Promocja

Jesień 2024, nr 3

Zamów

Żydowskie dziedzictwo, moje dziedzictwo

Sławomir Pastuszka. Fot. archiwum prywatne

Dbając o cmentarz, ocalam materialne świadectwo społeczności, której nigdy nie mogłem poznać. I walczę o ocalenie własnej tożsamości – mówi Sławomir Pastuszka, opiekun górnośląskich cmentarzy żydowskich.

Agnieszka Kostuch: Zacznijmy od początku, czyli od pana rodzinnych korzeni.

Sławomir Pastuszka: Korzenie zawsze odgrywały niezwykle istotną rolę w moim życiu i wpłynęły na to, jak się ukształtowałem. Jestem obecnie jedną z kilku osób, które nadal żyją na Górnym Śląsku, wywodzą się ze społeczności rdzennych górnośląskich Żydów i, co ważne, nadal tkwią w żydowskiej tożsamości i religii. Powoduje to troszkę, że czuję się wyjątkowo na tle innych Żydów w Polsce, ale przede wszystkim wiem, jak bardzo jestem u siebie. W końcu jestem przedstawicielem co najmniej ósmego pokolenia, które się urodziło dokładnie w tym samym miejscu.

Sprawia to, że całe dziedzictwo żydowskie, duchowe, jak i materialne, które pozostało na Górnym Śląsku, uważam całkowicie za swoje. Żydzi, którzy tu przybyli po 1922 roku, a przede wszystkim po II wojnie światowej, dziedzictwo to „nabyli”. Ja z dumą mogę powiedzieć, że to dzieło moich przodków. W końcu, kiedy pojadę na większość cmentarzy żydowskich na Górnym Śląsku, znajduję swoich zmarłych krewnych. I jest to niesamowite.

Podchodząc do każdego grobu, wiem, kto kim był, gdzie mieszkał, co robił w życiu, czy miał rodzinę, co stało się z jego potomkami. Te historie są bardzo ciekawe i warte opowiedzenia

Sławomir Pastuszka

Udostępnij tekst

Na cmentarzu w Pszczynie, w której się wychowałem i mieszkam, pochowanych jest sześć pokoleń moich przodków. W Chorzowie znajduje się cmentarz, niestety przekształcony przez władzę komunistyczną na początku lat 70. w park, gdzie leżą moi prapradziadkowie Proskauerowie. W Gliwicach na nowym cmentarzu żydowskim spoczywają inni moi prapradziadkowie, Königsfeldowie. W Katowicach leży mój praprapradziadek, zmarły w 1927 roku. Ci najstarsi przodkowie spoczywają zapewne na cmentarzu żydowskim w Mikołowie.

Zresztą mógłbym tak wymieniać bez przerwy. I to jest w tym wszystkim wyjątkowe, że mam namacalne dowody ich obecności tutaj. Mogę zobaczyć też budynki, które zbudowali, w których mieszkali i pracowali, o ile oczywiście się zachowały.

Jaki wpływ miały te korzenie na to, kim pan został – znawcą judaizmu i wspaniałym społecznikiem działającym na rzecz ratowania cmentarzy?

– Świadomość tych korzeni motywowała mnie do pewnych działań, ale oczywiście to wszystko kształtowało się przez lata. Byłem ciekawskim dzieckiem, które zawsze wszystkim się interesowało. Rozmawiałem z dziadkiem i babcią o rodzinie, więc te tematy były zawsze mi bliskie. To właśnie z nimi poszedłem pierwszy raz na cmentarz żydowski w Pszczynie. Dziadek zawsze powtarzał, że na nim jest pochowana cała jego rodzina.

I jakie było pana pierwsze wrażenie po tej wizycie?

– Było to miejsce całkowicie inne niż chociażby cmentarz komunalny, na którym pochowani zostali rodzice mojej babci. Był dla mnie dość tajemniczy, jakby cały świat o nim zapomniał. Nagrobki i napisy na nich były też zupełnie inne. Troszkę przypominał mi dżunglę. Pamiętam, że podchodziliśmy tylko do pierwszego rzędu grobów, nie wchodziliśmy w głąb. W mojej pamięci utkwił też rozwalający się drewniany płot, wielka stodoła za cmentarzem, gdzie hodowano gołębie i zabite deskami okna domu przedpogrzebowego.

