rE-medium | Tygodnik Powszechny

Wiosna 2024, nr 1

Zamów

Pora na nowy ład medialny

Bartosz Bartosik

Dla dobra demokracji należy pozbawić polityków bezpośredniej kontroli nad mediami, kapitał prywatny – dominującego wpływu na treści dziennikarskie, a gigantów cyfrowych – monopoli. Pora, by media odzyskały legitymację od obywateli.

„Mamy prośbę, by jutro TVP bardzo ładnie zaatakowało te osoby, które taki wyrok wydały. […] Takie pytania do posłów PiS będących jutro w studiach TVP będzie można spokojnie zadawać. My z Michałem Dworczykiem musimy wiedzieć, kto idzie, a następnie go odpowiednio przygotujemy” – czytamy w opublikowanym przez portal Poufna Rozmowa mailu, który doradca premiera Mariusz Chłopik wysłał do prezesa TVP Jacka Kurskiego i szefa „Wiadomości” Jarosława Olechowskiego we wrześniu 2018 r.1 Treść tej wiadomości wyraźnie sugeruje, że mamy w Polsce władzę polityczną, która zastępuje kolegium redakcyjne głównego programu informacyjnego telewizji publicznej i wyznacza tematy rozmów, a także treść pytań.

Upolitycznienie może być najłatwiej dostrzegalnym problemem, przed którym stoją media w Polsce. Nie jest ono jednak jedynym, ani nawet największym wyzwaniem, jakie na nie czeka. Istnieje jeszcze presja komercyjna, wymuszająca kompromisy między lojalnością wobec czytelników i interesu społecznego a wiernością biznesowi, który zawsze może przyjść z walizką wypchaną pieniędzmi i zapewnić funkcjonowanie redakcji. Ponadto rozwój technologiczny zmienia mechanizmy funkcjonowania mediów, a także nasze – użytkowników – sposoby, w jakie z nich korzystamy. Przykładów tego, jak media radzą sobie – lub nie – ze wspomnianymi trzema rodzajami wyzwań, nie musimy daleko szukać – przełom lat 2021/2022 dostarczył ich aż nadto. Do kilku z nich chciałbym się odnieść, aby unaocznić aktualność problemów, które zmieniają media, a wraz z nimi obywateli i demokrację.

Upolitycznienie to najłatwiej dostrzegalny problem, przed którym stoją polskie media. Nie jest ono jednak jedynym, ani nawet największym wyzwaniem

Bartosz Bartosik

Udostępnij tekst

Na wstępie powiedzmy jasno: stawką w grze o współczesny ład medialny jest dobrostan psychofizyczny obywateli i kondycja wspólnoty politycznej. „Niezależne dziennikarstwo jest niezbędną siłą dla demokracji i otwartych społeczeństw, ale zagraża mu żywotne niebezpieczeństwo ze strony wzajemnie powiązanych czynników, które w swojej skali, złożoności i systemowej naturze przypominają wyzwanie klimatyczne” – piszą autorzy raportu A New Deal for Journalism2. Wzywają oni polityków, dziennikarzy, właścicieli i wydawców mediów, a także użytkowników i wszystkich interesariuszy, by zapobiegli „możliwemu wyginięciu” niezależnego dziennikarstwa.

Być może ten alarmistyczny ton jest trochę przesadzony, a „na martwej planecie nie będzie dziennikarstwa” – jak mógłby brzmieć transparent na proteście Młodzieżowego Strajku Klimatycznego – więc nadawanie mediom znaczenia równego klimatowi jest nadużyciem. Ale z drugiej strony co jeśli niezależne dziennikarstwo jest niezbędne, by uniknąć globalnej katastrofy? Na potrzeby tego tekstu proponuję właśnie taką perspektywę. Potrzebujemy nowego ładu medialnego, bo chaos informacyjny łamie prawo człowieka do informacji, niszczy wspólnotowość i obezwładnia nas w obliczu dzisiejszych i przyszłych wyzwań. Troska o ład medialny jest więc troską o dobro wspólne i przyszłość naszych wspólnot zarówno w wymiarze lokalnym, jak i globalnym.

