A gdybyśmy tak raz porzucili pokusę utożsamiania się z synami z przypowieści o synu marnotrawnym, a zapytali o własną gotowość przyjęcia roli Miłosiernego Ojca? Jaka byłaby nasza odpowiedź i odpowiedzialność?
Poruszeni historią syna marnotrawnego artyści najczęściej przedstawiali go w scenie powrotu w rodzinne progi oraz powitania przez ojca. Najsilniej utkwił w naszej pamięci obraz Rembrandta, na którym starzec przytula skruszonego obdartusa z gołymi piętami. Jest też wiele malowideł biesiadnych przedstawiających młodzieńca używającego życia, kiedy jeszcze jego kiesa była pełna.
Mnie zaintrygował dziwny, enigmatyczny obraz Hieronima Boscha ukazujący moment kulminacyjny akcji – chwilę zawrócenia buntownika z nieudanej wyprawy do domu. Ta dramatyczna wizja przypowieści jest wyjątkowa pośród artystycznych narracji o synu i ojcu oraz zawodzie i przebaczeniu. Nie wiemy zresztą na pewno, czy tajemniczy niderlandzki malarz zamierzał pięćset lat temu zadać swym dziełem współczesnym sobie moralizatorski rebus związany z Ewangelią. A może chciał pokazać los każdego z nas w momencie wahania na rozstaju życiowych dróg?
Panika, lęk przed niepewną przyszłością, rozchwianie bezpiecznego ładu – czy nie są to również doświadczenia dzisiejszych uchodźców? A poniekąd także i nas – wędrujących przez krainy płynnej rzeczywistości
Jeszcze inaczej można spojrzeć na obraz Boscha, podpisywany niekiedy tytułem „Wędrowiec”, w perspektywie współczesnych doświadczeń związanych z uchodźcami i migrantami. Niektórzy dostrzegali w tym malowidle tragiczne spustoszenie psychiki człowieka spowodowane okropnościami wojny. Warto potraktować to tajemnicze dzieło jak zwierciadło, dające szansę na zobaczenie samego siebie. Taki był chyba zamysł autora – forma tonda[1] oprawionego jak domowe lustro.
Dobra nowina bez happy endu?
Na środku okrągłego obrazu widzimy mężczyznę z koszem na plecach, w zniszczonych łachmanach i w dwóch różnych butach. To pierwsze znaki zagubienia. Po lewej stronie, gdzie zazwyczaj umieszcza się zło, jest karczma. Budynek chyli się ku upadkowi, ma dziurawy dach i zepsute okiennice. Oberża z flagą gęsi, podejrzanymi typami na progu i w oknach symbolizuje miejsce grzechu. Wędrowiec oddala się, ale patrzy na nią przez ramię. To zrujnowany dom rozpusty, obok którego jeden z bywalców oddaje mocz, zły pies szczeka a na podwórzu widać świnie. Jest ich siedem – tyle ile grzechów głównych. Może to im właśnie głodny syn marnotrawny miał chęć wyjeść strąki z koryta?
Na szczycie karczmy widać perwersyjnie odwrócony dnem do góry dzban i beczkę bez korka stojącą przy progu. Wszystko już z niej wypito! Rozedrgany wędrowiec oddala się od niechlubnych przygód, ale idzie krokiem niepewnym – a buty nie do pary utrudniają mu zdecydowany marsz.
Po prawej stronie, symbolizującej dobro, czeka na niego brama do innego życia. Przy niej rośnie drzewo z konarami rozwidlonymi w kształcie litery Y. To znak dylematu, konieczności dokonania wyboru. Za bramą widać spokojny, rozległy pejzaż, w dali dom – być może ojcowski. Do tej części obrazu przynależy łagodny wół i droga, sugerujące potencjalną przyszłość bezdomnego. Bohater waha się, ale chyba wybiera drogę w stronę rodzinnego domu, gdzie – jak wiemy z Biblii – stęskniony ojciec przyjmie go z otwartymi ramionami. My to wiemy – wędrowiec nie.
