Promocja

Jesień 2024, nr 3

Zamów

Wyciśnięty jak cytryna przez Jaruzelskiego

Mieczysław Rakowski, wówczas jako wicemarszałek Sejmu PRL, podczas Kongresu Intelektualistów w Obronie Pokojowej Przyszłości Świata w Hotelu Victoria w Warszawie 16 stycznia 1986. Fot. Archiwum Fotograficzne Włodzimierza Barchacza / NAC

Książka Michała Przeperskiego to fascynująca opowieść o życiu wieloletniego redaktora naczelnego „Polityki” i ostatniego przywódcy PZPR, który sam siebie nazywał „dzieckiem socjalizmu”. Autor doskonale uchwycił nie tylko ludzki aspekt tej historii, ale także pewne uniwersalne zasady panujące w świecie polityki.

Michał Przeperski, Mieczysław F. Rakowski. Biografia polityczna, Instytut Pamięci Narodowej, Warszawa 2021, 432 s.

W ostatnich latach polski rynek wydawniczy jest zalewany biografiami politycznymi zarówno peerelowskich przywódców, jak i opozycjonistów. Mieczysława F. Rakowskiego jednak omijano szerokim łukiem. Być może potencjalnych autorów odstraszał fakt, że jeszcze za życia sam zatroszczył się o przedstawienie swojej historii – pieczołowicie opracował i wydał dziesięć tomów Dzienników, pisanych niemal z dnia na dzień od początku kariery politycznej. Z tego opus vitae wyłaniał się obraz self-made mana i politycznego liberała. Potencjalny biograf musiałby zmierzyć się z legendą, oddzielić autokreacje od rzeczywistości. Michał Przeperski wypełnił to zadanie doskonale – jego najnowsza książka wyróżnia się dojrzałą i wnikliwą analizą, przystępnym opisem i rzetelną kwerendą archiwalną.

W przypadku Mieczysława Rakowskiego szczególnie ten ostatni element stanowił wyzwanie. Jego dzienniki są pasjonującą lekturą, jednak wszyscy czytelnicy zadawali sobie pytanie: czy do końca szczerą i nie ufryzowaną na potrzeby współczesnego odbiorcy? Odpowiedź na to pytanie wymagała porównania rękopisów – bądź oryginalnych maszynopisów – z wersją wydaną. To było wyzwanie wymagające wielkiej pracy. Dodatkowym utrudnieniem było to, że peerelowski polityk zapobiegliwie sprzedał całą kolekcję swoich osobistych dokumentów do Hoover Institution Library and Archives, działającej przy Stanford University. Przeperski jednak pokonał te przeszkody – i to w jakim stylu! Rozebrał Dzienniki na części pierwsze, ustalił, jak powstawały – Rakowski uzupełnił część „dziur” po latach, złagodził niektóre sądy – a na koniec zestawił zawarte w nich informacje z innymi źródłami i literaturą.

Z biografii wyłania się niezwykle ciekawy obraz „dziecka socjalizmu”. Rakowski urodził się na głębokiej prowincji. Wyrwał się z niej dzięki swoim zdolnościom oraz ambicji, wybijając się w aparacie wojskowym i partyjnym. Później przez lata powtarzał, że „gdyby nie socjalizm, pasałby krowy”. Lubił ten chwyt retoryczny, używał go publicznie i prywatnie. Kiedy w stanie wojennym negocjował z prominentnym przedstawicielem Kościoła katolickiego, z uśmiechem nawiązywał do łączących ich „chłopskich korzeni”. Wspominał, że „w takim środowisku uważało się, że chłopski syn tylko wtedy zrobi karierę, jeśli zostanie wojskowym lub księdzem”.

Rakowski mógł zostać jednym z siermiężnych komunistycznych polityków, jednak los zadecydował inaczej. Poznał Wandę Wiłkomirską – słynną skrzypaczkę – zakochał się, wzięli ślub. Dzięki temu mezaliansowi artystki i aparatczyka Rakowski dostał się na warszawskie salony, nabrał ogłady i inteligenckiego sznytu – to będzie go przez lata wyróżniać z masy bezbarwnych i topornych komunistów. W 1957 r. został członkiem redakcji tygodnika „Polityka”, rok później objął stanowisko redaktora naczelnego i pozostał na nim przez prawie ćwierć wieku. W tym czasie kierowane przez niego pismo stało się wyjątkową marką. O jego zespole mówiono w środowisku dziennikarskim i kuluarach władzy jako o „bandzie Rakowskiego”. „Była w tym określeniu mieszanina zazdrości i pogardy” – pisze Michał Przeperski – „w końcu banda działa chaotycznie, na nie do końca jasnych zasadach i w niezupełnie czystych zamiarach”.