Polityczny interes wyborczy

„Średnia sprzedaż dzienników regionalnych w 2021 r. spadła o 17,5 proc. w porównaniu z 2020 rokiem” – informował 9 lutego 2022 r. „Press”. W roku, o którym mowa, PKN Orlen przejął 20 z 24 dzienników regionalnych. Koncern naftowy wymienił wszystkich redaktorów naczelnych wspomnianych pism – z wyjątkiem Stanisława Wróbla z kieleckiego „Echa Dnia” – a z ich redakcji odeszło wielu dziennikarzy. Drastycznie spadła także liczba użytkowników serwisów internetowych dzienników lokalnych – z 13,26 mln w grudniu 2020 r. do 11,37 mln w kwietniu 2021 r. Tak dużych spadków nie da się wytłumaczyć trendami rynkowymi – sprzedaż dzienników ogólnopolskich maleje ponad dwukrotnie wolniej, a ruch internetowy, w tym liczba płatnych subskrypcji, wzrasta.

Co więc stało się z prasą lokalną? Wszystko wskazuje na to, że to efekt jej upolitycznienia pod wpływem zmian właścicielskich. Spadki sprzedażowe już w przeszłości bywały efektem upolitycznienia tytułów prasowych. Taka sytuacja miała miejsce między innymi w 1990 r., gdy pisma wydawane przez Robotniczą Spółdzielnię Wydawniczą „Prasa–Książka–Ruch” zostały rozparcelowane między partie polityczne. Wiele z wydawnictw upadło, bo czytelników zniechęciła jednoznaczna linia polityczna ulubionych tytułów.

Za obecnymi zmianami w mediach Polska Press stoi Dorota Kania – doświadczona dziennikarka, była redaktorka naczelna TV Republika i autorka licznych artykułów lustracyjnych. Kania nie ukrywa swoich poglądów politycznych, w 2014 r. przekonywała, że „trzeba głosować na PiS”, a przed objęciem stanowiska w zarządzie Polska Press była jednym z najczęstszych gości prorządowych „Wiadomości” TVP. Nic zatem dziwnego, że dziennikarze, którzy odchodzili z tytułów wydawanych przez Polska Press – jak Karina Obara z „Gazety Pomorskiej” czy Janusz Szymonik z „Dziennika Zachodniego” – wskazywali na polityczne naciski jako jeden z głównych powodów swoich decyzji.

Łatwo ulec złudzeniu, że w kontrolowaniu mediów lokalnych chodzi o zmiany personalne w składach redakcji, ale w istocie celem jest tu maksymalizacja wyniku wyborczego Prawa i Sprawiedliwości. – Możemy się spodziewać, że podczas najbliższych wyborów powszechnych władza przyjmie strategię pt. wszystkie ręce na pokład. Poza wysiłkiem politycznym PiS uruchomi media prorządowe – publiczne, kontrolowane przez Polska Press i prywatne – by zmobilizować lokalnych wyborców i sięgnąć po tych kilka decydujących o większości parlamentarnej mandatów – mówi mi prof. Adam Bodnar. To realna perspektywa. Już w raporcie z wyborów prezydenckich w 2020 r. OBWE zwróciła uwagę, że media rządowe w trakcie kampanii wspierały Andrzeja Dudę3.

Presja polityczna dotyczy także mediów prywatnych. Najwyraźniejszym tego przykładem było „lex TVN” – inicjatywa ustawodawcza posłów partii rządzącej, która miała na celu uniemożliwienie podmiotom spoza Europejskiego Obszaru Gospodarczego uzyskanie koncesji na nadawanie programów radiowych i telewizyjnych. Propozycja posłów PiS była w praktyce wymierzona w telewizję TVN, której właścicielem jest amerykańska grupa Discovery. Projekt nowelizacji ustawy o radiofonii i telewizji był najpierw ekspresowo procedowany w Sejmie, następnie wstrzymany pod wpływem bieżącej kalkulacji politycznej i ponownie błyskawicznie przywrócony do porządku obrad, gdy władza uznała, że przyszedł na to dogodny moment. Choć prezydenckie weto ostatecznie przekreśliło reformę, to sygnał od rządzących był jasny: medialni krytycy mogą spodziewać się nadzwyczajnych działań ze strony obozu władzy, by zamknąć im usta.

Co istotne, upolitycznienie mediów nie ogranicza się jedynie do okresu rządów Zjednoczonej Prawicy, ale było elementem ładu medialnego III RP od jej początków. „Od 1989 r. Polacy nie stworzyli systemu mediów, w których głównym wyznacznikiem byłby opis rzeczywistości w formie na tyle, na ile to możliwe, zbliżonej do prawdy i odpornej na politykę czy ideologię” – przekonuje w publikowanym obok tekście Dariusz Rosiak. Problem dotyczy także innych krajów. Media w wielu państwach europejskich, zwłaszcza z południowego wschodu kontynentu, doświadczają podobnych lub nawet bardziej intensywnych nacisków.