Był jakiś przełomowy moment, który zaważył na tym, że zajął się pan ratowaniem tego cmentarza?

– Tym wyjątkowym momentem był dzień, kiedy zdecydowałem się pójść na cmentarz sam. Byłem wówczas w pierwszej klasie gimnazjum, więc miałem 13 lat, i było to jakiś miesiąc przed śmiercią babci. Uświadomiłem sobie tam, że muszę coś zmienić, ale ostatecznie odłożyłem tę sprawę na bok i wróciłem do niej po dwóch latach, choć jeszcze kilkakrotnie sam lub z dziadkiem odwiedzałem ten cmentarz.

No i pewnego dnia poszedłem do dziadka poradzić się, co można z tym cmentarnym nieporządkiem zrobić. Chodziłem wtedy na cmentarz z notesem spisywać dane z nagrobków. Niektóre napisy były nieczytelne, a to zarośnięte mchem, a to nagrobek był przewrócony i przykryty warstwą ziemi. Dziadek dał mi szpachelkę i powiedział, że mam zdrapywać nią ten mech. Teraz mam setki narzędzi, ale tę szpachlę wciąż przechowuję i traktuję niczym relikwię, bo przypomina mi dziadka i początek mojej pracy.

Wtedy zdzierałem mech, teraz prowadzę zaawansowane prace renowacyjne, współpracując z profesjonalnymi firmami.

Jak mieszkańcy reagowali na początku na pana prace?

– Cmentarz był oddalony od ulicy, więc nie zwracałem na siebie zbytniej uwagi. Przyjeżdżałem w każdą niedzielę i pracowałem sam. Nigdy nie odczułem żadnej wrogości czy niechęci, choć dla części okolicznych mieszkańców byłem kimś nieznanym, więc nieraz z troski pytali się, co robię na cmentarzu. Widząc, że robi się na nim porządek, szybko okazali mi sympatię. No i muszę przyznać, że życzę wszystkim tak miłych i dobrych sąsiadów. Niejednokrotnie w czasie prowadzonych prac ucinam sobie z nimi pogawędki.

Starał się pan o czyjeś wsparcie?

– Byłem siedemnastolatkiem, którego początkowo nikt nie traktował zbyt poważnie, choć zawsze, jak prosiłem o wysłuchanie, byłem wysłuchiwany. Ale taki znaczący dla mnie przełom nastąpił w 2007 roku, gdy napisałem do „Gazety Wyborczej” z zapytaniem, czy mogą pomóc mi nagłośnić moją pracę i zamieścić prośbę o pomoc. Redakcja odpowiedziała pozytywnie, przyjechała dość młoda dziennikarka, no i porozmawialiśmy. Przez dwa miesiące kupowałem „Wyborczą” nie wiedząc, kiedy artykuł się ukaże [śmiech]. Jednego dnia kupiłem numer w drodze do szkoły i dopiero przebierając się w szatni, zajrzałem do środka, gdzie znalazłem swoją fotografię na pierwszej stronie dodatku katowickiego. To był mój prasowy debiut. Byłem z niego bardzo dumny.

Jak zareagowali na artykuł pana rówieśnicy?

– Zrobiłem wtedy furorę w szkole [śmiech]. Czytałem go na większości lekcji. To było coś bardzo pozytywnego. Szkoła miała powód do dumy, że jeden z jej uczniów daje dobry przykład.

Czy ktoś zaczął pomagać panu w tych pracach?

– Po ukazaniu się artykułu zrobił się ogromny szum wokół cmentarza, ale to był bardzo pozytywny szum. Ludzie zobaczyli młodego człowieka, który potrzebuje pomocy. Każdej niedzieli zaczęło przychodzić masę ludzi, którzy chcieli zobaczyć cmentarz, o którym przeczytali w „Wyborczej”.

Ja pracowałem, ludzie sobie oglądali, czasami sami wkładali rękawice i pomagali. Było bardzo miło. Wraz z grupą zaprzyjaźnionych eksploratorów zacząłem organizować dwa razy w roku porządkowanie cmentarza. I tak z biegiem lat efekt tej pracy był coraz bardziej widoczny. Zyskiwałem doświadczenie, zacząłem współpracować z firmami kamieniarskimi, które dysponowały profesjonalnym sprzętem, takim jak chociażby suwnica, dzięki której możliwe było ustawianie nagrobków o ogromnym ciężarze.

