Miał świadomość, że przyszedł na świat jako dziecko klęski, że dziedziczy zbiorowe nieszczęście, duchowe produkty rozpadu tego, co było niegdyś wielkie jako organizm państwowy, ale co w dawnej świetności nigdy już na arenę dziejów nie wróci.
Fragment eseju Tomasza Burka z jego książki „Pamięć głęboka”, która właśnie ukazała się w Wydawnictwie Wieź
„Pierwsza moja świadomość przyszła z wojną – wyznaje Miłosz w „Rodzinnej Europie”. – Wysuwając głowę spod peleryny babki zapoznawałem się z grozą: ryk gnanego bydła, panika, gęsty kurz na drodze, ciemny horyzont, na którym błyskało i dudniło. Niemcy następowali, wojska Cara cofały się z Litwy, a z nimi tłumy uchodźców”[1].
Bo odkąd otworzyłem oczy, nie widziałem nic prócz łun i rzezi,
Prócz krzywdy, poniżenia i śmiesznej hańby pyszałków.
I:
Widziałem upadek państw i zgubę narodów,
Ucieczkę królów i cesarzy, potęgę tyranów.
Tak brzmią okupacyjne „Głosy biednych ludzi”. W pierwszej cytacie jest to zdławiony głos poety[2], w drugiej – skarga obywatela[3]. W okupacyjnym również „Walcu” poeta rodzi się i wynurza „z odmętu historii”, w wierszu „St. Ign. Witkiewicz” zwyciężony pisarz i myśliciel umiera „na płaskim rumowisku nietrwałych państw”.
Miłosz w młodości kreuje jednolitą, sugestywną wizję Historii jako strumienia wrzącej lawy. Jako ruchu ku zagładzie i klęsce
„Jako młody człowiek zostałem porażony odgadnięciem wymiaru, w jakim odbywają się wydarzenia mojego stulecia, że jest to co najmniej jak koniec świata antycznego, a zapewne więcej” – powiada Miłosz w „Ziemi Ulro”[4].
Żyłem, mógłbym powiedzieć słowami wyjętymi z „Traktatu poetyckiego”,
Kiedy w obozach dalekiej północy
W szkło zastygały trupy stu narodów.
Widziałem – przypomnijmy cytatę z „Grobu matki” – widziałem: „Ciałami ludzi podpalony wiek”.
W późnym autobiograficznym poemacie „Gdzie wschodzi słońce i kędy zapada”, w rozdziale V. „Mała pauza”, czytamy:
A jeżeli powiedzą, że słyszałem tylko szum heraklitejskiej rzeki
To i dosyć, bo utrudziłem się samym słuchaniem.
W ciemnych pokojach pisarkowie liczyli na szczotach.
Albo może gnano stada z dymem pożarów.
Ubrania porzucone formę rąk i pleców jeszcze chwilę
[zachowywały.
Na pluszowego niedźwiadka sypnęło igliwiem.
A już nowe ludy z mnóstwem swoich wozów i armatą.
Czym zajmować się mogłem w ostrogockich obozach?[5]
Podobnie brzmiących formuł, konstatacji, obrazów znaleźć można u Miłosza znacznie więcej, cała jego twórczość jest nimi wypełniona. Śpiew ptaka czy granie świerszcza w ruinach Troi („Elegia”, „Dialog”) miesza się z „krzykami nacjonalistycznych pochodów” we współczesnym mieście zmilitaryzowanego kraju („Opowieść”, 1932 r.); „syczą spalone zamki króla Baltazara” („Ptaki”); upada w proch Niniwa („Powrót”); „przemieniają się formy, rozpada się to, co wydawało się niezwyciężone” („Hymn”, pisany w Paryżu, 1935 r.); „idą germańskie Junony” („Fragment”, także Paryż, 1935 r.); chylą się budowle zbiorowego życia, palą się prowincje, słychać krok barbarzyńców; ustroje, jak i pokolenia, odchodzą w ciemność („O książce”); a „twarze martwych narodów, których nikt nie liczy”, zostają przyrównane do „rozpostartych na szybach motyli” (wiersz bez tytułu, inc. „Jak władcy, którym wszystko…”, opatrzony metryką: 1938, Litwa).
Tak u młodego Miłosza – wróża i wieszcza z „Poematu o czasie zastygłym”, z „Trzech zim”. Mieszając to, co będzie, z tym, co było, groźne jutro czerwono błyskające w murach stolic i w szczelinach współczesnej sobie epoki – z kataklizmami dziejowymi sprzed tysięcy lat, kreuje on jednolitą, sugestywną wizję Historii jako strumienia wrzącej lawy. Jako ruchu ku zagładzie i klęsce.
