Wierzę, że właśnie to świat musi usłyszeć dziś z ust papieża – słowa wzywające do pokuty, nawrócenia i przebaczenia, słowa bliskości z ofiarami i współcierpienia z nimi, a nie retorykę walki i anatemy.
Taki obraz towarzyszy mi w ostatnich dniach. Jedna z ostatnich scen filmu „Misja” w reżyserii Rolanda Joffé’a. Do ukrytej w południowo-amerykańskiej dżungli wioski Indian Guarani wkracza portugalskie wojsko. Mała grupka jezuitów, którzy założyli tam misję i towarzyszyli mieszkańcom, postanawia bronić ich przed agresją. Bracia decydują się zbrojnie walczyć u boku tubylców. Tylko ojciec Gabriel, otoczony gromadką kobiet i dzieci, wychodzi z Najświętszym Sakramentem naprzeciw oprawcom. Ostatecznie wszyscy giną.
Dlaczego ta scena tak mocno mówi do mnie w kontekście wojny w Ukrainie? Może dlatego, że nie tylko poraża mnie krzywda ofiar i wyrachowana podłość sprawców ich cierpienia, ale też jakoś symbolicznie ta scena łączy się we mnie z pytaniami o prawo do obrony własnej, o wojnę sprawiedliwą, o moralny wymiar zbrojnej walki z rosyjskim agresorem, sens zabiegania o pokój.
Przede wszystkim jednak stawia mi przed oczyma zarzuty formułowane przez wielu pod adresem papieża Franciszka: że nie potępia imiennie agresora, że głosi naiwny pacyfizm, że nie jest głosem wystarczająco proroczym – że oblewa w ten sposób najważniejszy egzamin swojego pontyfikatu.
Twarz idącego na śmierć
Gdzie leży racja? Scena z „Misji” nie pozostawia złudzeń: tępe żołdactwo nie cofnie się nawet wobec Najświętszego Sakramentu. Prawo do walki zbrojnej w celach obronnych jest jak najbardziej uzasadnione logicznie, usprawiedliwione etycznie i nie stoi w sprzeczności z głosem Ewangelii.
A czy jest profetyczne? Niektórzy właśnie tak widzą prorocką misję, którą powinien wypełnić papież: jednoznacznie, z imienia i nazwiska potępić Władimira Putina, wskazując go jako agresora, przypomnieć katolicką doktrynę wojny sprawiedliwej i prawo do obrony własnej, poprzeć – a przynajmniej nie krytykować – projekt zwiększenia wydatków na zbrojenia i odciąć się od Cerkwii Moskiewskiej, napominając patriarchę Cyryla. Wszystkie te postulaty jakoś zupełnie subiektywnie, intuicyjnie i symbolicznie zbiegają mi się z obrazem jezuitów z filmu, walczących zbrojnie w słusznej sprawie. I muszę uczciwie wyznać, że zdecydowanie mocniej przemawia do mnie twarz idącego na śmierć ojca Gabriela – zdeterminowana, przebaczająca, cierpiąca, no właśnie: prorocza.
Ci, którzy muszą bronić się i zbroić, a później strzelać do ludzi w obronie własnej, moralnie wiedzą, że są usprawiedliwieni, lecz psychicznie czują się złamani, bo wraz ze śmiercią ich przeciwnika umarła jakaś część ich człowieczeństwa
Żeby było jasne – popieram prawo do obrony własnej i nie wyobrażam sobie, żeby zaatakowani przez Putinowską Rosję Ukraińcy mogli jej zaniechać. Chcę też od razu dodać, że rozumiem głosy żalu, rozczarowania, a nawet frustracji płynące ze strony publicystów, którzy oczekiwaliby od papieża silniejszego wyartykułowania tego prawa, przy jednoznacznym napiętnowaniu napastnika. Stawiam sobie jednak zarazem pytanie, czy – nie tylko jako katolicy, ale jako cała międzynarodowa społeczność – powinniśmy właśnie to usłyszeć z ust papieża.
