Zima 2024, nr 4

Zamów

Dobrobyt nas rozleniwił. Może byłoby lepiej, gdyby było trudniej?

Ks. Andrzej Draguła. Fot. Kopoczynski.pl

W latach 90. dzielono parafie, budowano nowe świątynie i ośrodki duszpasterskie, adaptowano pomieszczenia na wsiach. Nie wiem, czy ktoś się wówczas zastanawiał nad przyszłością. Dominowało raczej – niczym nieuzasadnione – przekonanie, że tak, a może nawet i lepiej, będzie już zawsze.

Kiedy w roku 1984 wstępowałem do seminarium, w mojej rodzinnej miejscowości była jedna parafia z dwoma kościołami w mieście (ten drugi rzadko używany, bo tylko na jedną Mszę w niedzielę i w poniedziałki bodajże), plus jeden dojazd, czyli tak zwana filia. Całość obsługiwał proboszcz i trzech wikariuszy, choć za moich szkolnych lat było ich tylko dwóch.

Gdy w 1990 roku otrzymałem święcenia kapłańskie, były już dwie parafie, przy tzw. dużym kościele zbudowano dom katechetyczny, przy małym – budowano nową plebanię i szykowano się do rozbudowania małego kościoła na większy od dużego. W obu parafiach było po dwóch wikariuszy, a czasami – tak w jednej, jak i w drugiej – rezydent. W międzyczasie doszły jeszcze cztery dojazdy, w dwóch wsiach zbudowano kościoły, dwa odziedziczono w związku ze zmianami granic parafii. W przeciągu kilku, kilkunastu lat znacznie powiększył się potencjał personalny, organizacyjny, materiałowy.

Zdarzali się tacy, dla których prestiż społeczny był motywacją wstąpienia do seminarium. Dzisiaj przyszło radykalne oczyszczenie. Zamiast prestiżu, szacunku, powszechnej atencji – hejt, wyzwiska, pogarda

ks. Andrzej Draguła

Udostępnij tekst

Miasto się jednak wyludnia. Populacja gminy Lubsko spada. Jeszcze w roku 1995 gminę zamieszkiwało ponad 20 tys. mieszkańców, obecnie – niewiele ponad 18 tys. Współczynnik dynamiki demograficznej, czyli stosunek liczby urodzeń żywych do liczby zgonów, wynosi 0,64 i jest mniejszy od średniej dla województwa oraz znacznie mniejszy od współczynnika dynamiki demograficznej dla całego kraju. Będzie nas tam coraz mniej.

Wzrost, a teraz kryzys

Prawdą jest, że i moja diecezja miała swoje „tłuste lata” powołań kapłańskich. W 1990 roku na posadzce gorzowskiej katedry leżało nas 18, a dwa lata wcześniej biskup wyświecił rekordową dla naszej diecezji liczbę księży, bo 26. Kudy nam do diecezji tarnowskiej, owej „ziemi kapłańskiej”, w której święcono po 50, a może i więcej! Prawdą jest jednak także to, że na korytarzach naszego seminarium w Paradyżu wiszą tableaux ze zdjęciami księży święconych w latach 50. czy 60. minionego wieku, gdy dla całej wielkiej administracji, która obejmowała 1/7 obszaru Polski, święcono po kilku księży. I dawali radę.

Od początku lat 70. obserwowano wzrost liczby kandydatów do kapłaństwa. W rekordowym roku 1980/81 w Paradyżu studiowało ponad 300 kleryków, w tym klerycy z diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej i szczecińsko-kamieńskiej. Rozpoczął się efekt Jana Pawła II. W roku 1994/95 w trzech diecezjach razem kształciło się około 380 alumnów. W efekcie dzielono parafie, zwiększano personel, budowano nowe świątynie i ośrodki duszpasterskie, adaptowano pomieszczenia na wsiach. Nie wiem, czy ktoś się wówczas zastanawiał nad przyszłością. Chyba dominowało – niczym nieuzasadnione – przekonanie, że tak, a może nawet i lepiej, będzie już zawsze. Jeden znajomy proboszcz mawiał z nieukrywaną satysfakcją: „Jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej. Gramy dalej!”.

Piszę o tym, ponieważ uważam, że ostatnie lata – lata kościelnej prosperity – rozleniwiły nas wszystkich: i kapłanów, i wiernych. Dość porównać zaangażowanie sprzed lat do dzisiejszego. I to z obu stron. Oczywiście, lepsza infrastruktura winna zaowocować lepszymi efektami duszpasterskimi. Takie było przynajmniej założenie. Czy tak się stało? Moja pamięć przywołuje z dzieciństwa piesze, kilkukilometrowe wyprawy do kościoła. Odległość nie była przeszkodą. Rozbudowując sieć parafialną, Kościół geograficznie zbliżył się do ludzi, ale – jak widać – sama bliskość bez motywacji płynącej z wiary nie jest ewangelizacyjna. Paradoksalnie: może byłoby lepiej, gdyby było trudniej?

Kryzys powołań jest faktem. Istotne pozostaje jednak pytanie o właściwy dla niego punkt odniesienia. Nie wystarczy tutaj zwykły wykres ze zmienną lat i krzywą pikującą w dół. Po pierwsze, okres pontyfikatu Jana Pawła II należy widzieć jako wyjątek, a nie normę – choć oczywiście nie wiemy, jak układałaby się dynamika powołań, gdyby papieżem wybrano kogoś innego. Być może spokojniej.