Ta obsesja czasu daremnego, wyzutego z nadziei, mierzonego szelestem piachu w klepsydrach i monotonnym szumem niepowstrzymanych rzek; czasu martwego pomimo zamętu, gdyż w zamęcie tym, wirowaniu i kurzawie wszystkich rzeczy – niemogącego ustalić i odkryć swego prawa; ta obsesja doczesności „ogłuszonej hałasem metali”, skazania, nieugiętego, żelaznego, fatalnego wyroku, jakowejś kroczącej złowrogo Nemezis dziejowej; ta obsesja zbrojnego najazdu, podboju, gwałtu jako historycznego jądra cywilizacji – zyskuje sankcję realności.
Okupacyjna księga poezji Miłosza otwiera się w tym samym miejscu, w którym kończyła się księga przedwojenna: w „mroźnym znaku wojen” („Postój zimowy”), znaku, co z nieba schodzi obecnie na ziemię; gruzy i zgliszcza z przeczutych stają się naoczne; czasy legendarnych przodków i dalekich poprzedników europejskiego człowieka, rzymski, trojański, judzki, babiloński, prehistoryczny, paleozoiczny, spotykają się w zwaliskach ulic i na placach trawą zarosłych, w ogrodach rozbitych i w gmachach ciemnych „najpiękniejszego z urojonych miast i najsmutniejszego z prawdziwych” – Warszawy. I pod „krzyczącą nieznanym językiem czerwono-czarną flagą” powstaje ład bez wolności, cywilizacja termitów.
Biedny chrześcijanin bezsilnie patrzy na miażdżone getto. I zapytuje siebie samego raczej retorycznie, czy nie stał się już aby milczącym pomocnikiem śmierci.
O przewadze procesów dewastacji nad procesami konstrukcji w dziejach powiedziały Miłoszowi dużo czasy powojenne. Nieprzypadkowo czyni w swej ówczesnej poezji („Traktat moralny”) i następnie w „Zniewolonym umyśle” aluzje i nawiązania do dzieła Edwarda Gibbona: „Rozkład i upadek Cesarstwa Rzymskiego”. Człowiek studiowany w znanym wierszu „Portret z połowy XX wieku”, człowiek, deklaratywnie, całkowicie nowej, a w istocie przejściowej formacji kulturalnej – chwiejny synkretyk, co to „rękę oparł na pismach Marksa, ale w domu czyta Ewangelię” – człowiek ten, zapewne słusznie, „przyrównuje siebie do Rzymianina, w którym kult Mitry zmieszał się z kultem Jezusa”. I jakież to kolektywne procesy, jakież dziejowe horrory, jakież mechanizmy przymusu, obłudy, cynizmu, jak głębokie warstwy rozpaczy złożyły się na psychospołeczny, mentalny i moralny wizerunek „dziecięcia Europy” w poemacie pod takim ironicznym tytułem[6].
Któż jednak powie: jestem sprawiedliwy,
Kiedy z tchórzostwa rośnie obojętność,
Z obojętności o zbrodni milczenie,
Z milczenia tylko śmierć i oskarżenie?[7]
Jeśli w wizji dziejów wysuwają się u Miłosza na plan pierwszy zazwyczaj rozmaite czynniki ruchu, elementy eposu, obrazy burzliwej zmienności, patetycznego przemijania, to trzeba zauważyć równocześnie, że rezultatem końcowym pracy młyna historycznego jest tutaj popiół, dym i cień, czyli marność nad marnościami. Ilustrują to, płynące przez świat tej poezji, strzępiaste, wrzecionowate chmury; dziwne, przerażające obłoki; równinne pejzaże; bezkształtne i sypkie formy. Symbolizuje to jałowe przedmieście albo kartoflisko mazowieckie. Płaska, otwarta i bezbronna równina to jakby pays mental Miłosza.
Skąd taka wizja? Jakie jej podłoże?
Wymienić z pewnością należy najpierw przeżycia wczesnego dzieciństwa, mające miejsce „w prowincji tej, gdzie salwa co dzień błyska” („Kołysanka”). Przeżycia związane z Wielką Wojną, z przesuwającymi się frontami, z szeregami wojen lokalnych na dawnych kresach wschodnich, z rozpadem starych (cesarstwo rosyjskie) i wyłanianiem się nowych państw (Rosja Radziecka, niepodległa Polska, niepodległa Litwa i inne kraje bałtyckie), z pożogą idącą od Wschodu, z jej palącym rewolucyjnym oddechem, który wstrząsa prowincjami ekscesarstwa.
