Jesień 2024, nr 3

Zamów

Jak kapitalizm gra w rasy

Kadr z filmu „Parasite”, reż. Joon-ho Bonga, Korea Południowa 2019. Fot. Materiały prasowe Gutek Film

Nawet jeśli książka Przemysława Wielgosza Gra w rasy powstała o kilkadziesiąt lat za późno, żeby stać się pozycją prawdziwie rewolucyjną, z pewnością jest taką na polskim gruncie. Autor wnikliwie analizuje uniwersalizm systemu opresji, a jako odpowiedź postuluje uniwersalną solidarność.

Przemysław Wielgosz, Gra w rasy. Jak kapitalizm dzieli, by rządzić, Wydawnictwo Karakter 2021, 276 s.

Krytyczna refleksja nad rasizmem staje się w Polsce popularna, nie powinno jednak dziwić, że dzieje się to głównie za sprawą tłumaczeń zagranicznych autorów. Próby przeszczepienia na polski grunt kategorii zaczerpniętych z zachodniego dyskursu antydyskryminacyjnego wywołują wciąż kontrowersje. Sceptycy narzekają na importowanie anglosaskich problemów społecznych, naznaczonych przez spuściznę kolonialną i dekady strukturalnego rasizmu, do homogenicznej kulturowo Polski. Zwolennicy argumentują, że mimo braku zamorskich kolonii polska edukacja przesiąknięta jest kolonialną retoryką, a na gruncie nigdy nieprzepracowanych uprzedzeń wyrasta dziś islamofobia.

Przemysław Wielgosz proponuje trzecią ścieżkę: zamiast interpretować rasizm jako zbiór uprzedzeń wymierzonych w konkretne grupy etniczne, wraz z ich historycznym i geopolitycznym kontekstem, skupia się na uniwersalnych mechanizmach produkowania nierówności i podziałów społecznych. Na pytanie, kto powinien mówić o rasizmie, stanowczo odpowiada: wszyscy. Nie tylko w imię abstrakcyjnej solidarności, ale też dlatego, że rasizm jako jeden z elementów kapitalizmu może być nam bliższy, niż do tej pory się wydawało.

„Urasowić” można niemal wszystko

Jednym z fundamentów eseju Wielgosza jest teza zawarta już w podtytule. Kapitalizm potrzebuje rasizmu, bo kumulacja kapitału nie byłaby możliwa bez pracy darmowej i niskopłatnej, a żeby te mogły istnieć, potrzebne są silnie ugruntowane i znaturalizowane nierówności społeczne, wykluczające solidarność dyskryminowanych grup. Kapitalizm wytwarza więc rasy, a rasizm umacnia kapitalizm, bo ukierunkowuje gniew jednych podporządkowanych na innych, odwracając uwagę od prawdziwego źródła opresji.

Dla koncepcji Wielgosza kluczowe jest twierdzenie, że kapitalizm nie tyle wykorzystuje istniejące już podziały etnokulturowe do antagonizowania grup społecznych, ile sam je konstruuje: nadrzędnym celem i powodem istnienia rasizmu jest więc skruszenie monolitu klasy ludowej. Co za tym idzie, „urasowić” zdaniem autora można niemal każdą niewygodną grupę społeczną – niepotrzebny jest do tego kolor skóry, tożsamość etniczna czy religijna, które zwykliśmy uważać za naturalne źródła uprzedzeń rasowych.

Ton rozważaniom Wielgosza nadaje już pierwszy rozdział, w którym autor zestawia ze sobą dwa pozornie niepowiązane wydarzenia historyczne: francuski kolonializm Algierii i bunt paryskich robotników podczas Wiosny Ludów. W obu przypadkach krwawe stłumienie protestów miało być możliwe dzięki wprowadzeniu quasi-rasowego zróżnicowania pomiędzy reprezentującym niebezpieczną dzikość Innym a rzekomo cywilizowaną armią. To właśnie na osi natura–kultura przebiega proces kreowania Innego, a przypisanie cech związanych z naturą – dzikiej agresji, nieracjonalności czy nieokiełznanej seksualności – umożliwia wyjmowanie całych grup poza nawias społeczeństwa.