Dzięki temu wszystkiemu cmentarz zyskał taki stan, który możemy nazwać wręcz bardzo przyzwoitym. Ludzie mówią, że jest pięknie, czysto, zupełnie inaczej, niż na innych cmentarzach żydowskich w Polsce. Ja wolę zbytnio nie wychwalać swojej pracy, więc zostanę przy określeniu „przyzwoity”.

Dzisiaj nie ma na nim chaszczy, zbędnej zieleni, a zdecydowana większość nagrobków stoi. W końcu ustawiłem ich już niemal 350. Kiedy zaczynałem pracę widocznych było około 150 nagrobków, w tym stało około 100, dzisiaj jest ich około 450, wszystkie w swoich oryginalnych miejscach. To naprawdę piękny wynik.

Pana działania były akceptowane przez całą społeczność Pszczyny?

– Powiem tak, w całej mojej 16-letniej działalności, czyli od momentu, kiedy tak naprawdę rozpocząłem swoją misję, nie spotkałem się z przejawami wrogości, wręcz przeciwnie. Muszę przyznać, że Pszczyna należy do takich miast, gdzie zawsze czułem się bezpiecznie i gdzie moje działania są doceniane, zarówno przez władze samorządowe, jak i zwykłych ludzi.

Wciąż funkcjonuje powszechne przeświadczenie, że Żydzi są bogaci. Życzyłbym sobie tych pieniędzy, które się nam przypisuje. Chciałbym mieć willę z basenem, tuzin pracowników, z którymi pojadę i wskażę im na cmentarzu, co mają robić

Sławomir Pastuszka

Udostępnij tekst

Oczywiście inaczej patrzono na mnie, kiedy miałem 17 lat, a inaczej teraz, kiedy mam 31. Wcześniej nie do końca traktowano mnie poważnie. Być może nie wierzono, że wytrwam w tym tak długo i pokażę przy okazji realny efekt tych działań. To doświadczenie ukształtowało także moje podejście do młodych ludzi, którzy chcą coś zrobić z własnej inicjatywy. Uważam, że należy ich wspierać. Bez wzajemnej pomocy, współpracy osiągniemy po prostu mniej. 

Decyzja o kształceniu się w kierunku historii i kultury Żydów była dla pana oczywista?

– Kiedy skończyłem liceum, chciałem pójść na judaistykę do Krakowa. To był mój cel, marzenie. Moja mama chciała, żebym poszedł na prawo czy administrację, ale padło na judaistykę, która mnie bardzo interesowała. I nie żałuję tego wyboru.

Jak wyglądały studia?

– To był wspaniały czas. Wszyscy się znaliśmy, bo Instytut Judaistyki jest małą jednostką. Było wręcz rodzinnie. Zyskałem nie tylko sporo wiedzy, ale także solidny warsztat naukowy. Część wykładowców mocno mnie dopingowała, wierzyła we mnie. Jestem im za to bardzo wdzięczny!

W czasie studiów podejmował pan również prace społeczne?

– Oczywiście. Mieszkałem w Krakowie przez dziesięć lat, ale przyjeżdżając w odwiedziny lub na wakacje do Pszczyny, zawsze pracowałem na cmentarzu, tak, aby utrzymać dotychczasowe efekty. W wakacje pracowałem zazwyczaj przez dwa miesiące, dzień w dzień po kilka godzin. Oczywiście społecznie i za darmo. Do dzisiaj zresztą tak pracuję, w co część osób nie chce uwierzyć.

Bycie społecznikiem jest totalnie nieopłacalne. Jedyna korzyść to satysfakcja. Przepracowałem na cmentarzu co najmniej trzy razy tyle, ile w swojej karierze zawodowej. Gdyby dzisiaj miano mi zapłacić za te 16 lat pracy, nawet według takiej podstawowej stawki, no to… [śmiech].

Oczywiście są rzeczy, których nie robi się dla pieniędzy, ale po to właśnie, żeby poczuć tę satysfakcję, mieć świadomość, że robi się coś dobrego, z korzyścią nie tylko dla konkretnego miejsca, ale miasta i jego mieszkańców. Pieniądze są ważne, pozwalają nam godnie żyć. Natomiast praca społeczna uświadomiła mi bardzo, że jest wiele znacznie ważniejszych rzeczy niż pieniądze. 

