W Afganistanie nie ma dziś żadnej przestrzeni wolności. Sytuacja jest tragiczna. Ale z tym krajem już tak jest: człowiek myśli, że gorzej być nie może, a potem okazuje się, że się mylił – mówi Maciej Maliszak, przedstawiciel organizacji „Open Doors”, która pomaga prześladowanym na świecie chrześcijanom.
Dominika Tworek: Według „Światowego Indeksu Prześladowań” Afganistan jest obecnie drugim najbardziej wrogim dla chrześcijan państwem na świecie, gorzej jest tylko w Korei Północnej. Do represji wobec wyznawców Chrystusa dochodziło tam jeszcze przed przejęciem władzy przez talibów.
Maciej Maliszak: Paradoksalnie najlepszym okresem dla chrześcijan w Afganistanie były lata 1979-1989, kiedy krajem rządził ateistyczny, socjalistyczny reżim. Wraz z jego upadkiem, po wycofaniu się Armii Radzieckiej, do głosu doszedł skrajny islam, propagowany przez przeszkolonych w Pakistanie mudżahedinów. Zachód sam wypuścił tego dżinna z butelki, bo do pewnego momentu bardzo wspierał tych ludzi w walce z komunistami. Ale ich szkolenie nie ograniczało się jedynie do kwestii militarnych. Jego głównym celem było przysposobienie z radykalizacji muzułmańskiej. Do pakistańskich obozów szkoleniowych przyjechała międzynarodówka młodych, gniewnych muzułmanów. Wśród nich był słynny Osama bin Laden. Po 1989 roku okazało się, że te grupy są niechętnie przyjmowane nawet przez reżimy, z których pochodzą, na przykład Arabię Saudyjską, która przez długi czas była sponsorem ich działań. Ci ekstremiści stanowili zagrożenie, będąc bardziej radykalnymi od lokalnych władców.
Ostatecznie zadomowili się w Afganistanie.
– W Afganistanie zapanowała anarchia. Do głosu doszły klany i różne grupy etniczne. Wygrała prosta idea: „Zwyciężyliśmy niewiernych, Allah dał nam zwycięstwo. Więc teraz powinniśmy stworzyć państwo, które będzie w stu procentach oparte na prawie wyznaniowym”. To hasło padło na podatny grunt, bo w sytuacjach trudnych, często sprawdzają się radykalne rozwiązania, które polaryzują świat na dobro i zło. Łatwo pomyśleć: „wszystkie mniejszości są złe”, „wszystkie nieszczęścia, które spadły na nasz kraj, wydarzyły się dlatego, że tolerowaliśmy te mniejszości”.
Talibowie chodzą od domu do domu i sprawdzają, czy jesteś dobrym muzułmaninem. Jeżeli stwierdzą, że niedostatecznie realizujesz nakazy islamu, kontrola skończy się biczowaniem. Kiedy wyjdzie na jaw, że jesteś wyznawcą innej wiary, publicznie cię ukamienują
Na takich przekonaniach zbudowano pierwszy Taliban, a teraz obserwujemy renesans tej myśli. Różnica jest taka, że talibowie nie opanowali wtedy całego Afganistanu, bo północ kraju pozostała w rękach Sojuszu Północnego, który ciągle z nimi walczył.
Talibowie dążą do tego, żeby ujednolicić całe społeczeństwo afgańskie, które jest przecież bardzo zróżnicowane etnicznie.
– Tak, celem jest stworzenie społeczeństwa idealnego, oczywiście według wyznawanej przez rządzących wizji świata. Takiego, w którym nie ma sztuki, bo sztuka to grzech, kobiety chodzą w burkach, nie ma miejsca dla osób inaczej wierzących niż skrajny odłam islamu. Ofiarą tego padli nie tylko chrześcijanie, a także hinduiści, buddyści i mniej radykalni muzułmanie. Bo, żeby mieć problem, wystarczy mieć za krótką brodę. Według talibów, broda powinna być tak długa, że gdy schwyta się ją pięścią, wystają spod niej włosy. W innym wypadku mężczyzna nie jest prawdziwym muzułmaninem.
Jeśli chodzi o chrześcijan, obecnie mówimy o kilkutysięcznej grupie osób, nawróconych z islamu, którzy muszą ukrywać swoją wiarę.
– Osoby te nazywamy po angielsku secret believers. Ci ludzie w jakiś sposób zetknęli się z wiarą chrześcijańską i będąc zmęczonymi terrorem, agresją, ustawicznym myśleniem, że na przemoc trzeba zawsze odpowiedzieć przemocą, zostali pociągnięci do Ewangelii o miłości, przebaczeniu, pokoju, który zaczyna się budować od siebie.
Mimo prześladowań, wspólnota katolicka w Afganistanie ma ponad 100-letnią historię.
– Afganistan odzyskał niepodległość po wojnie z Wielką Brytanią w 1921 roku, a pierwszym krajem, który uznał to państwo, były Włochy. W podziękowaniu ówczesny król Afganistanu pozwolił założyć w Kabulu kościół rzymskokatolicki, ale mógł on działać wyłącznie dla obcokrajowców, nie miał prawa do ewangelizacji lokalnych mieszkańców.