Opowieść Przemysława Wielgosza skonstruowana jest z kilkudziesięciu pozornie niepowiązanych ze sobą kadrów: od polityki izraelskiej partii Likud, która w obronie kolonialnych interesów położyła fundamenty pod współczesną islamofobię, roszcząc sobie przy tym prawo do bycia jedynym bastionem demokratycznych wartości w regionie, po koncepcję homo sovieticus, tłumaczącą straty poniesione w ramach transformacji ustrojowej wrodzoną pasywnością poszkodowanych i ich niezdolnością do adaptacji. Autor książki swobodnie porusza się między epokami i obszarami geograficznymi, wskazując zawsze na uniwersalny mechanizm wytwarzania quasi-rasowych uprzedzeń oraz ich wspólne źródło: naturalizowanie hierarchii społecznych.

Autor Gry w rasy buduje nieoczywiste analogie, odnajdując podobieństwa pomiędzy grupami, których nie zwykliśmy uważać za naturalnych sojuszników, a jako odpowiedź na uniwersalizm systemu opresji postuluje uniwersalną solidarność. Nawet jeśli książka ta powstała o kilkadziesiąt lat za późno, żeby stać się pozycją prawdziwie rewolucyjną, z pewnością jest taką na polskim gruncie, gdzie wciąż kwestionuje się refleksję nad rasizmem, uznając go za problem historycznie i kulturowo nam obcy.

Jak wymyślono muzułmanina

Koncepcja Przemysława Wielgosza może oczywiście rodzić wątpliwości, czy właśnie rasizm jest kategorią najlepszą do opisania każdej systemowej dyskryminacji. Łatwo można wyobrazić sobie zarzut, jakoby tak szerokie zastosowanie tego pojęcia rozmywało i zawłaszczało narracje mniejszości, które w historii były najmocniej dotknięte tradycyjnie rozumianym rasizmem. Autor wydaje się przygotowany na tego typu zarzuty, bo kiedy tylko pojawią się one w głowie czytelnika, w przekonujący sposób je odpiera.

Kluczowe w zrozumieniu tej perspektywy jest uznanie za autorem, że „rasa” to pojęcie puste. Powszechnie nam znane podziały tożsamościowe są arbitralne i bynajmniej nie wieczne, a ich rzekome źródło tkwiące w naturze lub głęboko zakorzenionych różnicach kulturowych to mit służący umacnianiu tychże podziałów. To sprawia, że koncentrowanie się na partykularnych interesach nie wystarczy, żeby skutecznie walczyć ze źródłem opresji. Nawiązując do tytułowej Gry w rasy, można by powiedzieć, że walka z tradycyjnie rozumianym rasizmem jest walką o dodatkowy rzut kostką lub zmianę układu pionków na planszy, podczas gdy potrzebne jest zupełne przedefiniowanie reguł gry.

Trzeba przyznać, że to teza wyjątkowo interesująca, a sam autor ilustruje ją równie ciekawymi argumentami. Za Moniką Bobako, autorką Islamofobii jako technologii władzy, przypomina na przykład, że rasistowskie uprzedzenie względem muzułmanów stoi na bardzo chwiejnych podstawach: na arbitralnym założeniu, że istnieje pewna esencja kulturowa wspólna dla muzułmanów od Maroka, przez Bałkany, po Indonezję. Esencja ta ma być tak istotna, że jakoby przyćmiewa oczywiste różnice kulturowe, interesy polityczne i ekonomiczne przeszło miliarda ludzi na świecie.

