Jesień 2024, nr 3

Zamów

Zabiją Cię, Panie

Granica polsko-białoruska. Fot. Grupa Granica / Facebook

– Czekaj, jesteśmy blisko Polski? – zapytał Jezus Jana. – Czy to nie tutaj ogłosili mnie otwarcie królem tego państwa?

Opowiadanie „Zabiją Cię, Panie” Michał Klawiter napisał w trakcie przygotowań do roli pisarza Franza K. w „Pułapce” Tadeusza Różewicza. Premiera 12 listopada na Małej Scenie Teatru Dramatycznego

– Z tych wszystkich, o których rozmawialiśmy, zostały dwie do wyboru – rzekł dobrotliwie Józef. – Betlejem albo Usnarz Górny.
– Możesz powtórzyć to drugie? – spytała zaskoczona Maryja.
– Jest trochę dalej i drugi raz tego nie wymówię – odrzekł. – Gdzieś na Podlasiu. Do Betlejem mamy 150 km. Bliżej, tyle że cały czas pod górkę. Ale w tym drugim czystsze powietrze, jeziorka, uprzejmi ludzie i fajne ścieżki rowerowe – uśmiechnął się zatroskany i dodał: – Na Święta w sam raz.

Dylemat trudny do rozwiązania. W końcu, z racji odległości, wybór padł na Betlejem. Maryja powiła swego pierworodnego Syna, owinęła Go w pieluszki i położyła w żłobie, gdyż nie było dla nich miejsca w gospodzie.

* * *

Jezus już od wczesnych lat dzieciństwa wykazywał niezwykłe zdolności, jak na swój wiek. Mądrość, jaką posiadał, czasem była dla Niego bardzo męcząca. Któregoś dnia, gdy odpoczywał na rozgrzanym kamieniu i łapał ostatnie promienie wieczornego słońca, przypomniał sobie pewną historię, którą kiedyś opowiedział Mu Józef. Wyobraził sobie jeziora, lasy, ścieżki rowerowe i dźwięki gitary przy wieczornym ognisku.

– Muszę w końcu tam pojechać! – rzekł zaskoczony, że zrobił to sam do siebie i w dodatku tak głośno. – Szkoda tylko, że nie umiem grać na gitarze…

Udał się więc Jezus do Usnarza Górnego. A za Nim dwunastu się udało. A każdy z nich był tak radosny, że podróż minęła im beztrosko.

– Nie przejdziemy – krzyknął nagle idący na przedzie grupy Bartłomiej. Ledwo przebijające się przez coraz gęstszą mgłę światła latarek, jedynie najbardziej dociekliwym były w stanie zdradzić, czym są jego przypominające wspinaczkę ruchy.
Płot.
– No nie wierzę, że w środku lasu ktoś postawił płot – prychnął Tomasz.
– Staaaać! – usłyszeli nagle ochrypnięty, głuchy i złowrogi okrzyk, który w każdej innej sytuacji wzbudzałby mimowolny uśmiech, bo bezlitośnie zdradzał staż nikotynowej pasji jego nadawcy. – Ręce na widoku!

Ubrany w zielony mundur mężczyzna trzymał w ręku odbezpieczoną broń.

– Jesteśmy turystami i zabłądziliśmy – rzekł mu spokojnie Jezus.
– Ktoś ty?
– Jezus.
– Jak?
– Jezus Chrystus, Pan – dorzucił Szymon.
– Przecież widzę, że pan.
– Mesjasz! – wtrącił Filip.
– Pierwsze słyszę. Czego tu szukacie?
– Chcemy dostać się do Usnarza Górnego.
– Jak wszyscy. Nie ma przejścia. Łapy na widoku powiedziałem!

Stojący z tyłu Judasz wbijał wzrok w ziemię, przestępując dyskretnie z nogi na nogę i słuchał całej rozmowy zniecierpliwiony. Miał na sobie tylko tunikę i parę brązowych sandałów. Nie chciał jednak zdradzić, że wyruszył w taką podróż zupełnie nieprzygotowany.

– Opróżnić kieszenie. Stop! Nie wszyscy naraz. Po kolei. Reszta łapy w górze. Plecaki. Wyciągnij to. Co to jest? Dobra, widzę. A Ty? – zwrócił się do Judasza.
– Nie mam kieszeni.
– Pokaż. Odwróć się. Dobra. Wszyscy powoli za mną.

Szli więc Apostołowie z Jezusem za uzbrojonym jegomościem, z rękami uniesionymi w górze. Szli na tyle długo, że ramiona zaczynały drżeć im z bólu. Uzbrojony mężczyzna cały czas jednak miał ich na widoku. Wreszcie wyszli na wielką polanę, oświetloną mgliście słabymi promieniami księżyca. Teren, po którym stąpali, stawał się coraz bardziej grząski. Mężczyzna z bronią przyśpieszył kroku.

– Wy nie! – krzyknął krótko. – Wy zostajecie.
– Tutaj? – zapytał go Jezus.
– Tak, tutaj. Jeszcze jakieś pytania? – wycelował broń prosto w Jego skroń.