Po drugie, dobrze byłoby jednak widzieć zapotrzebowanie na księży wobec rzeczywistych wyzwań duszpasterskich, uwarunkowanych także demografią, a nie wobec zastanej struktury parafialno-materialnej, którą – jak się okazuje – trochę rozbuchaliśmy. Jak niesie wieść kościelna, były diecezje, gdzie biskup na drugi dzień po nowym podziale terytorialnym zabierał „swoich” kleryków, choć nie miał nawet budynku na własne seminarium. Pytanie, kto dzisiaj do tych seminariów ma wstąpić? I po co?

Po co zostawać księdzem?

Mój redakcyjny kolega Sebastian Duda, komentując kwestię spadku powołań i łączenia parafii, napisał niedawno: „Polska także nie jest już bastionem systemu klerykalnego. Coraz powszechniejsza na świecie staje się świadomość zapaści owego systemowego klerykalizmu. Konieczne są nowe i radykalne rozwiązania, w których teologiczna prawda o powszechności kapłaństwa wszystkich wiernych znalazła swe umocowanie w rozumieniu i organizacji kapłaństwa hierarchicznego. Jakiekolwiek kosmetyczne zmiany wewnątrzstrukturalne (od reorganizacji kurii po łączenie parafii) niewiele tu pomogą”.

Zdaję sobie sprawę, że moja odpowiedź na ten komentarz może być odebrana jako apologia istniejącego status quo, bo przecież będąc elementem owego „systemowego klerykalizmu”, zapewne zostanę odebrany jako ten, który go broni, choć wcale nie mam takiego zamiaru.

Owszem, w kontekście dyskusji o kryzysie powołań nie ma pilniejszego pytania jak to, kim ma być ksiądz. Odpowiedź na to pytanie jest jednak coraz mniej oczywista. Spróbuję na nie odpowiedzieć inaczej niż dotychczas, to znaczy wychodząc nie z teologicznych wizji kapłaństwa, ale z pewnej socjologicznej obserwacji. Ciekawy asumpt do dyskusji o roli księdza może dać ranking najbardziej poważanych zawodów z roku 2022. Interesujące jest nie tylko miejsce zawodu księdza na tej liście, ale także jego sąsiedztwo.

Zacznijmy jednak od szczytu listy rankingowej. Znajdują się na niej w kolejności: strażak, ratownik medyczny, lekarz, pielęgniarka. Wszystkie te zawody dotyczą tej samej sfery: zdrowia i życia. Od nich zależy nasze istnienie. Do grupy zawodów ratujących życie nie zalicza się ksiądz. Dzisiaj – inaczej niż było kiedyś – karetka pogotowia bywa wzywana wcześniej niż ksiądz. I jest to w pewnym sensie zrozumiałe. Pokazuje nam jednak, że diametralnie zmieniły się nam priorytety: najpierw ratujemy życie, bo ono jest zagrożone. O zagrożonym zbawieniu nie myślimy. Dlaczego? Ponieważ zbawienie przestało być „produktem” pierwszej potrzeby. A może inaczej dzisiaj rozumiemy zbawienie? Niekoniecznie wyłącznie „pośmiertnie”?

I druga obserwacja. Za księdzem sytuują się następujące zawody: minister, radny gminy, poseł na Sejm, youtuber, polityk i influencer. Moim zdaniem, to też jest symptomatyczne. Ksiądz otwiera grupę zawodów, których istotnym elementem samorealizacji jest wizerunek. I nie chodzi nawet o jakość tego wizerunku, ale o sam fakt „wizerunkowego” postrzegania tego zawodu. Dla wielu są to wizerunkowi gracze, a nie przedstawiciele poważnych i poważanych zawodów. Trudno się dziwić, że wraz z politykami i przedstawicielami zawodów internetowych księża stają się adresatami największego hejtu, o czym przekonał się jeden z tegorocznych neoprezbiterów, który spotkał się z falą hejtu tylko dlatego, że jest księdzem, choć nawet jeszcze nie miał okazji, by na ten hejt „zasłużyć”.

Być może byli tacy, dla których prestiż społeczny był motywacją wstąpienia do seminarium. Ale na pewno – choć do końca nieuświadomiony – prestiż społeczny był „składową” myślenia o kapłańskiej przyszłości. Dzisiaj przyszło radykalne oczyszczenie. Zamiast prestiżu, szacunku, powszechnej atencji – hejt, wyzwiska, pogarda (choć przyznać muszę, że sam osobiście tego nie doświadczam). Nie, dla społecznych apanaży nie warto być dzisiaj księdzem. Wystarczy zapytać, ilu księży chętnie by zrezygnowało z pracy w szkole mimo finansowej motywacji, by tam zostać.

Ale dla czego warto, skoro nie dla prestiżu? Stawiam sobie to pytanie, kiedy dowiaduję się o kolejnym odejściu z kapłaństwa. Nie, nie oskarżam nikogo. Próbuję zrozumieć mechanizm. Nie zawsze powodem odejścia jest celibat. Rzekłbym nawet, że ostatnio celibat jest mniej obecny jako powód odejścia. Pytam się wówczas: co go zmęczyło? Co go znużyło? Co go znudziło? Co go już „nie kręci”?

Wesprzyj Więź

Myślę, że odejście od kapłaństwa zaczyna się tam, gdzie się to kapłaństwo zaczęło. Przy ołtarzu. Dla kogoś przestaje być ona nagle wartością, dla której warto „życie dać”. Nie ma innego powodu, by zostać księdzem, jak Eucharystia. I nie ma innego powodu, by potrzebować księdza, jak Eucharystia i to, co z niej wynika. „Nie możemy żyć bez Eucharystii” – mówili męczennicy z Abiteny. A my coraz częściej bez niej możemy żyć. My, duchowni, też. Pytania, jak się przygotować do jej sprawowania, jak ją sprawować nie tylko dla wiernych, ale i z wiernymi, pośredniczyć czy przewodniczyć, jak rozdzielić w niej funkcje i czynności – wszystkie te pytania są ważne, ale według mnie są drugorzędne. Kościół znajdzie modus vivendi, jeśli tylko będzie pragnął żyć.

