Centrum okazało się na tyle szerokie, a strach przed Marine Le Pen na tyle silny, że zwycięstwo Emmanuela Macrona stało się możliwe. Do tego opinia publiczna zdecydowanie bardziej sympatyzuje z Ukrainą niż z Rosją.
W porównaniu z wyborami w 2017 roku, kiedy główną przeciwniczką Emmanuela Macrona także była Marine Le Pen, różnica w liczbie głosów między nimi wprawdzie zmalała z 10 do 5 milionów, ale sam fakt reelekcji to w tym przypadku historyczny wyczyn. Po raz pierwszy od Charlesa de Gaulle’a w latach 60. ubiegłego wieku urzędujący prezydent Francji, dysponujący jednocześnie większość parlamentarną, został wybrany na drugą – i konstytucyjnie ostatnią możliwą – kadencję.
Jaki obraz Francji z tego się wyłania? W jej centrum dziś stoi polityk, o którym należy wspomnieć, że choć służył jako minister za prezydentury socjaldemokraty Françoisa Hollande’a (2012-2017), właściwie budował swoją pozycję w kontrze do obydwu partii dominujących na francuskiej scenie politycznej od lat 60., czyli prawicowych Republikanów i lewicowej Partii Socjalistycznej.
Emmanuel Macron ugruntował dominację w centrum przede wszystkim kosztem duopolu Republikanów i Partii Socjalistycznej. Jednocześnie popychał część młodych wyborców tych partii ku bardziej radykalnym formacjom: Zjednoczeniu Narodowemu Marine Le Pen po prawej oraz Niepokornej Francji Jeana-Luca Mélenchona po lewej stronie
Wybory potwierdziły osłabienie tych historycznych formacji, ponieważ ich kandydaci nie tylko nie dostali się do drugiej tury – tak było już w 2017 roku – ale tym razem nawet nie przekroczyli pięcioprocentowego progu. Nie dostaną zatem z budżetu państwa zwrotu kosztów kampanii wyborczej – i te straty, rzędu kilku milionów euro, będą jeszcze bardziej grzebać je w najbliższych latach.
Mąż stanu i prezydent bogatych
Dalszy upadek w miarę umiarkowanych Republikanów i Partii Socjalistycznej nie oznacza jednak, że wszyscy ich byli wyborcy przenieśli się wprost pod nowy, szeroki namiot wystawiony przez Emmanuela Macrona, aby łączyć centrolewicę i centroprawicę. Dopiero wybory do Zgromadzenia Narodowego (odpowiednika polskiego Sejmu) w nadchodzącym czerwcu pokażą realną moc założonej zaledwie sześć lat temu i wspierającej Macrona partii La République en marche (Republika Naprzód), ale dotychczasowe badania opinii publicznej oraz wyniki wcześniejszych wyborów sugerują, że osobista popularność prezydenta nie przekłada się na poparcie dla jego formacji politycznej.
Być może popularność samego Emmanuela Macrona wśród francuskich wyborców będzie dziwić polskich czytelników, biorąc pod uwagę taki epizod jak manifestacje „żółtych kamizelek” oraz mniejszą przewagę nad Marine Le Pen w tych wyborach niż pięć lat temu. A jednak faktycznie udało się Macronowi rozszerzyć swoją bazę wyborczą: w pierwszych turach, które są mniej zakłócone chęcią zablokowania niepożądanych kandydatów i zatem bardziej miarodajnie odzwierciedlają „realne” poparcie dla polityków, on otrzymał w tym roku o ponad milion więcej głosów niż w 2017 roku.
Równoległą tendencją był natomiast wzrost jego elektoratu negatywnego, który słowami części komentatorów życia społeczno-politycznego we Francji żywi prawdziwą, dotąd niespotykaną „nienawiść” do głowy państwa. Co ciekawe, ten resentyment nie wynika z sytuacji społeczno-gospodarczej kraju, która jest stosunkowo lepsza niż pięć lat temu; raczej z negatywnej percepcji osobowości prezydenta. Według jednego z ostatnich sondaży, opublikowanych przed ciszą wyborczą poprzedzającą drugą turę wyborów prezydenckich, większość badanych przypisuje Macronowi cechy męża stanu oraz kompetencje do rządzenia, ale jednocześnie uważa go za „prezydenta bogatych”, dalekiego od zwykłych ludzi i mało sympatycznego.
