Jej „konceptem” była wiara oparta na Piśmie Świętym, poszerzona i pogłębiona wieloletnimi własnymi studiami, lekturami i rozmowami z ludźmi w ten czy inny sposób zaangażowanymi religijnie.
Fragment książki „Uwierzyć w niemożliwe. O witrażach Teresy Marii Reklewskiej” (rozdział „Laski i Kościół otwarty”), która ukazała się właśnie nakładem Wydawnictwa Więź
W czasie studiów w Warszawie Teresa Reklewska nawiązała kontakty z szerokim środowiskiem inteligencji katolickiej, które wprawdzie nie działało jeszcze wtedy w sposób formalnie zorganizowany (Kluby Inteligencji Katolickiej powstały dopiero na fali „odwilży” 1956 roku), ale czuło się związane wiarą, a także wewnętrznym sprzeciwem wobec propagującego ateizm komunizmu.
Ośrodkiem integrującym tę grupę były Laski pod Warszawą, Zakład dla Ociemniałych (dziś – Towarzystwo Opieki nad Ociemniałymi), mający silne intelektualne tradycje jeszcze z okresu międzywojnia, przez dziesiątki lat miejsce wsparcia osób o światopoglądzie religijnym, ale także artystów i naukowców o zróżnicowanym nastawieniu do religii i świata, dla których reżim był kneblem, rodzajem nie tylko politycznej, ale i duchowej katastrofy.
Bywali tu między innymi Tadeusz Mazowiecki, Jerzy Zawieyski, Zbigniew Herbert, Jerzy Liebert, Stanisław Stomma, Jerzy Turowicz, Bohdan Cywiński, Andrzej Wielowieyski, Maja Komorowska, Irena i Tadeusz Byrscy oraz wielu innych. Należeli oni do tych, którzy potem wzięli udział w tworzeniu nowej Polski w 1989 roku. W okresie „Solidarności” i stanu wojennego Laski były nadal ważnym miejscem, a nie tylko instytucją świadczącą pomoc niewidomym. Osobą gromadzącą wokół siebie tych wszystkich ludzi był ojciec Tadeusz Fedorowicz, charyzmatyczny ksiądz katolicki, kierownik duchowy Zakładu.
Całe życie Teresy Reklewskiej, także religijność, choć w pewnym sensie konserwatywna w podejściu do obrzędów i obowiązków wynikających z katechizmu, było pełne osobistego, gorącego zaangażowania i otwartości wobec odmienności ludzkich postaw
Reklewska była mocno związana z Laskami i z Fedorowiczem. Z niewielkich, skromnych białych budyneczków pod Kampinosem płynęła podówczas fala modernizmu katolickiego, nieśmiała zapowiedź Soboru Watykańskiego II i przemian w Kościele katolickim, czuć tu było dążenie ku jego liberalizacji i otwartości. W tamtym czasie ów nowy sposób traktowania religijności łączył się z potrzebą wolności w ogóle, wynikał po części z deficytu szerokiej komunikacji społecznej, spotkań i zgromadzeń w kraju za żelazną kurtyną, w którym wolność nie istniała lub była przez władze starannie reglamentowana, a konstytucyjne prawo do zgromadzeń funkcjonowało jako martwy zapis. To nowe wcielenie katolicyzmu było Reklewskiej bliskie jako osobie otwartej, pełnej pogody ducha i niespożytej energii, stale wynajdującej aktywności dające możliwość jej użycia, niejako intuicyjnie szukającej tego, co zbliża z Bogiem i ludźmi.
Nieco wcześniej Reklewska nawiązała także znajomość z Renatą i Andrzejem Grzegorczykami, co miało między innymi wpływ na jej dalszą formację religijną. Renata wykładała językoznawstwo na Uniwersytecie Warszawskim, gdzie później została profesorem, Andrzej był filozofem i matematykiem, związanym z Instytutem Matematyki PAN i Wydziałem Matematyki na UW, potem z Instytutem Filozofii i Socjologii PAN, także profesorem, autorem książek z dziedziny logiki matematycznej, filozofii i etyki, od 1956 roku członkiem Klubu Inteligencji Katolickiej w Warszawie i działaczem ekumenicznym. Tę trójkę zbliżały poglądy oraz podobna przeszłość ludzi, których komunistyczny system usiłował wyrzucić poza historię, społeczeństwo i kulturę.
