Zima 2024, nr 4

Zamów

Sztop-Rutkowska: Sytuacja na granicy polsko-białoruskiej jest głęboko niemoralna

Pożegnanie Aveen Orfan Dhaher (1983-2021), Kurdyjki z Iraku, która w ciąży, z piątką dzieci i mężem błąkała się po granicy polsko-białoruskiej. Rodzina była kilka razy pushbackowana przez polską straż graniczną. Kobieta poroniła, następnie w ciążkim stanie została odnaleziona przez wolontariuszy. Zmarła w szpitalu. Na zdjęciu mąż Aveen z dziećmi. Dom pogrzebowy w Białymstoku, 3 stycznia 2022. Fot. Agnieszka Sadowska / Agencja Wyborcza.pl

Narracja polskiego państwa była tak negatywna, że kwestie oczywiste przestały nimi być. Dzieci umierały z głodu w lesie, a my zastanawialiśmy się, czy możemy im pomóc – mówi dr Katarzyna Sztop-Rutkowska, socjolożka i wolontariuszka Grupy Granica w Białymstoku.

Dominika Tworek: Co czułaś, obserwując rozbieżność między zrywem pomocowym wobec uchodźców z Ukrainy a traktowaniem tych, którzy próbują dostać się do Europy przez polsko-białoruską granicę?

Katarzyna Sztop-Rutkowska: Reakcja naszego społeczeństwa na dramat uchodźców z Ukrainy wzbudziła we mnie poczucie dumy. Bez dwóch zdań, to spektakularny na skalę światową akt oddolnej pomocy. Bardzo ważny. Ale jednocześnie towarzyszyło mi poczucie dysonansu, smutku, a nawet gniewu, że mamy w Polsce tak bardzo wyraźny podział na „lepszych” i „gorszych” uchodźców. 

Ludzie, którzy pomagają na granicy polsko-ukraińskiej, są bohaterami. A osoby, które niosą pomoc potrzebującym ludziom przy granicy z Białorusią, muszą się ukrywać

Katarzyna Sztop-Rutkowska

Udostępnij tekst

Najbardziej chodzi mi o kontekst prawny, reakcje rządu i oficjalnych instytucji. Akt pomagania w sytuacji, w której mamy do czynienia z osobą uchodźczą – czyli uciekającą od wojny, jej konsekwencji lub innego rodzaju niebezpieczeństwa – na jednej granicy uważany jest za coś oczywistego, a na drugiej za czyn podejrzany, za który bardzo często grozi jakaś represja, w formie aresztu czy nieprzyjemności w pracy. Masowe przyjmowanie osób z Ukrainy tylko wyostrzyło to, że sytuacja na polsko-białoruskiej granicy jest bardzo dziwna, nieuzasadniona, niezgodna z prawem, a pod kątem etycznym – głęboko niemoralna. 

Zwłaszcza, że obecnie ewentualne włączenie do systemu garstki migrantów nie wydaje się trudnym procesem, skoro radzimy sobie z milionami Ukraińców. 

– Dla mnie najgorsze jest to, że na polsko-białoruskiej granicy nie jest przestrzegane prawo. I to rządzący są temu winni. Dodatkowo próbowali oni w kuriozalny sposób tę sytuację przeinaczyć i wykorzystać – straszyć niebezpieczeństwem, które w rzeczywistości nie istniało, kompletnie odhumanizowując tych ludzi. 

Wojna w Ukrainie pokazała też, że to, co jest blisko geograficznie, społecznie czy kulturowo, okazuje się dla ludzi bardziej zrozumiałe i poruszające. Nie jest też powiązane z jakąś dwuznacznością, która została wykreowana przez propagandę polskich mediów publicznych. Bo bomby spadające w Syrii czy w Ukrainie to te same bomby. A uchodźcy to ludzie. Tacy sami ludzie. Ba, w tym przypadku odpowiedzialny za ich tragedię jest nawet ten sam człowiek – Władimir Putin.

