Każdy z nas nosi w sobie libido coeli – żądzę nieba. Jej niezaspokojenie prowadzi do permanentnej duchowej frustracji. W Raju za drzwiami Fabrice Hadjadj proponuje nam coś na kształt intelektualno-duchowego śledztwa, którego przedmiotem jest tropienie śladów raju. I jest to śledztwo zaiste zaskakujące.
Fabrice Hadjadj, Raj za drzwiami. Esej o kłopotliwej radości, tłum. Justyna Nowakowska, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 2021, 510 s.
Motyw powstania swojej najnowszej książki Fabrice Hadjadj wyraża wprost: „Również i ja raz w życiu chciałbym w końcu podjąć jakiś ważny temat. Zająłbym się na poważnie śmiechem. Nie byle jakim śmiechem, nie wesołym, błazeńskim czy szyderczym, lecz owym śmiechem dziewczyny, która «jasno tak się roześmiała, jak Bóg się śmieje»” (s. 9)1. Ten cytat jednak myli.
Nie znam tekstu oryginalnego książki Hadjadja, ale przyznaję, że ten „śmiech” w tłumaczeniu Boskiej komedii mi tu przeszkadza, wprowadza fałszywą nutę, wiedzie na manowce rozumienia. W innym przekładzie odnośny fragment brzmi nieco inaczej: „Uśmiech tak boskim blaskiem ją tęczował, / Jakby w jej twarzy Bóg się rozradował”2. Chodzi o śmiech czy o uśmiech? Chyba jednak o uśmiech. W tradycji filozoficznej śmiech bowiem powiązany jest z komizmem, jest reakcją człowieka na zauważoną nieadekwatność, jest wyzwoleniem z człowieka negatywnych emocji.
Tak, taki śmiech bywa wesoły, błazeński, szyderczy. To śmiech właściwy antycznej komedii greckiej. Czymś zupełnie innym jest uśmiech będący oznaką radości. Nie śmiechem, a uśmiechem chciałby się więc zająć Hadjadj, jak się wydaje. I wydaje się słusznie, skoro tytuł tego opus magnum brzmi Raj za drzwiami. Esej o kłopotliwej radości. W oryginale ta tytułowa kłopotliwość brzmi jeszcze mocniej, to radość, qui dérange – a więc taka, która przeszkadza, utrudnia, która mnie krępuje. O jaką to radość chodzi i czemuż jest ona kłopotliwa?
Raj za drzwiami
Jak się nietrudno domyśleć, chodzi o radość raju. Hadjadj pisze:
Zasadniczo z przyjemnością czytamy Piekło Dantego, lecz kiedy docieramy na skraj Czyśćca, wielki poemat zaczyna nas nużyć, pieśni Raju budzą w nas strach podobny do obawy przed skazaniem na galery: czeka nas uciążliwa przeprawa przez biały, pustynny obszar, pośród monotonnych bezustannych alleluja, przez całą drogę nie uświadczymy ani jednego przekleństwa, ani jednego bluźnierstwa, ani jednego „cholera” dla kontrastu. Jesteśmy przekonani, że radość nie jest tak ekscytująca jak dramat, a błogosławieni zanudzą nas na śmierć. […] Gdzie w niebie będą ruszty i rożny dla rozrywki? Gdzie obelgi i sprośne żarty wywołujące śmiech do rozpuku? (s. 25)
Owszem, nie będzie tam płaczu, ale śmiechu też raczej nie będzie.
Hadjadj stawia sobie zadanie jednocześnie ogromne i – wydawałoby się – niemożliwe do spełnienia. Wbrew powszechnemu przekonaniu o bezgranicznej nudzie raju chce przedstawić go jako stan na wskroś fascynujący, intrygujący, zajmujący i – co ważne – niepozbawiony dramatu. Czy to możliwe? Wystarczy przecież przeczytać choćby Historię raju Jeana Delumeau, by zobaczyć, jak bankrutowały kolejne rajskie wizje, które nie wytrzymywały krytyki, a próby opisania raju w kategoriach danej epoki szybko się dezaktualizowały. Właśnie dlatego wciąż wystawialiśmy go à la porte, za drzwi, jak pozwala skonstatować dwuznaczność oryginalnego tytułu Hadjadja: Le paradis à la porte. To nie tylko raj „u drzwi”, raj bliski, raj na wyciagnięcie ręki, ale także raj „za drzwiami”, wystawiony tam tak, jak się wystawia to, co niechciane, co przeszkadzające.
Za punkt wyjścia do rozważań Hadjadja można przyjąć dwie wstępne konstatacje. Po pierwsze, „niebiański raj nie jest rekonstrukcją raju ziemskiego. Ten ostatni utraciliśmy bezpowrotnie, ustąpił miejsca innemu, który sprawia, że strata jest okazją do łaski” (s. 45). Tak rozumiany raj nie jest przedmiotem tęsknoty, lecz pragnienia. To nie jest raj utracony, lecz raj obiecany.