Renata Grzegorczykowa tak opisuje początki ich znajomości: „Teresę poznałam w późnych latach czterdziestych, gdy zamieszkałam wraz z rodziną w mieszkaniu przy ulicy Grójeckiej 43. Stało się to, gdy opuściłam na zawsze Pruszków, gdzie mój ojciec [1] zarządzał fabryką ołówków, która została znacjonalizowana w 1948 roku. Mieszkanie przy Grójeckiej było obszerne, czteropokojowe i, chociaż nasza rodzina stanowiła sporą gromadkę, wystarczającą do zasiedlenia mieszkania, ojciec mój, obawiając się dokwaterowania obcych ludzi (podobnie jak to czyniono w sowieckiej Rosji, aby spowodować powszechne donosicielstwo), postanowił sam dodatkowo „zaludnić” mieszkanie osobami znajomymi. Stąd zamieszkało w tym czasie na Grójeckiej mnóstwo młodzieży: znajomi i koledzy moich braci, siostry Reklewskie: Teresa i Oleńka, których mamę znali moi rodzice jeszcze z dawnych czasów, i wiele innych osób, między innymi ukrywająca się pod fałszywym nazwiskiem Jolanta Lubomirska [2]. Mieszkanie przy Grójeckiej w tym czasie tętniło życiem; stało się miejscem licznych spotkań towarzyskich i dyskusyjnych. Teresa oczywiście uczestniczyła w tym życiu”.
W późniejszych latach Grzegorczykowie, już jako małżeństwo, w ramach dialogu z prawosławiem organizowali u siebie spotkania z rosyjską inteligencją. Reklewską połączyła z nimi przyjaźń na całe życie.
To dzięki nim w 1955 roku podczas V Światowego Festiwalu Młodzieży i Studentów [3], odbywającego się w atmosferze zbliżającej się „odwilży”, Reklewska, pracująca przy festiwalu jako tłumaczka (znakomitą znajomość francuskiego wyniosła z domu i ze szkoły), poznała Hildegard [4] i Jeana Gossów [5]. Przyjeżdżali oni wielokrotnie do Warszawy z Francji, by szerzyć informacje o prowadzonym przez siebie ruchu non‑violence, który oboje Grzegorczykowie aktywnie wspierali i propagowali.
Gossowie byli przedstawicielami francuskiego nowoczesnego katolicyzmu, czerpiącego coś z klimatu epoki, jej liberalizmu i tendencji do sięgania po niezużyte rozwiązania, można by rzec – specyficznym wcieleniem francuskiego egzystencjalizmu à rebours, czyli w postaci religijnej, pozbawionej pesymizmu Jeana‑Paula Sartre’a czy prowokacyjności skandalistki Simone de Beauvoir, ale tak jak i w ich przypadku – stawiającym człowieka w centrum zainteresowania oraz czyniącym wartości humanistyczne nadrzędnymi.
Pacyfistyczne idee non‑violence, będące skutkiem okropieństw wojny i częścią szerszej ogólnoświatowej tendencji, reprezentowane w tym czasie na przykład przez Mahatmę Gandhiego czy Martina Luthera Kinga, wraz z filozofią personalizmu chrześcijańskiego Emmanuela Mouniera i Jacques’a Maritaina [6] (którego książki chętnie czytywała artystka) naznaczyć miały później polskie Kluby Inteligencji Katolickiej.
Głoszona przez Gossów zasada non‑violence, idealistyczna próba usankcjonowania trwałego pokoju na świecie i zakazu wszelkich wojen, nawet tak zwanej wojny sprawiedliwej, którą uznawał Kościół katolicki, w kontekście komunistycznych haseł umieszczanych na murach budynków, takich jak „Wróg nie śpi!” albo „Ręce precz od Kraju Rad!”, rutynowo uruchamianych próbnych alarmów przeciwlotniczych i stale podsycanej przez Partię mieszanki agresji i lęku wobec kapitalistycznego Zachodu oraz wizji mogącej rzekomo w każdej chwili wybuchnąć wojny – nie mogła podobać się władzy. I może tym bardziej ważna stawała się dla katolickich intelektualistów, pamietających świetnie, czym wojna jest naprawdę.