Faktem jest, że choć Emmanuel Macron został wybrany w 2017 roku jako osoba spoza tradycyjnych środowisk politycznych, przeszedł w rzeczywistości przez te same kuźnie elit i do tego pracował przez kilka lat jako wspólnik w dużym banku biznesowym. Niektóre decyzje podjęte podczas jego pierwszej kadencji, np. zmniejszenie solidarnościowego podatku od dużych majątków, jeszcze wzmocniły ten wizerunek polityka działającego na rzecz bogatych, tak samo jak niefortunne wypowiedzi typu „wystarczy przejść przez ulicę, żeby znaleźć pracę” – o efekcie podobnych zdań jeszcze bardziej boleśnie przekonał się w Polsce były prezydent Bronisław Komorowski.
Po pięciu latach prezydentury Emmanuela Macrona można więc stwierdzić, że ugruntował dominację w centrum sceny politycznej, przede wszystkim kosztem już minionego duopolu Republikanów i Partii Socjalistycznej, natomiast jednocześnie popychał część byłych lub potencjalnych (chodzi tu o młodych) wyborców tych partii ku bardziej radykalnym formacjom: Zjednoczeniu Narodowemu Marine Le Pen po prawej oraz Niepokornej Francji Jeana-Luca Mélenchona po lewej stronie.
Koniec rewolucji
Taka konfiguracja polityczna jest nieco inna niż np. w Stanach Zjednoczonych lub w Polsce, ponieważ nie jest dwubiegunowa, nawet jeśli mogą istnieć pewne przepływy wyborców między radykalną lewicą i prawicą. Ci wyborcy są zresztą bardziej „wkurzeni” na władze niż wierni takiej lub owej partii czy osobie, więc ich głosy należy częściej traktować w kategorii „głosowania protestacyjnego” niż wyrazu „autentycznego” poparcia dla danej formacji lub kandydata/kandydatki. To też tłumaczy, dlaczego we Francji polaryzacja przebiega bardziej wzdłuż linii społeczeństwo-władze niż wewnątrz samego społeczeństwa.
Ostatecznie, zarówno w tych wyborach prezydenckich, jak i w poprzednich, centrum okazało się na tyle szerokie, a strach przed Marine Le Pen na tyle silny, że zwycięstwo Emmanuela Macrona stało się możliwe. Mylnie byłoby jednak z tego wywnioskować, że sytuacja jest taka sama jak w 2017 roku.
Po pierwsze, Emmanuel Macron „zestarzał się” w tym sensie, że już nie jest tym najmłodszym prezydentem Francji w historii współczesnej, który będzie odnawiać krajowe życie polityczne. Mimo że za jego prezydentury zostało wprowadzonych wiele reform w najróżniejszych dziedzinach, uchodzi teraz za członka establishmentu i zawdzięcza swoją reelekcję przede wszystkim starszym wyborcom, którzy bardziej cenią stabilność cen i emerytur niż wielkie plany modernizacyjne lub redystrybucyjne. Innymi słowy, przewodnim hasłem drugiej kadencji Macrona nie będzie „rewolucja” jak tytuł jego książki programowej z 2016 roku. Jej miejsce zajmie raczej ostrożne, bardzo umiarkowane reformatorstwo. Tegoroczna kampania nie opierała się na nowatorskich propozycjach, lecz na przypominaniu bilansu, mającego udowodnić sprawność prezydenta w rządzeniu. Wyżej wymieniony sondaż sugeruje, że to dobrze grało z percepcją większości wyborców.
Druga zasadnicza różnica wobec sytuacji sprzed pięciu lat jest taka, że zostało o wiele mniej wyborców obojętnych lub niezdecydowanych. Emmanuel Macron jaki jest, każdy mógł widzieć, co zaskarbiło mu trochę więcej sympatyków, a jeszcze więcej przeciwników. Choć nie na tyle, żeby zablokować mu drogę do reelekcji. Dla tej drugiej grupy jednak nie wszystko jest stracone. W czerwcu odbędą się wybory do Zgromadzenia Narodowego, od których wyniku zależy skład rządu, włącznie ze stanowiskiem premiera.