Patologie klikalności

Myli się jednak ten, kto myśli, że panaceum na presję polityczną będzie oddanie kontroli nad mediami rynkowi. Wspomniana Karina Obara, gdy ogłosiła odejście z upolitycznionej przez Orlen „Gazety Pomorskiej”, napisała na swoim profilu facebookowym o poprzednich właścicielach dziennika: „najpierw Norwegowie, później Anglicy, Niemcy nigdy nie ingerowali w treść tekstów dziennikarskich. Dla nich liczył się głównie zysk, klikalność, co także doprowadziło do patologii mediów w Polsce. […] Tamto było dżumą, to jest cholerą”4.

Jakie były objawy tej wcześniejszej patologii? Neoliberalne mechanizmy rynkowe przez lata usprawiedliwiały maksymalizację dochodów i minimalizację kosztów redakcyjnych w krótkiej perspektywie czasowej. To pierwsze prowadziło do dynamicznego rozwoju rynku reklamowego w Polsce. A reklama, choć zapewniała mediom potrzebne finansowanie, to jednocześnie generowała pokusę, by materiałów sponsorowanych nie odróżniać od treści redakcyjnych lub by robić to w jak najmniejszym zakresie.

Celem było sprzedanie czytelnikowi jawnego sponsoringu jako rzetelnego, krytycznego dziennikarstwa. Część tekstów była wręcz narzucana redakcjom przez działy marketingu. Troska o wpływy reklamowe oznaczała też faktyczny zakaz krytyki największych sponsorów, a więc na przykład firm farmaceutycznych czy deweloperów mieszkaniowych. To ograniczało dziennikarzom możliwość pełnienia misji publicznej przez kontrolowanie nadużyć biznesowych. W konsekwencji takiej polityki redakcyjnej spadła zarówno jakość treści, jak i zaufanie odbiorców do ulubionych tytułów – czytelnicy czuli się po prostu oszukiwani.

Druga strona tego równania, czyli minimalizacja kosztów, oznaczała cięcia etatów w redakcjach, obniżanie stawek dla szeregowych pracowników, maksymalizację śmieciowego zatrudnienia, utrudnianie działalności związkowej dziennikarzy i rezygnację z treści, które według działów marketingu nie były popularne. W efekcie z wielu mediów niemal zniknęły np. informacje o tematyce międzynarodowej, bo „polskiego czytelnika to nie interesuje” – jak miał wielokrotnie słyszeć Maciej Okraszewski, kiedyś redaktor prasy drukowanej, a dziś autor popularnego bloga i podcastu „Dział Zagraniczny”. Na tworzenie popularnych treści o problematyce zagranicznej Okraszewski zbiera obecnie miesięcznie ponad 30 tysięcy zł w crowdfundingowej zbiórce na portalu Patronite.

Podsumowując, procesy rynkowe doprowadziły do spadku jakości treści, wyalienowały redakcje od czytelników, zmniejszyły zaufanie do mediów i pogorszyły warunki pracy dziennikarzy. Paradną ilustracją do zjawiska komercjalizacji mediów były wydania gazet z 17 stycznia 2022 r. Wszystkie ogólnopolskie dzienniki – z wyjątkiem „Gazety Wyborczej” – a także lokalne tytuły Polska Press opublikowały tego dnia na swojej pierwszej stronie zdjęcie prezesa PKN Orlen Daniela Obajtka wraz z materiałami reklamowymi koncernu, które rozciągały się także na kolejne strony wydań. Co ciekawe, graficznie treści te były najczytelniej wyodrębnione w tabloidach, których czytelnicy mogli łatwo wizualnie zidentyfikować ich reklamowy charakter, o co było trudniej w ambitniejszych wydawnictwach.

Bezrefleksyjne przejęcie przez tak liczne tytuły narracji jednego z kluczowych aktorów w grze o dominację na rynku medialnym, który jednak dysponuje na tyle wielką siłą komercyjną, by móc złożyć finansową ofertę nie do odrzucenia, zmroziło czytelników i komentatorów. Sprawa wygląda wręcz jak wielka drwina szeroko pojętego obozu władzy z niezależnych mediów, które od lat w mniejszym lub większym stopniu krytykują Zjednoczoną Prawicę za jej ataki na praworządność, kampanie przeciw mniejszościom czy… próby opodatkowania reklam. Gdy jednak władza przyszła z teczką pieniędzy, wątpliwości moralne zniknęły.