Wszystko to oznaczało koniec dotychczasowego ładu świata. Wojna zadała śmiertelną ranę „pięknej epoce”. Owa zaś agonia epoki i koniec świata rozgrywały się wprawdzie na oczach niewiele jeszcze rozumiejącego dziecka, lecz w tym psychologicznie kluczowym momencie, kiedy formować się zaczyna dziecięca wrażliwość i zawiązują się pierwsze, preracjonalne wyobrażenia, kiedy pamięć wchłania i gromadzi obrazy i układa z nich instynktownie Prawzór Świata.
Podkreślić też wypadnie – za odpowiednim fragmentem „Rodzinnej Europy” – nieustanne peregrynacje rodziny Miłoszów, tryb życia na wpół koczowniczy, spowodowany faktem, że ojciec, z zawodu inżynier, zarazem do roku 1918 poddany rosyjski, wiele podróżował po cesarstwie; gdy wybuchła wojna, został zmobilizowany, budował drogi i mosty dla rosyjskiej armii, a mały Czesław z matką towarzyszyli mu w strefie przyfrontowej. Wyniesione z tych wędrówek poczucie braku zakorzenienia, rozchwiania, wrażenie kalejdoskopowej zmienności i nietrwałości wszelkich mijanych krajobrazów i napotykanych form bytu musiało oczywiście rzutować na postawę ducha i formację psychiczną przyszłego pisarza, wyrabiając w nim skłonności do nomadyzmu i przygotowując grunt dla późniejszych motywów wyobcowania, uchodźstwa, wygnania. Wygnania zarówno politycznego (z państwa i ze społeczeństwa), jak i metafizycznego.
Przenikliwie ocenia to sam Miłosz: „Taki brak osiadłości, podświadome poczucie, że wszystko jest prowizoryczne, wchodzi, jak mi się zdaje, w skład równań układanych w wieku dojrzałym i może być powodem lekceważenia dla państw i ustrojów. Historia staje się płynna, jest jakby transpozycją wędrówki”[8].
W doświadczeniu wewnętrznym Miłosza historia staje się płynna, niestabilna i na niczym nie umocowana również i z tego nader istotnego powodu, że społeczeństwo, w którym przyjdzie pobierać mu nauki, kształcić się i dojrzewać – społeczeństwo Drugiej Rzeczypospolitej – stanowi organizm bez gotowej formy i, co gorsza, bez przyszłości. Jest bowiem rozdzierane licznymi konfliktami, narodowościowymi, klasowymi, polityczno-ideologicznymi, na domiar zaś alarmowane i zagrożone przez ościenne potęgi.
A czyż inna jest Europa lat międzywojennych, czyż bardziej stabilny jest świat żyjący z dnia na dzień, w cieniu wulkanu, objęty wielkim kryzysem ekonomicznym, szarpany przeciwieństwami interesów i ideologii, świat rozpalonych namiętności masowych, rosnących w siłę faszyzmów.
Stąd płynął u poety Miłosza i jego wileńskich kolegów-żagarystów brak wiary w trwałość istniejącego stanu rzeczy, radykalna krytyka ustroju i jego instytucji, zapowiedzi katastroficzne i jednocześnie podatność na rewolucyjną dialektykę, na socjologię i ekonomię, na materializm dziejowy, jednym słowem – na wtajemniczenie marksistowskie.
A potem, już po katastrofie spełnionej, we wrześniu 1939 r., „w decydującej chwili, dojrzewającej od dawna, kiedy w Europie nie ma nic”[9], i w dłużących się latach udręki moralnej i beznadziejności politycznej, przychodzi czas na zasadnicze pytanie: „dlaczego Europa upadła tak nisko”[10], i próba wyklarowania odpowiedzi w kategoriach literacko-filozoficznych („Przeżycie wojenne” i inne eseje pisane w okupowanej Warszawie).
Taka rzeczywistość wykołysała wizję historii w dziele autora „Traktatu poetyckiego”.
Ale jest jeszcze jedno źródło Miłoszowego urzeczenia historią, jeszcze jedna – i kto wie, czy nie najważniejsza, jak zdaje się dowodzić poemat „Gdzie wschodzi słońce i kędy zapada” – inspiracja i natchnienie podejmowanych przezeń stale, w poezji i eseistyce, dumań historiozoficznych. To bolesna i niedająca się niczym ukoić rana pamięci, rzekłbym: rozjątrzona jak u Faulknera czy Żeromskiego świadomość, że się przyszło na świat dzieckiem klęski, że się dziedziczy zbiorowe nieszczęście, duchowe produkty rozpadu tego, co było niegdyś wielkie jako organizm państwowy, ale co w dawnej świetności i chwale nigdy już na arenę dziejów nie wróci; co jednakże nawiedza wyobraźnię późnych pokoleń, nie daje spokoju umysłom prawnuków, zmusza do zastanawiania się, jak doszło do katastrofy, jaka była przyczyna rozkładu i upadku.