Pisane 2 czerwca 2022 r., w 32. rocznicę święceń

Przeczytaj też: Portret daleki od ideału. Kim są wstępujący do seminarium?

Podziel się

3
3
Wiadomość

Nie mam kompetencji by odnosić się do spadku powołań, nie sadze aby był on spowodowany oczyszczeniem motywacji lub hejtem społecznym. Wyjaśnienie owego fenomeny może być bardzo proste. Mój syn jako dziecko był ministrantem, potem lektorem. Z swym przyjacielem nieco w kościele gwiazdorzyli, byli oczkiem w głowie proboszcza. Co rusz namawiał i agitował by poszli do seminarium. Syn kiedyś wypalił, za dobrze się uczę by zostać księdzem. Znaczy młodzi wizą lepsze sposoby na karierę i życie. Kiedyś kandydat chował honor do kieszeni by po latach piąć się po szczeblach świątobliwej kariery. Dziś koszty przewyższają potencjalne zyski. Bycie księdzem staje się obciachowe nie bez przyczyny. Daruje sobie całą ignorancję etatowych przedstawicieli Kościoła. Ale gdyby w moim środowisku, nieważne w pracy, czy miejscu zamieszkania, grasował pedofil, złodziej, oszust czy kombinator, po jego zdemaskowaniu natychmiastowo poddany zostałby ostracyzmowi. Panom księżom w swych szeregach takie osoby nie przeszkadzają najwidoczniej. A jeśli przeszkadzają, to jak można z taką osobą zasiadać przy jednym stole, o wspólnej Eucharystii szkoda nawet wspominać. Nadużycia seksualne, finansowe, moralnie i religijnie wątpliwe, w Kościele istniały zawsze, są niejako wpisane w ten zawód, dlatego tyle przyzwolenia na te sprawy. Dziś z kościelnych grzeszków zrobiono medialne targowisko, kto dowali więcej. Kościółkowi się okopali, atak na Kościół krzyczą, ale gnoju nie sprzątają, a smrodek coraz większy. Czy było by lepiej gdyby było biedniej? Proponuje powrót do lektury „Chłopów” Rejmonta, ze szczególnym ukierunkowaniem na rolę plebana i kazaniem nad trumną Boryny.

Daje do myślenia przesunięcie akcentu w rankingu– ksiądz nie jest obok tych ratujących życie, ale przy tych robiących kariery i to w pierwszej kolejności na gadaniu.
I przywołał ksiądz tekst, który również czytałam.
https://deon.pl/kosciol/jestem-ksiedzem-nic-ci-nie-zrobilem-poruszajacy-glos-nowo-wyswieconego-ksiedza-wywolal-dyskusje-w-sieci,2081687

Co do listu – nie wiem, czy jest autentyczny, nie znalazłam źródła.
Budzi we mnie mieszane uczucia. Ksiądz pod swoim wpisem o święceniach przeczytał słowa hejtujące go. I odpowiedział. Fragment. Warto całość – dla własnego zdania.
„Albo po prostu nie chodzisz do kościoła, może żyjesz w grzechu i mój widok, jest dla Ciebie tym samym, czym dla przestępcy widok policjanta.” NIE.
A co do „struktury parafialno-materialnej, którą – jak się okazuje – trochę rozbuchaliśmy.”
Hm – ale mi eufemizm. Parafialno – materialna. Brawo.Trochę?
W Krakowie od 12 lat niszczeje piękny budynek i park Jalu Kurka. Miasto nie dogaduje się z Towarzystwem Boskiego Zbawiciela – Prowincją Polską Księży Salwatorianów.
Od roku można wchodzić na zaniedbany całkowicie teren. Mamy też ząb przeoryszy. 🙂
A inne biznesy? Zastąpią wiernych. Biurowce, kawiarnie, działki, żwirownie itp. ??? Odcinanie kuponów? Kasa? Pytam?

Nie wiem też dlaczego w tym tekście nie ma wyraźnego odniesienia się do skandalu systemowego krycia pedofilów w szeregach duchownych.
To bardzo wpłynęło na postrzeganie księży. Plus krycie innych tzw. zgorszeń. Brudów.
Jako wierni dojrzeliśmy szybciej przez te parę lat.
Spotlight. Filmy Sekielskich, pandemia, wyrok TK. Obudźmy się.

„Na codzień staram się walczyć z problemem naduzyc i przemocy w zakonach żeńskich. Spotyka się totalnie z tym samy oczym Jakub mówi. Też mysle sobie: „ Nie potrzebuję żebyście mnie klepali po ramieniu ale żebyście ruszyli tyłki i zaczęli działać, żeby coś zmienić””

To jeden z komentarzy. Pod rozmową z Jakubem na „Reportaż z wycinków świata”.
https://www.youtube.com/watch?v=oprlBaFPUEc

Robi się ciężko, ale na przykład bp i abp są gotowi dalej iść w zaparte – de facto to jadą na ścianę i jeszcze być może – nazwą to męczeństwem i znoszeniem prześladowań…

Odważcie się mówić o złu.
Jak ksiądz Adam Świeżyński. Inaczej tylko tkwicie w chorej strukturze.

