Jeżeli nie zdekarbonizujemy świata na czas, druga połowa tego stulecia może się stać areną ciągłych aberracji pogodowych, fal migracji klimatycznych, załamań rolnictwa, upadku systemów ubezpieczeń, nowych form militaryzmu, a nawet barbaryzmu – mówi prof. Ewa Bińczyk.
Dominika Tworek: Co inwazja Rosji w Ukrainie mówi nam w kontekście kryzysu klimatycznego?
Prof. Ewa Bińczyk: Wojna w Ukrainie to haniebna kompromitacja putinowskiego systemu paliw kopalnych i nierówności. Rosja to nie tylko trzeci największy wydobywca ropy (po Arabii Saudyjskiej i Stanach Zjednoczonych) czy gazu, ale także najbardziej nierówna spośród największych gospodarek świata. W 2020 roku 10 procent najbogatszych Rosjan posiadało 87 procent bogactwa tego kraju.
Tzw. klątwa surowcowa w reżimach takich jak rosyjski polega na tym, że władza i oligarchowie mogą cieszyć się zyskami w społeczeństwie całkowicie pozbawionym swobód obywatelskich. Mam jednak wielką nadzieję, że absurdalna agresja Putina okaże się społecznym i kulturowym punktem przełomowym: przyspieszenia dekarbonizacji w Europie, dalszej moralnej kompromitacji oligarchów i nierówności, wzmocnienia wartości troski i mitu fundującego solidarność Europy.
W styczniu tego roku Polacy otrzymali właśnie rachunki, które będą musieli przełknąć i zapłacić, także za dekady politycznego wypierania problemu klimatu i chowania głowy w piasek
Życzliwość dla uchodźców, decyzje licznych korporacji, które wychodzą z rynku rosyjskiego rezygnując z imperatywu zysku i globalne poparcie dla sankcji mogą okazać się zwrotami kulturowymi, które pozwolą na budowę innej rzeczywistości.
A co powiedziałaby pani osobie, która nie wierzy w kryzys klimatyczny?
– Do sztucznego wykreowania kontrowersji, których nigdy nie było po stronie klimatologii, przyczyniły się media. Dziennikarze, zgodnie z etyczną normą, która nakazuje im, by przedstawiać zawsze dwie strony konfliktu, oddawali połowę medialnej przestrzeni denialistom klimatycznym. I to był błąd, bo w obszarze nauki koncepcje alternatywne to zaledwie ok. 3 procent i właśnie tyle miejsca powinny otrzymać one w mediach.
Liczne prowadzone w ostatnich latach badania, o których piszą m.in. Matthew J. Hornsey i Kelly S. Fielding z Uniwersytetu w Queensland w Australii pokazują, że wobec osób sceptycznych bardzo dobrze sprawdza się komunikat dotyczący konsensusu w klimatologii. Bo ponad 97 procent tekstów opublikowanych w renomowanych czasopismach naukowych mówi o tym, że zmiany klimatyczne zachodzą i są wywołane przez działalność człowieka. Rzadko kiedy w historii nauki mieliśmy do czynienia z tak dobrze ugruntowaną wiedzą na jakiś temat.
Skuteczną techniką omawianą przez Hornseya i Fielding jest też proste uodparnianie obywatelek i obywateli na dezinformację. Należy pokazywać nieprzekonanym triki, jakie stosują wielkie koncerny, aby konstruować wrażenie kontrowersji wobec zmiany klimatycznej. Metody te opisuję w swojej książce w rozdziale „Retoryka dezinformacji”, a ostatnio pokazuje je szczegółowo Michael E. Mann w książce „Nowa wojna klimatyczna”.
Obecnie – dzięki temu, że wreszcie do opinii publicznej przedostały się fakty dotyczące powagi zagrożenia środowiskowego i klimatycznego – klasyczny denializm bardzo mocno się przepoczwarzył, w zasadzie odszedł w zapomnienie. Ale mamy do czynienia z nową formą negacjonizmu, jaką jest fatalizm klimatyczny (czyli przekonanie, że jest już za późno, aby uratować ludzkość przed katastrofą). Jak podkreśla Mann, fataliści stanowią obecnie 26 procent badanych w USA, podczas gdy klasyczny negacjonizm przejawia już tylko kilka procent społeczeństwa. Jako pretekst do bezczynności w sprawie klimatu, fatalizm zdecydowanie przebija dziś negacjonizm.
Czy używanie przez media tak pejoratywnych określeń jak np. katastrofa klimatyczna czy apokalipsa ekologiczna, to dobry pomysł, by dotrzeć z przekazem o zmianach klimatu do przeciętnego Kowalskiego? Czy tak ostry dyskurs nie doprowadza tylko do większej polaryzacji – i tak już bardzo podzielonego społeczeństwa – także w tym temacie?