Oczywiście nie da się uciec od geopolitycznego kontekstu, związanego z działaniami białoruskiego reżimu, a zapewne w tle także i Rosji. Ale sytuację na polsko-białoruskiej granicy nazywamy kryzysem humanitarnym, nie migracyjnym. Ona dotyczy tego, że jako państwo nie zdecydowaliśmy się tym ludziom pomagać, tylko wprost przeciwnie: skazujemy ich bardzo często na ogromne niebezpieczeństwo, a nawet utratę życia po białoruskiej stronie.

Podstawowa różnica też jest taka, że migranci z polsko-białoruskiej granicy (wykluczając pierwszą „falę” migracyjną) mieli pełną świadomość, że będą ją przekraczać nielegalnie. Wzięli na siebie pewne ryzyko, że tej granicy nie przekroczą.

– Do prób przekroczenia granicy dochodzi też od wielu lat na Morzu Śródziemnym, bo Europa stała się zamkniętym bastionem dobrej jakości życia, którym się nie chce podzielić. Można się zastanawiać, jakie realne możliwości do innego przejścia niż przez „zieloną granicę” miały osoby, które wybrały taką ścieżkę. Z tego, co mi wiadomo, zazwyczaj nie miały takich możliwości. 

Uważam, że powinniśmy dyskutować o tym, dlaczego oni podjęli tę decyzję. W tym momencie mówi się już o „przymusowej migracji”. Bo nie jestem pewna, czy można decydować o wolności, kiedy ma się do wyboru obóz w Turcji albo zniszczoną po wojnie Syrię czy zasiedlony radykałami Afganistan, gdzie nie ma możliwości normalnego funkcjonowania. Czy to jest prawdziwy wybór – życie w tamtych krajach, a podjęcie ryzyka przedostania się do tzw. lepszego świata? 

Ważniejsze wydaje się to, jaką my przyjmujemy reakcję. Mnie najbardziej oburza, że strona polska zdecydowała się nie przestrzegać międzynarodowego prawa, że w sposób oficjalny i jawny zaczęła stosować tak zwane push-backi (czyli wywózki na białoruską granicę), mając pełną  świadomość, że migranci po stronie białoruskiej są zmuszani do przekraczania granicy z Polską. Że nie mogą wrócić do swoich krajów, że na Białorusi nie otrzymają żadnej pomocy humanitarnej, a ich życie jest zagrożone. Po prostu zastawiono na nich pułapkę.  

Oczekuję od mojego państwa tylko i wyłącznie tego, żeby pomoc humanitarna na tej granicy była rzeczą oczywistą i legalną, a procedury, które do tej pory stosowano, również pozostały oczywistością. 

Prawda jest taka, że większość osób, które próbuje się tym szlakiem dostać do Polski, w świetle naszego prawa nie ma szans na azyl. Niestety, niezwykle trudno jest dostać u nas międzynarodową ochronę czy azyl. 

W Niemczech jest łatwiej?

– Z tego, co widać – tak. Polska jest dziś, podobnie jak Grecja w czasie kryzysu w 2015 roku, krajem tranzytowym. Z drugiej strony istnieje mit Niemiec jako raju, o którym wszyscy mówią. Pisze o tym Monika Białkowska w swojej nowej książce „Nawet jeśli umrę w drodze. Twarzą w twarz z uchodźcami”. Do Niemiec przykleił się pewien wyidealizowany obraz, a przecież tam też są obozy, w których trzeba przeczekać procedury, stamtąd też są deportacje.

Ale naszym podstawowym zaniechaniem jest zaprzestanie stosowania procedur, do których jesteśmy zobowiązani. Nie dajemy ludziom szans na to, żeby sprawdzić, czy zasługują na jakąś formę ochrony. 

Należy podkreślić jednak, że wszystko odbywa się przy pełnej akceptacji Unii Europejskiej, a Litwa przecież też stosuje push-backi. 

– Robiła to również Grecja. To, co się działo w akwenie Morza Śródziemnego, pokazuje, że Unia Europejska na te push-backi przyzwalała już wcześniej. 