Determinują pana w tej pracy zasady judaizmu? 

– I tak, i nie. Pracując na cmentarzu należy ściśle stosować się do zasad wynikających z religii żydowskiej. A najważniejsza to ta, aby pracować tak, by w żaden sposób nie naruszyć spoczywających w ziemi ciał, oczekujących na zmartwychwstanie w dniu przyjścia Mesjasza. Z drugiej strony determinują mnie uniwersalne zasady, jak być dobrym i przyzwoitym człowiekiem.

Dbając o cmentarz, ocalam materialne świadectwo mojej społeczności, której nigdy nie mogłem poznać. A z drugiej strony cały czas walczę o ocalenie własnej tożsamości – tożsamości rdzennego górnośląskiego Żyda. Ocalam świadectwo bytności moich przodków. Poza tym ja po prostu lubię to robić.

Kiedy widzę, że leży coś zniszczonego na ziemi, stawiam to, oczyszczam, myję, staram się doprowadzić do stanu oryginalnego. Ta satysfakcja powoduje, że chce się więcej. To jest tak jak z uzależnianiem się od operacji plastycznych. Poprawimy jedną rzecz, to potem poprawiamy dziesięć innych, i wciąż nie jesteśmy zadowoleni. Ja mam dokładnie tak samo, ale w odniesieniu do cmentarzy. Kiedy wykoszę wielkie chaszcze, to potem przeszkadzają mi małe chwaściki, które skrupulatnie staram się rwać [śmiech].

Praca społeczna jest bardzo, a to bardzo uzależniająca. Uważam, że w tym przypadku jest to wspaniałe uzależnienie, bo jakże mocno uszlachetnia człowieka. 

Poza pracami porządkowymi czy murarskimi zajmuje się pan oprowadzaniem zainteresowanych osób po cmentarzach żydowskich. 

– Poza tym, że dba się o konkretny cmentarz, trzeba wiedzieć, kto na nim spoczywa. W końcu to nie byli anonimowi ludzie. W Pszczynie podchodząc do każdego grobu, wiem, kto kim był, gdzie mieszkał, co robił w życiu, czy miał rodzinę, co stało się z jego potomkami. Te historie są bardzo ciekawe i warte opowiedzenia. Często dzięki nim możemy sobie wyobrazić, jak wyglądało życie naszych przodków, nie tylko tych żydowskich. Bo górnośląscy Żydzi byli świetnie zintegrowani z otoczeniem, poza religią nie wyróżniali się w żaden sposób, czy to społecznie, czy językowo.

Poza tym będące pod moją opieką cmentarze dają mi też możliwość pokazywania ogromnej różnicy pomiędzy Żydami górnośląskimi i Żydami polskimi, którzy jako większa grupa pojawili się na Górnym Śląsku dopiero po 1922 roku. Jeżeli popatrzymy na to w kontekście kulturowo-historycznym, ogólnie rzecz biorąc były to dwie zupełnie różne społeczności.

Bywa, że pod postami, artykułami dotyczącymi niszczejących cmentarzy żydowskich, a tych w Polsce są setki, pojawiają się „rady życzliwych”, żeby zajęli się nimi Żydzi, z wyrażoną wprost lub pośrednio sugestią: a nie Polacy-katolicy. Co pan by im odpowiedział? 

– Nie dzielę ludzi wedle narodowości, religii, koloru skóry, orientacji seksualnej czy innych nabytych i niezależnych od nich cech. Dzielę ludzi na dobrych i złych, choć to pojęcia bardzo subiektywne. Dzielę również ludzi na tych, którzy potrafią i nie potrafią prowadzić dialogu. Z tymi pierwszymi można prowadzić normalną rozmowę, używać argumentów, kulturalnie sprzeczać się. Nawet jeśli nie przekonamy się do swoich racji, nadal się szanujemy.

Drugi rodzaj ludzi to wszelkiego rodzaju hejterzy, trolle, krzykacze, z którymi próba prowadzenia dyskusji zazwyczaj kończy się porażką. Można im podać dziesięć tysięcy argumentów i tak ich to nie przekona, bo „oni wiedzą swoje”. To są ludzie, którzy lubią mącić, krzywdzić, szczuć, skłócać ludzi. Ja z nimi nie dyskutuję, co ich drażni. Nie ma na nich większej broni niż ignorancja. 