– Na podstawie badań wiemy dziś, że niepokój i lęk motywują lepiej niż optymizm. Optymistyczne dane o tym, że mamy postęp w odnawialnych źródłach energii czy redukcji gazów cieplarnianych sprawiają, że ludzie pozostawiają sprawy własnemu biegowi. Na motywacje prośrodowiskowe najlepiej działa realistyczne pokazywanie powagi sytuacji. Nie chodzi o popadanie w ton przerysowanego apokaliptyzmu, ale o przedstawienie faktów.
Jeżeli naukowcy mówią o tym, że o ile się nie zmienimy to za 30 lat w ocenach będzie więcej plastiku niż ryb, to jest to fakt wynikający z modeli naukowych. A najlepiej do tych danych podać konstruktywne sposoby myślenia o tym, jak przeciwdziałać katastrofie. Europa wprowadza polityki proklimatyczne – mamy Europejski Zielony Ład. Narody Zjednoczone podpisały paryskie porozumienie klimatyczne. To nie jest tak, że w zupełnej bierności czekamy na wymarcie.
Zauważam pewien dysonans w przekazie. Z jednej strony słyszymy, że to my, konsumenci, mamy podejmować działania, aby ten kryzys łagodzić. Zrezygnować z plastiku, lotów samolotem, jedzenia mięsa itd. Sama widzę, ile energii kosztuje mnie codzienne rozmyślanie nad tym, czy aby na pewno dobrze posegregowałam śmieci, albo jak duży ślad węglowy wygenerowałam kupując awokado. Po drugiej stronie są rządzący i wielkie korporacje uprawiające greenwashing, które zdają się nie brać tej sprawy tak poważnie jak ja. Kto powinien czuć się odpowiedzialny za przyszłość naszej planety?
– Zdecydowanie potrzebujemy zmian systemowych, a spychanie odpowiedzialności na jednostki to według Manna kolejny trik wielkich koncernów paliwowych i motoryzacyjnych, który miał osłabić nasze działania na rzecz systemowych regulacji – takich jak podatki paliwowe, odejście od subwencji dla przemysłu paliw kopalnych czy poważne reformy gospodarcze. Wielkie koncerny paliwowe (na przykład BP) popularyzowały internetowe osobiste kalkulatory węglowe, po to, żeby obywatel miał poczucie winy w związku z własnym śladem węglowym, a tym samym myślał o problemie klimatu w kategoriach jednostkowych.
Nie chcę deprecjonować wagi jednostkowych, proklimatycznych decyzji konsumenckich, które dają przykład innym i sprawiają, że czujemy się bardziej sprawczy, ale w obecnej sytuacji – nie tędy droga. Musimy naciskać na rządzących, aby przeprowadzili dekarbonizację naszego świata. Zawsze podkreślam, jak dobrą decyzją życiową jest wejście w aktywizm. W Polsce mamy około 6 procent obywateli, którzy są aktywistkami i aktywistami. A literatura, dotycząca szczęścia (rozumianego jako długotrwały dobrostan obywateli) wyraźnie pokazuje, że działania na rzecz tego, co uważamy za sensowne, bardzo mocno stabilizują nas psychicznie, motywują i tworzą wokół tego bardzo trwałe więzi. Czyli są receptą na szczęście w życiu.
Aktywiści ekologiczni wciąż podsumowują działania polityków „zbyt mało, zbyt późno”. Pani pokłada jednak nadzieję w Europejskim Zielonym Ładzie, który zakłada neutralność klimatyczną do 2050 roku.
– Europejski Zielony Ład zakłada mnóstwo kroków w bardzo dobrą stronę. Cieszy mnie, że w tych projektach wprowadzono dużo pojęć ze słownika ekonomii ekologicznej i cyrkularnej. Uważam, że potrzebujemy właśnie nowych terminów i nowego „zdrowego rozsądku” do myślenia o tym, jak gospodarujemy na Ziemi. Chodzi o to, żeby nie być tak zasobożernymi i paliwożernymi, pozwolić przyrodzie się zregenerować, iść w stronę pewnej harmonii, a nie patrzenia na świat jedynie przez pryzmat krótkoterminowych zysków gospodarczych. I to jest właśnie unijnym celem.
Jakie pomysły w ramach tej koncepcji pozwolą nam opanować kryzys klimatyczny?
