny zwyczaj , ze proboszcz po kazdej Mszy sw stoi przed Swiatynią i wita sie z parafianami! W Polsce to nadal niemozliwe! Zamykają sie w zakrystiach i uciekają na plebanie!
Po owocach Was may poznać, po owocach! A gdzie te owoce?…..
Znam parafię w Polsce w Warszawie kościół ma Górce parafia Matki Bożej Królowej Polski ul. Gdańska 6a ks. proboszcz Marcin i inni księża wychodzą przed Mszą św. oraz po Mszy św. wychodzi rozmawia –
No i pieknie!
Pięknie. Tylko biskupem to ten proboszcz nie zostanie….
Wg teatrum barokowego tak miłego sercu Polaka ksiądz powinien wyłaniać się z niebytu w chmurze dymu i w pieniach anielskich, a po mszy najlepiej ulatywać w Niebiosa.
Jeśli po mszy stoi przy drzwiach i rozmawia to traci swoja boską aurę. Cała msza na nic….
Skoro po wojnie w wielu kościołach na tak zwanych Ziemiach Odzyskanych nie tylko zmieniano protestancki układ ławek, ale tez likwidowano empory dzięki którym wszyscy mogli siedzieć podczas nabożeństwa/mszy to znaczy że nie wszyscy chcą się w kościele czuć pełnoprawnymi obywatelami społeczności parafialnej. Jak za feudalizmu mogą pokornie stać i nie być dopuszczani przed Oblicze Plebana.
Jest taki ksiądz w Polsce. Pewnie nie jeden. Mam nadzieję. https://pl.aleteia.org/2021/08/22/moi-parafianie-wiedza-ze-moga-w-kazdej-chwili-zadzwonic-rozmowa-z-ks-grzegorzem-strzelczykiem/
Ks. Strzelczyk to wyjątek! Oby takich wiecej! W moim miescie znam tylko jedego takiego młodego księdza.
Autor zagalopował się trochę, gdy postawił pytanie, „czy Jego kapłaństwo wyczerpywało się w sprawowaniu Ostatniej Wieczerzy i na krzyżu?” O ile Ostatnią Wieczerzę być może jak chce teologia monopolizował i zastrzegał dla niektórych, Jezus nie monopolizował krzyża. Nie można tych dwóch spraw ujmować razem. Każdy chrześcijanin (niekoniecznie każdy ochrzczony) staje się kapłanem (kobieta również) gdy składa ofiarę z siebie, bierze na siebie zło, w szczególności grzechy cudze, począwszy od osób najbliższych, zamiast odreagowywać, przenosić krzywdy na innych. Sakramenty mają nas przygotowywać do tego Najważniejszego, ale same nie są Najważniejszym. Stąd szafarze, chociaż konieczni, też nie są najważniejsi. By ich udzielać pomocnie, potrzebna jest hierarchia (chociaż są wyjątki – hierarchia szafuje sakramentem zwyczajnego odpuszczenia grzechów, ale przewiduje się nadzwyczajne sposoby nie wymagające udziału hierarchii), która jednak czasem sama stawia się w miejscu Najważniejszego. Wniosek, by wygasić hierarchię logicznie z tego nie wynika, a niektórzy w tą stronę ciągną.
„ To prawda, że władza sprawowania Eucharystii i rozgrzeszania jest istotną cechą tożsamości prezbitera. Ale zawężenie jej głównie do tej funkcji jest w pewnym sensie powrotem do starotestamentalnej koncepcji kapłaństwa.” – Myślę, że słowa „władza sprawowania” i „funkcja” są jak najdalsze temu co miał na myśli ks. Draguła. W tekście traktuje sakramenty bardziej jako posługę, służenie, niesienie, niż władzę, możliwość ich sprawowania. Myślę, że też nie pisze o Eucharystii jako celebrowaniu sakramentu, a jako żywej obecności, czyli drodze. Eucharystia-Chrystus jest początkiem, z tego początku wyrasta wszystko inne (reszta posługi) i do niego wraca. Nie ogranicza się do odprawienia mszy. Chodzi o pewne zagubienie duchowości. W tym tekście też o tym tylko gdzie indziej, w temacie Ducha Świętego. Przy czym na charyzmaty w dzisiejszym kościele patrzę ostrożnie. Zbyt duże oczekiwanie charyzmatów prowadzi do wypaczonej duchowości i fałszywych przeżyć. Duch wieje kędy chce.