Głodny władzy Rakowski przehandlował swój liberalny image i został kreaturą Jaruzelskiego. A ten, w zależności od swoich potrzeb, przestawiał go po politycznej szachownicy

Tomasz Kozłowski

Udostępnij tekst

Rakowski ściągał do swojego zespołu najlepsze pióra, zdecydowaną większość na podstawie towarzyskich rekomendacji. Nie wahał się udzielać schronienia ludziom wyrzucanym z innych gazet – tak było w przypadku Mariana Turskiego, zwolnionego ze „Sztandaru Młodych” za „rewizjonizm”. W jego ślady ze „Sztandaru” do „Polityki” przeszli później m.in. Dariusz Fikus, Andrzej Krzysztof Wróblewski i Daniel Passent – ludzie, którzy będą nadawać ton redakcji.

Kluczem do sukcesu pisma – obok młodego, zdolnego i ambitnego zespołu – był redaktor naczelny, który jedną nogą stał w środowisku dziennikarskim, a drugą w świecie polityki. Kierowany przez niego tytuł wybijał się na tle całego prasowego rynku, był biblią partyjnych liberałów, reformatorów oraz technokratów. Było to możliwe, ponieważ Rakowski przez lata niestrudzenie chronił swój zespół – z każdym tygodniem, z każdym kolejnym wydaniem testował, gdzie leżą granice tolerancji kierownictwa partyjnego oraz aktualnie panującego przywódcy: Władysława Gomułki czy Edwarda Gierka. Przemierzał korytarze KC, aby wychodzić jak największy margines swobody dla swojego zespołu.

Wytworzyła się niezwykła synergia. Rakowski stał lojalnie ze swoimi dziennikarzami, zapewniając im możliwość pisania o ważnych sprawach w sposób tak otwarty, że nikt inny – w oficjalnym krajowym obiegu – nie mógł się z nimi równać. Dzięki temu gwiazdy wielu dziennikarzy „Polityki” rozbłysły. A sam Rakowski dzięki pracy swojego zespołu zdobył na scenie publicznej pozycję nieproporcjonalnie dużą jak na redaktora naczelnego – stał się głosem reformatorskiej części partii komunistycznej. Za granicą był postrzegany nie jako komunista, ale socjaldemokrata, personifikacja nadziei na reformy sytemu. Trzeba przyznać, że Rakowski zapisał chwalebną kartę w 1968 r., kiedy kierowane przez niego czasopismo nie przyłączyło się do antysemickiej nagonki. Sprzeciwił się szowinistycznemu stronnictwu w partii, określanemu od nazwiska jego nieformalnego lidera – szefa MSW Mieczysława Moczara – „moczaryzmem”.

W latach 1958–1980 „Polityka” stała się istotnym elementem wpływającym zarówno na działanie systemu władzy, jak i na horyzonty społecznego myślenia – na miarę komunistycznego państwa zaszczepiała idee liberalne i reformatorskie. Z dzisiejszej perspektywy łatwo ten okres świetności Rakowskiego deprecjonować, wskazywać na to, że przecież działał zgodnie z obowiązującymi regułami gry, a toczone przez niego pojedynki były elementem sporów wewnątrz komunistycznej „rodziny”. To jednak myślenie ahistoryczne. „Polityka” tworzyła w tamtym czasie ferment, ideologiczną i środowiskową podbudowę reformatorskiego nurtu w partii. Gdyby po 1980 r. Rakowski nadal odgrywał tę rolę, przeszedłby do historii jako symbol walki o socjalizm z ludzką twarzą, liberał i reformator, być może wręcz ktoś na miarę polskiego Alexandra Dubčeka.