Wojna (nie)sprawiedliwa
Czy naprawdę prorocze będzie ponowne wyartykułowanie doktryny wojny sprawiedliwej, prawa do obrony własnej i do zbrojenia się w słusznej sprawie? Myślę o tym z goryczą. Ileż wieków takiej właśnie narracji za nami. Ileż traktatów – a wszystko w nich spójne, zrozumiałe, logicznie uargumentowane.
I co? I dalej zabijamy w słusznej sprawie. Dalej ci, którzy muszą bronić się i zbroić, a później strzelać do ludzi w obronie własnej, moralnie wiedzą, że są usprawiedliwieni, lecz psychicznie czują się złamani, zdruzgotani, zniszczeni, bo wraz ze śmiercią ich przeciwnika umarła jakaś część ich człowieczeństwa.
Czy możemy coś na to poradzić? Czy możemy poradzić coś na przerażenie i ból w oczach kobiet i małych dzieci, z którym piekło wojny – niezależnie, jaką nazwę jej nadamy – pozostanie już do końca? Nie, wojna nigdy nie jest sprawiedliwa, co nie znaczy to, że nie mamy prawa w niej uczestniczyć po to, aby bronić siebie, naszych bliskich i naszej ojczyzny. Przeciwnie, jest ono uzasadnione i moralnie usprawiedliwione.
Tylko że uczynienie z tego prawa przesłania niczego nowego już światu nie powie. Co więcej, dziś pod sztandarem wojny sprawiedliwej występują także ci, którzy uwolnili demona przemocy i rozpętali piekło w Ukrainie. To właśnie w ich pokrętnej logice wybrzmiewa doktryna walki w obronie własnej. Co z tego, że my w tę ich logikę nie wierzymy. Ale oni wierzą. A przynajmniej ci, którzy za nimi podążają.
Niestety, nawet sprawiedliwa wojna jest niesprawiedliwa. Niesprawiedliwe jest to, że ona w ogóle musi się wydarzyć.
Bóg kocha Putina
A może prorocze byłoby wspomniane już jednoznaczne, imienne potępienie sprawcy i w solidarności z zabijanymi, dręczonymi, katowanymi ofiarami – w jednym krzyku z ich cierpieniem – napiętnowanie hańby jego czynów? Może to byłby głos ewangelicznego wstrząsu dla świata?
I znów mam wątpliwości. Bo czy naprawdę sądzimy, że dołączenie papieża – najwyższego autorytetu moralnego – do chóru krytyków z oburzeniem wypowiadających nazwisko Putina, z których, o zgrozo, część jeszcze niedawno kręciła z nim paliwowe interesy, a pozostała część wciąż próbuje pod stołem coś z tego ugrać, będzie tak prorocze dla współczesnego świata? I nawet jeśli wśród tej obłudy potępień głos oburzonego papieża byłby jedynym krystalicznym i sprawiedliwym, czy właśnie takie przesłanie powinno dziś do nas przemówić?
Otwieram Pismo Święte i jakby w odpowiedzi zderzam się z prawdą, która z każdej jego karty wwierca się we mnie i konfrontuje z faktem, że – czy nam się to podoba, czy nie – Putin jest ukochanym dzieckiem Boga, a Jezus Chrystus oddał za niego swoje życie. Co więcej, gdyby cała historia stworzenia i zbawienia miała wydarzyć się tylko dla niego, Bóg dokonałby jej i dopełnił, do końca ofiarując mu siebie i swe przebaczenie jako wiecznotrwałą ofertę miłości – nawet mając pewność, że ten ją odrzuci.
Buntuję się wobec tego i zmagam z tą prawdą, ale przecież muszę uznać, że taka jest wstrząsająca logika Ewangelii, której papież pozostaje sługą. I nie chodzi tylko o to, że Watykan już od bardzo dawna, udzielając wsparcia ofiarom rozmaitych wojennych konfliktów, z zasady nie wskazuje z imienia i nazwiska agresorów, co widać także w wypowiedziach papieży poprzedzających Franciszka.