Z tradycji tych rozmyślań, domowych, rodowych i narodowych, o Wielkim Księstwie Litewskim, o Rzeczypospolitej Obojga Narodów, o legendzie Republiki – co wynika prócz poczucia bezsilności jednostek w obliczu załamywania się, rozpadu i przemijania budowli ich świata? Prócz złorzeczeń i lamentów wydziedziczonego ducha? Prócz oszołomienia niszczycielskim widowiskiem historii i oprócz zdumienia zagadkowymi wyrokami dziejowego fatum? Wynika właśnie szczególny rodzaj wrażliwości i refleksji, zespół przekazywanych z epoki na epokę zainteresowań i uporczywych dociekań, odrębny zmysł w literaturze polskiej, odrębny sposób stawiania przez nią pytań, ciągłość medytacji nad Historią, fenomen, jaki z okazji Brzozowskiego określił Miłosz mianem: storicismo polacco[11]. Tego to historyzmu czy historycyzmu jest Miłosz w całym swoim pisarstwie wspaniałym kontynuatorem i najbardziej nowoczesnym przedstawicielem – po Norwidzie, Wyspiańskim, Brzozowskim, Berencie, i po autorze „Pożegnania jesieni”.
Nie znajdziemy jeśli nie dobitniejszego, to w każdym razie bardziej przejmującego potwierdzenia wyrażonej przed chwilą opinii, niż w „Legendzie”. Zacytujmy bodaj dwie ostatnie strofy. Po słowach: „Aż przyszedł ten dzień”.
Spłynęła farba z ust kobiet. Pierścienie
Brzękły o bruki. Zwracały się oczy
Ku obojętnym niebieskim otchłaniom
I przyjmowały śmierć. Pękły posady
Ozdobnych gmachów. Pył kruszonej cegły
Wzbijał się z dymem pod słońce, spadały
Z nieba gołębie. O gruz domostw naszych
Wsparliśmy twierdze ulic aż runęły
Twierdze i ręce i broń. Zapach klęski
Trupi i mdły, przeraźliwa cisza
Po zgiełku bitwy, zeszły ponad zgliszcza
I deszcz jesienny siekł a ocaleni
Na czoło brali piętno niewolników.
Pamięć znieprawił wróg, sobie przypisał
Na równi dawną i przyszłą wspaniałość.
I wtedy, siedząc tam gdzie ongi stało
To piękne miasto, przesypując w palcach
Piasek pustkowi, odkryliśmy słodkie
Imię ojczyzny. Była tylko piaskiem
I szumem wiatru w piołunach. Bo niczym
Nie jest ojczyzna bez przeszłości. Słowem
Które w połowie dźwięku traci sens,
Nietrwałą ścianą, którą niszczy płomień,
Echem zwierzęcych wzruszeń. W piasku był
Popiół stuleci zmieszany z krwią świeżą.
I odstąpiła nas pycha i niski
Pokłon złożyliśmy ludziom minionym
I dom swój odtąd mieliśmy w historii[12].
Powyższy tekst to fragment eseju „Dialog Wolności i Konieczności albo historyczne wtajemniczenie”, „Teksty” 1981, nr 4/5, przedr. w: „Poznawanie Miłosza”, Kraków 1985
Przeczytaj też: Orfeusz na brzegu świata
[1] „Rodzinna Europa”, Paryż 1959, s. 37.
[2] „Biedny poeta”. W zbiorze: „Ocalenie”, Warszawa 1945
[3] „Pieśń obywatela”, ibidem.
[4] „Ziemia Ulro”, Paryż 1977, s. 21.
[5] „Gdzie wschodzi słońce i kędy zapada”, Kraków 1980, s. 126.
[6] „Dziecię Europy”. Zob. Wiersze wybrane, Warszawa 1980.
[7] „Grób matki”.
[8] „Rodzinna Europa”, op. cit., s. 38.
[9] Ibidem, s. 181.
[10] Ibidem, s. 196.
[11] Por. „Człowiek wśród skorpionów. Studium o Stanisławie Brzozowskim”, Paryż 1962, s. 45.
[12] „Legenda”. Zob. „Światło dzienne”, Paryż 1953.