Ktoś pakuje teczkę z dokumentami. Ktoś szuka mieszkania do wynajęcia w Hiszpanii. Cokolwiek będzie – jedyne, co sensowne, to żyć. Przed wojną, po wojnie, w trakcie – istotne jest to samo. Człowieczeństwo: dobro, które możesz z siebie wykrzesać. Oglądam je w muzealnych gablotach. Czy kiedyś w jakiejś gablocie będzie o mnie, o nas?
Tekst ukazał się 15 marca na blogu Agnieszki Kosowicz
Nie wiem, po co poszłam do Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku. Na urlopie. Tak wyszło.
Poszłam. Nie podobało mi się od wejścia – schodzi się schodami w dół i już człowieka dławi. Niespokojna bryła budynku muzeum mnie połyka. Potem znów w dół, i znów, kanciaste korytarze, szarość i czerń. Przez myśl mi nie przemknęło wtedy, parę tygodni temu, że wojna znów czyha za rogiem.
Zrobię, co tylko w mojej mocy, żeby z wodospadu pieniędzy ile się da przekierować na systemowe, długoterminowe działania. Za rok uchodźcy z Ukrainy też tu będą
W muzeum musi być porządek. Wojna podzielona jest na logiczny ciąg sal i ekspozycji. Przed wojną. Narracje. Terror. Życie codzienne. Po wojnie.
Relacje tych, którzy przeżyli, zdjęcia tych, których nie ma. Zielone pojazdy, dwa czołgi, mydło, pasiaste materie. Listy o niczym. Całuję, pozdrawiam, napisz, nie odzywasz się, wiosna była piękna tego roku. Piszę, więc żyję. Piszesz, więc żyjesz. Co więcej?
Narracje
W muzeum: plakaty propagandowe z Polski, Rosji, Włoch, Niemiec, z lat 30. Wyciągnięte pięści. Na plakatach MY, nie ważcie się WY. Ohyda i żółć, nienawiść, furia.
Jeszcze moment temu rzeczniczka Straży Granicznej mówi o „aktywistach”, którzy narażają migrantów, zostawiając im plecaki z prowiantem na bagnach, a strażnicy ich ratują. Kilku aktywistów ma już procesy karne za pomaganie, dziennikarzy – za wchodzenie do strefy objętej zakazem swobodnego przemieszczania się. Teraz: przywódcy cerkwi, którzy w czasie kazania podżegają w Moskwie do wojny i przemocy. Minister Rosji, który mówi, że wojny nie ma.
Oglądam w muzeum kłamstwa i manipulacje w różnych wersjach językowych. Patrzę i myślę o paskach w TVP jeszcze parę tygodni temu. O kreskówkach dla rosyjskich dzieci, które opowiadają o Ukrainie jako agresorze i złym koledze.
Opinie publiczne się buduje. Można przywyknąć do języka nienawiści. Można go przyjąć za swój. Tylko po co, skoro wiemy z następnych sal gdańskiej ekspozycji, co jest potem? Zresztą, już widzimy, co potem – gołym okiem.
Ludzie
Ściana portretów tych, których już nie ma – w muzeum. Wystawa Karola Grygoruka – portrety tych, którzy parę miesięcy temu byli w lesie na Podlasiu. Przejście przez Dworzec Centralny – umęczone kobiety i dzieci: jedne smutne, inne beztroskie, w podskokach. Dziś w Bohonikach kolejny pogrzeb – młody chłopak z Jemenu zginął na bagnach. Mieszają mi się wojny – tamta, ta podlaska i ta, co w Ukrainie.
– Byłem złym człowiekiem – relacja więźnia obozu, mówi w nagraniu, jak było.
Wojna sprawia, że wielu jest złymi ludźmi. Mój dziadek nigdy nie powiedział mi o wojnie ani słowa. Żaden z moich dziadków. Czy oni byli złymi ludźmi?