– Między innymi piętnowanie wspomnianego przez panią greenwashingu. Firmy i projekty inwestycyjne będą rozliczane z tego, jaki rzeczywiście jest ich ślad klimatyczny, co realnego robią dla klimatu. Nie będą mogły już mamić nas reklamami, w których same siebie interpretują jako ekologiczne. Bo w tej chwili mamy do czynienia z sytuacją, w której biznes sam audytuje się jako zrównoważony. W efekcie McDonald’s mówi nam, że oferuje „podróż do zrównoważonego hamburgera”.
Unia Europejska będzie walczyła także ze zjawiskiem „planowanej przestarzałości”, będącym kwintesencją irracjonalności późnego kapitalizmu. Chodzi o tworzenie przez firmy produktów, które mają szybko się zepsuć, żebyśmy musieli kupić nowe. Europejski Zielony Ład wprowadzi regulacje, które sprawią, że nasz sprzęt AGD i cyfrowy będzie miał wydłużone gwarancje, powstaną obowiązkowe punkty napraw elektroniki. W unijne projekty wpisane są ideały ekonomii cyrkularnej.
Będziemy też pionierem wprowadzenia mechanizmu „dostosowania cen na granicach” Unii. Chodzi o opłaty uiszczane na unijnych granicach, które wyrównają ceny produktów przybywających do nas z krajów nie stosujących jeszcze opłat za emisje gazów cieplarnianych. Nie będzie już możliwe, żeby produkować coś taniej, niszcząc środowisko i sprzedać to w Unii bez wliczenia w to środowiskowych kosztów.
Czy zmiany Zielonego Ładu nie uderzą w najbiedniejszych część naszego społeczeństwa? Jeżeli będziemy zmuszeni, żeby zapłacić klika razy więcej, na przykład za pralkę, która będzie wyprodukowana w Polsce, a nie tanią siłą roboczą w Chinach, to może się okazać, że najbiedniejszą część społeczeństwa po prostu nie będzie na tę pralkę stać.
– Proklimatyczne polityki przyszłości mają sens tylko wtedy, jeżeli zostaną przeprowadzone z troską o najsłabszych. Inaczej nie spotkają się z akceptacją. Dlatego celem programów Europejskiego Zielonego Ładu jest walka z ubóstwem energetycznym i reforma podatkowa polegająca na przesunięciu podatków z płac na zanieczyszczanie środowiska. Bo zwykły obywatel nie powinien być głównym i jedynym płatnikiem tych wielkich zmian.
Badacze ekonomii ekologicznej tacy jak Giorgios Kallis czy Jason Hickel wprost piszą o tym, że program dekarbonizacji gospodarek wymaga znaczącej redystrybucji bogactwa. Można to zrobić na przykład poprzez dywidendy dla zwykłych obywateli z podatków paliwowych albo rozwiązania w rodzaju „energetycznego 500 plus”. A korzyści z eliminacji paliw kopalnych w miksie energetycznym to także koniec smogu, poprawa zdrowia, oszczędności dla systemu zdrowia czy nowe miejsca pracy.
W zasięgu kompetencji polskich firm jak najbardziej leży produkcja energii ze źródeł odnawialnych, wprowadzanie energooszczędnych metod w budownictwie, czy transformacja transportu na publiczny. To mógłby być wielki skok, ale wcześniej politycy musieliby odstąpić od służalczej postawy wobec sektora węglowego i paliwowego.
Niestety jak na razie w obronie interesów tzw. zwykłego człowieka (o które przecież także chodzi w kontekście zielonych ładów) najgłośniej krzyczą w Polsce środowiska polityczne niechętne dekarbonizacji. Podkreśla się, że za zmiany znowu zapłacą najsłabsi. I może się tak właśnie stać, jeśli podatki nie będą nałożone u źródła – w ten sposób, by ci, którzy niebotycznie bogacą się na wydobyciu surowców, podzielili się zyskami z najuboższymi. W styczniu tego roku Polacy otrzymali właśnie rachunki, które będą musieli przełknąć i zapłacić, także za dekady politycznego wypierania problemu klimatu i chowania głowy w piasek.
W kryzys wpisuje się hasło niesprawiedliwości klimatycznej. Po pierwsze, efekty ocieplenia klimatu odczują dużo bardziej nasze dzieci, niż rodzice czy my sami. Po drugie, mamy kontrast między bogatym Zachodem, a biedniejszym południem globu. Jak możemy sobie radzić z myślą o tych nierównościach?
