Potrafimy stać się twórczy i elokwentni, byle skoczyć na jednego, nie stracić żadnej okazji choćby na jedno piwo, jeden kieliszek. Zawsze znajdziemy sposób, by spośród co najmniej dwóch wariantów spędzenia wolnego czasu wybrać ten, który z większym prawdopodobieństwem wiązał się będzie z „koniecznością” wypicia alkoholu.
„Proście, a będzie wam dane; szukajcie, a znajdziecie; kołaczcie, a otworzą wam. Albowiem każdy, kto prosi, otrzymuje; kto szuka, znajduje; a kołaczącemu otworzą“ Mt, 7, 7-8.
Nie sposób rozpocząć inaczej jak od prezentacji kluczowych danych, by, w trosce o czytelnika, nie zaciemniać sytuacji komunikacyjnej.
Halt – Zalecenia, które pomagają alkoholikowi w utrzymaniu abstynencji, często przytaczane w ruchu AA i psychoterapii uzależnień. Skrótowiec „Halt” pochodzi od słów z języka angielskiego: Hungry, Angry, Lonely, Tired, w tłumaczeniu: głodny, gniewny, samotny i zmęczony. Program Halt wychodzi z założenia, że kiedy poziom tych czterech stanów nasila się (too hungry, too angry, too lonely, too tired, pol. zbyt głodny, zbyt rozgniewany, etc…), głód alkoholowy może się uaktywnić lub zostać spotęgowany, a osoba uzależniona łatwiej ulega „przymusowi picia”.
Speleologia – dział geologii, nauka o jaskiniach, odkrywanie i penetrowanie jaskiń traktowane jako sport lub dyscyplina naukowa.
*
Wyżyna Krakowsko-Częstochowska to raj dla uprawiających wspinaczkę skałkową. Trudno poza Tatrami szukać w Polsce innego tak dogodnego pola do ćwiczeń, zatem nie dziwi, że w tym regionie rozpoczynali swoje sportowe kariery najwybitniejsi polscy alpiniści. Najbardziej atrakcyjne są skałki i ostańce, często wykorzystywane przez mniej lub bardziej doświadczonych adeptów wspinaczki.
Nikt nie potrafi kłamać, manipulować i taić swych zbrodni w sposób tak naturalny jak alkoholik
Ta malownicza kraina pozwala odkrywać się jednak nie tylko wzwyż, ale i w głąb. W wapiennym podłożu, które przez miliony lat poddawane było działaniu wody z rozpuszczonym w niej dwutlenkiem węgla, ukształtowało się wiele jaskiń. Na Wyżynie opisano ich już około tysiąca pięciuset, a wciąż odkrywane są nowe. Większość z nich jednak to niewielkie schroniska, jaskiń o długości ponad czterdziestu metrów głębokości jest tutaj około stu pięćdziesięciu. Najgłębsza z nich to Studnisko (78 metrów), zaczynająca się pionowym lejem o głębokości trzydziestu metrów.
Niedaleko od niej leżą Pawłowice, niewielka wieś, licząca kilkuset mieszkańców. To tutaj, przy ulicy Klonowej stoi jednorodzinny dom jasnozielonej barwy, w którym zlokalizowano prywatny ośrodek leczenia alkoholizmu „Halt”. Od niemal dekady prowadzi je małżeństwo w średnim wieku. On, H., przybysz z Wielkopolski, od kilkunastu lat trzeźwy alkoholik, znajduje w ten sposób rozwiązanie, by samemu wytrwać w abstynencji. Grubo po czterdziestce decyduje się skończyć studia psychologiczne, robi kurs terapeutyczny i stawia na nogi całe to przedsięwzięcie. Jak silna musi być jego motywacja do trwania w trzeźwości, jak nieznośny głód alkoholowy towarzyszy mu przez cały ten czas, skoro zagłuszyć może go jedynie realizacja tak szeroko zakrojonego planu?
H. spełniał w Halcie trzy zadania. Po pierwsze, zarządzał placówką, więc pracował w biurze codziennie od 8 do 9 rano i później, pod koniec dnia, od 19 do 21. Odbierał telefony, drukował dokumenty, konsultował przyjęcia i wypisy klientów, rozmawiał z lekarzami współpracującymi z placówką i dziewczynami z obsługi domu. Po drugie, H. był kierowcą, w każdy czwartek starym minivanem zabierał nas na krótką wycieczkę krajoznawczą, a dwa razy w tygodniu na mitingi Anonimowych Alkoholików w pobliskich miejscowościach. Po trzecie wreszcie, prowadził dla nas wykłady profilaktyczne z zakresu wiedzy na temat choroby alkoholowej oraz grupowe zajęcia terapeutyczne, rozmawiał z nami na sesjach indywidualnych i moderował miting AA odbywający się w Halcie tylko dla byłych i aktualnych pacjentów ośrodka oraz ich najbliższych[1].