Europa jest dziś oazą dobrego życia, a wokół nas są miliony ludzi, którzy nie z własnej winy żyją w zdecydowanie gorszych warunkach, bez szans na ich polepszenie. My jesteśmy przerażeni wojną, która jest tuż za naszą granicą, ale przecież tych wojen jest mnóstwo, wystarczy popatrzeć na Afrykę. 

Przez moment przejmowaliśmy się Syrią czy Afganistanem, ale bardzo szybko o nich zapomnieliśmy, bo to było daleko geograficznie i kulturowo. Prawda jest taka, że żyjemy w czasach, gdzie mobilność ludzi rośnie, migracje będą wzrastać, a my – jako Europa – nie mamy pomysłu, co z tą sytuacją zrobić.

Mam poczucie, że wraz z wojną w Ukrainie z pola naszych zainteresowań zniknął kryzys na granicy polsko-białoruskiej. Bo nie jesteśmy w stanie żyć wieloma tragediami naraz. 

– Tak. To wynika z różnych przyczyn. Po pierwsze, media zawsze zwracają uwagę na świeże i spektakularne wydarzenia, czego konsekwencją było całkowite przeniesienie się na granicę z Ukrainą. Druga przyczyna ma charakter psychologiczny. Na polsko-białoruskiej granicy mieliśmy do czynienia z ogromną skalą bezradności i niemocy. W wydzielonej strefie nie można było udzielać pomocy humanitarnej, nie było dziennikarzy i do końca nie wiedzieliśmy, co się tam dzieje. 

Natomiast w przypadku polsko-ukraińskiej granicy mieliśmy jasny scenariusz, co można zrobić. Można było podjechać na granicę, zaproponować komuś mieszkanie, pracę czy jedzenie, podłączyć się pod ogromną ilość różnych skoordynowanych działań. A pomaganie nie było obarczone żadnym ryzykiem, nie groził za nie, na przykład, areszt. Nie było dyskusji, na ile migranci na granicy są „prawdziwi”, nie było żadnego rozgraniczenia między osobą uciekającą od wojny, a tzw. migrantem ekonomicznym. Nie było tej całej wieloznaczności, z którą zazwyczaj mamy do czynienia przy okazji migracji. 

Myślę nawet, że przy okazji pomocy uchodźcom z Ukrainy uruchomiło się wiele osób, które już wcześniej chciały się zaangażować w pomoc na granicy polsko-białoruskiej, a nie wiedziały jak to zrobić, nie mogły, czy bały się konsekwencji. 

Grupa Granica cały czas podkreślała, że „pomaganie jest legalne”. Bo w całym tym chaosie informacyjnym nawet to stało się niejasne. 

– Dla mnie to jest właśnie najważniejsza różnica tych dwóch granic. W przypadku tej polsko-białoruskiej narracja państwa polskiego była tak negatywna, że kwestie oczywiste – jak to, że jeśli ktoś jest głodny, to trzeba go nakarmić – przestały być oczywiste. Przez propagandę nastąpiło odwrócenie wartości. Dzieci umierają z głodu w lesie, a my zastanawiamy się, czy rzeczywiście możemy im pomóc. To jest kwintesencja tego, co wydarzyło się w Polsce w ciągu ostatnich kilku miesięcy.

Część organizacji wchodzących w skład Grupy Granica przerzuciło się na działania pomocowe wobec uchodźców z Ukrainy. Jak sobie radzicie w okrojonym składzie?

– Z całą pewnością osób, które pomagają, jest mniej. To wynika też ze zwyczajnego zmęczenia. Niesienie pomocy humanitarnej w warunkach, które można wręcz nazwać wojennymi, to ogromny poziom stresu i  wyczerpania. A największe koszty ponoszą mieszkańcy strefy,  którzy zdecydowali się przyjąć otwartą postawę wobec potrzebujących. Bo o ile z perspektywy Warszawy czy nawet Białegostoku jesteśmy w stanie się od tego odciąć i normalnie funkcjonować, to z perspektywy na przykład Białowieży – nie da się o tym zapomnieć. Trudno zająć się swoją pracą czy dziećmi ze świadomością, że tuż pod domem w lesie jest głodna, spragniona rodzina, być może z chorymi dziećmi.