Może w genach mam, że na wojnę się nie nadaję? Ale jak ona przychodzi, jest. I to, czy jestem przygotowana, jest bez znaczenia. Można jedynie żyć życie, które się dzieje. Ta konstatacja, w dziwny sposób, mnie uspokaja.
Czuję dziś niepokój innych, strach, co będzie, że bomby polecą na nas. Ktoś pakuje teczkę z dokumentami. Ktoś szuka mieszkania do wynajęcia w Hiszpanii. Może być, że polecą. Cokolwiek będzie – jedyne, co sensowne, to żyć, najlepiej, jak się potrafi. Przed wojną, po wojnie, w trakcie – istotne jest to samo. Człowieczeństwo: wszystko dobro, które możesz z siebie wykrzesać. Oglądam je w muzealnych gablotach. Czy gdzieś kiedyś, w jakiejś gablocie – będzie o mnie? Co?
Lans i hajs
Są tacy, którzy lubią wojnę. Lubią adrenalinę i sprawczość, poczucie, że teraz dopiero życie się dzieje, a ich członki dopiero są na najlepszym, wybranym dla nich miejscu. Pamiętam dziennikarzy w Albanii, gdy upadły piramidy finansowe i kraj pogrążył się w anarchii, 1997 rok. Znam z widzenia wszystkie wzory kamizelek khaki z kieszonkami, zresztą nie ma ich tak dużo. Samochody terenowe, a w nich rzesze dobrze płatnych pomagaczy z międzynarodowych organizacji, obowiązkowo z bandaną i kamizelką z logo. Wojna, zdaje się, lubi kamizelki.
Rzeszów, Przemyśl (znajomi Turcy mówią „Pisz-Misz”) – otwierajcie knajpy z sushi. Tak to jest. Wojna to nie tylko miliardy wydane na czołgi. To cały okołowojenny biznes, także biznes pomocowy, który da zastrzyk gotówki południowo-wschodniej Polsce. Potem boom wojenny minie. Zostaną puste hotele i wyblakłe reklamy restauracji. Sushi-chef będzie musiał jechać gdzie indziej. Widziałam to parę razy.
„Rąbanka, słonina, kaszanka” z wojennej piosenki odezwie się echem, oczywiście na Ukrainie – ale też w Polsce. Już rośnie wielki rynek towarów, pracy i usług związanych z przemysłem pomocowym. To mnie trochę przeraża. Zrobię, co tylko w mojej mocy, żeby z wodospadu pieniędzy ile się da przekierować na systemowe, długoterminowe działania. Za rok uchodźcy z Ukrainy też tu będą.
Ból
Na białoruskim odcinku polskiej granicy chłopaki moczą w miskach odmrożone nogi. Aktywiści powoli dolewają ciepłej wody. Bardziej na południe chorzy leżący, którym wolontariusze zmieniają pampersy po 12-godzinnej podróży z Ukrainy do Polski. Dziecko świeżo po amputacji nogi z powodu nowotworu szuka miejsca w polskim szpitalu.
Rozpacz ludzi, których znam – pokazują na fejsbukach rodzinne domy, rozniesione w drzazgi. Drżą podbródki. Ręce się trzęsą, oczy błyszczą. Znam wielu Ukraińców i Ukrainek. Oglądam wiele domów, spalonych samochodów i dymiących budynków.
A przecież to 19 dni wojny. Kto wie, co jeszcze? Pierwsze przypadki gwałtów – będzie więcej. Będą ranni. Będzie ból, więcej bólu. Tyle że za jakiś czas przestanie na większości z nas robić wrażenie.
Będą ginąć dzieci. Jakieś kobiety trafią do burdeli, ktoś będzie miał wycięte nerki. Urośnie rynek dzieci dla pedofilów. Pojawi się „czarny rynek” na goszczenie uchodźców – będą ludzie, którzy w przepisach rządowych znajdą dla siebie okazję do zarobku. Będzie wykorzystanie ludzi do pracy i rekwirowanie dokumentów. Nie mówię tego, żeby straszyć albo się mądrzyć. Na tym polega wojna. Tak już jest.