I tutaj trzeba przywołać drugie ważne założenie tej książki. Każdy z nas nosi w sobie libido coeli – żądzę nieba. Jej niezaspokojenie prowadzi do permanentnej duchowej frustracji. „Wpadamy w rozpacz – pisze Hadjadj – przede wszystkim dlatego, że mamy w sobie tę nadzieję. To właśnie z powodu tego pragnienia szczęścia jesteśmy tacy nieszczęśliwi” (s. 19). Na kolejnych ponad pięciuset stronach książki autor proponuje nam coś na kształt intelektualno-duchowego śledztwa, którego przedmiotem jest tropienie śladów raju. I jest to śledztwo zaiste zaskakujące.
Autor przyjął ideę raju jako myśl organizującą całość wielowątkowego wywodu. Żądza nieba jest obecna w miłości i w polityce, w pożądaniu i w modlitwie, w muzyce i architekturze, w każdej bez mała działalności człowieka
Pierwszym, co może zaskakiwać, a nawet szokować, jest dobór świadków. To, że znajdą się wśród nich św. Augustyn czy św. Tomasz z Akwinu oraz Dobry Łotr – zwłaszcza ten ostatni jako civis paradisi – wcale nas nie dziwi. Dante Alighieri, Pascal i Charles Péguy, Edyta Stein też nie. Są przecież jak najbardziej na miejscu. Lista zaskakujących świadków raju jest jednak zdecydowanie dłuższa niż tych oczywistych. Znajdą się na niej Proust, Lévinas, Nietzsche, Baudelaire, Kafka, Mozart, Heidegger, Rimbaud, a nawet słynny markiz de Sade, którego chyba nikt by się nie spodziewał w roli świadka powszechnego pragnienia raju. To oczywiście tylko niektóre przywoływane nazwiska.
Trzeba przyznać, że mamy do czynienia z niezwykle erudycyjnym autorem, który równie dobrze porusza się wśród mistyków, jak i wśród rozmaitych mistrzów podejrzeń (Marks też jest cytowany). Wielu z nich to oczywiście świadkowie raju à rebours. Dlaczego do nich sięga? Na pytanie to odpowiada pytaniem: „Czyż bowiem nie kopiemy w błotnistej ziemi dopóty, dopóki nie wypłynie z niej strużka czystej wody?” (s. 166).
Hadjadj kopie nie tylko w rajskim piasku, ale i w czysto ziemskim błocie. Dla przykładu: najpierw cytuje de Sade’a: „moim największym smutkiem jest to, że tak naprawdę Boga nie ma”, a za chwilę go rozbraja słowami: „Po raz kolejny mamy do czynienia z paradoksem bluźniercy: by czerpać radość ze znieważania Boga, bluźnierca potrzebuje go, więc w pewnym sensie składa mu hołd; ten mimowolny hołd dzieli go wewnętrznie; jeśli chce odzyskać jedność i przemienić przyjemność w prawdziwą radość, musi przejść od bluźnierstwa do pochwały…” (s. 172). Czy czytaliście kiedyś o bluźnierstwie jako przejawie libido coeli? Hadjadj ma odwagę tak uważać.
Wrota do raju są wszędzie
I tutaj pojawia się druga zaskakująca cecha tej książki. Niech nie sięga po nią ktoś, kto woli – mówiąc Herbertem z wiersza Homilia – „przesłodzony opis raju”. Język Hadjadja – brawa dla tłumaczki Justyny Nowakowskiej! – porywa swoją nieoczywistością, oryginalnymi zestawieniami, ryzykowną metaforyką, stylistyką balansującą między rozmaitymi rejestrami, nie wyłączając najniższego. Jest tu i liryka, i brukowa gazeta. Posłuchajcie (tak, trzeba to czytać głośno!) tego fragmentu:
A czym byłaby cnota naszych córek bez prostytucji? Wyobraźcie sobie grupę marynarzy, którzy schodzą na ląd po kilku miesiącach przymusowej abstynencji: jeśli zamtuz będzie zamknięty, załomoczą do waszych drzwi i zgwałcą wasze żony i dzieci. Klasztor chroni się burdelem. Gdyby nie dziwka, to dziewica nie zachowałaby cnoty zbyt długo. Cnota jednych zakłada wady innych. Czy to znaczy, że niebo musi się stać wspólnikiem piekła? (s. 64).
I jeszcze jeden fragment bardzo obrazowy:
Skoro Judasz wydaje Chrystusa pocałunkiem, to błogosławieni pewnie ratują grzeszników, upuszczając im krwi. Podrzynają nam gardła, a ponieważ nie podejrzewamy obecności guza, który chcą nam usunąć, bierzemy ich za zabójców. Dlatego są w pewnym sensie zmuszeni do bycia niewidzialnymi. By podstępnie uknuć nasze zbawienie. By podstępnie uknuć nasze zbawienie jako morderstwo z zimną krwią (s. 347).
Mówił ktoś tak kiedyś o zbawieniu? Może jedynie Jezus, gdy Zbawiciela przyrównywał do złodzieja.