– XXI wiek definiuje się jako epokę niestabilności, pełną wyzwań, w której kluczowa jest potrzeba solidarności. Dlatego musimy bardzo mocno odwrócić logikę naszego myślenia o gospodarce. Kraje muszą współpracować. Priorytetem nie może być przerabianie coraz większej ilości zasobów, produkowanie i ich wyrzucanie. Musimy zamknąć ten cykl. To będzie kosztowne, ale stawką w grze jest życie, jakie znamy na naszej planecie. Jeżeli nie zdekarbonizujemy świata na czas, to – jak twierdzą eksperci – druga połowa tego stulecia może się stać areną ciągłych aberracji pogodowych, fal migracji klimatycznych, załamań rolnictwa, upadku systemów ubezpieczeń, nowych form militaryzmu, a nawet barbaryzmu.
Niezwykle pouczająca jest w tym kontekście pandemia COVID-19. Unaoczniła, że społeczeństwa potrzebują sprawnych sektorów opieki. Bo gdy atakowały nas kolejne fale koronawirusa, wcale nie zwracaliśmy się do firm czy wolnego rynku, a do państwa. Obecnie wyczuwalny jest klimat odwrotu od zachwytu wolnym rynkiem. Musimy myśleć o świecie w kategoriach sprawnej opieki zdrowotnej, zadbać o dobrobyt osób, które wykonują prace społecznie niezbędne i na poważnie pomyśleć o zreformowaniu systemów podatkowych w celu redystrybucji bogactwa.
W przyszłości będziemy mierzyć się z problemem uchodźstwa klimatycznego. Polska Akcja Humanitarna szacuje, że do 2050 r. nawet miliard osób na świecie może być zmuszonych do migracji. Obserwując kryzys na polsko-białoruskiej granicy ciężko sobie wyobrazić, że będziemy witać tych ludzi chlebem i solą.
– Dlatego uważam, że potrzebujemy ponadnarodowej polityki dotyczącej imigrantów. Z poziomu meta, czyli Unii Europejskiej, która powinna wypracować spójne działania dotyczące swoich granic, relokacji uchodźców i zapewniania im przyszłości. Nie jesteśmy gotowi na to, żeby sobie z tym problemem poradzić. Status uchodźcy klimatycznego nie istnieje, to dopiero postulat.
O skali problemu klimatycznego może świadczyć fakt, że od kilku dekad, kiedy w sferze publicznej królował jeszcze denializm, Pentagon tworzył już rozbudowane raporty, traktując sprawę śmiertelnie poważnie, rozważając przede wszystkim kontrolę granic. Fenomenalna książka „Nature is a Battlefield” Razmiga Keucheyana pokazuje, że dwa niezwykle sprawcze sektory, militarny i finansowy, już od lat wypracowują własne sposoby „adaptacji” do destabilizacji klimatu. Niestety, w ich wypadku chodzi o militaryzację i zbijanie zysków na katastroficznych obligacjach pogodowych. Nadszedł czas, by we właściwy sposób zaczęło reagować całe społeczeństwo.
Prof. Ewa Bińczyk – filozofka nauki z Instytutu Filozofii Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu, autorka książki „Epoka człowieka. Retoryka i marazm antropocenu”
Przeczytaj także: Dlaczego powinniśmy tęsknić za błotem?
Alez artykuł nieprawdziwy! Zielony ład to mrzonka! Polska nie miała mozliwosci przez ponad 40 lat komunizmu aby teraz miec gospodarkę opartą na innych paliwach niż węgiel! Za Gierka kopalnie wegla miały bardzo dobre czasy! Jak mielismy nasza gospodarkę oprzec na innym paliwie niz węgiel skoro Polska była za żelazną kurtyną? I te podwyzki cen w rachunkach szanowna Pani autor to nie wina rządu czy gospodarki a Putina mordercy, oraz Niemiec i Francji! To te kraje ciągnęly gaz z Rosji ! Nord stream 1 i2! Zadnej dywersyfikacji nie prowadzily! To przez uzaleznienie częsci wiekszej Europy od gazu z Rosji mamy wieksze rachunki! Bo Putin Europę od siebie uzaleznił! I zacząl tym grać! Podwyzszac ceny gazu jednoczesnie opróżniając zbiorniki gazu w Niemczech, ktore należą do Gazpromu! I stąd mamy tą wojnę na Ukrainie, poniewaz to Niemcy opłacały i nadal płacą Putinowi za gaz! Nie chcąc nic zmienić! Z gazem do Niemiec płynie krew Ukrainy! Kryzys na granicy polsko bialoruskiej jest sztucznie wywołany przez Łukaszenkę , szanowna Pani autor! To on zwiózł niby migrantów samolotami na Białorus i to wszystko było i jest powiazane z wojną na Ukrainie! Ale Pani udaje ze tego nie widzi! Artykuł jak na zamówienie Putina! Teraz gdy trwa wojna!