We wszystkich tych odsłonach uderzały nas jego spokój i opanowanie. […]
Smukła, niebieska L. i grubokościsty, bordowy H. byli jak pejzaż, na tle którego przyszło nam przez trzydzieści dni zdrowieć – uosobienie świadomie niewypowiadanego marzenia o pogodnej codzienności.
*
Halt otoczony jest wysokim ogrodzeniem, na którym nijak nie znajdziemy informacji zdradzających sposób jego codziennego użytkowania. Pozory dyskrecji zatem – trudno wyobrazić sobie, by kilkuset mieszkańców wioski nie miało wiedzy na temat funkcji budynku – zgodnie z podstawowym wymaganiem klientów gwarantowane.
Zresztą, na tym etapie choroby, w której my, alkoholicy zdajemy sobie sprawę, że nadszedł czas, by „odwyk” odwiedzić (nota bene nigdy nie jest to decyzja w pełni samodzielna), mamy w sobie coś z ekshibicjonistów. Jesteśmy niczym gotyckie nastolatki demonstracyjnie autodiagnozujące depresję, pocierające linijką o przeguby żył w czasie nudnych lekcji przyrody lub wieczorem, wtórując falsetowi amerykańskiego milionera, zbyt mocno zaciskające sobie chokery na bladych, upudrowanych szyjach.
Ekshibicjonistami nie jesteśmy oczywiście na pierwszej stacji naszej wódczanej krucjaty. Na tym etapie ukrywamy wstydliwą słabość nie tylko przed najbliższymi, ale i przed sobą samymi. Z początku nieudolni w tworzeniu iluzji, szybko stajemy się jej terminatorami, a później mistrzami. Dojrzały alkoholik to specjalista od kamuflażu i aranżacji sceny. Ileż talentów stworzyła, wykorzystała i zmarnowała choroba alkoholowa! Niektórzy z nas mogliby z pewnością przyjąć angaż przy charakteryzacji Deppa w „Alicji w Krainie Czarów” albo stworzyć scenariusz do następnej części Jamesa Bonda. Dlaczego literaccy i filmowi detektywi są pijakami? Otóż nikt nie potrafi kłamać, manipulować i taić swych zbrodni w sposób tak naturalny jak alkoholik. To on zna wszystkie prestidigitatorskie sztuczki iluzjonisty – schowa „krowę” w rękawiczce i otworzy każdy zamek. Gdyby jego celem w domu McCallisterów był w pełni wyposażony barek, bez trudu uniknąłby wszystkich pułapek małego Kevina. W mgnieniu oka rozpozna kłamstwo, niechybnie bowiem zacznie mu ono przypominać jego własny tok myślenia, zbudowany na w pełni świadomym oszustwie, pozwalającym mu pić coraz więcej i częściej.
Potrafimy stać się twórczy i elokwentni, byle skoczyć na jednego, nie stracić żadnej okazji choćby na jedno piwo, jeden kieliszek, kroplę alkoholu więcej. Zawsze znajdziemy sposób, by spośród co najmniej dwóch wariantów spędzenia wolnego czasu wybrać ten, który z większym prawdopodobieństwem wiązał się będzie z „koniecznością” wypicia alkoholu. Lepiej zatem wraz z żoną i dziećmi wybrać się do jej rodziców, bo to jej staruszek zawsze suto zastawia stół, nigdy nie wylewa za kołnierz albo polewa szybciej. Palce nerwowo spacerujące po kieliszku nie zdążą wybić nawet jednego taktu „Kind Of Magic” po przełknięciu „jednej dozy magicznej substancji”, a już przyjmujemy postawę gotowości i zamieniamy się przy stole w dosłownie rozumianą stonogę. Boże, czemu mamy tylko dwie ręce i jedne usta? Jakże ekwilibrystycznie mogłaby pić hydra w symbiozie z ośmiornicą, jakie rekordy zdolny byłby taki „alkotwór” pobijać? Pić, polewać i śpiewać jednocześnie. Brak takiego stworzenia to ewolucyjne niedopatrzenie! Jeśli to nie robota Boga, pijącego tylko okazjonalnie, to na pewno krótkowzroczność Darwina, który odebrał nam jedno z groteskowych, alkoholowych marzeń i co najmniej kilkanaście wyrafinowanych toastów. I gdyby nawet połowica teścia była najwredniejszą jędzą na świecie, żeby już utrzymać obrazowy stereotyp w mocy, zawsze wybierzemy wizytę u niej w domu. Z dobroci serca, żeby żonie było przyjemniej.