Zgadzam się z Marek2 – brakuje tu jakiegoś dalszego ciągu. To podsumowanie o Eucharystii nie pasuje do reszty. Skoro Ksiądz Profesor pisze o wymiarze socjologicznym „kryzysu” powołań – zresztą bardzo ciekawie i mądrze, 100% racji, szczególnie na tle wydumanych pseudoteologicznych wywodów, które są obecne w mediach, to takie wrzucenie tematu Eucharystii (jednak bardzo teologiczne) tematycznie jest niezgodne z treścią wcześniejszych akapitów.

Ja bym miał takie pytanie: czy socjologia, zjawiska przez nią opisywane, powinna wpływać na teologię kapłaństwa? Uważam, że w jakimś stopniu tak. I że znalezienie granicy, której nie powinna przekroczyć jest zadaniem dla Kościoła na dziś bardzo pilnym. Podobnie jak podjęcie koniecznych działań po tej stronie granicy, w której zmiany Kościół uzna za dopuszczalne.

Dla mnie to całkiem logiczne, tylko brakło uporządkowania i pogłębionego spojrzenia na drugi wątek. Jakby zakończony w obawie. Spadek powołań nie ma jednej przyczyny, to są całe grupy powodów i jak ksiądz pisze, często pokrywają się z powodami, dla których wchodzono w kapłaństwo. I tak mamy: -przyczynę duchową, głęboką wiarę/zapaść wiary, zwątpienie. Przyczynę psychologiczną, np. chęć bycia ważnym, uczestniczenia w dziele/brak takiego poczucia. Przyczyna materialna status finansowy/wyższy status osiągalny w wielu innych zawodach. Przyczyna psychoseksualna, możliwość ukrycia orientacji/orientacja jest weryfikowana i poddawana wątpliwości przez wiernych, możliwość akceptacji np. homoseksualizmu poza kościołem. Przyczyny społeczne jak presja rodziny/brak presji, status zawodowy/niższy status, skandale, ukrywanie pedofilii. Struktura patriarchalna/orientacja bardziej równościowa. Wyż demograficzny i niż też mają znaczenie. Błędem jest szukanie jednej odpowiedzi, kiedy wszystkie są częścią zjawiska. Natomiast rozbuchanie materialno-strukturalne wynikało z chęci stworzenia „dzieła” przez proboszczów. Każdy chciał coś po sobie zostawić. Parafie nigdy aż tyle tego nie potrzebowały, a jeszcze dochodziła polityczna demonstracja wiary. Dziś możliwości takiego „zostawienia czegoś” po sobie finansowo się ograniczyły, ludzie nie chcą kolejnych budów i trzeba szukać innego sposobu „zostawienia czegoś”. Może duchowo? Może w tekstach? To jest ogromne zadanie dla seminariów, pokazać to klerykom.

Do komentujących. To mnie akurat nie zdziwiło. Nie ma ciągu dalszego – bo taka bywa struktura rozmawiania z wiernymi.
Budowanie poczucia, że coś się pisze i rozumie i ucinanie później pozornie związanym tekstem.
Najczęściej mocno pobożnym. 🙂

Myli się Pani. Taki był zamysł tekstu i wcale to nie wynika ze struktury rozmawiania z wiernymi (najłatwiej skonstatować, że ksiądz nie chce rozmawiać). Teza na końcu jest jasna: zmiany strukturalne są zmianami doraźnymi, jeśli nie wynikają z istoty, dlatego napisałem, że Kościół znajdzie swój modus vivendi, a jaki on będzie, można jedynie – mniej lub bardziej omylnie – przewidywać, a o tym pisałem już wielokrotnie i nie to jest przedmiotem tego tekstu (to są te pytania „drugorzędne”). Nie da się w jednym tekście o wszystkim.

Miło, że pisze Pan w odpowiedziach i podejmuje temat. Rozwinięcie byłoby bardzo oczekiwane (to prośba o dalszą część). Pisząc tam wyżej o „zostawianu czegoś po sobie” zastanawiałam się czy już wtedy nie popełniono błędu odwracania się od duchowości w zapatrzeniu na „dzieło”. To jest ludzka rzecz, chcieć zaznaczyć się, wywrzeć wpływ. Przypomina mi się mój ojciec ze wzruszeniem wspominający swojego szkolnego księdza. Ugruntował jego wiarę. Jednak inni tak bardzo chcą być pewni tego co zostawią na ziemi, że oślepia ich wizja własnego przewodnictwa, albo uciekają w budowlankę. Takie są czasy, że „duchowego efektu” nie można być pewnym, przychodzi kryzys: staram się, a wiernych i tak ubywa, kim zostałem? Ale wątku spadku powołań przez pedofilię i zgorszenie też się nie bójmy.

Być może za surowo oceniłam. Dziękuję za odpowiedź.
Niemniej w komentarzu powyżej napisałam, że brakuje mi w tekście księdza odniesienia się do skandali z udzialem duchownych i wpływu owego skandalu na ilość powołań.

Wiele osób skrzywdzonych we wspólnocie zaczyna dopiero o tej krzywdzie mówić
i inaczej patrzeć na księży, to odkrywanie trudnych kart też powoduje wahanie innych.
Są i tacy, którzy odkrywają, że księża przestali być uprzywilejowaną grupą społeczną. Jasne.