Przyjaciele z Grecji dawali instrukcje przeżycia w kryzysie: spać 8 godzin, jeść regularnie, robić tylko to, do czego się ma przekonanie, wybrać sobie zadania, którymi człowiek się zajmuje i nie robić wszystkiego. Śmialiśmy się do rozpuku, najbardziej z 8 godzin
Za chwilę – albo już, albo dziś – komuś się znudzi Ukrainka w domu. Ktoś z powodu jej dzieci pokłóci się z własnymi dziećmi. Ktoś usłyszy ultimatum od męża czy żony: „albo oni albo ja”. Kogoś Ukraińcy okradną. Ktoś inny okradnie Ukraińców. Ktoś będzie za nerwowy, a ktoś za dużo będzie płakał. Kogoś zezłości pomoc dostępna dla uchodźców, a kogoś – że dostali za darmo wózek dla dziecka. Tak, Polacy przyjęli uchodźców z Ukrainy niezwykle otwarcie, podziwia nas prawie cały świat. Ale przecież ani my, ani oni nie jesteśmy święci.
Dlatego tak ważne są: porządkowanie, współpraca, systemy rejestracji, przemyślane rozwiązania. Im szybciej, im lepiej dogadamy się wszyscy – rząd, samorządy, pozarządówka, wielkie agendy humanitarne, im sprawniej w pomaganie włączymy samych Ukraińców – tym mniej kobiet w burdelach. Tym mniej zgubionych dzieci i wyciętych nerek.
Noc
Kto widział „Noc Helvera”? Spektakl o matce niepełnosprawnego intelektualnie chłopca, którym przydarza się wojna. Nie są gotowi, nie mają szansy być. Giną na własne życzenie – matka podaje synowi i sobie truciznę, zanim dopadną ich oprawcy.
Jak to jest, że w Polsce, w której przecież historia kocha się w wojnie, tak się mało mówi o faktycznym doświadczeniu wojny przez zwykłych ludzi? Bohatersko-narodowa narracja tak do niego nie przystaje. Dopiero Podlasie mnie uczy rzeczy podstawowych o historii Polski.
Przecież w 1939 roku były rodziny z niepełnosprawnymi dziećmi. Ktoś miał dzieci nadpobudliwe, ktoś autystyczne – jak ci ludzie przeżyli wojnę? Myślę o tym, gdy rodzice przerzucają przez druty na granicy białoruskiej dwójkę niepełnosprawnych dzieci i niosą je potem na plecach przez las.
Prawie codziennie mam teraz w kontakcie kogoś, kto pomaga ludziom z Ukrainy: z nowotworem, ludziom uciekającym z Ukrainy na kroplówce. Ktoś ewakuuje 100-osobowy dom dziecka dla dzieci chorych i szuka dla nich miejsca. Ktoś szuka tłumacza języka migowego ukraińskiego (i znajduje). Do kitu jest być chorym na wojnie.
Limit
We wszystkich książkach o wojnie nigdy nie przeczytałam (nie pamiętam?) o tym, co z ciałem robi wycieńczenie. O tym, że jest zmęczenie tak wielkie, że człowiek opada na podłogę i raczkuje w poszukiwaniu oparcia. Albo nie widzi – obrazy zlewają się w masę, nie sposób czytać. Ktoś inny reaguje tak, że śpi. 12 godzin, 16 godzin, więcej na dobę – jeden dzień, drugi, trzeci, kolejny.
Pamiętam listopadowe, grudniowe rozmowy z przyjaciółmi, znajomymi – ktoś rozpłakał się, wychodząc z metra, na widok witryny sklepu. Ktoś inny szlochał przy bramie ośrodka dla uchodźców – z wyczerpania, bez konkretnego powodu. Dlatego, że życie atakuje z wszystkich stron – i nie ma się już na nie siły.