Ważniejsze jest, że historia Putina jeszcze trwa. I być może u jej kresu papież będzie jedynym, który do końca personalnie go nie potępił – nie z powodów koniunkturalnych, ekonomicznych czy strategicznych, ale ze względu na moc ewangelicznego przesłania, które nawet największego grzesznika w momencie jego śmierci jest w stanie wyrwać z otchłani.
Dyplomata czy prorok?
A może jednak Franciszek nie jest tu ewangelicznym prorokiem, ale dyplomatą i może – wbrew górnolotnym interpretacjom – zawodzi po prostu jego dyplomacja?
To prawda, papież stoi także na czele watykańskiego państwa, które siłą rzeczy jest podmiotem uczestniczącym w dyplomatycznych procesach. I o ile on sam może zachować względem nich nieco większy dystans, o tyle ci, którzy po stronie Watykanu bezpośrednio za nie odpowiadają – już niekoniecznie. Jestem pewien, że popełniają błędy, choć z pewnością w dobrej wierze.
Trudno jednak wyrokować o czymś, co z natury, w ogromnej swej części, jest zakryte dla oczu postronnego widza. Wiele dyplomatycznych wypowiedzi Stolicy Apostolskiej odczytuję właśnie w tym kluczu – jako określone sygnały wysyłane np. stronie rosyjskiej, które z perspektywy zewnętrznych obserwatorów mogą brzmieć niewystarczająco, niejasno lub nawet oburzająco, lecz zrozumiałe stają się dopiero w pełnym, niejawnym dla nas niestety kontekście.
W tej dyplomatycznej grze Watykan musi mieć także na uwadze chociażby losy Kościoła i katolików w Rosji, których jednym nieostrożnym słowem może postawić w dramatycznej sytuacji. Z pewnością takich czynników oddziałujących na watykańską dyplomację jest znacznie więcej. O wielu nie wiem, wielu nie rozumiem. Dlatego osobiście wolę ich pochopnie nie oceniać.
Czy zatem papież jest bardziej prorokiem czy bardziej dyplomatą? Wierzę, że prorokiem. Dla mnie świadczy o tym również jego zupełnie niedyplomatyczna wypowiedź o szaleństwie wydatków na zbrojenia. Powinniśmy się z nią zmierzyć – nawet jeśli nie możemy dziś nic z tym zrobić i nawet jeśli musimy zgodzić się z faktem, że obłęd tego świata zmusza nas do interpretacji Ewangelii w duchu jego racjonalności. Bo to, niestety, jest szaleństwo, któremu nie potrafimy dziś nie ulegać. I co z tego, że słowo Boże miłosiernie daje nam narzędzia jego usprawiedliwienia. Równocześnie przestrzega jednak przed tym, abyśmy na nich nie poprzestali i nie ukryli się w nich jak w definitywnej moralnej stabilizacji.
Z tej stabilizacji wybija nas Franciszek i musimy się z jego słowami zmagać, jak z głośnym wyrzutem, który może nas przynajmniej ustrzec przed tym, żebyśmy przestali wojnę zagłaskiwać i usprawiedliwiać się w niej i żeby do końca pozostała w nas raną, która nigdy nie powinna się wydarzyć.
Dlatego wierzę, że papież jest profetyczny, bo kreśli ideał, którego potrzebujemy, horyzont moralny, w którym się poruszamy, cel, do którego zmierzamy – nawet jeśli dziś jeszcze bardziej odległy niż kiedyś. Ostatecznie bowiem taka jest natura autentycznego proroctwa. Ono nigdy nie zamyka się w tym, co tu i teraz i nie opracowuje tego, co chcielibyśmy usłyszeć. Proroctwo to udręka – zarówno dla tych, którzy go słuchają, jak i dla tego, który je wypowiada. Ale jest to udręka błogosławiona.