Natomiast kiedy ktoś do mnie przychodzi z pytaniem: „Dlaczego Żydzi nie zajmują się tym cmentarzem w okolicy?”, staram się zawsze to wytłumaczyć, choć nieraz takie pytania są zadawane w dość prowokacyjnym tonie.

W administracyjnych granicach Gminy Wyznaniowej Żydowskiej w Katowicach, której jestem członkiem, z tego, co się orientuję, w tej chwili znajduje się około 130 cmentarzy żydowskich, z których 27 jest własnością lub we władaniu Gminy. Tylko na tych 27 cmentarzach znajduje się około 25-30 tysięcy „bezpańskich” grobów. Do tego należy zaznaczyć, że obecnie liczba członków gminy wynosi około sto osób. Czyli średnio jeden cmentarz przypada jednemu członkowi gminy. Duża część z nich to są osoby w podeszłym wieku, powyżej 70. roku życia, rozproszeni w różnych miejscowościach, o różnej sytuacji życiowej, materialnej i rodzinnej.

Nie dzielę ludzi wedle narodowości, religii, koloru skóry, orientacji seksualnej. Dzielę ludzi na dobrych i złych, choć to pojęcia bardzo subiektywne. Dzielę również ludzi na tych, którzy potrafią i nie potrafią prowadzić dialogu

Sławomir Pastuszka

Udostępnij tekst

Niejednokrotnie pojawia się dylemat, czy pieniądze wydać na cmentarz, czy pomóc komuś w potrzebie, aby zakupić np. leki. Dla tak małej gminy, jaką jest katowicka, tak wielka liczba cmentarzy jest ogromnym obciążeniem finansowym, z którym każdego roku musimy się mierzyć. A przecież nie tylko cmentarzami żyje gmina. 

Oczywiście wciąż funkcjonuje też powszechne przeświadczenie, że Żydzi są bogaci. Życzyłbym sobie tych pieniędzy, które się nam przypisuje. Chciałbym mieć willę z basenem, tuzin pracowników, z którymi pojadę i wskażę im na cmentarzu, co mają robić. Życzyłbym sobie mieć tyle pieniędzy, żeby nikogo nie prosić o pomoc w kwestii ratowania cmentarzy. Ale wiem, że jest to nierealne.

Na Górnym Śląsku praca na cmentarzach żydowskich jest o tyle dobra, i sądzę, że znacznie łatwiejsza niż w innych rejonach Polski, ponieważ są tu jeszcze autochtoni, ludzie, którzy mieszkają na Górnym Śląsku, tak jak moja rodzina, od wielu pokoleń. I wielu z nich nie podchodzi do cmentarzy żydowskich jako do cmentarzy określonej grupy wyznaniowej, czy cmentarza „nienaszego”. Często patrzą na niego w kontekście wielowymiarowym, czyli jako nekropolię naszych dawnych współmieszkańców, którzy przecież coś zostawili i z czego my dzisiaj korzystamy, czy to z budynków, czy czegokolwiek innego. To byli w końcu ludzie, którzy dążyli do wspólnego dobra, byli takimi samymi mieszkańcami jak my. I sądzę, że to jest podstawowy argument dzisiaj dla większości ludzi w kwestii zadbania o lokalny cmentarz.

W większości miast Górnego Śląska nie ma obecnie Żydów lub mieszkają tam tylko pojedyncze osoby. Jak się zająć cmentarzem, który ma np. dwa tysiące grobów, tak naprawdę bezpańskich? To ciężka sprawa. Cmentarze cały czas zarastają, nie przynoszą dochodu, bo nowe pochówki odbywają się bardzo rzadko. Tak więc, jak zadbać o to dziedzictwo? To jest bardzo trudne pytanie. Jeżeli nawet dałbym dobrą odpowiedź, nie każdy jest w stanie temu podołać, tak jak np. ja. Natomiast, co jest szalenie ważne, że dzisiaj bez pomocy lokalnych samorządów i mieszkańców, ludzi dobrej woli, te cmentarze są skazane na zapomnienie.