Neoliberalne mechanizmy rynkowe przez lata usprawiedliwiały w mediach maksymalizację dochodów i minimalizację kosztów redakcyjnych. Doprowadziły do obniżenia jakości treści i zmniejszenia zaufania do mediów

Bartosz Bartosik

Udostępnij tekst

Jedną z odsłon sporu między mediami a władzą był protest medialny, który miał miejsce w lutym 2021 r. pod hasłem „Media bez wyboru”. Redakcje, wydawcy i reklamodawcy zasłonili wtedy czarnym prostokątem dostęp do swoich treści i ostrzegli, że proponowana przez rząd składka reklamowa to „haracz, uderzający w polskiego widza, słuchacza, czytelnika i internautę”. Chodziło o projekt ustawy Ministerstwa Finansów, którego celem było oskładkowanie rynku reklamy w Polsce. Rząd liczył na wpływ ok. 900 milionów złotych rocznie, z których 35% miało zostać przeznaczone na „utworzenie Funduszu Wsparcia Kultury i Dziedzictwa Narodowego w Obszarze Mediów”. Trudno się dziwić dużym ośrodkom medialnym, że zaprotestowały przeciwko projektowi, który miał je pozbawić istotnej części wpływów. Z drugiej strony to ich konsekwentne decyzje z poprzednich dekad uzależniły je od pieniędzy reklamodawców.

Tymczasem wartość rynku reklamowego w Polsce rośnie z roku na rok. Jeszcze w 2014 r. wynosiła 7,3 mld zł, a w roku 2021 najprawdopodobniej – w momencie pisania tego artykułu nie znam jeszcze ostatecznych danych – wzrosła powyżej 10 mld zł. Gdyby nie pandemia Covid-19, rynek reklamowy już rok wcześniej przekroczyłby tę barierę. Największym kanałem reklamowym jest telewizja, ale zwłaszcza w okresie pandemii nastąpił szybki wzrost wartości reklamy internetowej. Spada natomiast sprzedaż reklam w prasie.

Łyżka cyfrowego miodu i beczka dziegciu

Jeśli nie polityka i rynek, to może nowe technologie są nadzieją dla ładu medialnego? Rozwój infrastruktury cyfrowej, upowszechnienie dostępu do internetu, sukces licznych aplikacji, komunikatorów i mediów społecznościowych ułatwiły komunikację i rozpowszechnianie informacji. Te ostatnie już od wielu lat pozwalają mediom tradycyjnym na wzrost zasięgów ich treści. Dzięki jednoczesnemu rozwojowi czytelnictwa internetowego i bankowości cyfrowej możliwa stała się sprzedaż abonamentów cyfrowych na treści dziennikarskie – polskim liderem jest w tym względzie „Gazeta Wyborcza”, którą na koniec 2021 r. prenumerowało cyfrowo ponad 280 tys. subskrybentek i subskrybentów. Rozwinął się cały rynek crowdfundingu – finansowania społecznościowego – który sprawił, że takie projekty, jak wspomniany „Dział Zagraniczny” czy „Raport o stanie świata”, mogą utrzymywać się jedynie z pieniędzy od słuchaczy. Autorów tych programów w ostatnich latach wypchnęły z mediów tradycyjnych komercjalizacja i upolitycznienie. Również „Więź” skorzystała z crowdfundingu i tylko z wpłat naszych czytelników w serwisie Patronite otrzymujemy rocznie więcej pieniędzy niż z dotacji ministerialnych dla czasopism.

W tym samym serwisie łącznie ponad milion złotych miesięcznie zbierają dawne załogi Programu Trzeciego Polskiego Rada. Po jego politycznym zaoraniu byli dziennikarze publicznej stacji utworzyli Radio Nowy Świat i Radio 357, gdy tymczasem ich dawne miejsce pracy podupadło i straciło niemal wszystkich słuchaczy. Jeśli dodamy do tego licznych dziennikarskich wolnych strzelców – freelancerów – i amatorów, którzy rozwinęli swoje kanały medialne dzięki nowym technologiom, to można je chyba tylko celebrować. Prawda?