A swoją drogą ciekawe czy księża się znają?
Wyraźne myślenie i postawa księdza Grzegorza Strzelczyka.
https://deon.pl/wiara/duchowosc/przekonanie-ze-ksiadz-jest-kims-pomiedzy-bogiem-i-czlowiekiem-jest-bardzo-niebezpieczne,493587

„Tymczasem podstawowym zadaniem odpowiedzialnych za wspólnotę jest jej gromadzenie. Kościół to ecclesia – „zwołanie”. Ktoś musi wołać. Duchowny jest pasterzem. Najpierw trzeba wspólnotę zgromadzić, żeby można było w niej odprawić Eucharystię.”
„Jako duchowni tak bardzo pompowaliśmy przez wieki swój autorytet, że teraz nie jesteśmy w stanie unieść jego ciężaru. Prędzej czy później ktoś zauważa, że „król jest nagi”.

Ale może jest taka potrzeba, żeby taki tekst też powstał? Dla świeckich, dla duchownych. Problem molestowania w kościele nie dotyczy każdej parafii, jednej na wiele. Z perspektywy księży parafialnych, może nawet diecezjalnych może się to wydawać problem marginalny. Wielu nigdy nie zetknęło się z nim osobiście, a kryzysy wiary przeżywają z powodów duchowych. Tymczasem z perspektywy świeckich te skandale wystarczają, żeby stracić poczucie bezpieczeństwa. Czy posłać syna na ministranta? Może lepiej na angielski? Szkoła gwarantuje jego bezpieczeństwo, kościół umyje ręce. Kiedy byłam w dominikańskim DA rodzice cieszyli się, że jestem tam bezpieczna. Tymczasem dziś mam przekonanie, że na jednym z wyjazdów był nikt inny jak Paweł M. Zgroza. Kto teraz puści córkę na rekolekcje? Jak na nowo zaufać jeśli kościół nie chce zobaczyć, że ten temat jest ważny dla rodziców, a wierzący rodzice stoją za kształtowaniem wielu powołań.

Skoro autor nie wyklucza cd, to ja chętnie bym poczytał, jakie widzi on warte rozważenia/pożądane/konieczne zmiany strukturalne Kościoła (w Kościele), które nie są doraźne, lecz wynikające z istoty.

Spadek powołań koreluje z najnowszą demoralizacją duchową i obyczajową młodzieży. Po prostu środowisko jest tak zanieczyszczone, że prawie niemożliwe by coś się z tego urodziło.

Bardzo wygodne usprawiedliwienie. Koreluje.
Nie znaczy, że bezpośrednio tworzy związek przyczynowy.
Poza tym to ogromne uproszczenie.
Naprawdę nie widzi Pan innych powodów? np. systemowego krycia brudów instytucji, by nie było zgorszenia?

I co Pan chce tym komunikatem mi powiedzieć tak po prostu?

To upominanie się o skrzywdzonych w KRK – jak ten wysiłek intelektualno – duchowy zastępuje i u kogo?
U tych co kryją, czy u tych, którzy to zauważają?
I proszę mi wierzyć. Ja już chciałabym przestać komentować.
Ale czuję się zobowiązana wobec skrzywdzonych w KRK.
Jak słucham Jakuba, ponownie – i rozmawiam z różnymi ludźmi załamanymi.
I dociera do mnie, że jak się siedzi w chorej strukturze, to się zmienia dużo w sumieniu.
A „delikateski” się oburzają. To też przypadek wspólnoty KRK.

Aby chronić swoje sumienie z chorych struktur należy czasem wychodzić. Albo przynajmniej nazywać rzeczy po imieniu. Inaczej zaczynamy je usprawiedliwiać i tworzyć iluzje, gdy rzeczywistość skrzeczy.

Zeszła pani z tematu. Nawet zręcznie to pani wyszło, ale może to po prostu zasługa siły pewnej grawitacji.

Wie Pan co – jak w TP czytałam pana dyskusje z eddiepolo to mnie mocno zastanawiało, co Pan tak naprawdę chce komuś powiedzieć. Ale w najślmiesznych oczekiwaniach nie sądziłam, że będę się o to bezpośrednio Pana pytać na forum Więzi. Ot życie jest ciekawe. Do rozmów zapraszam poza forum Więzi.

Ta kwestia jest już dla mnie archeologiczna. Raczej nic nie chciałem przez tamto powiedzieć, ale po prostu utrudnić temu facetowi jego brzydką pracę, wprowadzając element swojej „rozrywki” i swojego punktu widzenia. Mam nadzieję, że troszkę mi się to udało.

Spadek powołań również koreluje z upowszechnieniem się internetu. Nienawiść i wrogość wobec Kościoła nie mogły wymarzyć sobie lepszego i skuteczniejszego ujścia i oddziaływania.

Spadek powołań koreluje też z coraz to większym zasięgiem Radia Maryja…
Oraz z coraz to większym majątkiem pana Głódzia.
Ciźbi psipadek ?

A poważnie, internet to jest dla KK pewien zapalnik bo jak dawniej żeby dowiedzieć się o jakichś zbrodniach duchownych to człowiek musiał szukać po gazetach papierowych w archiwach. Skąd ktoś miałby wiedzieć (jeśli TV ani radio o tym nie trąbi) że jakiś ksiądz wykorzystał dziecko w przysłowiowej Koziej Wólce ?
To były głównie szeptane informacje w które większość nie wierzyła i dotyczyły tylko lokalnego kościoła.

Teraz wchodzisz na neta i w 15 minut masz taką masę relacji, zeznań, reportaży z całego świata po hiszpańsku, angielsku, francusku etc, różne raporty po kilkaset stron etc.

Internet sprawił, że ludzie otworzyli oczy jak to wszystko funkcjonowało i że to nie byli ci magiczni „niektórzy” bo dodać do tego należy całe tabuny współbraci / przełożonych którzy wiedzieli a nic nie zrobili.

