Marek Aureliusz uznawał, że praca nad samym sobą pozostaje najważniejszym zadaniem człowieka w rzeczywistości, w której wszystko dzieje się po coś. Jaka jednak zasada wszechświata dopuszcza masowe gwałty i egzekucje w Buczy, Borodziance, Mariupolu, Buzowej?
Powiedziałeś mi, Pawle, że takiego życia,
Nie zniósłbyś ani chwili. Ale ja mam inne, […]
Nad tym życiem – to wszystko, co widzisz i ludzie
Widzą – jest tylko cieniem, złudzeniem budowy.
Jarosław Iwaszkiewicz, „Inne życie”
W mojej wyobraźni ma zmęczoną, przeoraną wiekiem twarz Richarda Harrisa z „Gladiatora”. Z dzieciństwa, obok widowiska Ridley’a Scotta, zapamiętałem też przypisywaną mu stoicką modlitwę, którą niekiedy przytaczali księża na kazaniach. Brzmiała tak: „Boże, użycz mi pogody ducha, abym godził się z tym, czego nie mogę zmienić. Odwagi, abym zmieniał to, co potrafię. I mądrości, abym odróżniał jedno od drugiego”.
Dopiero niedawno dowiedziałem się, że jej autorem był ktoś inny (i że powstała wieki później). Ale to mało istotne – Marek Aureliusz zapewne chętnie by się pod nią podpisał.
Wrócić do siebie
Spędzam nad jego „Rozmyślaniami” kilka przedświątecznych nocy, zachęcony tekstem Tomasza Stawiszyńskiego w „Tygodniku Powszechnym” o „dziesięciu regułach na czas chaosu” (wśród nich sięgnięcie po mądrość władcy z II wieku). Próbuję znaleźć w tych medytacjach drobinki światła – nie potężną latarnię – które mogłyby stanowić dla mnie namiastkę pocieszenia w tym marnym czasie.
Aureliusz – który sam mierzył się podczas panowania z kataklizmami, wojnami i odejściem najbliższych – nie zagłusza cierpienia, wie, że porażki pozostają nieodłączną częścią naszego doświadczenia
Piszę „dla mnie” i uparcie przyjmuję osobistą perspektywę, bo taki właśnie charakter mają same zapiski cesarza-filozofa. Raz, że nie były przeznaczone do publikacji, nie miały dydaktycznego zacięcia, stanowiły wewnętrzny dialog autora z samym sobą. A dwa, że u Aureliusza indywidualny namysł poprzedza wszelkie działanie, walka rozgrywa się nie na arenie gladiatorów, ale zawsze we wnętrzu konkretnego człowieka, dlatego też skupienie się na – nazwijmy to – życiu wewnętrznym jednostki pozostaje absolutnie kluczowe (chociaż autor nazywał świat „wspólnotą obywatelską” i całkiem sporo miejsca poświęcił działaniu „ku pożytkowi wspólnemu”).
Dość często na łamach „Rozmyślań” pojawia się wezwanie, by – oprócz koncentracji na „rzeczach koniecznych” i nieuleganiu natłokowi zajęć – „wrócić do siebie” i nie popadać w „zamęt”. Zadziwiająco aktualnie brzmią rady filozofa, by nie szukać odosobnienia na wsi, nad morzem czy w górach, to bowiem „nadzwyczaj prostackie”. Prawdziwą samotnie można odnaleźć, „zwróciwszy się do samego siebie”. Aktywność zewnętrzna potrafi, jak wiemy, zakryć problemy i braki, lepiej tego unikać.
Ale Aureliuszowi chodzi o coś więcej. „Bez względu na to, co ktoś robi lub mówi, to ja mam być dobry” – notuje pozornie niewinne zdanie. Niezależnie więc od okoliczności zewnętrznych, człowiek powinien zmagać się z własnymi namiętnościami, popędami, uprzedzeniami, ale też – z wyobrażeniami i domysłami. Jeśli będzie w tym wytrwały i uczciwy – wierzył cesarz – przeciwności losu, nawet najgorsze, nie zniszczą tego, jakim jest człowiekiem. Szczęście to w takiej perspektywie ni mniej, ni więcej, tylko szlachetne znoszenie nieszczęścia.
Zaprawianie się w umieraniu
Autor „Rozmyślań” nie był przy tym naiwny, w jego zapiskach uderza raczej realizm w spojrzeniu na ludzką egzystencję. Realizm – jeśli mierzyć go dzisiejszymi kategoriami – wręcz brutalny.
Aureliusz był przekonany, że wszystko jest po coś. Jesteśmy częścią całości, mamy w niej swoje miejsce, a to, co nam się przytrafia, okazuje się niezmiennie ludzkie, „tak znajome i zrozumiałe, jak róża na wiosnę i owoce latem”. „Śmieszny” i „obcy w świecie” wydawał mu się z kolei ktoś, kto „dziwi się jakimkolwiek wydarzeniom w życiu”. Poza tym „szaleństwem gonić za tym, co niemożliwe”.