Dwudniowy wypad na ryby ze szwagrem będzie ciekawszy niż rodzinna weekendowa przejażdżka do wesołego miasteczka, bo mąż siostry zawsze wozi ze sobą podręczną lodówkę naładowaną artylerią swojego ulubionego płynu, a z dziećmi na tylnym siedzeniu i starszym aspirantem na fotelu pasażera nie wychylimy ani jednego piwka. Lepiej pograć z kumplami w piłkę, dla ruchu, rzecz jasna, którego tak bardzo nam po trzydziestce potrzeba, ale po zawodach nie ma to jak zrosić jasnym i pełnym zdarte boiskowymi pokrzykiwaniami gardło. Przecież nic tak jak piwo nie gasi pragnienia, a obecność w nim alkoholu to kwestia drugorzędna.
Przychodzi jednak moment, w którym doskonale zdajemy sobie sprawę, że to tylko prolog. Nieśmiałe i społecznie akceptowane wejście w „powieść o długim oddechu”, i że dzisiaj przed nami jeszcze kilka rozdziałów tej sagi. Pierwszy, wyskoczyć trzeba po zapas papierosów na wieczór lub następny dzień, a przy okazji, skoro zaczęliśmy już czytać powieść społeczno-obyczajową, kontynuujemy lekturę – czteropak tego samego płynu przybliży nam charaktery kluczowych postaci i uporządkuje zawiłości plączących się wątków. Drugi rozdział zaczniemy czytać, kiedy już wszyscy spokojnie zasną, a do nas zapuka bezsenność, której inaczej jak za pomocą wizyty w garażu nie da się pokonać. W trzecim rozdziale akcja ze spokojnej staje się dynamiczna, by nie powiedzieć, awanturnicza. Na scenę wkraczają czarne charaktery i siły nieczyste – schowana ćwiartka lub dwie doskonale załagodzą ból straty jednego z protagonistów, aż w końcu poczujemy, że dzisiaj nie damy już rady śledzić poczynań dobrego męża, towarzyskiego szwagra, oldboya w za wąskiej koszulce i garażowego samotnika. Powieść zostaje urwana w najciekawszym momencie i trzeba będzie do niej wrócić nazajutrz.
I pomyśleć, że literatura to nie tylko proza, ale i poezja. A ta jest szybka, wiersz połknąć można właściwie w każdym miejscu i o dowolnej porze. Dobra zaś poezja ma to do siebie, że czyta się ją uważnie i często do niej wraca. Docenia się środki artystyczne, rozkoszuje się głębią metafor, smakując ich drugie, znaczeniowe dno. Jest jeszcze literatura popularna, literatura faktu, poradniki i kompendia, jest i Biblia wreszcie, lekturze której sprostać mogą jedynie najwytrwalsi fachowcy.
Biblia, na którą potrzeba czasu i cierpliwości, całych tygodni nieprzerwanej, wnikliwej egzegezy. Właściwie Biblii nie powinniśmy przestawać czytać nawet wtedy, kiedy wydaje się, że niczego już nie rozumiemy. Wówczas należy zaczynać od początku. I nagle otwierają się przed nami wrota pojmowania innego rodzaju. Zaczynamy wierzyć, bo poznanie Biblii nie jest sprawą rozumu.
Zatem czytajmy, Bracia i Siostry, szukajmy pierwszego, dosłownego znaczenia spijanych słów, potem drugiego, symbolicznego, a na końcu trzeciego, eschatologicznego, bo w nich „jest klucz i przepaść, początek i koniec”.
Fragment książki „Halt. Zapiski z domu trzeźwienia“, Wielka Litera, Warszawa 2022. Tytuł od redakcji
Przeczytaj też: Trzeba zapić tę miłość
[1] Nie jest to wobec tego tradycyjny anonimowy miting, gdyż ludzie skojarzeni ze sobą za sprawą wspólnie odbywanej terapii znają się i wiedzą o sobie zdecydowanie więcej aniżeli uczestnicy zewnętrznych mitingów, pensjonariusze Haltu budują przyjaźnie lub grupy wspólnych znajomości.