Ja dokonałbym pewnego rozdziału. Ksiądz urzędnik kościelny. Zajmuje się administrowaniem wiernych i majątkiem kościelnym, odprawianiem rytuałów celebracją uroczystości. Drugim biegunem jest uczeń Chrystusa, naśladowca swego mistrza. Czy jedno z drugim dałoby się pogodzić? Raczej te kwestie się wykluczają. Niemożliwe jest pogodzenie tego co nauczał i jak postępował Jezus, z celebrą kościelną. Niemożliwe jest wchodzenie w zwyczajne ludzkie relacje z drugim człowiekiem, kogoś kto odziany w dość ekstrawagancko jak na dzień dzisiejszy, przy ołtarzu wypowiada jakieś magiczne formułki, czyni gesty niespecjalnie dla nas zrozumiałe. Poucza, połaje z ambony, a po wszystkim, podchodzi do nas szaraków mówi – chodź na piwko pogadamy o d…e Maryni. Jezus nie miał problemu, z byciem normalnym facetem. Z kapłanami miał na pieńku. Dzisiejsze kapłaństwo tylko pozornie różni się od tego w starożytności, nawet strojem paradnym przypominają kapłanów starożytnego egiptu.
Nadrabiamy za drogę synodalną, co – te komentarze 🙂 w wielu miejscach.
Pozdrawiam moderatorów. Bardzo dziękuję.
A tak na poważnie – „Tyle że Chrystus znosi ten ostry podział na sferę kultu i życia codziennego.”
Ksiądz bliżej ludzi. Piękne założenie. W ogóle to dużo w tym tekście bliskich mi myśli. Dziękuję. Zasłona zerwana – a tyle osób chce ją na nowo zaszyć. Ale dlaczego?
Współczucie, solidarność. Ofiara każdego z własnego życia. To jest sedno.
Jak wypełnia się Prawo. Sobą.
Tak, a abp lub bp? Też jest tak blisko ludzi jak szeregowi księża?
Odrealnienie pokazał ostatnio abp. Krakowa. Już skomentowany na dziesiątą stronę.
Mi od początku wojny w Ukrainie zgrzytały dwie rzeczy. To nagłe otwarcie się Kościoła.
Bo biali, bo chrześcijanie, bo nie będzie aż takiego mutli-kulti. Wojna za płotem jest bardziej realna.
I też wiedziałam, że prędzej czy później jakiś abp lub bp przypisze sobie zasługi za te serca otwarte wielu Polaków. Po innych aferach po prostu potrzebuje polepszyć sobie wizerunek.
Kościół jak widać ma zasoby, by pomagać. I dobrych księży.
Szkoda, że wobec innych ludzi miał wątpliwości.
W porozumieniu z państwem, na czas badania spraw, mógł udostępnić wiele lokali tamtym migrantom, emigrantom, uchodźcom, whatever, z granicy polsko- białoruskiej.
Ludziom. Mogli zostać później odesłani, nie musieli umrzeć!
Działanie KRK zatem mogło wtedy ocalić niektórych od śmierci.
Do domów wielu ludzi też przyjęłoby tych „tamtych”. Tylko było zabronione.
A kto teraz kojarzy, że tam umierali ludzie i są tam groby?
KRK pięknie może na pomaganiu Ukrainie odbudować swój PR nadszarpnięty żałosnym rozliczaniem się z przestępstw seksualnych i ich ukrywania. I innych.
Szkoda. Wtedy na jesieni była szansa dania świadectwa. Nie gadania.
Teraz, myślę, abp Jędraszewski wypowiedział to, co czuje wielu katolików – ale my jesteśmy fajni, a inni nie. Bezpieczne to. Nie prowadzi dalej.
A po co ma prowadzić? Kościół jak ten spadający z 10 pietra mija właśnie piętro piąte i myśli sobie: „Wciąż jest dobrze”!
Nie sposób nie zgodzić się z Marek2. Mam wrażenie, że większą wrażliwość, troskę i chęć pozytywnej zmiany mają świeccy niż wspominani tu i tam biskupi, którzy mentalnie wciąż żyją w latach 90-tych. Ich postawa pokazuje, że Ewangelia jest im obca – smutek i nostalgia! Może ich emerytura powinna zaczynać się wcześniej.. np. od 65.. albo od 70 roku życia? Nie wiem, pytanie stawiam spontanicznie. A na poważnie, co zrobić żeby biskupi dalej nie kompromitowali Kościoła w PL?!
zamiast o władzy należy mówić o posłudze