A niemożliwym było według niego na przykład uczynienie z głupca mędrca. Ale też pokonanie śmierci. Co stworzone, podlega prawu przemijania. Człowiek przyzwoity, zdaniem Aureliusza, mówi naturze: „daj, co chcesz, odbierz, co chcesz” (słowa całkiem podobne do Hiobowego „dał Pan, Pan zabrał”, prawda?). Nie ma w tym zresztą wielkiej metafizyki, cesarza nie bardzo zajmują dywagacje o sile kierującej naszym losem – „nie należy ani złorzeczyć przypadkowi, ani oskarżać opatrzności”. Raczej – nie lamentować, gdy przyjdzie nam zejść ze sceny (zawsze za wcześnie!), bo to i tak nie od nas zależy. Trochę jak w wierszach Kawafisa, na czele ze słynnym wezwaniem – „losu, co w końcu zawiódł cię, trudów, / co poszły na marne, planów, które wszystkie / okazały się pomyłką, nie opłakuj bez sensu”. Gdy przyjdzie klęska, także ta ostateczna, trzeba się zachować z fasonem, „jak Rzymianin przez Rzymianina pobity”.
Może właśnie w dotykaniu tego, co się nie udaje, „Rozmyślania” są najbardziej ludzkie, tak odległe od banalnych i współcześnie powszechnych coachingowych recept. Aureliusz – który sam mierzył się podczas panowania z kataklizmami, wojnami i odejściem najbliższych – nie zagłusza cierpienia, wie, że porażki pozostają nieodłączną częścią naszego doświadczenia. Zamiast tego przekonuje: „jeśli dopuszczasz możliwość niepowodzenia, to ani nie wyrządzi ci to szkody, ani nie będzie przeszkodą”. „Zdrowe oko ma widzieć wszystko, co widzialne, a nie mówić: chcę patrzeć tylko na zieleń” – czytamy w innym miejscu.
Sama filozofia jest dla cesarza tym, czym była wcześniej dla Platona – zaprawianiem się w umieraniu[1]. „Nie żyj tak, jakbyś miał zamiar żyć dziesięć tysięcy lat. Nieuniknione wisi nad tobą” – poucza sam siebie monarcha. Raz po raz przywołuje panteon tych, co już pomarli, a myśleli, że są nieśmiertelni. Zachęca, by wykonywać każdą czynność, jakby była ostatnią w życiu, pamiętać o tym, że wszystko na ziemi „jednodniowe”, zaś sprawy ludzkie to „dym i nicość”.
Niezgoda na (taki) świat
Nie chcę i nie potrafię uciec od kontekstu, w którym czytam medytacje Marka Aureliusza. Uwalniające jest uznanie za cesarzem, że praca nad samym sobą pozostaje najważniejszym, rozpisanym na cały żywot, zadaniem człowieka. Nie trzeba i nie można dźwigać na barkach losu świata, rozrywać szat nad powszechną niesprawiedliwością, biadolić nad kondycją „naszych czasów”. Co więcej, Aureliusz trafia też w dziesiątkę, gdy radzi, by „nie przyłączać się do lamentów ani do gwałtownych uniesień”; lśnić prostotą, uważnością i łagodnością.
Ale dywagacje filozofa nad śmiercią jako „oznaką porządku natury” budzą we mnie, i zapewne nie tylko we mnie, pewien opór. Jasne, że jesteśmy uwarunkowani biologią i w pewnym momencie się po prostu zepsujemy. Czy można jednak przytulać własne dziecko, a w duchu – jak chce Aureliusz za Epiktetem – spokojnie szeptać: „jutro możesz umrzeć”? I nie chodzi o przebrzmiałe westchnienia Iwana Karamazowa o abstrakcyjnym cierpieniu niewinnych dzieci, a o bardzo konkretne rany, od których nie sposób obecnie odwracać wzroku.
Jaki „opatrznościowy bieg historii” sprawił, że miliony mieszkańców Ukrainy musiało opuścić swoje domy, po co spędzają kolejne tygodnie w przerażeniu, niepewności, w głodzie, skryci przed bombami w piwnicach? W imię czego pod niemym niebem giną cywile – dzieci, kobiety, chorzy i starcy? Jaka zasada wszechświata dopuszcza ich bezkarne masowe gwałty i egzekucje w Buczy, Borodziance, Mariupolu, Buzowej i innych ukraińskich miejscowościach? Nic, co ludzkie, nie jest nam obce? Ale niestety ludzka jest również przyjemność zadawania bliźnim bólu… Czy wolno się godzić na taki świat? Przecież – wyznawał u kresu Miłosz – „niemożliwe, żeby ludzie tak cierpieli, kiedy Bóg jest na niebie / i koło mnie”.
Od miesiąca noszę w sobie te i inne pytania, nie znajdując na nie odpowiedzi. Wiem, że wymienione przed chwilą morze cierpienia ode mnie nie zależy i nie mogę go zmienić, ale ta świadomość nie zmniejsza bólu i niewygody bycia świadkiem. Co pozostaje? Może tylko powstrzymanie się od łatwego pocieszania i serwowania gotowych recept (które najczęściej okazują się nietrafione i wręcz obraźliwe), zamiast tego – szeroko rozumiana – bezradna próba empatii? I powtarzanie za Tadeuszem Mazowieckim – a zgodziłby się z nim zapewne Marek Aureliusz – że „pytania, na które nie ma odpowiedzi, rozwiązujemy nie przez wyjaśnienie ich, ale przez postawę wobec nich”. Także wtedy, a może zwłaszcza wtedy, gdy nad naszym światem zapada ciemność…
Przeczytaj też: Moja bezradność z M.
[1] Zauważa to we wstępie do „Rozmyślań” Krzysztof Łapiński. W tekście opieram się na jego tłumaczeniu, wyd. Czarna Owca, Warszawa 2011.