Działało podziemie?
– Działało, ale nigdy nie było duże. Nie mogło funkcjonować na większą skalę, ze względu na wzmożoną kontrolę społeczną.
Na czym polegała ta kontrola?
– W Afganistanie w pełni kontrolowane jest życie prywatne. Musisz modlić się kilka razy dziennie i uczestniczyć w życiu religijnym, widać więc, czy to robisz, czy nie. Proszę sobie wyobrazić, że jest pani taką secret believer. Nie może pani wyjść sama z domu. Po ulicach może się pani poruszać jedynie w towarzystwie męskiego członka rodziny: męża, ojca, starszego brata. Ustawicznie boi się pani, że zostanie wykryta. Jeśli tak się stanie, teoretycznie czeka panią kara śmierci. W praktyce jednak, jako młoda niezamężna dziewczyna, ma pani szansę przeżyć, ponieważ prawdopodobnie szybko zostanie pani wydana za mąż. Pani wartość jako kobiety spadnie, więc wyjdzie pani za kogoś starszego, kto będzie panią trzymał twardą ręką.
A gdybym była mężczyzną?
– Najpierw byłaby pani pobita.
Przez kogo?
– Przez rodzinę. Dla secret believers największym zagrożeniem jest właśnie rodzina. Znam historię młodego chłopaka o imieniu Rahim, który nawrócił się na chrześcijaństwo. Słuchał pewnej audycji radiowej i bardzo spodobała mu się Ewangelia o tym, że Jezus umarł za nasze grzechy. Doszedł do wniosku, że mimo całych swoich starań, jest złym człowiekiem. Po jakimś czasie zapragnął powiedzieć o tym ojcu. A ten połamał mu ręce i brutalnie go pobił. Czyli zrobił to, co według fundamentalistów należy zrobić. Chłopak musi uciekać, bo prędzej czy później, jeżeli nie wróci do islamu, zostanie zamordowany. Jeśli nie przez ojca, to przez brata albo wuja, bo przejście na chrześcijaństwo jest wielką infamią, wielkim zbezczeszczeniem dla całej rodziny.
Czyli jak już mnie wykryją, mam dwie możliwości: uciekać albo wrócić do wyznawania islamu.
– Z tym, że ucieczka jest bardzo trudna, a dla pani – jako kobiety – praktycznie niemożliwa. Proszę tylko pomyśleć, że jeśli przygotowuje się Europejczyków do kontaktu z Afgańczykami, przekazuje się, że jeśli chce się „porozmawiać” z kobietą, należy zwracać się do jej brata, męża czy ojca.
I wcale nie mówimy o czasach, kiedy rządzą talibowie.
– Nie. Co prawda, sytuacja wyglądała trochę inaczej w wielkich miastach i tam zmieniła się na przestrzeni ostatnich dwudziestu lat. Kobiety zaczęły zostawać nauczycielkami w szkole, dużo dziewczyn ukończyło studia, armia afgańska miała nawet jedną panią pilot. Ale faktem jest, że jak tylko wyjechało się na prowincję, dalej funkcjonowało stare myślenie.
Ucieczka musi być też szalenie trudnym krokiem. Opuszcza się przecież na zawsze swoją rodzinę.
– Kiedy na Zachodzie myślimy o rodzinie, mamy na myśli najbliższych, sprowadzonych do mamy, taty, rodzeństwa. Dalszej rodziny często nawet nie znamy, spotykamy się z nią tylko na ślubach i pogrzebach. W Afganistanie więź z rodziną jest bardzo żywa, ponieważ Afgańczycy żyją w wielopokoleniowych domach. Mają bliskie kontakty z ciotkami i wujkami. Dodatkowo mieszkają w jednej wiosce i są ze sobą skoligaceni. Nie znają innego świata, nie są wykształceni. Poza tym nie znają czasu pokoju. Mówimy o trzech generacjach ludzi, za których życia ciągle trwa wojna, zmuszonych do radzenia sobie ze wszystkimi traumami, jakie ona niesie.
Jakie główne zagrożenia niosą rządy talibów? Jaki najgorszy scenariusz jest pan sobie w stanie wyobrazić?
– Do tej pory, mimo wszystko, można było ukryć swoją wiarę. Czasem, w bardziej liberalnych rodzinach, przymykano na to oko. Jednak dżihadyści powiedzą o nich, że to nie są prawdziwi muzułmanie. Obecnie talibowie chodzą od domu do domu i sprawdzają, czy jesteś dobrym muzułmaninem. Jeżeli stwierdzą, że niedostatecznie realizujesz nakazy islamu, kontrola skończy się biczowaniem. Kiedy wyjdzie na jaw, że jesteś wyznawcą innej wiary, publicznie cię ukamienują.