Uważam się za człowieka dialogu i do tej pory udawało mi się przekonać większość ludzi, aby pomogli mi w moich inicjatywach. Nie wiem, czy sprawia to mój urok osobisty, może dobrze dobrane argumenty, albo po prostu to, że zawsze szanuję drugą stronę i staram się zrozumieć też jej racje.

Widzi pan w ostatnich latach jakąś zasadniczą różnicę w stosunku Polaków do zaniedbanych cmentarzy żydowskich i innych wyznań?

– Tak, widzę ogólną zmianę, że cmentarze zmieniają się na korzyść. Chociaż jest to bardzo różnie w zależności od regionu Polski. Pojawia się bardzo wiele cennych i wartych wspierania inicjatyw, dzięki którym cmentarze żydowskie zmieniają swoje oblicze, a także stają się „bliższe” przeciętnemu Kowalskiemu. Zaczynają być odbierane nie tylko jako cmentarze danego wyznania, ale także jako to nasze, wspólne dziedzictwo, a praca na nich jako dowód wdzięczności dla byłych mieszkańców. Może nadejdzie kiedyś czas, że za 2-3 pokolenia, zadbają o nasze groby. To jest po prostu empatia. Człowiek w grobie jest bezbronny. Jeżeli zaatakowalibyśmy osobę na wózku inwalidzkim, ma ona jakąkolwiek szansę się obronić. Natomiast zmarły się nie obroni, zmarły nie będzie krzyczał, że potrzebuje pomocy, nie upomni się o swój nagrobek. To my musimy wykazać się inicjatywą, żeby o to zadbać. 

Na szczęście na Śląsku bardzo się to zmienia. Ślązacy w wielu miejscowościach wykazują się wspaniałymi postawami. Zawsze wychodzę z założenia, że należy cieszyć się z tego, jak ktoś przyjdzie pomóc, niż narzekać, że ktoś nie przyszedł. Należy cieszyć się i wspierać każdego dobrego człowieka, który chce pomóc. 

Najbardziej lubię działać na gruncie lokalnym. Samorządy są często bardzo przychylne, bo większość z nich chce mieć na swoim terenie porządek. Często przez pryzmat wyglądu cmentarza ocenia się kondycję lokalnej społeczności. Jeżeli jest porządek, oznacza to, że w mieście dzieje się dobrze. Bywa też, że samorządy nie wiedzą, jak się za to zabrać. Niektórzy ludzie myślą, że samo wejście na cmentarz żydowski jest jakimś grzechem, jakim skalaniem tego miejsca. Broń Boże! Dlatego często jestem od tego, aby wskazać drogę i sposób działania.

A jak wygląda wsparcie państwa Izrael dla tego typu działań?

– Oczywiście życzyłbym sobie tego wsparcia ze strony Izraela, ale państwo Izrael jako takie nie będzie inwestować w stare cmentarze w Europie. Jego głównym celem jest to, abyśmy do niego, jako Żydzi, wyjechali i tam żyli.

Wielu Izraelczyków interesuje się konkretnymi cmentarzami. Powstają różnego rodzaju inicjatywy, podobne do tych, jakie organizowane są w Polsce na rzecz cmentarzy za naszą wschodnią granicą. Najczęściej jest jednak tak, że gdy ktoś pochodzi np. z Katowic, to interesuje go wyłącznie tamtejszy cmentarz, no i grób jego rodziny. Dlatego też czasami możemy odwiedzić zapuszczony cmentarz z jednym zadbanym grobem, którego opiekę opłaca np. rodzina z zagranicy. Ale proszę też pamiętać, że często wokół tego jednego grobu są dziesiątki innych grobów, o które nie ma kto zadbać, bo nie ma już ani jednego potomka tych zmarłych. No i oczywiście stałą opiekę nad grobami, czy całymi cmentarzami, ogranicza także odległość. Trudno regularnie dbać o czyjś grób w Polsce, mieszkając na stałe w Izraelu, Stanach Zjednoczonych czy Australii.

Czy napięte stosunki między rządami Izraela a Polski odbijają się na panu jakoś osobiście? 