Jezus, wyczuwając narastające niebezpieczeństwo, stał posłusznie jak skazaniec czekający na wyrok śmierci, z lekko rozchylonymi ustami, dobierając powietrze tak oszczędnie, jak tylko potrafił. Tamten jednak opuścił broń i zniknął we mgle. Przez chwilę jeszcze tylko dało się słyszeć mlaskanie gumowych podeszw butów na błotnistej ziemi.

– Cześć…

Wszyscy aż podskoczyli, słysząc cienki głos dobiegający nie wiadomo skąd. Zaczęli wymachiwać latarkami, jakby zaatakował ich rój szerszeni, aż w końcu jeden z Apostołów natrafił na ciemną postać siedzącą w błocie na ziemi z podkurczonymi nogami. Jezus podszedł bliżej niej i przykucnął.

– Kim jesteś? – zapytał.
– Basma – odpowiedziała mu mała dziewczynka.
– Piękne imię. Jestem Jezus. A to moi przyjaciele.
– Też masz fajnie na imię… Dlaczego nosisz sukienkę?
– To tunika. Nie spodziewałem się takiej pogody – Jezus uśmiechnął się.
– Też mam taką w domu.
– Co tutaj robisz sama?
– Czekam.
– Na co czekasz?
– Na cud.
– Dlaczego?
– Bo się boję.
– Czego?
– Złych ludzi.
– Basmo, zaufaj mi, że cuda się zdarzają – Jezus spojrzał znacząco na Piotra.
– Ale już przestaję wierzyć – z krtani Basmy wydobył się delikatny szloch.
– Ćśś…nie płacz – Jezus przytulił ją i pogładził po policzku – wszystko będzie dobrze.
– Nie chcą…nas… wpuścić.
– Dokąd?
– Do siebie. Uciekłam tutaj z rodzicami z domu, bo u nas nie było co jeść i strasznie wszystko wybuchało – rzekła Basma, przecierając drżącą rączką czerwony od zimna nos.

Świecący latarką Piotr skinął głową na Jakuba, aby ten podszedł bliżej. Szepnął mu coś na ucho. Jakub podszedł do dziewczynki, wyciągnął z dużej przegródki plecaka termos i nalał herbaty do małego kubeczka. Podał dziewczynce.

Wesprzyj Więź

– Ale dobra! Nie piłam nic od kilku dni…
– Jak to? – spytał zaskoczony Jezus.
– Bo oni nas nie chcą wpuścić. Powiedzieli, że są z nami terroryści. Jakiś pan rzucił mojemu tacie buty i chlebek przez płot, to go zabrali i strasznie skrzyczeli.
– A skąd jesteś? I gdzie jest teraz twój tata?
– Z bardzo daleka. Tatuś słyszał jak mówią, że to jest wojna. Ja już nie chcę wojny. Czy to znaczy, że stąd też będę musiała uciekać?
– Nie, kochanie – odparł czule Jezus – nie pozwolimy na to.
– A ty jesteś tak ważny, że oni cię posłuchają?
– To już zależy od nich.

W tym momencie dobiegł do Jezusa zdyszany Jan.
– Panie… – wykrztusił. – Ooo, Panie… Już jestem za stary na bieganie.
– Co się dzieje? – zapytał go Jezus.
– Byłem na skraju polany. Tam jest więcej ludzi. Wszyscy głodni i przestraszeni. Powiedzieli, że jesteśmy blisko Polski. Ktoś z nimi rozmawiał kilka dni temu i wyrzucił tu.
– Czy tutaj dotarła moja nauka?
– Tak.
– To dlaczego wyrzucili ich na jakieś bagno?
– Nie wiem, Panie. Podobno mogą wśród nich być jacyś terroryści.
– To nie mogą wziąć ich w jedno miejsce, nakarmić, a później to sprawdzić?
– Podobno nie.
– Czekaj, jesteśmy blisko Polski?
– Tak.
– Czy to nie tutaj ogłosili mnie otwarcie królem tego państwa?
– Być może, nie znam go zbyt dobrze.
– Czy to nie tu stoi mój największy na świecie posąg?
– Chyba tak, Panie.
– I to tu co niedzielę chodzą do kościoła, żeby chwalić moje imię, przyjmować do serca moje Ciało i moją Krew?
– Twoje co, Panie?
– W swoim czasie się dowiesz, będziesz miał ważne zadanie.
– Jakie, Panie?
– Na razie posłuchaj. Wszyscy posłuchajcie. Mówiłem wam, żebyście szli w świat i nauczali wszystkie narody. Prosiłem was wyraźnie, żeby mówić im o miłosierdziu, miłości, łasce i pomocy bliźniemu, tak? Ktoś z Was musiał tu być, skoro robią wszystkie te dziwne rzeczy. Mówiłem Wam, żeby głodnych nakarmić, spragnionych napoić, a strapionych pocieszać?
– Tak, Panie – odpowiedzieli chórem.
– I powtórzyliście to wszystko w swoim nauczaniu?
– Tak, Panie!
– Oni nic nie zrozumieli. Trzeba iść do nich jeszcze raz.
– Zabiją Cię, Panie.
– Wiem.