Czy Bosch ma jednak dla oglądających jego dzieło dobrą nowinę z happy endem? Brama jest przecież zamknięta, jak w przypowieści o pannach zaproszonych na wesele. Zamknięta dla głupich, nieroztropnych, leniwych. Wielkie wyzwanie dopisania ciągu dalszego tej alegorycznej sceny czeka każdego z nas – obserwatorów a może protagonistów? Przeszłość jest nędzna, teraźniejszość rozchwiana, a przyszłość?
Widziałem ludzi na krzyżach / którzy nie zbawiali
Ewangeliczna przypowieść i okrągły obraz flamandzkiego mistrza zapładniały też wyobraźnię ludzi pióra. Specyficznie odczytał tę scenę Tadeusz Różewicz w ciemnym wierszu „Syn marnotrawny (z obrazu Hieronima Boscha)” napisanym zaledwie dziesięć lat po wojnie (no właśnie, co znaczy „po wojnie” dziś, gdy znów jest wojna?). Fałszywi zbawcy narodów, władcy dzierżący insygnia zepsucia prowadzą niewinnych ludzi do nieszczęść, rozniecają zbrojne konflikty.
widziałem wojnę
na ziemi i niebie
ludzi na krzyżach
którzy nie zbawiali
berło i jabłko
które zgniło w dłoni
Czy nie słyszymy w tych wersach echa czegoś, co wydawało się nam jeszcze do „wczoraj” w dzisiejszych czasach nierealne? A jednak, reminiscencje poety z okresu totalitarnych agresji, przypominają jako żywo aktualne relacje z ukraińskiej ziemi.
widziałem ziemię
co przez deszcz
łez i krwi
świeciła
trupim światłem
stygnącego ciała
Okropności wojny i ślady przemocy zostawione w ludzkich duszach kierują wędrowca-poetę ku zwątpieniu, rozgoryczeniu. Różewicz dopisuje inne niż to, które znamy, tragiczne zakończenie przypowieści dla uchodźcy, emigranta…
myślałem że moje miejsce
tu na mnie czekało
teraz widzę
nie miałem miejsca
myślałem puste miejsce
po mnie tu zostało
ale życie
jak woda
już je wypełniło
Trauma wywróconego do góry nogami świata nie pozostawia złudzeń. W domu nie czeka ojciec ani żaden z przyjaciół. Owa zrujnowana gospoda z obrazu Boscha to u Różewicza zdewastowany dom ojca. Tak rezonuje w duszy wrażliwej dotknięcie zła – zmienia nawet kanoniczną postać nadziei. Przypowieść o Miłosiernym Ojcu jest po takiej traumie trudna do przyjęcia.
Padam z nóg i czuję ręce na ramionach
Jak niebezpieczne i długotrwałe dla ludzkich dusz mogą być skutki okrucieństwa i przemocy. Ile razy w historii tragiczne pytanie o źródło zła prowadziło do zakwestionowania ojcostwa Stwórcy. Jak wierzyć w dobrego Boga po Holokauście?
Kilku dekad potrzeba było na to, aby rany wspólnej, traumatycznej pamięci zaczęły się zabliźniać. Moje pokolenie, urodzone kilkanaście lat po wojnie, próbowało układać sobie na nowo zrujnowane zaufanie wobec sąsiadów i wszelkich „innych”.
Po lekturze Różewicza przypomniałem sobie song barda Kaczmarskiego. Poetycka wizja przypowieści o synu marnotrawnym w jego pieśni, inspirowanej tym samym obrazem Boscha, pozwala dostrzec szansę odzyskania wewnętrznego ładu i spokoju ducha. Wędrowiec wraca do domu i doznaje ukojenia. Tu, w finale utworu, pojawia się jako odniesienie inne arcydzieło sztuk plastycznych – pełna czułości scena namalowana przez Rembrandta.