Internet jest narzędziem przez które KK się wali bo człowiek już nie jest potulną owieczką i jeśli umie czytać to sam wyciąga wnioski i ciężko jest w takich warunkach „prowadzić owieczki do zbawienia” (za odpowiednią opłatą oczywiście)

Nic się nie wydarzy, dopóki KK się nie oczyści, dopóki hierarchia się nie oczyści, dopóki hierarchia nie zrozumie, że trzeba się oczyścić. Biskupi myślą, że wiara działa magicznie. Smutne ale prwdziwe.

Wskazywanie przyczyn kryzysu powołań skupia się na szczegółach, albo zjawiskach, które coś pchnęły, a nie na sednie sprawy.
Urodzeni po 2000 roku, według szacunków będą żyć średnio 95 lat. Dla dzisiejszego dziewiętnastolatka jest to perspektywa wieczności. Cóż więc Kościół jest w stanie dać takiemu młodemu człowiekowi? Życie wieczne? Przecież on już będzie „żyć wiecznie”, a myśl, żeby to jeszcze przedłużać w wieczność jest absurdalna. Chrześcijaństwo traci właśnie swoje podstawowe przesłanie, jakie mogłoby zaoferować młodym ludziom, jakim jest zmartwychwstanie i życie wieczne. Jedyne, co dziś Kościół oferuje młodym, to wymogi. O ile „nagroda” za spełnianie wymogów była kiedyś atrakcyjna, tak dziś nie jest. Na koniec sama struktura. Model, gdzie młodszy słuchał starszego przeszedł do historii. Kiedyś owszem, starszy miał wiedzę i doświadczenie, ojciec mógł synowi powiedzieć, jak obsiać pole i jak naprawić radio tranzystorowe. Dziś to stary pyta młodego jak zmienić kabel w telewizorze, bo podpięcie dekodera jest zbyt trudne.
To sprawia, że Kościół dla młodych przestaje cokolwiek znaczyć. A już na pewno nie po to, by poświęcać mu całe swoje życie.

2000 lat temu Kościół był jak młody, natchniony Dawid łamiącym szczęki lwom. Dziś Kościół jest starym Dawidem, zagrożonym wydziedziczeniem tronu, u którego węzgłowia czuwa Salomon, przyjmujący zbawienne rady umierającego ojca. A że Salomon był już obdarowany mądrością z nieba, to rady wyegzekwował wiernie, ale i genialnie. Kościół będzie podnosił dzięki ludziom, którzy przyjmują dary Ducha Świętego. Jak wczoraj. A niedojrzałe Antygony będą tylko wprowadzać zamęt, zamiast lepszy porządek.

„2000 lat temu Kościół był jak młody, natchniony Dawid łamiącym szczęki lwom. ” Być może było tak dlatego, że nie miał papieża, konferencji episkopatu polski, księży w programach publicystycznych TVP oraz słów takich jak „ubogacać” i „ideologia gender”.

@Robert
Mnie ciekawi czy ci wykorzystywali dzieci oraz ci co tuszowali te przestępstwa także „przyjęli dary Ducha Świętego” ?
A jeśli tak to czy dzięki nim Kościół się podnosi ?

Czy ci co są duchownymi-pedofilami także zostali „wymodleni” przez wiernych ?

Aż strach pomyśleć.

Pod tym względem jestem pesymistą, bo możliwości adaptacji Kościoła się zakończyły. Bo co zostało prócz „przestrzegaj zasad, a dostaniesz wieczność”, gdy wieczność już nie kusi?

Przypomnę tylko, że Kościół ma w ofercie nie tylko wieczne życie, ale i nowy świat i nowego człowieka – a tym ludzkość jest jak najbardziej zainteresowana i nie przestaje pragnąć, jeśli nie w realiach, to choćby w fantazjach. Myślę, że biura podróży niebieskiej powinny swych pracowników bardziej uczulić na ekspozycję tego elementu oferty.

@Robert
„nowy świat i nowego człowieka ”

Można prosić o doprecyzowanie ?

Czy w tym „nowym świecie” z „nowym człowiekiem” także będzie miejsce dla duchownych-pedofilów czy tam już ich nie będzie ?

Jeśli nie będzie to może rozważę powrót na łono KK

@Wojtek
„Urodzeni po 2000 roku, według szacunków będą żyć średnio 95 lat. Dla dzisiejszego dziewiętnastolatka jest to perspektywa wieczności.”

Trochę się pan zagalopował z tym wiekiem.
Już parę lat temu dyskutowałem z kimś kto twierdził, że średnia długość życia będzie się wydłużać w nieskończoność. Twierdziłem, że się w końcu zatrzyma a następnie będzie spadać. Dyskusja była w zawieszeniu bo wiadomo, że te procesy zabierają lata.

Powiedzmy sobie prawdę. Kto obecnie „zawyża” średnią wieku ? Czy może urodzeni po 2000 roku ? Nie, to urodzeni po (lub nawet przed!) 1914 roku. To osoby, które zazwyczaj sporo przeszły w życiu ale też los ich w ten sposób niejako zahartował. Dodatkowo to osoby przez większość życia żywiły się naturalnymi produktami, oddychały czystszym powietrzem, piły czystszą wodę etc.

Obecnie ziemia jest wyjałowiona, jej dary są pozbawione wielu mikroelementów, powietrze jest zanieczyszczone, jedzenie pełne chemii i obecni młodzi nie mają najmniejszych szans dożywać licznie sędziwego wieku.
Po prostu gdy stare pokolenie odejdzie to młodsze ten wiek zacznie obniżać.