Ślepota jasnowidząca
Czym dręczy mnie papieskie proroctwo? Tym, że jest dla mnie wyrzutem, bo nie poprzestaje na ukojeniu dylematów mojej egzystencji, ale wskazuje mi „skąd i dokąd” mojej transcendencji; że jest bardziej ewangeliczne niż to, co czynię dziś w moim życiu w zgodzie z literą Ewangelii.
Wierzę, że jesteśmy w takim momencie dziejów, w którym kruszą się od wieków sprawdzone narracje. Wierzę, że na gruzach tego, co się rozpada, prawda Ewangelii jaśnieje jeszcze silniejszym światłem, ale trzeba to światło podjąć – trzeba o nim prorokować.
Wierzę, że właśnie to świat musi usłyszeć dziś z ust papieża – słowa wzywające do pokuty, nawrócenia i przebaczenia, słowa bliskości z ofiarami i współcierpienia z nimi, a nie retorykę walki i anatemy; słowa układające się w sylwetkę i twarz ojca Gabriela z „Misji” zabijanego wraz z ofiarami. Wierzę że te słowa są najbardziej prorocze i przemawiają najmocniej swoją czystością, bezbronnością, naiwnością.
Ale przecież – powie ktoś – to utopijna i ślepa miłość. Owszem, odpowiem słowami Emmanuela Mouniera: ta miłość jest ślepa. Ale jest to ślepota jasnowidząca.
*
Franciszek wobec wojny Rosji z Ukrainą. Komentarze na Więź.pl
Zbigniew Nosowski: Gdy prorok staje się dyplomatą. Papież wobec rosyjskiej wojny
Sebastian Duda: Czego nie wolno prorokowi. Milczenie papieża w sprawie Rosji to dowód zapaści katolicyzmu
Michał Jerzy Rzeczycki: To, co robi Watykan wobec inwazji Rosji na Ukrainę, jest po prostu złe
Paweł Stachowiak: Skąd ta powściągliwość Watykanu wobec rosyjskiej agresji? W imię mniemanego „większego dobra”?
Tomasz P. Terlikowski: Dlaczego papież milczy? Dyplomacja jest ważniejsza od Ewangelii?
Ciekawe ujęcie nawiązujące napewno do artykułów Dudy, ale czy czasem nie zbyt na nich skupione? Skąd przekonanie, że wskazanie odpowiedzialnego za napaść jest jednoznaczne z poparciem „wojny sprawiedliwej”? Ja takiej oczywistości nie widzę.
Pytanie o moralne prawo jednych do militarnej obrony nie ma związku z pytaniem o moralne prawo atakujących do napaści. To drugie jest oczywistą zbrodnią. Można nazwać napaść złem i potępić, będąc zarówno tym co łączy się w walce z ofiarą, jaki i tym, który z troską wychodzi z Sakramentem. Bo wyjście naprzeciw czasem wymaga też twardych słów tak jak kochający ojciec czasem mówi synowi karcące słowa z miłości.
Dziękuję
Gdyby Franciszek mówił wyraźnie – jego słowa byłyby czytelne też i dla niewierzących.
Byłyby znakiem Ewangelii.
A tak, są trudne do przełknięcia nawet dla niektórych wierzących. Trzeba mniej więcej tak się słownie nagimnastykować, jak autor, by coś z tej postawy Franciszka obronić. Tylko po co?
Znów powtarza się schemat, że przywódca Kościoła jest gotów poświęcić życie,
by głoszona była jakaś wersja Ewangelii. Oczywiście nie swoje życie.
Prawda jest prosta. Franciszkowi zależy na kontaktach z Cyrylem.
Rzecz jasna, jest poruszony wojną. I próbuje coś powiedzieć, aby nie milczeć.
Ale mam wrażenie, że cały czas się na kogoś ogląda.
Czy mu wolno, czy to, co powiedział to okej. Zachowawcze.
Kiedy indziej nie miał problemu, by ostrzej nazywać rzeczy po imieniu
i nie była to masakra ludności, a budowanie np. muru na granicy z Meksykiem
„ Ten człowiek nie jest chrześcijaninem” to były słowa o Trumpie. Da się ? Tak.