To właśnie ci mieszkańcy są najbardziej obarczeni i maksymalnie zmęczeni. Nie tylko fizycznie przez brak snu – interwencje często odbywają się nocami – ale i psychicznie – życiem w zmilitaryzowanej wojennej strefie, w sytuacji ogromnego społecznego podziału. Ludzie, którzy wyjeżdżają na granicę polsko-ukraińską, są bohaterami. A osoby, które niosą pomoc potrzebującym ludziom przy granicy z Białorusią, muszą się ukrywać.

Co jeszcze się zmieniło? Co powiesz mi teraz, czego nie powiedziałabyś kilka miesięcy temu?

– Ogromną zmianą jest coraz wyraźniejsza i mocniejsza kryminalizacja niesienia pomocy humanitarnej. Zostały przeprowadzone pierwsze aresztowania aktywistów. Dochodzi do sytuacji, że służby wchodzą do domów i sprawdzają pomagającym komputery czy telefony. Niesienie pomocy staje się coraz bardziej ryzykowne, trudne. Zmieniła się też kwalifikacja przesłanek prawnych, za które można być aresztowanym. Teraz są to przepisy z kodeksu karnego z wyższym wymiarem potencjalnej kary. 

Chcę też zwrócić uwagę na to, że na początku Straż Graniczna nie przyznawała się do push-backów. W tej chwili są traktowane jako legalne. To wydaje mi się znormalizowaniem pewnego przekroczenia prawa. 

Moim zdaniem, co też podkreśla wielu prawników, nielegalne jest też przedłużanie tzw. strefy. Ludzie, którzy tam mieszkają, są w tej chwili obywatelami drugiej kategorii. Nie mogą prowadzić swojej agroturystyki czy innej działalności gospodarczej, mają trudności w przemieszczaniu się. Pamiętajmy, że to obszary, które żyją z turystyki. Konsekwencją tej sytuacji jest to, że ci mieszkańcy żyją w strefie zakazanej, niezwykle zmilitaryzowanej, gdzie jest więcej wojska niż sąsiadów. Można sobie tylko wyobrazić, jak negatywny wpływ ma to na ich psychikę i codzienność. 

Czy w kryzysie na polsko-białoruskiej granicy widzisz jakieś pozytywy, szanse? 

– Trudno mi znaleźć pozytywne konsekwencje tego, co się tam dzieje. Choć dla mnie jako socjolożki, które zajmuje się społeczeństwem obywatelskim, optymizmem napawa siła oddolnych działań. To było widać jeszcze mocniej później, przy pomocy osobom z Ukrainy. 

Natomiast wydarzenia z ostatniego półrocza w kontekście pomocy humanitarnej na polsko-białoruskiej granicy, to niesamowicie efektywny wysiłek organizacyjny. Stworzenie struktur reagowania humanitarnego, wbrew państwu, które nie tyle nie przeszkadzało, a nawet utrudniało działania, ogromna mobilizacja ludzi. Wolontariusze, bardzo często anonimowi, raczej ponosili koszty pomagania, niż cokolwiek zyskiwali. To jedna z najpiękniejszych kart w polskiej historii, kiedy ludzie – wbrew wszystkiemu, bardzo wiele ryzykując – ratowali drugiego człowieka.

