Dla rodziny jego wybór był tragedią. Kiedy pytali z żalem, dlaczego został księdzem, odpowiadał żartobliwie: „A co, miałem się może ożenić z gojką?”.
Ks. Grzegorz Pawłowski zmarł w wieku 90 lat. Publikujemy fragment reportażu „W drodze do Jeruzalem”, który ukazał się w miesięczniku „Więź” nr 4/1995 i w książce Cezarego Gawrysia „Ścieżki ocalenia”:
Po obiedzie jedziemy do starej Jaffy, dawniej – dzielnicy arabskiej, siedliska nocnego życia i brudnych interesów, dziś – odrestaurowanej i zamieszkanej przez Izraelczyków. Spiętrzenie żółtych, kamiennych, ufortyfikowanych domów, wąskie, malownicze uliczki – mieszczą się tu głównie pracownie artystów. Ale całość robi trochę wrażenie atrapy na użytek turystów. Najbardziej podobają mi się trójkolorowe, łaciate koty.
Schodzimy do portu, przed nami łagodnie falujące Morze Śródziemne. Tysiące lat cywilizacji. Wcinający się w morze falochron przypomina mi oglądany przed paroma laty świetny film izraelski o parze zakochanych, którzy właśnie na tym falochronie się spotykali: Żydówka i Arab, rok 1948. Czy w roku 1995 mogłaby się zdarzyć taka miłość?
W pięknym, barokowym kościele św. Piotra, którego kopuła góruje nad starówką Jaffy, jesteśmy umówieni z księdzem Grzegorzem Pawłowskim, mieszkającym na stałe w Izraelu od roku 1970. Ksiądz Grzegorz znany jest z publikacji w „Tygodniku Powszechnym”. W 1966 roku wydrukował tam swój pierwszy artykuł pt. „Moje życie” (przedrukowany później w tomie „Doświadczenia lat wojny 1939-1945”, Znak 1980), w którym ujawnił, że jest Żydem, sierotą, uratowanym z zagłady jako kilkunastoletni chłopiec, w Zamojskiem. Po tej publikacji odnalazł się jego brat Chaim, żyjący w Hajfie. Ksiądz Grzegorz postanowił wyjechać do Izraela i tutaj prowadzi od lat pracę duszpasterską.
Czeka na nas, skromny i pokorny, na ławeczce przed kościołem. Proponuje nam mszę świętą – ale my najpierw prosimy o chwilę rozmowy.
Jakub Hersz Griner urodził się w roku 1931 w Zamościu, w ortodoksyjnej rodzinie żydowskiej, jako najmłodszy z czworga rodzeństwa. Wybuchła wojna. Najpierw wkroczyli Rosjanie, z nimi wyjechał brat Chaim. Potem przyszli Niemcy. Dom Grinerów spłonął, znaleźli się w getcie w Zamościu. Potem wywieziono ich do Izbicy.
W 1942 roku, kiedy przyszli po nich Niemcy, Jakub instynktownie uciekł, zostawiając matkę i rodzeństwo. Wokół stali gapie. Ktoś krzyknął: „To Żydek!”, ale inni powiedzieli: „Cicho, niech ucieka!”. Miał wtedy 11 lat. Ukrywał się w wioskach wokół Zamościa z fałszywą metryką, jako Grzegorz Pawłowski – chłopi zatrudniali go jako pastucha do krów.
Po wojnie znalazł się w domu dziecka w Tomaszowie, prowadzonym przez siostry zakonne. Ukończył liceum. Stał się bardzo religijny, przyjął chrzest, a potem wstąpił do seminarium duchownego. W 1958 został wyświęcony na księdza. W 1970 roku wyjechał do Izraela, bo czuł, że takie jest jego powołanie. Zaczął się uczyć hebrajskiego. „Dla mojej rodziny było tragedią, że jestem księdzem. Były naciski, żebym to rzucił. Kiedy się pytali z żalem, dlaczego zostałem księdzem, odpowiadałem żartobliwie: A co, miałem się może ożenić z gojką?”.
Mszę świętą odprawia albo po polsku – dla Polaków, którzy w niedziele i święta zjeżdżają się do Jaffy z całego Izraela, albo po hebrajsku. Napisał po hebrajsku podręcznik do nauczania religii „Poznaj Mesjasza”, zaaprobowany przez władze kościelne. Religii uczy dzieci w ich domach, indywidualnie. Są to na ogół dzieci z małżeństw mieszanych. Jeden chłopczyk, Jacek, którego uczył w domu po hebrajsku (matka – Żydówka uratowana w czasie wojny, ojciec Polak) i przygotował do Pierwszej Komunii, wyjechał potem z rodzicami do Ameryki i tam został księdzem.
„Staram się zawsze pełnić wolę Bożą – mówi ksiądz Grzegorz – i dlatego dziś służę pomocą Polakom w Izraelu”. Nie tylko jest ich duszpasterzem, ale też pomaga znaleźć mieszkanie i pracę. Są to osoby, które przyjeżdżają tu z pielgrzymkami albo turystycznie, i zostają nielegalnie, często na parę lat, żeby popracować i zarobić. Jest ich około tysiąca. „To dobrzy ludzie” – mówi ks. Grzegorz.