Nie do końca. „Po głębokiej analizie ostatnich tweetów wysłanych z konta @realDonaldTrump i kontekstu wokół nich […] definitywnie zawiesiliśmy to konto ze względu na ryzyko dalszego podżegania do przemocy” – przeczytaliśmy w oświadczeniu Twittera z 8 stycznia 2021 r. Prezydent Stanów Zjednoczonych w trakcie czteroletniej kadencji wyprodukował ponad 20 tysięcy tweetów i był to dla niego najważniejszy kanał komunikacji z obywatelami, wyborcami i dziennikarzami. Świat, który Donald Trump potrafił opisać najpierw w 140, a potem 280 znakach, nagle stracił swojego narratora. Decydenci portalu nie czekali na wyniki dochodzenia po śmiertelnym puczu zwolenników byłego prezydenta na waszyngtońskim Kapitolu, ale według własnych – nieznanych opinii publicznej – reguł postanowili zablokować Trumpa.

Niecały rok później na to samo zdecydował się Facebook względem polskiej partii politycznej, Konfederacji. Także dla tego ugrupowania media społecznościowe były kluczowym narzędziem komunikacji z wyborcami. Jego konto na portalu firmy Meta – jak od października 2021 r. nazywa się dawna spółka Facebook – obserwowało prawie 700 tys. użytkowników. „Usunęliśmy stronę Konfederacji z powodu powtarzających się naruszeń naszych zasad dotyczących dezinformacji na temat Covid-19, a w szczególności fałszywych twierdzeń o tym, że maski nie ograniczają rozprzestrzeniania się choroby, że śmiertelność Covid-19 jest taka sama lub niższa niż grypy, a także że szczepionki na Covid-19 nie zapewniają żadnej odporności i są nieefektywne” – wyliczało oświadczenie Mety.

Cokolwiek byśmy sądzili o Donaldzie Trumpie i Konfederacji, zablokowanie ich kont społecznościowych odbyło się na zasadach całkowicie zależnych od prywatnych właścicieli platform cyfrowych, a zupełnie niezależnych od opinii publicznej. Pikanterii dodaje tej sprawie fakt, że w Konfederacji istnieje silna frakcja popierająca libertariańskie podejście do gospodarki i pełną wolność prowadzenia prywatnych biznesów. Tymczasem to właśnie ta wolność doprowadziła do zbanowania partii na Facebooku.

To pokazuje, że niemądre postulaty gospodarcze mogą mieć bezpośrednie przełożenie na proces demokratyczny. Kiedy algorytmy mediów społecznościowych pozostają zupełnie poza społeczną kontrolą, wkracza chaos i arbitralność podejmowanych decyzji. Lepszym rozwiązaniem byłoby uregulowanie sposobów działania gigantów cyfrowych w procesie demokratycznej debaty nad tym wyzwaniem. „Jeśli nie weźmiemy za to odpowiedzialności jako wspólnota, to media cyfrowe będą się regulować same, co ma miejsce dzisiaj. To nie działa” – mówiła Helena Chmielewska-Szlajfer podczas seminarium projektu Oczyszczalnia w listopadzie 2021 r.5

Ale to nie koniec problemów z nowymi technologiami, ich wpływem na media i wspólnotę polityczną. Eksperci ostrzegają przed ekonomicznymi, politycznymi i społecznymi konsekwencjami ekspansji technologii blockchain (cyfrowego zapisu transakcji wymiany danych) i opartego na niej systemu kryptowalut (umownych walut wirtualnych), do którego stworzenia używa się kryptograficznych obliczeń. Wiemy także o zmowach cenowych zawieranych między gigantami cyfrowymi, które doprowadziły do wzrostu ich przychodów reklamowych. Innym wielkim tematem, o którym coraz więcej się mówi i pisze, jest destrukcyjny wpływ mediów społecznościowych na zdrowie psychiczne, zwłaszcza dzieci6.

Jednak najbardziej przerażającym przykładem relacji między wspólnotą, życiem ludzkim a mediami społecznościowymi jest sprawa ludobójstwa Rohindżów w Mjanmie. Przedstawiciele tej mniejszości etnicznej pozwali Facebooka na łączną kwotę ponad 150 miliardów funtów w procesach sądowych wytoczonych w USA i Wielkiej Brytanii za niewystarczającą reakcję na namawianie do przemocy przeciw Rohindżom. Od 2016 r. birmańskie wojska przy współudziale ludności cywilnej zabiły kilkadziesiąt tysięcy członków tego ludu, a setki tysięcy zmusiły do ucieczki z rdzennych terytoriów Arakanu. Już w 2018 r. raport Business for Social Responsibility na zamówienie samego Facebooka stwierdził, że gigant technologiczny robił zbyt mało, by powstrzymać zalew nienawiści i podżeganie do przemocy7 w Mjanmie.