Wesprzyj Więź

Rozmawiała Dominika Tworek

dr Katarzyna Sztop-Rutkowska – socjolożka i działaczka społeczna, wicedyrektor Instytutu Socjologii Uniwersytetu w Białymstoku w latach 2008–2011, w 2018 r. kandydatka na urząd prezydenta Białegostoku („Inicjatywa dla Białegostoku”), wolontariuszka Grupy Granica

Przeczytaj także: Szykany za pomoc na granicy

Podziel się

13
4
Wiadomość

Moja posesja otoczona jest żywopłotem. Nie jest to jakaś zapora nie do przejścia, wysoka na półtora metra. Jest brama wjazdowa w zasadzie zawsze otwarta. Furtka z dzwonkiem i tabliczką informująca o psie. Ten zamknięty jest w kojcu, lata luzem tylko gdy zamykamy bramę i furtkę na klucz. Drugi dzwonek jest przy drzwiach wejściowych, których też nigdy nie zamykamy na klucz gdy jesteśmy w domu. Mieszkam w bezpiecznym miejscu. Nawiedzają mnie różni goście, sąsiedzi, komiwojażerzy, nawet ci co pragną mnie nawracać. Przychodzą również naciągacze i kombinatorzy oferujący zrobienie interesu życia. Nikt do tej pory nie właził przez płot, swoi wchodzą na posesje i dzwonią bezpośrednio do drzwi. obcy dzwonią do furtki i czekają na zaproszenie. Kilka razy się zdarzyło wtargnąć nieproszonemu gościowi, w okolicy były nawet przypadki kradzieży i włamań. Polska jest moim domem, są ustanowienie prawa i procedury dotyczące przekraczania granic. Rozumiem że nie wszystkim odpowiadają. Jednak nawet byle jakie prawo lepsze jest od bezprawia. Z tego co nam donoszą Ukraińcy przekraczają granice w miejscach do tego wyznaczonych. Są gośćmi zaproszonymi przez nas. Jak najbardziej jestem za tym by im pomagać. Co z tymi z białoruskiej granicy? Napisano, pukajcie otworzą. Nie otwierają? Zdarzało mi się nie otworzyć, pewnie każdemu się kiedyś zdarzyło, prawda. Dlaczego, niech sam sobie każdy odpowie.

Pani redaktor , Pani autor, jak pieknie Pani wpisuje sie w narracje Łukaszenki i Putina mordercy! Aż bić brawo należy! Za grosz zauwazenia, że oba rezimy chciały i chcą nadal skłucić Polskę! Rzucanie kamieniami i konarami w polskich funkcjonariuszy bro iących polskiej granicy , jakoś Pani tego faktu nie widzi… kte klamsta iz osoby tam mieszkajace sa niezadowolone z obecnosci strazy granicznej! Jest wrecz odwrotnie!sa zadowoleni bo czują się bezpiecznie! Czemu wiez w dobie wojny dopuszcza tak kłamliwe artykuły? Komu to ma służyć? Wiem komu! Putinowi mordercy!

A jakie praktyczne konsekwencje dla siebie wyciąga wywiadowana z tego, że przyznaje, iż odpowiedzialny jest Putin? Czy raczej przytakuje dlatego, że odbierałoby to jej wiarygodność? Dziennikarka grzecznościowo nie dociska. Gdyby Polska przyjmowała wszystkich imigrantów na granicy z Białorusią, mielibyśmy dziś po napływie 2,5 mln. uchodźców z Ukrainy kataklizm humanitarny. Z perspektywy etyki odpowiedzialności, to p.Sztop-Rutkowska doprowadziłaby do sytuacji głęboko niemoralnej. Na szczęście nie ma wpływu na rząd. Niepojęte, że po napaści na Ukrainę i okazaniu się, że kryzys na granicy z Białorusią był zaplanowanym wstępem do prawdziwej wojny zwolennicy praktycznego zniesienia granic nie mają żadnej refleksji na ten temat. Chrześcijaństwo dopuszcza heroizm na własne konto, nie cudze.

Panie Piotrze,
Wiele razy już Panu tu tłumaczyliśmy, że totalnie nieuczciwe jest wrzucanie wszystkich, z którymi Pan się nie zgadza w tej sprawie, do worka z napisem “zwolennicy praktycznego zniesienia granic” i “przyjmowania wszystkich imigrantów na granicy z Białorusią”. Zatem teraz tylko dla porządku o tym przypominam, życząc pięknego święta narodowego.