Problem w tym, że liberalizm Rakowskiego był podszyty toksyczną mieszanką ambicji oraz niepewności i lęku o przyszłość. Jego pragnienia gnały go w stronę prawdziwej kariery politycznej. Przez lata szukał patrona, który otworzyłby przed nim tę drogę. Znalazł go w osobie architekta stanu wojennego, gen. Wojciecha Jaruzelskiego – w lutym 1981 r. został w jego rządzie wicepremierem. W krótkim czasie z jednego z największych zwolenników społecznego porozumienia stał się adwokatem rządów generałów: siłowego rozbicia oporu, aresztowań i więzień oraz nachalnej propagandy. Dziennikarz, intelektualista i partyjny reformator znalazł się w wojennym gabinecie, razem z wojskowymi i milicjantami – niczym wysublimowany grecki filozof pośród wojowniczych Rzymian.

Ale swemu patronowi nie szczędził pochlebstw. Warto przytoczyć fragment listu Rakowskiego do Jaruzelskiego z 1983 r.: „Z żadnym z poprzednich przywódców nie byłem oczywiście tak blisko jak z Tobą. Owa bliskość powoduje, że nieraz muszę uważać, by nie wpaść w sidła Twojego uroku. Ma on swe źródło w przedziwnej mieszaninie silnej woli, stanowczości, uporu, miękkości, a także delikatności. Ma także swe źródło w Twojej wręcz niebywałej zdolności do syntezy, w głębokiej wiedzy o procesach społecznych oraz ludziach. Ma wreszcie swe źródło w niezwykle silnym i widocznym – tak to odczuwam – przywiązaniu do tego wszystkiego, co zwie się polskością. […] Wpatrując się w Twoją twarz, wsłuchując się w to, co mówisz na różnych posiedzeniach, zawsze dochodzę do wniosku, że nikt z Twojego otoczenia nie dorównuje Tobie inteligencją oraz szerokim spojrzeniem na świat i że jest naszym szczęściem, iż właśnie na Ciebie wskazał palec Historii”.

Przeperski wspomina w kontekście tego listu o „przemocowej relacji”. Na myśl przychodzi raczej francuskie określenie mignon – źródłosłów angielskiego minion (pol. sługus). Na dworze królewskim określano tym mianem politycznego stronnika, ale także faworyta, czasem nawet obiekt obustronnego homoseksualnego zauroczenia.

Rakowski pozostał wierny Jaruzelskiemu do końca politycznej kariery. Był ślepy na jego błędy, próbował się samooszukiwać, czemu jednak nie sprzyjała jego nieprzeciętna inteligencja. Kiedy w 1983 r. milicjanci pobili na śmierć młodego Grzegorza Przemyka, minister spraw wewnętrznych Czesław Kiszczak – najprawdopodobniej w porozumieniu z Jaruzelskim – zlecił mataczenie śledztwa. Winę za zabójstwo miała spaść na sanitariuszy, którzy odwieźli ledwo żywego chłopaka do szpitala. Rakowski z jednej strony próbował dowiedzieć się, co naprawdę się stało. Z drugiej – odmawiał przyjęcia do wiadomości, że jego polityczny patron ma z tym coś wspólnego.

„Obserwowałem sprawę Przemyka od pierwszej chwili. Wiadomo, że to milicjanci go skatowali, a jednak nie oni zostali skazani. Jaruzelski cały czas mówił, że trzeba w tej sprawie dojść do prawdy. Ale co przez to rozumiał?” – pisał w Dzienniku. Milicjanci uniknęli sprawiedliwości, a atmosfera bezkarności doprowadziła wkrótce do kolejnej tragedii – funkcjonariusze Służby Bezpieczeństwa zamordowali księdza Jerzego Popiełuszkę. Także tym razem Rakowski zapisał w dzienniku swoje wątpliwości: „MSW robiło z wielu ludzi w establishmencie durniów. Z własnej inicjatywy czy za zgodą Kiszczaka? A więc i Wojciecha Jaruzelskiego? Chyba tak”. W wydanej wersji swoich zapisków zdanie to usunął. Zresztą jeszcze w latach 80. starał się sam siebie przekonać, że cała sprawa była jakimś spiskiem skierowanym przeciw jego patronowi.

Refleksja – wraz z uczuciem porażki i rozgoryczenia – przyszła na politycznej emeryturze. W niepublikowanych dziennikach z 1991 r. Rakowski notował: „Nic na to nie mogę poradzić, Jaruzelski coraz bardziej zaczyna budzić we mnie pewne wątpliwości co do jego nieskazitelnej postawy”. Strącił swojego niegdysiejszego idola z piedestału: „Nie chcę tego publicznie powiedzieć, ale uważam, że Wojciech ponosi główną odpowiedzialność za to, że w tak głupi sposób utraciliśmy władzę”.