Bo można krytykować Zachód, i niczym to nie grozi,
ale krytykowanie i stawianie się Rosji i jej wizji – to inna rzeczywistość.
I każdy z nas też już to sobie przypomniał.
No nie! Autorowi pomylił się czas i miejsce. Gdyby Franciszek to zbiorcze orędzie o pokoju i wojnie, o spustoszeniach jakie czyni w ludziach nawet sprawiedliwa obrona, wygłosił w normalnych czasach to gorąco popieram i widzę ewangeliczną głębię. Ktoś powie, że czasy nigdy nie są normalne. To prawda, po grzechu pierworodnym nic nie jest już normalne i nigdy nie będzie. Jezus odkupił ten grzech, ale jego konsekwencje pozostały. Udawanie, że można to zmienić w idealny sposób jest zwyczajną naiwnością, albo niezrozumieniem świata. Jasne, trzeba czynić wszystko, aby ten świat zmieniać na lepsze, ale trzeba się pogodzić, a właściwie przyjąć do wiadomości, że nasze możliwości są ograniczone. Nie można na tych ograniczonych możliwościach budować od nowa idealnego świata bez wojen i zła. Można oczywiście „pojedynkować się” na cytaty z Ewangelii i każda opcja znajdzie coś dla siebie, ale to sam Franciszek przyznał jak wielkie znaczenie ma głos ludu Bożego. Ten jednoznacznie stwierdza po czyjej stronie jest zło, morderstwa i iście diabelskie kłamstwo. Można się zgodzić, że wszyscy jesteśmy winni wojnom, że wszyscy jesteśmy biedakami, także żołnierze rosyjscy, czyli patrz konsekwencje grzechu pierworodnego, ale mówienie tego bestialsko mordowanym niewinnym ludziom, jest jednak przekroczeniem granicy nieprzekraczalnej. Patriarcha Moskwy nie jest żadnym duchownym z którym można prowadzić takie czy inne rozmowy. Jest duchowym wsparciem dla popełniających zbrodnie i jedyne co powinien robić Franciszek, to wołać aby się on opamiętał, aby się nawrócił i to jest rola proroka, rola o której czytamy na kartach Pisma Św.
Wojny zawsze będą, ale to nie wszystko – powiedział Zbawiciel. Boleję z każdym, kogo ta straszna wojna rujnuje. Mówię do tych szczególnie, którzy wyraźnie mówili tu że chca usłyszeć, aby papież Franciszek obciążył za to Putina wobec całego świata. Nie ma takiej potrzeby, bo cały świat to wie od samego Putina. A papież powiedział, że wszyscy temu jesteśmy winni. Czy skłamał, albo odwrócił uwagę od Putina? Czy to chcieliście usłyszeć? A to jest właśnie cała prawda. Dlaczego Chrystus powiedział, że wojny to jeszcze nie wszystko. Na razie zdążyliśmy się przekonać (niestety nie wszyscy), że wojny niczego nie załatwiają; problemów nie rozwiązują. Ale gdzieś tam nadzieja jest jakaś, że jednak nie wszystko niszczą, skoro „wojny to nie wszystko”. Bardzo bolesną są lekcją, ale może właśnie w tym uprzytomnieniu, że wszyscy jesteśmy winni – jest ta reszta, ta nadzieja która dopełnia wszystko. Nie możemy – widać – pozwalać sobie nawet na najmniejsze zło.
Wbrew krytykom można bronić domyślnych intencji papieża, ale nie da się bronić sposobu ich przełożenia na publiczne wypowiedzi i działania (spotkanie z Cyrylem błogosławiącym najeźdźców) lub ich braku. To, że Autor słabości postawy papieskiej nie chce zobaczyć świadczyć może o tym, że jest obrońcą „z urzędu” i broniłby każdej papieskiej linii. Papież nie może realizować jakoby ukrytej strategii wprowadzając wiernych w zamęt i dając powód do urągania Kościołowi, np. w mediach typu Gazeta Wyborcza czy TVN.