Już to zjawisko zaczyna być widoczne na stronach GUS.
Jeśli chodzi o dalsze trwanie życia mężczyzn w wieku 60 lat to praktycznie szczyt był w 2014 roku… potem kilka lat marazmu aż do 2019 gdzie prawie nic się nie zmieniło i od 2020 notujemy już spadek oczekiwanego życia.
Wśród kobiet 60 letnich także 2014 rok to szczyt, stabilizacja do 2019 roku i od 2020 spadek.

Uważam, że to co pan podaje za rzekome „sedno sprawy” po prostu nim nie jest bo mało kto z młodych osób w ogóle myśli o tym ile lat będzie żyć. Wielu żyje tu i teraz.
Nikt tego tak nie porównuje. To jest absurdalne.

Z drugim argumentem ” Model, gdzie młodszy słuchał starszego przeszedł do historii” mogę się zgodzić bo młodzi uważają, że wszystkiego mogą się sami dowiedzieć natomiast nadal nie uważam żeby to miało jakiś decydujący wpływ na rekrutację do seminariów.

Natomiast na pewno wpływ na „powołania” ma:
obłuda hierarchów i zwykłych duchownych (jedno mówią z ambon a inaczej żyją), pedofilia oraz tuszowanie pedofilii, wymądrzanie się na tematy o których nie mają bladego pojęcia (chyba że z książek lub ze słyszenia od penitentów), epatowanie bogactwem przez biskupów, buta, pycha, brak współczucia dla ofiar (zarówno nieletnich jak i dorosłych np. zakonnic czy kleryków etc), bezkarność i wiele innych !

To zdecydowani wpływa na kandydatów bo na ten moment nie rekrutują się oni z innej planety. A skoro wszyscy pochodzą z planety Ziemia i mają oczy oraz umiejętność czytania i słuchania to aż dziw bierze, że w ogóle ktokolwiek jeszcze do tych szkół jakiekolwiek podania składa.

Będzie rosnąć, może nie w nieskończoność, ale będzie. Już dostępne są rozwiązania testowane na zwierzętach, gdzie czterdziestolatków odmładza się w dwudziestolatków. Mechanizm nie jest niczym nadzwyczajnym, zwykłe biologiczne limity podziałów komórkowych. Jak tylko opanujemy niekontrolowany rozwój (nowotwory są biologicznie nieśmiertelne), to bez trudu będziemy żyć wiecznie. Zawsze warto pamiętać, że „latawiec” braci Wright i lądowanie na Księżycu dzieli ledwie 60 lat.
a „sednem sprawy” jest to dlatego, że zmienia kompletnie myślenie o wieczności. Niezależnie od cyferek.

Co do zmian pokoleniowych, to będzie mieć to znaczenie przy seminariach, póki młodzi będą odrzucać model, gdzie „stare dziady” oderwane od życia będą próbować o życiu mówić.

Co do skandali, pedofilii itp., to są „wyzwalacze”, które ułatwiają kulturowe zerwanie z tradycyjną wiarą. Ale nie będzie tak, że pedofilia zniknie, a seminaria się zapełnią.

a to ja podziękuję jednak za taki „Kościół” bo na pewno nie jest on Chrystusowy.

Chrystus całe to towarzystwo przepędziłby biczem na 4 strony świata. Zrobił to osobami które zaledwie kupczyły w świątyni…
Ciekawe jakby postąpił z duchownymi wykorzystującymi dzieci !?

Na ten moment nie mam pojęcia. Może żaden ? A może jest ich cała masa ?

Na pewno Chrystus nie powołał żadnego Apostoła-pedofila
Tego jestem pewien.
Na pewno też pozostałym 11 apostołom nie kazał ukrywać pedofilii tego jednego…
A więc na pewno nie są to żadni spadkobiercy Apostołów.
Czyny mówią same za siebie a piękne słowa o „ubolewaniu”(„tak, boleje nad tym” – cyt. pan Napierała) to mowa-trawa.

To ambitnie podchodzi pan do tematu. Bo żeby mieć pojęcie, w którym Kościele jest Chrystus , trzeba by otrzymać prywatne objawienie, w każdym razie doświadczyć czegoś absolutnie nadprzyrodzonego. Co się stało z pańską wiarą? Wiara to nie depozyt KK.

Taaa, jasne.
Wystarczy, że ukaże mi się Jezus albo Matka Boska i powie, że akceptują duchownych-pedofilów oraz ich protektorów.
I skoro oni to akceptują to ja też bym musiał ?
Nigdy!

Gdzie pan wyczytał, że ja straciłem wiarę ?
Wierzę głębiej niż dawniej ale nie będę dłużej wspierał Kościoła, który krzywdę dzieci ma za nic !
Ani jednym groszem. Dopóki się nie oczyszczą do cna.

Dodatkowo nie szukam „wrażeń” typu „prywatne objawienia” albo bełkotanie (o pardon! „modlenie”) się językami czy inne magiczne czynności.

Ja mówiłem o stracie wiary, a nie o stracie wierzenia. To drugie można zachować tracą to pierwsze.

A co do zagadnienia prywatnych objawień, to odbija się pan w tym komentarzu od jednego stereotypu do drugiego, dając świadectwo bardzo laickie i płytkie, wręcz popkulturowe, które chyba w jakiś dla mnie niepojęty, cudowny sposób łączy się u pana z pogłębieniem wiary.

@Robert
To kolejny raz odpowiadam:
NIe straciłem wiary. A „wierzenie” w KK tak.
Mała różnica

Nie jest tak istotne jak długo będą ci ludzie żyli. Najważniejsze, że już od dawna śmierć zniknęła z kultury. Śmierć jest wtedy, gdy figurka w grze się przewraca.
Takie organizacje jak Bractwa Dobrej Śmierci są poza horyzontem człowieka nawet jeśli gdzieś jeszcze istnieją.
A skoro nie ma śmierci to po co zbawienie?