Biografia Rakowskiego jest doskonale udokumentowana, sylwetka bohatera przedstawiona obiektywnie, całość czyta się z zainteresowaniem. Z zawodowego obowiązku przedstawię dwie drobne uwagi.

Po pierwsze, z punktu widzenia biografii istotny jest przełom, jaki dokonał się w 1981 r. – Rakowski ze zwolennika porozumienia przemienił się w jednego z jastrzębi, zaczął mówić jednym głosem z kierownictwem MSW i wojska. W tym kontekście mocne wrażenie robi list – pominięty w książce – napisany we wrześniu do Jaruzelskiego. Jest to elaborat mający przekonać premiera do wprowadzenia rządów junty („Grupy Ocalenia Narodowego”). Rakowski złożył swoje liberalne mrzonki na ołtarzu Realpolitik,argumentując, że „powodzenie operacji [stanu wojennego – przyp. TK] wymaga, by odbyła się ona pod hasłami narodowo-komunistycznymi, z grubsza biorąc w typie moczarowskim”. List został napisany w znaczącym momencie. Było to apogeum sporu między premierem Jaruzelskim, wspieranym przez ministra spraw wewnętrznych gen. Czesława Kiszczaka i innych jastrzębi w Biurze Politycznym, a I Sekretarzem KC PZPR Stanisławem Kanią. Ten drugi opierał się przed wprowadzeniem stanu wojennego. Trudno zrobić autorowi książki zarzut z nieznajomości listu – dokument ten należy do jeszcze nieudostępnianej spuścizny Jaruzelskiego, która znajduje się w Archiwum Hoovera.

Drugim zarzutem jest niedoważenie wpływu Kremla na polityczne losy Rakowskiego. Michał Przeperski skrzętnie opisuje, jak bohater biografii był postrzegany przez radzieckich decydentów, jednak opis ten pozostawia uczucie niedosytu. Odnotowana jest na przykład warszawska wizyta ministra spraw zagranicznych ZSRR Andrieja Gromyki. Ostrzega on Stanisława Kanię, żeby ten nie dopuścił do wyboru Rakowskiego do władz partyjnych. Przeperski chwilę później cytuje relację mówiącą o tym, jak I Sekretarz sam dał do zrozumienia, że nie życzy sobie Rakowskiego w Biurze Politycznym. Czy to był wpływ Kremla? Kilka tygodni później osoba Rakowskiego jest wspomniana w czasie posiedzenia radzieckiego politbiura, czego autor nie odnotowuje. Andropow obawia się, że Rakowski jest jednym z poważnych kandydatów do objęcia stanowiska premiera. Czy Kreml podjął jakieś przeciwdziałania, aby ten scenariusz się nie spełnił?

Mało uwagi poświęcono też w książce roli Gorbaczowa w odwołaniu Rakowskiego w 1985 r. ze stanowiska wicepremiera – był to m.in. skutek wizyty radzieckiego przywódcy, który „wyraził zdumienie, że Rakowski znajduje się w ekipie kierowniczej”. Po latach odnosił się do tego sam zainteresowany – oceniał, że taka reakcja więcej mówiła o samym Jaruzelskim niż o realnym wpływie Kremla: „Jaruzelski stchórzył. Gorbaczow nafaszerowany negatywnymi opiniami o mnie mógł tak powiedzieć, ale Jaruzelski mógł go nie posłuchać. Były to już takie czasy, kiedy towarzysze na Kremlu mogli pokiwać palcem w bucie. Mogli też pogrozić palcem, ale nic więcej”.

Być może Jaruzelski miał też – obok innych motywacji – dość uspokajania Kremla. Rakowski cieszył się tam fatalną opinią, niezależnie od tego, kto zajmował fotel I Sekretarza KC KPZR. Gieorgij Szachnazarow, szef doradców Gorbaczowa, wspominał, że nie było przez lata żadnego posiedzenia tzw. polskiej komisji politbiura, na której Rakowski i podobni mu „liberałowie” nie byliby krytykowani. W najgorszym przypadku używano przymiotników takich jak „zdrajca”.