Wcale nie chodzi o to, żeby papież wygłaszał tyrady przeciw Putinowi, czy zagrzewał Ukraińców do walki. Zupełnie wystarczy suche stwierdzenie faktów. Tego brakuje.
Nawet suche stwierdzenie faktów to byłoby wiele. Wystarczyłoby coś w rodzaju „Modlę się o nawrócenie Rosji na drogę pokoju”. I tyle.
A do osoby wyżej. Nie, nie jesteśmy w większości odpowiedzialni za wojnę na Ukrainie. Jesteśmy odpowiedzialni za to za co jesteśmy, za to jak traktujemy bliskich, za to jak żyjemy. Jak będziemy źle lokować poczucie winy to nie nawrócimy się tylko popadniemy w religijną egzaltację.
Jest takie określenie „Odwracać kota ogonem”. Idealnie pasuje do tego tekstu. Sty, mimo najszczerszych chęci, logika w tym tekście idzie się…
Jak można pisać zdania typu „Niestety, nawet sprawiedliwa wojna jest niesprawiedliwa. Niesprawiedliwe jest to, że ona w ogóle musi się wydarzyć.” i nawet się nie zająknąć? Przecież to jest absurdalne. To tak jakby powiedzieć: białe jest białe, ale w sumie to jest czarne.
W sumie wszystko oprócz akapitu „Dyplomata czy prorok” to odwracanie kota ogonem. Dopiero tutaj Autor mimochodem przyznaje, że może chodzi o politykę. Ale potem wracamy do dywagacji, co jest bardziej „prorockie”, chociaż nie bardzo wiadomo, co w ogóle ten termin dla Autora znaczy. A przechodzimy dlatego, że broń Panie Boże, jeszcze by się okazało, że działania Papieża mogą podlegać ocenie. Podobnie jak działania Putina, którego wcale nie trzeba osądzać. Osądzać trzeba czyny.
Dorastałem w czasach gdy dzieci wychowywało „podwórko”, a pozycje w grupie ustalała siła pięści. W klasie mieliśmy Grubego. Jak na swój wiek był z niego kawał chłopa, dość spasły jak na owe czasy. Wszystkich zastraszał i terroryzował. Ustalał kto z kim ma się bić, tak dobierał i manipulował towarzystwem, kto się mu sprzeciwił tego lał. Dorośli nie ingerowali w nasze zabawy i układy, nawet nieraz kibicowali takim ustawkom. Nie wychowywałem się w patologii, takie wtedy były standardy. Jako dziecko byłem niepozorny i na wszelki wypadek schodziłem mu z drogi. Ignorowałem szturchańce, popychania i drwiny. Kolegowałem się z takim samym jak ja zdechlakiem. Gruby postanowił nas skonfrontować i zarządził ustawę. Odmówiliśmy walki, zaczął nas szturchać i grozić, jego kolesie utworzyli krąg, gotowi na nas skoczyć. Nie wiem jak do tego doszło, trochę przypadkiem, chcąc go odepchnąć, przywaliłem mu zdrowo w nos, polała się krew, koleś upadł zamroczony, kółko jego przydupasów się rozpierzchło. , Myślałem, że będzie się mścił, ale wspomnienie spuchniętego nosa przez tydzień, wybitego zęba, ostudziło zapędy, miałem wreszcie spokój. To jest prawdziwe życie, nie owe wydumane w tekście rozważania. Mam wnuczkę, niespełna trzy lata, kiedy się czuje zakłopotana, niepewna, zakrywa rączkami oczy i „znika”. Jej o dwa lata starszy brat, już tak nie robi wie, że to nie działa. Na starość ludzie dziecinnieją, przerabiałem to i nadal przerabiam z pokoleniem moich rodziców, do których Franciszek należy.
Ostpolitik. Wreszcie ją zrozumiałam. Tak wygląda. Obrzydliwie.