Według talibów idealne społeczeństwo to takie, w którym nie ma sztuki, bo sztuka to grzech, kobiety chodzą w burkach, nie ma miejsca dla osób inaczej wierzących niż skrajny odłam islamu. Ofiarą tego padli nie tylko chrześcijanie, a także hinduiści, buddyści i mniej radykalni muzułmanie
Wcześniej, w większych miastach, udawało nam się też tworzyć dla uciekinierów tak zwane domy schronienia. Udzielaliśmy im tam pomocy medycznej, tworzyliśmy nowe tożsamości, ułatwialiśmy ucieczkę. Teraz będzie to całkowicie niemożliwe.
W Afganistanie nie ma dziś żadnej przestrzeni wolności. Sytuacja jest tragiczna. Trudno mi wyobrazić sobie gorszą. Ale z Afganistanem już tak jest, że człowiek myśli, że gorzej być nie może, a okazuje się, że się myli.
Czy jest w ogóle jakaś nadzieja na lepsze jutro?
– Nadzieja jest zawsze.
Ale czy istnieją realne przesłanki ku temu, żeby ją mieć?
– Dzisiaj takich przesłanek nie widać. Jedyną szansą na zmianę byłby społeczny bunt, ale na to też się nie zanosi. Jako chrześcijanie mamy jedno rozwiązanie: możemy się modlić i wspierać różne działania humanitarne w Afganistanie i okolicznym Pakistanie, gdzie przebywają uchodźcy.
Myślę, że światełkiem w tunelu może być fakt, że społeczeństwo afgańskie jest bardzo młode. Średnia wieku wynosi tam 23 lata. Prawdopodobnie ci ludzie w końcu dostrzegą, że można funkcjonować inaczej.
– Młodzi ludzie są bardziej radykalni, łatwo jest przekonać ich do skrajnej ideologii. Wyjaśnić, że ich złe położenie to wina Zachodu. To, że ludzie mają smartfony i korzystają z internetu, nie oznacza, że przyjmują zachodnie wartości. Modernizacja wcale nie jest związana z westernizacją.
Ale młodość charakteryzuje się skłonnością do buntu przeciwko systemowi, w jakim się żyje.
– Mówi to pani przez pryzmat kultury, w której się pani wychowała. Młodzieńczą złość można różnie skanalizować, na przykład nastawić ją przeciwko obcym. Kiedyś podszedłem na ulicy mojego rodzinnego miasta do młodego chłopaka. Miał na sobie koszulkę z napisem: „Śmierć wrogom ojczyzny”. Spytałem, kim są ci wrogowie ojczyzny, nie potrafił odpowiedzieć. Był zradykalizowany, głosił przecież hasło wzywające do zabijania ludzi. W sytuacji, gdyby ktoś dał mu możliwość okazania władzy, prestiżu, chętnie by za tym poszedł. Jeżeli spojrzymy na podstawowych bojowników Talibanu, to są właśnie młodzi ludzie. Byli prostymi chłopami bez żadnych perspektyw, a nagle trzymają w dłoniach karabiny i ludzie się ich boją.
Jednym z filarów waszej działalności jest pomoc humanitarna. Jakie są szanse, by przywrócić niesienie pomocy Afgańczykom?
– Prawda jest taka, że żadna z organizacji pomocowych nie będzie oficjalnie działała na terenie Afganistanu, ponieważ z talibami nie da się dogadać. Tymczasem idzie wielki głód, spowodowany ogromnymi suszami. Z tego, co wiem, ponad 75 procent zapasów żywności zostało już wykorzystanych. Bez możliwości niesienia pomocy humanitarnej za chwilę będziemy mówili o klęsce głodu. Pojawia się pytanie: jak pomóc? Bo uzależnienie kraju od zewnętrznej pomocy wcale nie jest dobrym rozwiązaniem.
To dawanie rybki, a nie wędki.
– To się fachowo nazywa „syndrom wyuczonej bezradności”. Myśli się w kategoriach: ludzie zachodu pomogą, bo muszą. Otóż wcale nie muszą, co właśnie zobaczyliśmy: wycofał się główny donator, czyli Stany Zjednoczone, i kraj pada w parę tygodni.
Amerykański rząd, pomimo wysiłków kilku organizacji humanitarnych, a nawet członków Kongresu, nie zgodził się na przyznanie chrześcijanom specjalnego statusu, który umożliwiłby im wjazd do Stanów Zjednoczonych. Taką pomocą objęto między innymi dziennikarzy, pilotów czy naukowców, ale nie członków mniejszości religijnych. Co osoby, które zostały, czują w związku z obecną sytuacją?
– Nie tylko secret believers, ale i znaczna część społeczeństwa chce wyjechać z kraju. Ludzie boją się o swoje życie, a zagrożenie jest ustawiczne, jeżeli wszystko jest kontrolowane, zabroniona jest wszelka sztuka: nie można malować, śpiewać, słuchać muzyki, a nawet się śmiać. Wszyscy ci, którzy wiązali nadzieje z Zachodem, mają żal, są ogromnie zawiedzeni. „Amerykanie nas zdradzili, sprzedali nas talibom” – podsumował mój znajomy Afgańczyk. To są słowa na wyrost, ale oddają sposób myślenia społeczeństwa.
Przeczytaj też: Paradoks suwerenności. Jak upadał Afganistan