Jak wspomina Grzegorczykowa: „Światowy Festiwal Młodzieży było to wydarzenie niezwykłe. Przez chwilę monotonia rzeczywistości socjalistycznej, odciętej od świata żelazną kurtyną, została przerwana przez zetknięcie się z kulturami całego świata. Warszawa stała się miastem wielonarodowym, wielojęzycznym i wielokulturowym. Teresa została zatrudniona w charakterze tłumaczki. Zetknęła się z zupełnie nowymi dla siebie sytuacjami, zachowaniami, sposobami myślenia i życia. Musiała pośredniczyć w rozmaitych relacjach międzyludzkich, emocjonalnych, często intymnych. Było to dla niej, jak sama mówiła, doświadczenie nowego, wcześniej nieznanego świata. Pamiętam też spotkanie z Hildegard Mayr, dwudziestoparoletnią wówczas działaczką ruchu non‑violence, na Grójeckiej, w czasie którego wykładała nam podstawy działania bez przemocy. Spotkanie to dało początek dalszej trwałej przyjaźni i współpracy, zwłaszcza ze strony mego męża Andrzeja Grzegorczyka, który głoszeniu idei non‑violence poświęcił dużą część swego życia. Hildegard i jej mąż Jean Goss przyjeżdżali później wielokrotnie do Polski, spotykali się z działaczami opozycji demokratycznej (między innymi Lechem Wałęsą) i być może spotkania te miały pewien daleki wpływ na Okrągły Stół i ostateczne pokojowe przejęcie władzy w 1989 roku. Wkrótce po wydarzeniach festiwalowych Teresa wyjechała na Zachód, a my z Andrzejem zostaliśmy zaproszeni do Wiednia na spotkanie ruchu Mouvement de la Réconciliation”.
Teresa Reklewska związała się z małżeństwem Gossów blisko i potem korzystała z ich pomocy, przebywając za granicą. Całe jej życie, także religijność, choć w pewnym sensie konserwatywna w podejściu do obrzędów i obowiązków wynikających z katechizmu, było pełne osobistego, gorącego zaangażowania i otwartości wobec odmienności ludzkich postaw. Wyraźnie widoczne u niej były fascynacja różnorodnymi drogami docierania do Boga, łapczywe poszukiwanie sacrum w życiu i sztuce oraz chęć rozumienia nieznanych sobie wcześniej prądów. To był jej prywatny ruch non‑violence, traktowany tak konsekwentnie, że nawet ze stratą dla siebie – gotowa była nie wchodzić w żadne wojny, wojenki czy rozgrywki, które choć trochę mogłyby ją odciągnąć od wiary. Nawet normy religijne wydawały jej się wtórne wobec Bożej miłości i jej własnej, którą do Boga odczuwała.
Być może w tym należy upatrywać jeszcze jeden, charakterystyczny wzór jej twórczości jako działania „za wszelką cenę”. Byłaby nim gotowość szukania nowych rozwiązań, niepraktykowanych wcześniej stylów i sposobów obrazowania, właściwych nie tylko w Polsce, ale i w Szwajcarii, Stanach Zjednoczonych czy Japonii, gdzie projektowała witraże, a także odwaga konfrontowania swych umiejętności tak z nietypowymi przestrzeniami budynków skrajnie odmiennych, jak i z nieznanymi warsztatami pracy. Jako kobieta i twórczyni okazywała szaleńczą chwilami gwałtowność w decydowaniu się na „zadania niemożliwe”, przy – jak się wydaje – niewielkim artystycznym wglądzie, w przypadku niektórych innych artystów przyjmującym formę rozbudowanej intelektualnej refleksji na temat własnej pracy i towarzyszących jej procesów.
Reklewska, poza konsekwentnie składanymi deklaracjami wiary i ufności w opiekę Ducha Świętego, poza wyrażanym często gorąco przekonaniem, że przez witraż ma przenikać światło Objawienia, nigdy nie sformułowała wyraźnego artistic statement, ukazującego precyzyjniej związki formy i treści w jej dziele, nie nawiązywała szerzej do innych twórców, nie wskazywała rozbudowanych źródeł inspiracji z wyjątkiem wracających odniesień do sztuki gotyckiej, sporadycznych napomknień na temat witraży Chagalla, malarstwa Zbigniewa Beksińskiego, portretów Velázqueza, van Gogha i Boznańskiej, nauki Kościoła i tradycji prawosławia.