Janowi XXIII Chruszczow też dziękował za powściągliwość. Kiedy budował mur w Berlinie.
Kto by pomyślał … https://www.rp.pl/swiat/art5900641-sobor-watykanski-ii-w-cieniu-kremla
„Krótko po rozpoczęciu blokady Berlina i budowy muru berlińskiego, 10 września 1961 r., papież – bez wskazywania winnych – wygłosił orędzie radiowe wzywające obie strony konfliktu do rokowań pokojowych, a wierzących do modłów „za trwały, owocny i pogodny pokój”. Po raz pierwszy w historii Związku Sowieckiego biskupa Rzymu pochwalił publicznie sekretarz generalny KPZS Nikita Chruszczow.”
Teraz chwali Cyryl.
Jan Paweł II akurat w tym temacie – ZSRR – nie miał złudzeń. I dlatego był zamach.
A z Franciszka żaden prorok.
……………..
Jako podsumowanie – tak ze szkoły zapamiętane – ale to wraca … oprócz „jedzie mi tu Jaruzelski na wrotkach” i „chcesz cukierka idź do Gierka Gierek ma to ci da „ takie jedno kluczowe
„Musi to na Rusi, a w Polsce jak kto chce” – i oby dalej było.
Jan Paweł II też nie nazywał po imieniu agresorow oraz odpowiedzialnych za zbrodbnie na cywilach w czasie konfliktów na Bałkanach i w Rwandzie.
Dalej wygląda to obrzydliwie. Warto to zmienić. 28 lat mija od ludobójstwa Rwandy. 'Czasem w kwietniu” taki film. Nazywajmy rzeczy po imieniu. Pomaga. W zakonie też, mam nadzieję.
Chciałam napisać, że w kwestii relacji z ZSRR i Kremla, dzięki doświadczeniu komunizmu – papież Jan Paweł II nie miał złudzeń i działał konkretnie. Inaczej niż poprzednicy i – jak teraz widzimy – następcy. Co do innych wojen niestety oraz pedofilii, korupcji i różnych skandali działał w duchu Watykanu. Niestety.
Chciałam się odnieść do tego co pani Joanna Krzeczkowska pisze o „nie stawianiu murów” i krytyce Trumpa. Zostawiam kwestię polityki wschodniej jako takiej, a odnoszę się do „idei” pontyfikatu. Właśnie w tej krytyce Trumpa widać myśl Papieża. Trump nie jest agresorem, a tym który powiedzmy odcina się od biedy i cierpienia. Dlatego Papież twierdzi, że nie może nazywać się chrześcijaninem. Myśl pontyfikatu widzałabym więc tę: chrześcijanin to człowiek, który współcierpi, jest tam gdzie cierpienie, wspiera. Jak brat Albert. No i takie proroctwo jest piękne… dopóki nie okazuje się, że nie da się na tym poprzestać w byciu chrześcijaninem. Owszem brat Albert odniósł sukces kosztem swojego zdrowia, ale bycie z cierpiącym nie jest jedynym zadaniem. Wspomniałam, że grzesznych napominać to uczynek miłosierdzia. Oczywiście zależy jak to się robi, ale nie wskazanie winnego jest też trzymaniem go w złudzeniu. Putin wie co robi, ale przeciętny Rosjanin może uwierzyć w kłamstwa Cerkwii o sprawiedliwej wojnie. Powiedzieć krytykę to czasem jak złapać za rękę przed zrobieniem pomyłki. Dużo napisano tu o tym czy Franciszek jest czy nie prorokiem? Czy musi nim być? Czemu tak usilnie jako proroka chcemy go widzieć? Nie wystarczy papież? Moim zdaniem strategia jaką przyjął jest niedostateczna, ale zauważam też, że z upływem dni jego postępowanie się zmienia. Może być więc jest też tak, że z każdym krokiem będzie bardziej dosadny?
Papiez dobrze motywowalby na treningach gimnastycznych. Ci, ktorzy probuja go tlumaczyc niezle sie musza nagimnastykowac i napocic.