Przeczytaj też: Bezradność, co się nazywa życie

Podziel się

131
11
Wiadomość

Przepiękne, wczoraj na imprezie zraziłam do siebie całą rodzinę i męża . Jaki był powód? Powiedziałam , że tych ludzi na granicy nie można tak zostawić, że trzeba im pomóc. Powiedziałam, że co z nas za katolicy gdzie nasze milosierdzie, że Pan Jezus powie do nas na sądzie , byłem głodny A mnie nie przyjeliście. Powiedzieli m.in. że mam sobie ich wziąć do domu A Boga w to nie mieszać. To ja im powiedziałam jak wy tak twierdzicie to albo Boga nie ma albo nie macie żadnej wiary
Jest mi tak przykro my kraj katolicki A serca żadnego. Zostaje tyko modlitwa o opamiętanie narodu naszego.

Piękne, poruszające opowiadanie. Jeden szczegół tylko mnie dziwi. Jan Apostoł był jak wiadomo najmłodszym ze współtowarzyszy Jezusa, a tutaj mówi: „Za stary jestem na takie bieganie”…

Jakby Jezus, Maryja i Jozef pryskali gazem na zolnierzy, rzucali w nich kamieniami, kladli klody na zasieki, to ja bym ich nie chcial przyjac. Katolicy „otwarci” to by nawet w stosunku do Wermahtu stosowali ewangeliczna goscinnosc, ale jakby im jakis muzulmanin dziecko rozjechal ciezarowka, dekapitowal maczeta, zadzgal nozem, zastrzelil karabinem albo rozerwal bomba, jak to sie zdarzylo setki razy na Zachodzie, to ciekawe ile by zostalo z tego pieknoduchostwa. Legalne przejscie graniczne jest.

Opowiadanie na miarę dowcipów typu: zmarły przychodzi do świętego Piotra i…pan pisarz słyszał o de/rekontekstualizacji jako narzędziu manipulacji.Nieprawdaz?!? A zatem wyżej napisane przez młodego, zdolnego…w ramach prób przed…. j/w doskonale trafia w potrzeby środowisk: TP, Znak, Więź, które tyle piszą o tym że nie można mieszać religii z polityką. Zatem, znając proporcje, opowiadanie pana pisarza, tak jak „Kler” Smarzowskiego spełnia oczekiwania ELYT w czasie kiedy dyktator z Białorusi brutalnie gra migrantami na polskiej granicy.

No jasne: manipulacja, elity, środowiska, religia, polityka, proporcje, dowcip. Język kolektywu partyjnego w służbie propagandy. Szanowny Panie! Czytelnicy Tygodnika Powszechnego, Znaku, Więzi, Stacji7 czują prawdę tego opowiadania. Ono nie im jest potrzebne, oni działają: czynem, modlitwą, niezgodą. Prawda tego opowiadania, jak przypomnienie Ewangelii, jest potrzebne wszystkim pozostałym.

Myślę, że to opowiadania jak i wiele innych opinii upraszcza problem i ostatecznie prowadzi do większej polaryzacji niż do dialogu i jednoczenia Polaków.
Okoliczności z migrantami są w powyższej narracji porównane do sytuacji, w której znalazł się ewangeliczny Samarytanin, a którego, jak wiemy, Jezus stawia za wzór.
Ale myślę, żeby przedstawić obiektywnie sprawę, to tę sytuację trzeba by porównać do następującego obrazu:
Samarytanin idzie ze swoją rodziną, po drodze czyha na nich wiele niebezpieczeństw, a zwłaszcza w tym rejonie, przez który przechodzą. Znane są im przypadki, w których zbójcy zastawiają pułapkę, a mianowicie wykorzystują jakiegoś biedaka jako przynęty, a kiedy ludzie starają się mu pomóc, to zbójcy napadają na tych ludzi. I jeśli sytuacją tak się przedstawia, czy Samarytanin powinin zaryzykować i być może poświęcić swoją rodzinę, czy raczej jest odpowiedzialny za bezpieczne przeprowadzenie swoich bliskich przez ten rejon?
Niezależnie od tego, jak bardzo ta hipotetyczne porównanie jest bliższe sytuacji z migrantami, tak przynajmnie widzą ten kryzys na granicy ci Polacy, którzy są tutaj oskarżani o brak miłosierdzia. I warto wziąć to pod uwagę, zanim zaczniemy osądzać innych.

Taaak, bycie Samarytaninem wymaga heroizmu. Ostrożność, czy zaniechanie podjęcia próby danej od Boga? Oto pytanie. Bycie Chrześcijaninem także tego heroizmu podjęcia ryzyka czynienia dobra wbrew wszystkim panującym dookoła opiniom. Jednak wtedy Pan Jezus zapewnia, że chroni nas Swoja mocą. Daje POKÓJ i serca i na świecie. „Jezu, ty się tym zajmij” możemy wtedy powiedzieć bez obaw. Na Boga ! Naśladujmy Chrystusa, wtedy On rozwiąże problemy. Nie lękajcie się! Otwórzcie drzwi Chrystusowi! (J P II). Bądźmy choćby „przyzwoitymi ludźmi”
( Bartoszewski)