Śmierć zniknęła z kultury. To prawda, ale z obserwacji powiem, że młodzi chyba bardziej myślą o czynieniu dobra już niż o zbawieniu. To powoduje, że jeśli mają wybór łatwego, a dużego dobra albo trudnego, a wcale nie większego, wybierają pierwsze. Przykładowo angażują się w fundację, z której zawsze mogą odejść. Ale nie widzą, żeby poświęcenie życia w klasztorze było lepsze. Pozostaje kwestia wiary. Czy jako ksiądz będzie jej bliżej? Coraz częściej słyszę księży używających argumentów ziemskich sukcesów jako gratyfikacji za wiarę. „Tylko w małżeństwie jest prawdziwy szacunek”, „trzymając się kościoła pokonamy przeciwności”, itp. To brak wiary w wieczność, a chęć ziemskiego dowodu, że droga jest słuszna. Młodzi to widzą. Kuzynka w konkubinacie szczęśliwsza niż bita przez męża ciotka. Czemu kościół ją okłamał? Kuzynka zrobi ten ślub na starość i to jej ksiądz pobłogosławi, a nie ciotce, ją zgani za rozwód, inny związek. Czy ma rację? Widzimy różne drogi i modele życia, a te polecane przez kościół często nie sprawdzają się tak po ziemsku, a winą obarcza tych co doświadczyli. „Za mało ufałeś.” albo „Nieś krzyż to cię zbawi.” Wizja zasłużenia na życie wieczne nie zmniejsza cierpienia, kiedy inni żyjąc bez tego są widziani jako godni. Śluby w Łagiewnikach nie pomagają (choćby i zgodne z kk to sama ta pompa!). Słowem przestaliśmy wierzyć, w wartość cierpienia, i zauważamy, że często jest niepotrzebne, skoro pilne spełnianie przykazań nie przybliża do niczego w razie ziemskich niepowodzeń. Przeciwnie, można mieć wrażenie, że oddala! To po co poświęcać życie?

Kiedy życie było krótkie, pełne niebezpieczeństw i cierpień, gdy umierało się przed czterdziestką patrząc wcześniej na śmierć połowy swoich dzieci cierpiąc przy tym głód, lęk przed epidemią, wojną, tyranią to Zbawienie jako nagroda miało sens. Dzisiaj Zbawienie jest tu i teraz – w wygodnym życiu, poznawaniu świata, konsumpcji. Inne jest nieistotne bo nikt na tym nie zarobi więc zniknęło z telewizorów i ekranów komputerów.
Tylko kolejna, bardziej jeszcze śmiertelna wersja kolejnego wirusa, głowice Putina, chaos ekonomiczny i głód mogą tę perspektywę zmienić. Tylko czy taka cena ponownego ujrzenia swojej śmiertelności jest tego warta?

Ale czy jest coś niemoralnego w wygodnym życiu? W radości? Karol ma słuszność, cierpienie nie ma wartości jako takie. Kościół dawał wielkie pocieszenie w świecie pełnym bólu. Dziś także nie brak bólu, ale pocieszenie można znaleźć inaczej. Czy zbawienie? Problem w tym czy w kościele człowiek szczęśliwy, dostatnio żyjący, może odnaleźć się bez poczucia, że zrobił coś źle. Czy musi być „karany” za szczęście? Czy człowiek cierpiący może znaleźć zrozumienie, że chce sobie ulżyć? Czy kościół wspiera go w szukaniu rozwiązań, ratunku, czy tylko napędza pozorną ofiarność.

Angażują się w fundację, a nie w klasztor nie dlatego, że z fundacji można odejść, a dlatego, że klasztor nie realizuje dobra tak, jak fundacja. W klasztorze pomoc bliźniemu jest tylko dodatkiem, takim listkiem figowym. Sednem klasztoru jest polerowanie podłogi. Wszystkie znajome, co opuściły klasztor właśnie o tym mówią. Miała być pomoc ludziom i modlitwa, a było polerowanie podłóg dla samego polerowania.
W fundacji można pomagać realnie. A jeśli nie, to się pójdzie do innej fundacji.

Dokładnie. Rozczarowanie klasztorem już zostało opisane nie raz.
Bardzo się cieszę, że ten temat nareszcie też się przebija do świadomości społecznej.

Chwila, polerowanie podłogi jest ważne! Właśnie w diecezji opolskiej biskup nie ma księży do wysłania do kilku mniejszych parafii. Zawsze były małe, ale byli wyświęceni którym chciało się: prosić o zrobienie ołtarzy na Boże Ciało, przygotować paczki przed świętami dla starszych parafian i nie słuchać komentarzy, że jeden dostał więcej a drugi mniej, porozmawiać z rodzicami dzieci I Komunijnych o wierze dzieci, dołożyć zimą dp pieca, przygotować kazanie, porozmawiać z kolejną osobą, która przyszła nie w porę lub odesłać ją na inny dzień, zebrać i policzyć pieniądze, których jak wszędzie mniej niż spraw do ogarnięcia. Teraz mogą zrobić to w tych parafiach świeccy, bo księdza już nie będzie. No i jeśli ktoś nie akceptuje, że polerowanie podłogi jest wstępem do pokornego duszpasterstwa i jego częścią, jak życia, , to nie da rady, po prostu, zastąpić tych, którzy tam SŁUŻYLI przez tyle lat.