Odpowiedzią na niektóre z problemów związanych z technologiami ma być uchwalony w styczniu 2022 r. przez Parlament Europejski Digital Services Act (DSA). Regulacja nakłada na cyfrowych gigantów liczne zobowiązania w sprawie m.in. przepływu danych, transparentności algorytmów, systemu rekomendacji treści i dobierania reklam sponsorowanych do użytkowników. DSA ma także umożliwić użytkownikom poznanie przyczyn nałożonych przez właścicieli portali kar i ułatwić ewentualne odwołanie się od nich. Zapowiada się więc koniec samowoli cyfrowych gigantów.

Odzyskać społeczną legitymację

Procesy polityczne, komercyjne i technologiczne doprowadziły w ostatnich dekadach do spadku zaufania społecznego wobec mediów, wyrugowania wartościowych treści z głównego nurtu medialnego, zwiększenia dystansu między mediami a odbiorcami, pogorszenia warunków pracy dziennikarzy, wzrostu polaryzacji i dezinformacji, a także rozrostu rynku reklamowego i samowoli gigantów cyfrowych. Jednocześnie powstały nowe platformy wymiany informacji, technologie umożliwiły nowatorskie metody komunikacji między mediami a użytkownikami, a coraz większa liczba ludzi ma dostęp do darmowych treści medialnych.

Gdy więc tylko pojawi się w Polsce polityczna możliwość reformy ładu medialnego, powinniśmy zadbać o to, by zdobycze ostatnich lat utrzymać i jednocześnie uporać się z nowymi wyzwaniami. Wymagać to będzie zmian w ustawie o radiofonii i telewizji, jak również w Kodeksie karnym – o czym pisze obok Adam Bodnar – a także regulacji mediów cyfrowych, stworzenia stabilnego systemu finansowania mediów obywatelskich i zupełnego przearanżowania mediów publicznych.

Projekty nowego ładu medialnego należy tworzyć w taki sposób, by wzmacniał on fundamenty dobra wspólnego. Kluczowe jednak jest, by postulowane zmiany miały jak największe poparcie społeczne. Dlatego trzeba unikać technokratycznej elitarności. Dla dobra demokracji należy pozbawić polityków bezpośredniej kontroli nad mediami, kapitał prywatny – dominującego wpływu na treści dziennikarskie, a gigantów cyfrowych – monopoli. Pora, by media odzyskały legitymację od obywateli.

Teksty z bloku „Media przyszłości” są częścią programu „Nowy ład medialny” prowadzonego w ramach projektu Oczyszczalnia 21/22 przez Laboratorium „Więzi”, zob. www.projektoczyszczalnia.wiez.pl.

1  Zob. www.poufnarozmowa.com/kwestia-izolacji-nic-mu-za-to-nie-bedzie-mamy-takie-wrazenie/ [dostęp: 18.02.2022].

2  Zob. www.informationdemocracy.org/wp-content/uploads/2021/06/ForumID_New-Deal-for-Journalism_16Jun21.pdf [dostęp: 18.02.2022].

3  Zob. www.rpo.gov.pl/pl/content/raport-obwe-z-wyborow-prezydenckich-w-polsce-2020 [dostęp: 18.02.2022].

4  www.facebook.com/karina.obara.3/posts/5165145350167819 [dostęp: 19.02.2022].

Wesprzyj Więź

5  Zob. relacja Weźmy jako wspólnota odpowiedzialność za media, www.wiez.pl/2021/12/01/wezmy-jako-wspolnota-odpowiedzialnosc-za-media/ [dostęp: 18.02.2022].

6  Zob. M. Bigaj, Liczą się oceny, emocje zostawiamy w szatni, www.wiez.pl/2022/02/14/licza-sie-oceny-emocje-zostawiamy-w-szatni/ [dostęp: 18.02.2022].

7  Zob. www.about.fb.com/news/2018/11/myanmar-hria/ [dostęp: 18.02.2022].

Podziel się

1
Wiadomość