Na cmentarzu w Zamościu ma wymurowany grób, w którym chce spocząć, z napisem: „Uciekłem od najbliższych w czasie zagłady, ratując swoje życie… i powróciłem na miejsce ich męczeńskiej śmierci”.
Schodzimy do pustego kościoła, gdzie ksiądz Grzegorz odprawia specjalnie dla nas mszę świętą. „W intencji waszej i waszych rodzin” – mówi. Ujmuje nas swoją prostotą i dobrocią. Z kazania zapamiętałem zdania: „Pierwszym papieżem był Żyd, obecnym Papieżem jest Polak… Zmuszono mnie, bym się zrzekł polskiego obywatelstwa… Wcale nie jest tak, że Polacy mnie odrzucili – to Bóg tak chciał… Żydzi wiele Polsce zawdzięczają – dwie są ojczyzny, ale wspólny los…”. Eucharystię przyjmujemy pod dwiema postaciami. I na zakończenie ksiądz Grzegorz intonuje „Boże, coś Polskę”.
Tytuł od redakcji
Przeczytaj też: Patrząc na Jerozolimę
Jafo, okolica arabsko – żydowska, niedaleko stadionu Makabi, w wysokim bloku małe mieszkanie, może dwa pokoje z kuchnią, w jednym z nich, przy obrazie Jezusa paliła się czerwona lampka, jak przy tabernakulum. Dalej symbole żydowskie… w innym pokoju stało składane łóżko, gdyby ktoś poprosił o nocleg. Ks. Pawłowski przyjmował wszystkich, nielegalnie pracujących w Izraelu, gości z Polski, zagubionych, najsłabszych. Polsko – żydowskie historie obfitują w wydarzenia skrzyżowane, trochę jak z harlequina, a trochę jak z kryminału, dużo w tym dramatu i groteski. Kto by dał temu radę? Ks. Pawłowski brał się za nie wszystkie z metodologia rabina. W tym dzieleniu była prawdziwa komunia braterska, ponad monopolami Kościołów i wyznań. Pomimo odrzucenia przez swój naród, pozostał Żydem, pomimo przynależenia do KK , był Żydem. Swoim życiem dał piękne świadectwo wiary, przenikania kultur i człowieczeństwa, które potrafi się spotkać w wierze, w jej judeochrześcijańskiej części. Czy jest możliwy dialog judeochrześcijański? Nie wiem. Czy możliwe jest spotkanie chrześcijan i żydów. Ks. Pawłowski robił to nieustannie, nie dlatego, że mieszkał w Izraelu, ale dlatego, że nosił w sobie.
Tomaszów czy Puławy? https://www.dziennikwschodni.pl/kraj-swiat/zmarl-ks-grzegorz-pawlowski-honorowy-obywatel-miasta-lublin-i-pulawy,n,1000297444.html
Na pewno Puławy. Ale może gdzieś po drodze także i Tomaszów Lubelski? Bo skąd by się wziął w mojej krótkiej reporterskiej relacji z roku 1995, spisanej na gorąco?
Podzielę się jeszcze jedną historią z życia ks. Pawłowskiego, który łączył dwie kultury posługiwania ludziom, tę sięgającą tradycji żydowskiej, bycia rabinem, nauczycielem blisko ludzi i tę trochę niedzielną, związaną z „amboną”.
W latach dziewięćdziesiątych XX wieku, czyli około 30 lat temu, do Izraela przyjeżdżała emigracja zarobkowa z Polski. Ks. Pawłowski opiekował się duszpastersko tymi ludźmi. Z południa Polski przyjechał pewien pan, który miał ambicję zarobić na traktor. W tamtym czasie, w Izraelu panowała swojska atmosfera, ale to nie to samo, co Polska, więc pan tęsknoty i smutki topił w alkoholu. Gdy sprawa wymknęła się spod kontroli i prowadziła wprost człowieka na telawiwskie ulice, ks. Pawłowski napisał do rodziny alarmujący list. Na ratunek synkowi przyjechała z Polski starsza wiekiem matka. Razem z ks. Pawłowskim spakowali synka, wsadzili patriotę do samolotu, opłacili podróż – ma się rozumieć do ojczyzny – do Polski. W Izraelu została matka z marzeniami synka o traktorze. Logistycznie pomógł ks. Pawłowski. W krótkim czasie matka odłożyła pieniądze na traktor, potem na snopowiązałkę, następnie kombajn… wyszło tego razem pół obory. Rodzina w Polsce odżyła, wychowała i wykształciła dzieci. Miał w tym spory udział ks. Pawłowski. I nie tylko w tej historii.
Ks. Pawłowski brał udziału w życiu wiernych, tym realnym, czasem zabawnym innym razem szarym, ale zawsze był z ludźmi, do których został posłany. Nie zamykał się w pałacach, rezydencjach, nie odgradzał się majątkami i płotem, prowadził tzw. dom otwarty, w którym ciągle był ” Wielki Czwartek”.