Ja jednak będę podtrzymywać swój pogląd dopóki nie usłyszę propozycji realistycznego pogodzenia otwartości na imigrantów i zachowania granic. Na razie takiej propozycji nie usłyszałem. Czy nie dlatego, że lepiej jest zachować 100% ideowości, za nic nie ponosić odpowiedzialności i gromić etycznie tych, co próbują znaleźć najmniej złe wyjście, zamiast pójść w 50% na kompromis? Ja widzę go podobnie do tego, co zgłaszała w 2015 za premierostwa E.Kopacz prawica ustami J.Gowina i A.Bielana: wpuszczamy prawdziwych uchodźców np. jazydów, których wcześniej lub później muzułmanie znów zaczną wyrzynać i chrześcijan – warunkiem jest zgłoszenie się na przejściach granicznych, a co do reszty polityka taka jaką prowadzi rząd.

Takie propozycje przedstawiano tu wielokrotnie, tylko że Pan ich nie uznaje za odpowiednie (albo nawet za godne uwagi).

I Kościół gdzie był? Gdzie jest w tym temacie. Jaka jest jego narracje? Co z namiotami nadziei ?
Caritas tam pomaga ? Czy PR- owo przerzuciła się na Ukrainę. Biali chrześcijanie?
Lepiej chrześcijanom z Ukrainy niż innym, prawda?
Więź – Artykuł? Ważny i zbierający fakty, nie emocje? Ja pracuję na etacie – komentuję po godzinach.

Zarówno Watykan zawodzi w sprawie Ukrainy jak i nasze państwo w sprawie „innego rodzaju” uchodźców.

Takie słowa syna „Mamo, to że są to uchodźcy wojenni z Ukrainy nie znaczy, że są od razy dobrzy.”
Przyjęliśmy kadego, z jego charakterem, przeszłością, nałogiem – nieidealnych.
Był taki artykuł – https://wiez.pl/2022/03/16/moja-bezradnosc-z-m/

Patrzmy szerzej – mnie religia tego nigdy nie uczyła. To własna działalność – takie myślenie.

To prosze uzyć mocniejszych słów. Ci psedomigranci z Białorusi mogą przeciez legalnymi przejsciami dotrzeć do Polski. A dali sie zmanipulować reżimowi Łukaszenki i putina. Wiem ze części tych osób zabrano dokumenty i zrobily to słuzby Łukaszenki. Ale przemocą , rzucaniem w funkcjonariuszy polskich nie zostaną wpuszczeni do naszego kraju.