W tym kontekście ciekawe są okoliczności mianowania w 1988 r. Rakowskiego na stanowisko premiera. Przeperski przytacza dwie wersje notatki z moskiewskiego spotkania Józefa Czyrka z Michaiłem Gorbaczowem. Ten pierwszy – pełniący rolę wysłannika Jaruzelskiego – przedstawił ostatecznie zaakceptowany pomysł nominacji dla Rakowskiego. Oba wspominane dokumenty pomijają jednak jeden wątek rozmowy, upamiętniony w notatce przechowywanej w archiwum fundacji Gorbaczowa. Możemy w niej przeczytać, że radziecki przywódca przestrzegał Czyrka przed ludźmi pokroju Rakowskiego, wyrażał też nadzieję, że nowy premier nie użyje zdobytego stanowiska do osłabienia Jaruzelskiego i próby zajęcia jego miejsca. Gorbaczow nie obawiał się Rakowskiego liberała, ale Rakowskiego jako potencjalnego konkurenta Jaruzelskiego.

Na wyrost wydaje się też opinia autora książki przedstawiona na marginesie rozważań o tzw. moskiewskiej pożyczce, czyli tajnym kredycie udzielonym przez Kreml na rozruch partii postkomunistycznej. Pisze on, że „operacja, przeprowadzona m.in. rękami Rakowskiego, świadczyła o pełnym zaufaniu, jakim cieszył się on na Kremlu w ostatnich dniach swojej politycznej kariery”. Był to raczej wyraz bezradności niż zaufania – Moskwa próbowała ratować jedynego sojusznika w państwie wymykającym się z radzieckiej strefy wpływów. Pieniądze zostały potraktowane jak „czarna kasa” – do ich przekazania użyto KGB – jednak zachowano całą obciążającą dokumentację.

W tym kontekście sam Rakowski ubolewał: „wszystko przez tych głupich Moskali, którzy zapewniali mnie, że zniszczyli wszystkie dokumenty dotyczące kredytu, a faktycznie trzymali je w kasie pancernej”. Gorbaczow, proszony po ujawnieniu sprawy pożyczki o pomoc, nie dał znaku życia i nie odpowiadał na próby kontaktu ze strony Rakowskiego. Było to symboliczne, bo sam Rakowski kończył wtedy pisać biografię radzieckiego przywódcy. Tyle w sprawie wzajemnego zaufania.

Rakowski sięgnął po najwyższe stanowiska państwowe i partyjne – wicepremiera, premiera, członka Biura Politycznego, nawet I Sekretarza KC PZPR – ale nigdy nie stał się samodzielnym politykiem. Głodny władzy przehandlował swój liberalny image i został kreaturą Jaruzelskiego. Ten przez lata – w zależności od swoich potrzeb – przestawiał go po politycznej szachownicy. Emerytowany Rakowski zapisał na kartach niewydanej części Dzienników: „obwiniam Jaruzelskiego, że faktycznie nie miał najmniejszego zamiaru podzielić się choćby kawałeczkiem władzy”.

Wesprzyj Więź

Historia Mieczysława Rakowskiego pokazuje, że nie uczył się on od swojego patrona. Generał dobrze wiedział, że władza nie leży na ulicy, nie dostaje się jej też w prezencie – trzeba ją zdobyć, utrzymać i umocnić. Rakowski był niczym primadonna – zrażał do siebie ludzi, nie ukrywał niechęci, obrażał się, potrafił być wręcz histeryczny. Tymczasem Jaruzelski, jak wspominał jeden z jego współpracowników: „stwarzał pozory partnerstwa, otwartości. Trzeba przyznać, że potrafił pokazać twarz, która potrafiła zaimponować niejednemu niegłupiemu facetowi. Dał się na to złapać Rakowski, który – wydawałoby się – nie zna innego boga ponad siebie samego […]. Wyciskał ich jak cytryny”.

Jak widać, trzeba uważać na swoje marzenia – spełnienie politycznych aspiracji sprawiło, że Mieczysław F. Rakowski nie zapisał się w historii tak, jak sam tego pragnął. Książka Michała Przeperskiego jest fascynującą opowieścią o tym skomplikowanym człowieku – doskonale uchwycił on nie tylko ludzki aspekt tej historii, ale także pewne uniwersalne zasady panujące w świecie polityki. To najlepsza biografia polityczna od lat.

Tekst ukazał się w kwartalniku „Więź” zima 2021.

Podziel się

Wiadomość