– Osobiście nie. Jednak muszę przyznać, że Żydzi mieszkający w Polsce są w takich sytuacjach zawsze między młotem a kowadłem. Wielu z nich bardzo źle znosi te polityczne awantury, bo z jednej strony jesteśmy i czujemy się Polakami, wielu z nas jest naprawdę gorliwymi patriotami, którzy nie wyobrażają sobie życia poza Polską, bo w końcu tutaj jest nasza ojczyzna. A z drugiej strony mamy Izrael, tę naszą historyczną ojczyznę sprzed dwóch tysięcy lat. Jednak muszę z pełną stanowczością przyznać, że nikt tak nie potrafi zepsuć relacji pomiędzy zwykłymi ludźmi jak politycy, zarówno z jednej, jak i drugiej strony, czerpiący z tego tylko kapitał polityczny. Bardzo bolą mnie napięte relacje polsko-izraelskie i chciałbym, aby oba kraje powróciły na drogę przyjaźni. W końcu łączy nas więcej, niż dzieli. Przy każdym tego typu konflikcie brakuje dialogu i odpowiedniej dyplomacji.

W Polsce jest antysemityzm, taki jak na całym świecie, ale na całe szczęście nie dochodzi do bezpośrednich ataków na Żydów. Uważam, że społeczność żydowska może i czuje się tutaj bezpiecznie, na pewno bezpieczniej, niż chociażby w niektórych krajach zachodniej Europy. Oczywiście mamy też ostatnie przykłady ataków na cmentarze żydowskie, między innymi w Bielsku-Białej. Incydenty te były bardzo brutalne i bez wątpienia były efektem napięcia pomiędzy Izraelem i Polską. Według mnie winni temu byli politycy, a proszę zobaczyć, kto oberwał. Niewinni ludzie, którzy nie mają z tym absolutnie nic wspólnego i chcą mieć święty spokój w grobie. Ale byli tacy, którzy wrzucili ich do tzw. jednego wora.

Niedawno władze Krakowa wprowadziły zakaz sprzedaży na terenie miasta pamiątek z wizerunkiem Żyda z monetą, które przez niektórych były czy są uważane za przejaw miękkiego antysemityzmu. Jak pan odnosi się do tego rodzaju inicjatyw?

– Ja bym w ogóle nie nazwał sprzedaży tych przedmiotów jako przejawu miękkiego antysemityzmu. Dla mnie to jest po prostu komercja i kicz, stąd też mnie to jakoś osobiście nie razi. I nie lubię nazywania ludzi, którzy sprzedają te pamiątki, antysemitami. Nie zgadzam się na to, bo dla mnie to nie jest antysemityzm. Oczywiście ludzie, w szczególności Żydzi, są podzieleni w tej kwestii.

Bardzo rzadko wdaję się w dyskusję, bo po prostu już mnie to męczy. Cały czas robi się zbędną burzę wokół tego. Może to i utrwala i tak mocne stereotypy, ale podobne przedmioty występują w sprzedaży w odniesieniu do religii katolickiej, te wszystkie aniołki, „Maryjki” itp. To po prostu kolejne rzeczy w morzu zalewającego nas badziewia. Ostatnio była też wielka awantura o woskową świecę w kształcie Żyda, co od razu przywoływało u niektórych skojarzenia z Holokaustem. Ale gdy przyjrzałem się innym świecom w ofercie, wybór był naprawdę ogromny, nawet w kształcie Jezusa. To po prostu komercja. Oczywiście, granice czasami bywają przekraczane, ale mnie akurat cechuje dość duża elastyczność. 

Człowiek w grobie jest bezbronny. Zmarły się nie obroni, zmarły nie będzie krzyczał, że potrzebuje pomocy, nie upomni się o swój nagrobek. To my musimy wykazać się inicjatywą, żeby o to zadbać

Sławomir Pastuszka

Udostępnij tekst

Należę do trzeciego pokolenia po Zagładzie. Moja generacja żyje innymi priorytetami niż nasi rodzice czy dziadkowie. Trzeba żyć tym, co jest teraz, a nie tylko wojną i jej następstwami. Patrzymy inaczej, kształtuje nas zupełnie inna rzeczywistość, w której dominuje różnorodność, a internet otworzył nam okno na cały świat. Co prawda, praca na cmentarzach powoduje, że żyję trochę przeszłością, i wiem, że część Żydów też będzie żyło przeszłością, bo wojenne krzywdy spowodowały, że wiele ran nie zostało nadal zagojonych. 