A może powiedzmy sobie szczerze, że ta sytuacja postawiła nas w niemożliwym do rozwiązania konflikcie etycznym i praktycznym. Zacznę od praktycznego: ludzie z granicy z Białorusią, zwłaszcza bez paszportów, po jej przekroczeniu trafiają do ośrodków dla migrantów gdzie dopiero można prawnie rozpatrzyć ich status i prawo do azylu. Wiele wniosków jest odrzucanych, bo np. gość okazuje się obywatelem Egiptu, który nie ma podstaw nielegalnie przekraczać granicy. Sam proces przyznania statusu jest długi, jeśli w kraju nie ma wojny to trzeba udowodnić, że ktoś jest ofiarą prześladowań, a większość właśnie jest z krajów bez wojny. Liczba miejsc w ośrodkach to mało. Tworzenie kolejnych jest potrzebne ale wymaga pieniędzy i czasu. To nie jest jednorazowe dostarczenie jedzenia tylko całe miesiące utrzymania. W przypadku Ukraińców jest inaczej, mają status na podstawie paszportu, bo jesteśmy krajem sąsiednim i w przypadku wojny to jest możliwe, nie potrzebują też wizy, bo mają dokument biometryczny.
Problem etyczny jest natomiast taki. Życie każdego człowieka to świętość i nikt nie chce krzywdy nikogo z tej granicy, także tych co są za płotem, ale jeśli byśmy przyjmowali wszystkich (do ośrodków bez miejsc) to szlak zacznie się wypełniać i ilość ludzi narastać i tej sytuacji boją się przeciwnicy przyjmowania tych ludzi przez płot. Boją się, że utworzy się nam Calais. Co można zrobić? Na pewno nie można zostawiać ludzi błądzących po lesie samym sobie. Na pewno trzeba stawiać na informowanie ludzi z krajów z których przybywają, że ten szlak nie istnieje (przemytnicy podają im fałszywe informacje) i że utkną w ośrodku (większość myśli, że szybko trafi na Zachód). Na pewno trzeba sytuacje jasno przedstawiać w UE, a nie wykorzystywać w celach polityki lokalnej. Pytanie na ile możemy pomóc tym po Białoruskiej stronie bez wpuszczania ich do Polski wedle pomysłu Łukaszenki. Jakie mają możliwości wycofania się z tej pułapki? Potrzebne są międzynarodowe działania blokujące szlak przemytników, pomoc humanitarna w krajach gdzie faktycznie ewakuują się uchodźcy (sąsiednich) i doraźna pomoc na granicy, tak by nikt nie doznał uszczerbku na zdrowiu. Inne działania na tę chwilę długofalowo przyniosą więcej ofiar. I to jest pytanie, i nasza tragedia, czy da się pomóc teraz tak by nie generować eskalacji dramatu. Do tej pory nie spotkałam się z rzeczową koncepcją jak przyjąć tych ludzi mając w perspektywie, że ich ilość w efekcie stanie się ogromna, a konieczność usankcjonowania ich prawnego pobytu przerosnąć może możliwości administracji. Wojna na Ukrainie zapewne wyciszy nieco ten szlak. Choć lepiej gdyby jej nie było.

Zgadzam się z komentarzem willac.

W zasadzie podsumowaniem tego artykułu jest ten tekst:

“Podstawowa różnica też jest taka, że migranci z polsko-białoruskiej granicy (wykluczając pierwszą „falę” migracyjną) mieli pełną świadomość, że będą ją przekraczać nielegalnie. Wzięli na siebie pewne ryzyko, że tej granicy nie przekroczą.”

Podjęli ryzyko i się pomylili. Trudno. Rozwiązania są 2: prośba o azyl w Białorusi… (ale przecież nie o to chodzi…) lub powrót i reklamacja u tych co ich tam wysłali za grubą kasę.

Nikt kto ma uczciwe zamiary nie przekracza w krzakach nocą granicy, nikt kto ma wobec mnie uczciwe zamiary mojej posesji nie będzie przekraczał przez płot albo przez okno (sic!) bo ja w takiej sytuacji mam prawo uważać, że ma nieuczciwe zamiary i się bronić.
Chcesz przyjść do mnie ? Mam furtkę, drzwi, dzwonek – zadzwoń i poproś o pomoc.

Każde państwo zareagowałoby identycznie, nawet Szwajcaria. Nigdzie krzakami nie przekracza się granic państwowych.

Gdyby ja wziął 2 tys. dolarów od kogoś i wysłał na pani posesję wskazując gdzie ma pani dziurę w płocie (lub ją robiąc) to ma pani moralny obowiązek przyjęcia tego “gościa” ?
Jak bym postąpił gdyby mój pierwszy “gość” został przyjęty ? ano wysłałbym pani kolejnych 10 osób po 2 tys.dolarów. A potem ze 100 kolejnych skoro tak wspaniale się przetarł szlak…

To jest zbrodnia co robi Łukaszenka i Putin.
Przypominam, że na terenie Białorusi z której próbują się ci ludzie do nas dostać żadnej wojny nie było ani nadal nie ma. Ci ludzie są już na bezpiecznej białoruskiej ziemi. Niech składają podania o azyl. Proste rozwiązanie.

I jeszcze kwestia o której pani wspomina – narodowość tych przybyszów.

