Nasz naturalny defetyzm, przekonanie, że i tak się wszystko zawali, że będzie już tylko gorzej, mogą się okazać jak najbardziej adekwatną postawą – mówi „Kulturze Liberalnej” Tomasz Stawiszyński.
O świętach, pandemii, sytuacji na granicy i smutku z Tomaszem Stawiszyńskim – filozofem, publicystą, autorem m.in. książki „Ucieczka od bezradności” – w „Kulturze Liberalnej” rozmawia Katarzyna Skrzydłowska-Kalukin.
Stawiszyński zauważa, że „święta to zawsze moment, w którym wychodzimy ze zmienności do czegoś stałego. Bóg się rodzi co roku, co roku zmartwychwstaje. Przynosi to ukojenie nam, ludziom żyjącym od narodzin do śmierci, bo w czasie świętym wszystko się odtwarza na nowo i nigdy nie przemija”. Jednocześnie zauważa, że w Polsce „świętom towarzyszy aura melancholii i smutku”. „Może dlatego, że panuje u nas familijny kult, w myśl którego rodzina jest najważniejsza i idealna, a jakiekolwiek jej naruszenie to moralna przewina. Tymczasem realia funkcjonowania polskich rodzin są często trudne, pełne wzajemnych pretensji, przemocy” – tłumaczy.
Zdaniem filozofa napięta sytuacja na polsko-białoruskiej granicy, gdzie wciąż koczują i umierają w lasach uchodźcy, to „mroczna epifania”. „Odsłania się w niej ciemny aspekt rzeczywistości, którego na co dzień nie widzimy, a może po prostu ignorujemy. Da się go ująć tak: wobec potężnych interesów geopolitycznych, jednostka się nie liczy. (…) Dotąd mogliśmy myśleć, że taka logika – jednostka jest niczym – obowiązuje, bo ja wiem, w Birmie albo Erytrei, gdzieś daleko, ale nie u nas. Dzisiaj już się nie da tak myśleć” – zaznacza.
„Trzeba sobie uczciwie powiedzieć, że pod pewnymi względami atrakcyjnie jest być teraz zaangażowanym w sytuację na granicy” – uważa Tomasz Stawiszyński. „Daje to szybką moralną gratyfikację, pozwala poczuć się sprawczym i potrzebnym. Tymczasem nam brakuje codziennej, wzajemnej troski. Nie mamy etosu codziennej pomocy, uważności na tych, którzy są dookoła. Teraz spalamy się w emocjonalnym uniesieniu, które ma to do siebie, że jest bardzo wzmacniające, ale krótkotrwałe. (…) dostrzeżenie człowieka, który tam [na granicy] jest głodny, śpi w lesie na mrozie i jest w katastrofalnej sytuacji, może nas uwrażliwić na osoby, które są bardzo blisko i też zasługują na pomoc” – mówi.
W ocenie publicysty jest „pewna poznawcza korzyść” z kryzysu, którego na wielu polach obecnie doświadczamy. „Myślę, że w umysłach wielu z nas rozpryśnie się infantylna iluzja niewinności, przekonanie, że świat jest dobry i sprawiedliwy” – stwierdza autor książki „Ucieczka od bezradności”. I dodaje: „Wygląda na to, że idą dogodne czasy dla polskiego społeczeństwa. Nasz naturalny defetyzm, przekonanie, że i tak się wszystko zawali, że będzie już tylko gorzej, mogą się okazać jak najbardziej adekwatną postawą”.
DJ
Przeczytaj też: Katolicyzm jest dzisiaj jednym z ostatnich bastionów „antropologicznego realizmu”