Jednocześnie stworzyła faktyczny system – spójny, wyrazisty i konsekwentny, bazujący na jej absolutnej wierze i pasji do angażowania się w coraz to nowe „misje” artystyczne i społeczne, może paradoksalnie stanowiący całość bardziej koherentną niż w przypadku artystów, dla których mechanizm ciągłego uzasadniania dzieła jakimś konceptem jest kluczowy. Jej „konceptem” była wiara oparta na Piśmie Świętym, poszerzona i pogłębiona wieloletnimi własnymi studiami, lekturami i rozmowami z ludźmi w ten czy inny sposób zaangażowanymi religijnie. Na tej podstawie do wszystkich swoich prac tworzyła złożone i szalenie dokładne teologiczne komentarze, prowadzące odbiorcę poprzez treść ujętą szkłem w kolor i formę.
Witraż – szczególnie sakralny – jest z istoty swojej sztuką wymagającą rozumienia, jak to ujmuje Arthur C.Danto, referując poglądy Marcela Duchampa: „istnieją [takie] rodzaje sztuki – sztuka religijna, sztuka filozoficzna – które znacznie mniej zajmowały się zapewnianiem przyjemności oku niż pogłębianiem sposobu, w jaki myślimy” [7]. W przypadku twórczości Reklewskiej barwne przeszklenia spełniają obie te funkcje: jako całość „zapewniają przyjemność oku”, poruszają żyjącym kolorem – są źródłem silnych doznań wizualnych, jednak oglądane szczegółowo każą też rozumieć – są „pogłębianiem sposobu, w jaki myślimy”, pobudzają do refleksji, niektórych – do aktów duchowych.
Wydaje się, że w najistotniejszym sensie artystka realizowała obie te składowe swych dzieł – ich język czytają oko i myśl – tak jak tego zawsze chciała: „Człowiek jest tylko narzędziem i jeżeli raz to zrozumie, dąży, by być narzędziem najlepszym. Źródła inspiracji są poza nami. Przystępując do pracy, trzeba starać się robić ją jak najlepiej. Całym sobą” [8].
Zapewne chętnie powołałaby się na Zygmunta Krasińskiego i jego słynną frazę: „Przez ciebie płynie strumień piękności, ale ty nie jesteś pięknością” [9]. Do jej sztuki osadzonej w trudnych życiowych kontekstach wnikały najciekawsze prądy i predylekcje epoki, tak estetyczne, jak i duchowe, a ona – często intuicyjnie – transponowała je w witraż.
Tytuł od redakcji Więź.pl
Przeczytaj też: Zawsze po ukończeniu pracy nad witrażem mam przekonanie, że to nie moje dzieło
[1] Leszek Majewski.
[2] Jolanta Lubomirska‑Pierre (ur.1927) była wraz z rodziną prześladowana przez komunistów. Jej ojciec Jerzy został przez nich zamordowany. W latach pięćdziesiątych studiowała na SGGW w Warszawie i mieszkała u Marii i Leszka Majewskich, rodziców Renaty Grzegorczykowej. Potem zamieszkała we Włoszech.
[3] V Światowy Festiwal Młodzieży i Studentów odbył się w Warszawie w dniach od 31 lipca do 15 sierpnia 1955 r.
[4] Hildegard Goss‑Mayr (ur. 1930) – austriacka działaczka ruchu non‑violence.
[5] Jean Goss (1912–1991) – francuski aktywista ruchu non‑violence.
[6] Jacques Maritain (1882–1973) – francuski filozof, teolog i zakonnik. Jego myśl wpłynęła istotnie na prace i dokumenty Soboru Watykańskiego II.
[7] A. C. Danto, „Sny na jawie”, [w:] idem, „Czym jest sztuka”, przeł. A. Kunicka, Warszawa 2016, s. 45.
[8] T. M. Reklewska w rozmowie z J. Borkowiczem, „Narzędzie światła doskonałe”, „Powściągliwość i Praca” 1990, nr 12 (482).
[9] Z. Krasiński, „Nie‑boska komedia”, Wrocław 1966, s. 3.