Innymi słowy: żeby powstał strach przed muzułmanami, trzeba było wymyślić tożsamość muzułmanina, co samo w sobie jest koncepcją dość nową. Jeszcze w XX wieku pochodzący z Afryki Północnej lub Turcji robotnicy postrzegani byli w Europie raczej przez pryzmat przynależności klasowej, nie religijnej. Wynalezienie tożsamości muzułmańskiej jest więc w koncepcji Wielgosza modelowym przykładem segmentacji siły roboczej.

Jednym z największych atutów książki Wielgosza jest właśnie kwestionowanie elementów rzeczywistości, które często są dla nas przezroczyste. Gra w rasy to jedno wielkie „sprawdzam” wobec naszych znaturalizowanych przekonań – od esencjalizmu kulturowego po powszechne rozumienie terroryzmu, które zazwyczaj nie obejmuje agresji krajów zachodnich na Bliskim Wschodzie, nawet kiedy w grę wchodzą ataki na cywilów. Autor na przeszło trzystu stronach eseju nieustannie przypomina, że elementy porządku społecznego, które uważamy za oczywiste, obiektywne i wieczne, wcale takie nie są.

Pułapka polityki tożsamościowej

Lektura Gry w rasy nie byłaby jednak satysfakcjonująca, gdyby autor poprzestał na prostej diagnozie, sprowadzającej się do tytułowej relacji między kapitalizmem a rasizmem. Rewersem rozważań nad ciemnymi stronami kapitalizmu jest refleksja nad strategiami oporu: zarówno tymi już podjętymi, jak i potencjalnymi.

Nietrudno się domyślić, że o tych pierwszych autor nie ma najlepszego zdania. Słusznie zwraca uwagę, że afirmacja wielokulturowości, choć podejmowana w najlepszej wierze, paradoksalnie umacnia podział świata w kluczu tożsamości etnicznych i religijnych, a nie interesów klasowych. Programy antydyskryminacyjne nie powinny zaś, zdaniem Wielgosza, zastępować walki klas, tak jak szacunek nie zastąpi ekonomicznej równości. Autor pozostaje przy teoretycznych rozważaniach nad kondycją szeroko rozumianych ruchów wolnościowych i trzeciego sektora. Nietrudno jednak zauważyć, że jego wnioski trafnie opisują pułapkę polityki tożsamościowej, w którą zabrnęła polska lewica, niemal zupełnie tracąc przy tym elektorat klasy ludowej.

Wesprzyj Więź

Na uwagę zasługuje z pewnością konstrukcja książki, sprawiająca wrażenie drobiazgowo przemyślanej. Autor, żonglując przykładami spod różnych szerokości geograficznych, ani na moment nie zbacza z raz obranego kursu. Gra w rasy jest więc spójnym i logicznym wywodem, poprowadzonym linearnie od mocnej tezy, przez trafne i niekiedy zaskakujące argumenty, po końcową diagnozę i zarys perspektyw na przyszłość. Niestety jest to konstrukcja obarczona pewnym niebezpieczeństwem.

Lektura skupiona wokół tak wyraźnie postawionej tezy wydaje się z czasem jednowymiarowa. Autorowi nie w pełni udaje się ominąć zastawioną przez samego siebie pułapkę. Chociaż kolejne rozdziały są niewątpliwymi dowodami jego erudycji, to analizowanie zróżnicowanych zjawisk społecznych i wydarzeń historycznych jedynie w kluczu ich związku z kapitalizmem może z czasem wzbudzić w czytelniku nieufność. Trudno jednak czynić z tego poważny zarzut, zwłaszcza że propozycja Wielgosza jest bogata w przypisy, a sam autor zaznacza już we wstępie, że jego praca nie jest wyczerpującą analizą, a jedynie zarysowaniem pewnej perspektywy. W tej kategorii natomiast książka Wielgosza broni się bardzo dobrze, bo Gra w rasy to przede wszystkim mocne narzędzie do analizy współczesnych zjawisk i ważny głos w dyskursie zdominowanym przez perspektywę polityki tożsamościowej.

Tekst ukazał się w kwartalniku „Więź” wiosna 2022.

Podziel się

Wiadomość