Polacy przyjęli uchodźców z Ukrainy niezwykle otwarcie, podziwia nas prawie cały świat. Ale przecież ani my, ani oni nie jesteśmy święci. Dlatego tak ważne są: porządkowanie, współpraca, systemy rejestracji, przemyślane rozwiązania
Przyjaciele z Grecji, którzy odwiedzili nas w grudniu, dawali instrukcje przeżycia w kryzysie: spać 8 godzin, jeść regularnie, robić tylko to, do czego się ma przekonanie, wybrać sobie zadania, którymi człowiek się zajmuje i nie robić wszystkiego. Śmialiśmy się do rozpuku, najbardziej z 8 godzin.
A jednak – po kilku dniach pracy po 16 godzin przestajesz racjonalnie myśleć. Pomagacze w Rzeszowie będą serio potrzebowali sushi (pierogów, piwa czy tańców – po prostu przerwy od wojny). Każdy człowiek ma limit wytrzymałości. Pilnujcie się wzajemnie, żeby go nie przekraczać. Nie oczekujcie od siebie pracy non-stop.
Życie
W holu muzeum biała sukienka ze spadochronu. W dziale „Życie codzienne”. Amerykański żołnierz przywiózł z Japonii biały materiał spadochronu (czy jedwabny? Nie napisane. Czy Japończycy robili w czasie wojny jedwabne spadochrony?) na suknię ślubną dla narzeczonej.
To jednak jest niezwykłe. Jak praktycznie rozumował żołnierz, zabierając z wojny w obcym kraju zwój białej tkaniny. Umiem szyć na maszynie. Szukam sklepów z tkaninami, gdy jadę w nowe miejsce. Skąd u żołnierza taka wrażliwość tekstylna? Matka szyła? Siostra? Ta narzeczona, co do spadochronu dodała koronki na swój wielki dzień? Czy po prostu facet praktyczny z natury?
Parę dni temu oglądam na FB zdjęcia z wojennego ślubu na Ukrainie. Panna Młoda ubrana w wojskowe moro, ale ma bukiet w bibułce jakby prosto z dobrej kwiaciarni. 19 dni temu ta dziewczyna na pewno nie myślała o ślubie w kurtce moro. Jaka szybka ta wojna.
Terror. Jest w muzeum taki dział. Terror dzieje się dziś. Na granicy polsko-białoruskiej. W Ukrainie. Jest perfidia, krzywda, wynaturzenie, wszystko. Dziś nie chcę o tym pisać.
Po
Na polskiej wystawie w Gdańsku film o wojnie i Polsce szyty tak grubymi nićmi, że na pewno dodany w ramach „poprawy” wystawy po zmianie dyrekcji w Muzeum. Ostatni element ekspozycji.
Wychodzę z ulgą.
Wyjdziemy z ulgą. Wcześniej czy później każda wojna się kończy.
Będą gabloty, muzea, będą mity i bohaterowie.
Niesłychane, jak to szybko się dzieje – tworzenie historii.
Będzie w książkach o Wyspie Węży. Będzie o tym, jak Cyganie przejęli czołg i o tym, że premierzy państw ościennych pojechali w czasie wojny do Kijowa (są tam, gdy piszę – nie wiem, co dalej będzie w książce). Będą magnesy na lodówkę z ukraińskim prezydentem w koszulce z krótkim rękawem.
I tak sobie myślę, że cokolwiek robimy dzisiaj my, Polacy, też będzie napisane.
Mamy za sobą cudowny akapit. Co się teraz dzieje, jest bez precedensu: jako doświadczenie Ukraińców, ale też jako doświadczenie Polaków.
Martwię się o kolejne akapity.
Przeczytaj też: Moja bezradność z M.