Nie lubię nazywania Polaków zbiorczo antysemitami. Drażni mnie to. Możemy przypisywać go indywidualnym osobom. Kiedy słyszę, że Polaków nazywa się antysemitami, uważam, że obraża się zarówno mnie, jak i cały szereg moich przyjaciół i znajomych, od których nigdy nic złego nie usłyszałem na temat Żydów. Nie lubię, kiedy wrzuca się ich do jednego wora z tymi, którzy naprawdę nienawidzą naród żydowski. Tak samo nie zgadzam się na wrzucanie mnie do jednego wora z Żydami, którym przypisuje się niechęć do Polski i Polaków.

Oczywiście są politycy izraelscy czy amerykańscy żydowskiego pochodzenia, którzy budują swoją politykę na takiej narracji. Natomiast ja jestem prawnukiem górnośląskiego Żyda, który zginął w wojnie obronnej we wrześniu ’39 roku. Ojciec mojego dziadka zginął za Polskę jako żołnierz polski. A ktoś mi mówi, że „Żydzi to tylko sowieccy kolaboranci”. Bzdura.

Co może zrobić zwykły Kowalski, Kowalska, żeby pomóc w uratowaniu lokalnego cmentarza żydowskiego? Od czego ma zacząć? 

– Powinien przede wszystkim zacząć działać! Zachęcam zawsze, aby poinformować mailowo lub telefonicznie najbliższą żydowską gminę wyznaniową o podejmowanych inicjatywach, gdyż to ona w swoich administracyjnych granicach sprawuje religijną opiekę nad cmentarzem, nawet jeśli nie jest jego formalnym właścicielem. 

Jeżeli np. cmentarz będzie znajdował się na terenie gminy katowickiej, najpewniej taka osoba ostatecznie trafi do mnie i na pewno zyska wsparcie, chociażby to merytoryczne. Jeżeli sam, bez pytania nikogo o zgodę, wykosi cmentarz, też nic się nie stanie. Najważniejszą kwestią jest pracować w taki sposób, aby w najmniejszym stopniu nie naruszyć ludzkich szczątków w grobach. Jeśli właścicielem cmentarza jest inny podmiot niż gmina żydowska, należy uzyskać jego zgodę na prowadzenie jakichkolwiek prac.

Z tego, co wiem, to w większości przypadków podejmowane działania są spontanicznie. Ludzie po prostu biorą worki i idą posprzątać cmentarz. Nie trzeba na to żadnej zgody.

W wieku 31 lat ma pan w swoim dorobku imponującą ilość publikacji zarówno książkowych, jak i w prasie naukowej.

– Od początku wiedziałem, że chcę pisać, że chcę zostawić coś po sobie. Moje pierwsze artykuły były dość proste. Myślę, że teraz napisałbym je o wiele lepiej, ale w tamtym czasie byłem z nich szalenie dumny. Jak na 31 lat mogę się pochwalić naprawdę dużym dorobkiem.

Jakkolwiek dziwnie to zabrzmi w stosunku do tak młodego człowieka, ale chciałabym zapytać na koniec, czy czuje się pan człowiekiem spełnionym? 

Wesprzyj Więź

– Tak, czuję się spełnionym, ale mam ochotę na jeszcze więcej. To jest tak, jak mówiłem, jak w przypadku operacji plastycznych [śmiech].

Sławomir Pastuszka – historyk judaista, genealog, społecznik, przewodniczący Chewry Kadiszy przy Gminie Wyznaniowej Żydowskiej w Katowicach, opiekun wielu górnośląskich cmentarzy żydowskich, autor dziewięciu książek i ponad 150 artykułów. Za swoją działalność doceniony w Pszczynie otrzymując m.in. statuetkę Wolontariusza Roku (2013), statuetkę Pszczyńskiego Wybrańca – Nagrodę Burmistrza Pszczyny w dziedzinie kultury (2014) i Nagrodę Starosty Pszczyńskiego w dziedzinie kultury (2021). W 2016 r. otrzymał nominację do prestiżowej Nagrody Polin przyznawanej przez Muzeum Historii Żydów Polskich. Mieszka w Pszczynie.

Przeczytaj też: Z otchłani niepamięci. Projekt „Ludzie, nie liczby” w Krościenku

Podziel się

18
3
Wiadomość