Więc chyłkiem powracam do domu o zmroku – jak złodziej.
Jakaś ciepła mnie otacza cisza wokół,
Padam z nóg i czuję ręce na ramionach,
Do nóg czyichś schylam głowę, jak pod topór.
Moje stopy poranione świecą w mroku.
Lecz panika – nie wiem, skąd wiem – jest już dla mnie skończona.
Panika, lęk przed niepewną przyszłością, rozchwianie bezpiecznego ładu – czy nie są to również doświadczenia dzisiejszych uchodźców? A poniekąd także i nas wędrujących przez krainy płynnej rzeczywistości.
Odpowiedź na małoduszność dyżurnych sprawiedliwych
Wróćmy do Ewangelii Łukasza i jego podstawowego przekazu o miłosierdziu, o bezwarunkowej wierze Boga w człowieka. Jezus opowiada przypowieść o Miłującym Ojcu (bo tak ją lepiej nazywać) w kontekście faryzejskiej surowości. Kilka stron wcześniej, Łukaszowa relacja z pierwszego publicznego wystąpienia Jezusa w synagodze przywołuje Jego świadomy wybór z tekstów proroka Izajasza, zapowiadającego rok łaski i przebaczenia. W następnym zdaniu proroctwa jest mowa o pomście Jahwe na wrogach. Ale w tym miejscu Jezus przerywa, fragmentu odwetowego świadomie nie odczytuje. Słuchacze są oburzeni. Jak to, nie pomścić historycznych krzywd?! Nie dociekać dziejowej sprawiedliwości?!
Takie same głosy oburzenia i żądzy czarno-białego wyrównania win pojawiają się na kartach Ewangelii Łukasza tuż przed Jezusową opowieścią o dwóch synach i Ojcu. To jest rewolucyjna wizja Boga, dającego nie według zasług, ale według potrzeb. Jeśli byłby tylko sędzią sprawiedliwym, który za dobro wynagradza a za zło karze, czemu nie wyręczyłby się zwykłym trybunałem odwetowym?
Trzeba przeczytać ten rozdział Ewangelii z całym kontekstem. Jako odpowiedź na małoduszność dyżurnych sprawiedliwych Jezus przedstawia trzy przypowieści: o zgubionej owcy, o zgubionej drachmie i o zgubionym synu. A właściwie są to trzy traktaty o radości odnalezienia. Jest w nich nieracjonalny optymizm, niezasłużona szansa, szaleństwo wychodzenia naprzeciw bez żadnych wstępnych warunków. Zauważmy, Ojciec wychodzi naprzeciw obu synom. Nie tylko pogubionemu anarchiście, egocentrykowi, bezwzględnemu spadkobiercy. On też wychodzi na pole, gdzie nadąsany porządniś czeka i nie chce wejść na ucztę powitalną urządzoną dla zaprzańca. Ojciec nie wie, czy go przekona, czy zdoła otworzyć jego duszę na bezwarunkową wspaniałomyślność.
Szukając swojej roli w tej genialnej przypowieści, najchętniej utożsamiamy się z jednym z braci. Może niektórym bliżej jest do tego porządnego, ułożonego, pełnego respektu dla tradycji i wartości. Inni odnajdują się zapewne na drogach buntu, niezgody na zbyt ciasny porządek własnego środowiska. A gdybyśmy tak raz porzucili pokusę utożsamiania się z synami, a zapytali o własną gotowość przyjęcia roli Miłosiernego Ojca? Jaka byłaby nasza odpowiedź i odpowiedzialność?
Gdyby wędrowiec na rozstaju dróg z obrazu Hieronima Boscha wiedział o uprzedzającej radości powitania w rodzinnym domu, zapewne nie oglądałby się na podupadłą karczmę zostawioną za plecami.
Przeczytaj też: Być jak gorejący krzew
[1] Tondo – z wł. talerz, krąg, w sztuce oznacza obraz lub płaskorzeźbę w kształcie koła.