Hadjadj (i jego tłumaczka) ma zdolność do konstruowania zdań silnie kondensujących treść, jak choćby: „Dobrobyt jest substytutem dobra bycia” (s. 175), „Przyciąganie Królestwa Bożego wiąże się z nieuniknioną wyrwą w czasie” (s. 47) albo „Człowiek przyjął wyprostowaną postawę tylko po to, by odróżnić się od innych istot umiejętnością potykania i klękania” (s. 80), „Szybciej odczujemy odór śmieci niż obecność Boga” (s. 157). Oczywiście, można by z tymi stwierdzeniami niejednokrotnie polemizować – ich stanowczość nawet do tego zachęca – ale nie można im odmówić językowej elegancji.
Sam autor stwierdza, że książkę można czytać jako odrębne opuscula. To osobne minitraktaty o raju przedzielone czterema interludiami (Kafka, Mozart, Proust, Bernini). Książka ma konstrukcję utworu muzycznego. W każdej części temat raju ukazany jest z innej strony. Autor pyta o związki między rajem, doczesnością a zaświatami. Podejmuje kwestię cierpienia i miłosierdzia. Konstruuje zasady fizyki eucharystycznej obowiązującej w wieczności. Zastanawia się, czym jest zmartwychwstanie i co to jest ciało duchowe. Pyta o związek między muzyką a moralnością. Bada relacje między szczęściem, przyjemnością, radością i zadowoleniem. A nawet pisze o Hitlerze i Stalinie jako o melomanach.
Można by autorowi postawić zarzut, że napisał książkę, która chce być „teorią wszystkiego”. I jest w tym zarzucie racja. Pytanie tylko, czy to błąd. Autor przyjął ideę raju jako myśl organizującą całość wielowątkowego wywodu. Znamienne, że mimo takiego szerokiego spektrum czytelnik nie ma wrażenia, że autor dryfuje poza temat. Wszystko jest bowiem odblaskiem owej niegasnącej w nas żądzy nieba, która staje się motywem bardzo zróżnicowanego działania. Jest obecna w miłości i w polityce, w pożądaniu i w modlitwie, w muzyce i architekturze, w każdej bez mała działalności człowieka. „Dlaczego ten raj nie ma drzwi? Ponieważ wrota do raju nie są gdzie indziej. […] Wystarczy, że nasz wzrok się wyostrzy i dostrzeżemy drzwi wszędzie, nawet w ślepym zaułku, nawet w zabitym oknie, nawet na stronach tej książki…” (s. 128) – wyznaje autor.
Fabrice Hadjadj mówi o sobie, że jest Żydem z arabskim nazwiskiem katolickiego wyznania. Jest konwertytą z judaizmu. Urodził się w rodzinie żydowskiej, ale jego rodzice nie dali mu fundamentów wiary. Sami byli maoistami i brali czynny udział w rewolucji obyczajowej roku ’68. Później stali się praktykującymi Żydami. Być może to właśnie ten nieoczywisty rodowód pozwala autorowi książki spoglądać na chrześcijańskie dogmaty zupełnie świeżym okiem i bez obciążenia, które pozostawia język traktatów teologicznych. Więcej w nim filozofa i literaturoznawcy niż teologa. Może właśnie dlatego spod jego ręki nie wypłynął poważny i rygorystyczny tractatus, ale essai, najbardziej francuski ze sposobów uprawiania myśli.
Intelektualna podróż, którą proponuje autor, jest odważna. Jeśli chcieć się pokusić o sformułowanie myśli przewodniej tej książki, to brzmiałaby ona tak: raj dzieje się pośród cierpienia. Nie znaczy to wcale, że droga do raju prowadzi przez cierpienie. Nie o taki dydaktyzm chodzi w tej książce. Takich książek, które często na siłę waloryzowały cierpienie, naczytaliśmy się już wiele. I nie chcielibyśmy więcej.
Centrum tej książki stanowi dla mnie analiza rozmowy między Jezusem a Dobrym Łotrem. Łotr słyszy, że dziś będzie w raju, ale nadal wisi na krzyżu. I nie ma w tym sprzeczności. A co, jeśli „być w raju i być z tym ukrzyżowanym człowiekiem to jedno i to samo?” (s. 244) – pyta autor. Jeśli ktoś szuka w raju ucieczki od świata, od boleści, od cierpienia, niech nie sięga po Hadjadja. Dla niego bowiem radość raju jest nieodłączna od boleści krzyża, a agonia domaga się śpiewu. Kto może pojąć, niech pojmuje. Wierzyłem autorowi, gdy go czytałem.
1 Cytat wewnętrzny: D. Alighieri, Boska komedia, cz. 3: Raj, XXVII, 104–105, tłum. A. Kuciak, Kraków 2006, s. 635.
2 Tłum. J. Korsak, https://wolnelektury.pl/katalog/lektura/boska-komedia-raj.html [dostęp: 2.02.2022]. W tłum. J. Mikołajewskiego: „śmiejąc się tak szczęśliwa, że Bóg się zdawał cieszyć na jej twarzy”. W oryginale autor użył czasownika gioire, który można przetłumaczyć na język polski jako ‘cieszyć się, radować’, ale nie ‘śmiać’ (wł. ridere).
Tekst ukazał się w kwartalniku „Więź” wiosna 2022.