Tradycja udzielania przez Francuzów kredytu zaufania nowo wybranemu prezydentowi w formie większości parlamentarnej może tym razem nie obowiązać, ponieważ sam prezydent nie będzie „nowy” – co jest bezprecedensowe od wprowadzenia w 2002 roku synchronizacji wyborów prezydenckich i parlamentarnych – a jego partia jest już dobrze znana, do tego nie dość dobrze oceniana. Możliwy jest więc scenariusz koabitacji, w której Macron będzie musiał się liczyć z nieposłusznym rządem i większością parlamentarną, choć na tym etapie bardzo trudno przewidzieć, jak one by wyglądały.
Ciszej za Putinem
Czy to bardzo zmieniłoby dotychczasową politykę Francji w sprawach unijnych i szerzej zagranicznych? Należy przypomnieć, że w ustroju V Republiki, obowiązującym nad Sekwaną od 1958 roku, pozycja prezydenta jest bardzo samodzielna, szczególnie w tzw. domenie zarezerwowanej dla niego, czyli w polityce zagranicznej i obronnej. O tym świadczy choćby fakt, że na szczytach Rady Europejskiej Francję reprezentuje nie jej premier, ale prezydent, nawet jeśli w przypadku koabitacji decyzje i stanowiska musiałyby być między nimi uzgodnione.
We Francji istnieje pewien ponadpartyjny konsensus w polityce unijnej i zagranicznej, wprawdzie nie do końca podzielany przez Marine Le Pen i Jeana-Luca Mélenchona, ale na pewno szerszy niż sama frakcja Emmanuela Macrona i najprawdopodobniej wystarczająco szeroki, by wspierać i kontynuować dotychczasową linię. Kotwicą tego konsensusu jest francuska opinia publiczna, która raczej nie życzy sobie przewrócenia stołu do góry nogami i już zmusiła np. Marine Le Pen do zrezygnowania z postulatów wyjścia z Unii i strefy euro.
Większość opinii publicznej, zdecydowanie bardziej sympatyzującej z Ukrainą niż z Rosją w toczącej się wojnie, także zachęciła tradycyjnie proputinowską partię Le Pen do zmiany retoryki w tej kwestii, co przegrana kandydatka własnymi ustami potwierdziła na wizji w trakcie debaty z Macronem oglądanej przez ponad 15 milionów widzów. Powiedziała bowiem, że wspiera działania jej rywala w tej sprawie. Choć tym samym stało się jasne, że temat już nie będzie wykorzystywany w ostatnich dniach kampanii wyborczej, biuro prezydenta Francji po raz pierwszy publicznie przyznało, iż Paryż dostarczył Ukrainie ciężką broń.
Kolejna przegrana Marine Le Pen zapewne uwolni także partnerów w NATO i Unii od strachu, że pomagając zbyt ostentacyjnie władzom w Kijowie, dostarczyliby mimowolnie paliwo wyborcze dla „propokojowej” kandydatki skrajnej prawicy.
Przeczytaj także: Reset czasu? Dlaczego najważniejszy symbol rewolucji francuskiej okazał się niewypałem
W obecnej sytuacji Macron to mniejsze zło dla Polski, ale nie umniejsza to wadze pytań o demokrację francuską. Banki francuskie odmawiają udzielania kredytów Le Pen zmuszając ją do pożyczania u Putina. W czasach, gdy o wyborach przesądzają pieniądze, nierówny dostęp do kapitału jest tym samym, co nierówny dostęp do mediów. Dziwi, że środowisk, które w Polsce walczą o demokrację taki “mankament” francuskiej demokracji nie porusza. Notabene, Le Pen też miała nierówny dostęp do mediów, zwłaszcza prywatnych. Ale to tylko Polska czy Węgry są rozliczane za “mankamenty”. Demokracja III RP też miała wiele do życzenia, ale poza prawicą, która nie była tu bezstronna, bulwersowało to tylko część organizacji pozarządowych (np. zrzeszone w Kongresie Ruchów Miejskich) lub takie wolne elektrony jak Ewa Łętowska (patrz jej wywiady sprzed 2015 w Krytyce Politycznej z krytyką wymiaru sprawiedliwości).
Bank, który odmawia mi kredytu, zmusza mnie tym samym do brania kredytu u bandyty? Ciekawa logika. Może wyjaśnisz to rozumowanie… . Byłbym wdzięczny.
JPII: ” Francjo, córo Koscioła, co zrobiłas ze swoim chrztem? “
Np. niezależna od episkopatu komisję badająca system tuszowania pedofilii w kościele francuskim.