Czy ktoś im sprawdza w tych krzakach paszporty ? Pisze pani o Syrii, OK, ale znaczna większość z nich nie ma nic wspólnego z Syrią, a zapewne i nie wie gdzie ona na mapie leży.
Dziś czytałem, że granicę polsko-białoruską próbują przekraczać nawet Chińczycy oraz Irańczycy.

Ile jesteśmy w stanie wpuścić ludzi, którzy ot tak postanowili sobie do nas przyjść ? 5 milionów ? 10, 20 a może 40 ?
Nawet przy 5 mln byłby gigantyczny kryzys humanitarny!

Najbardziej bodaj razi w tym wywiadzie zbiór kłamstw, których p. Dominika Tworek nie próbuje korygować. Pani Sztop-Rutkowska podaje, że rząd polski łamał prawo: jakie konkretnie paragrafy zostały złamane? Na pewno nie te o pomocy uchodźcom, bo wymagają one zgłoszenia się uciekinierów do pierwszego państwa nieobjętego wojną (a o ile mi wiadomo, nasz kraj nie graniczy z Syrią), a także stawienia się na legalnym przejściu granicznym. Tzw. push-back nie jest terminem prawniczym, stąd nie sposób mówić, iż push-back jest nielegalny. Dalej: mówienie o „prawdziwych” uchodźcach – wbrew oburzeniu p. Sztop-Rutkowskiej – ma jak najbardziej sens. (Tak samo jak mówienie o „prawdziwych” dorosłych, czyli osobach po 18. roku życia). Odhumanizowanie „uchodźców” nie musiało następować, to oni bowiem rzucali w polskich pograniczników kamieniami i zupełnie nic tego nie tłumaczy. Biorąc pod uwagę napiętą sytuację polityczną, nie dziwi także zwiększona kontrola aktywistów, którzy lamią prawo, przebywając tam, gdzie nie powinno ich być albo podejmując działania nielegalne z punktu widzenia prawa. Analogicznie: można się oburzać, że przed sądem stanęła matka, która kradła jedzenie dla głodnych dzieci. Nawet jeżeli jej czyn jest moralnie dopuszczalny (a na gruncie etyki chrześcijańskiej – nie jest), to prawnie jest zdecydowanie zakazany.
Ogólnie rzecz biorąc, wywiad jest mieszanką argumentów (pseudo)prawniczych, te z kolei uzasadnia się emocjami. Dlatego ten tekst tak bardzo oburza – jest jawną manipulacją, ubraną w mądre, wielkie słowa. Nie zaprasza do dyskusji, a wręcz sugeruje, że intencje osób takich jak p. Sztop-Rutkowska nie są bynajmniej do końca jasne.

Ludzie z granicy są źle poinformowani. Przede wszystkim, podobnie jak Polacy nie są często świadomi, że potrzeba im wizy. Z uzyskaniem wizy nie jest trudno w państwach gdzie nie ma wojny, a spora część to migrańci ekonomiczni z takich krajów. Tych, którzy dostali wizy, w tym takie zezwalające na pracę widać na mieście, pracują np. jako dostawcy. Z czasem ich przybędzie. Nikt nikogo nie wini, że chce żyć lepiej, tylko kraje docelowe zaczyna to przerastać. Druga opcja, jeśli ktoś jest z kraju objętego wojną lub represjami na granicy może złożyć wniosek o azyl. Trafi do ośrodka i wniosek zostanie rozpatrzony. Skąd więc ludzie na granicy? Głównie omamieni przez przemytników, część chce przejechać przez nasz kraj niezauważona, żeby o azyl prosić w Niemczech lub Francji. Albo tam znaleźć pracę na czarno. No i ludzie zmanipulowani przez Łukaszenkę. Wszystkich ich żal, są ofiarami, ale jest to całkiem inna grupa niż Ukraińcy.

Brawo Panie Adamie! Dla mnie jest to szokiem gdyz redakcja wiezi, puszczajac ten artykuł niniejszym wręcz zaprasza do łamania prawa na polsko bialoruskiej granicy oraz dopuszcza do publikacji kłamstwa!!