Jesień 2024, nr 3

Zamów

Ks. Grzegorz Pawłowski, dwie ojczyzny, wspólny los

Cezary Gawryś (z lewej) i ks. Grzegorz Pawłowski, w tle Krzysztof Łoskot. Jaffa, 1995 r. Fot. Zbigniew Nosowski

Dla rodziny jego wybór był tragedią. Kiedy pytali z żalem, dlaczego został księdzem, odpowiadał żartobliwie: „A co, miałem się może ożenić z gojką?”.

Ks. Grzegorz Pawłowski zmarł w wieku 90 lat. Publikujemy fragment reportażu „W drodze do Jeruzalem”, który ukazał się w miesięczniku „Więź” nr 4/1995 i w książce Cezarego Gawrysia „Ścieżki ocalenia”:

Po obiedzie jedziemy do starej Jaffy, dawniej – dzielnicy arabskiej, siedlis­ka nocnego życia i brudnych interesów, dziś – odrestaurowanej i zamieszka­nej przez Izraelczyków. Spiętrzenie żółtych, kamiennych, ufortyfikowanych domów, wąskie, malownicze uliczki – mieszczą się tu głównie pracownie artystów. Ale całość robi trochę wrażenie atrapy na użytek turystów. Najbar­dziej podobają mi się trójkolorowe, łaciate koty.

Schodzimy do portu, przed nami łagodnie falujące Morze Śródziemne. Tysiące lat cywilizacji. Wcinający się w morze falochron przypomina mi oglądany przed paroma laty świetny film izraelski o parze zakochanych, którzy właśnie na tym falochronie się spotykali: Żydówka i Arab, rok 1948. Czy w roku 1995 mogłaby się zdarzyć taka miłość?

W pięknym, barokowym kościele św. Piotra, którego kopuła góruje nad starówką Jaffy, jesteśmy umó­wieni z księdzem Grzegorzem Paw­łowskim, mieszkającym na stałe w Izraelu od roku 1970. Ksiądz Grze­gorz znany jest z publikacji w „Tygo­dniku Powszechnym”. W 1966 roku wydrukował tam swój pierwszy arty­kuł pt. „Moje życie” (przedrukowany później w tomie „Doświadczenia lat wojny 1939-1945”, Znak 1980), w którym ujawnił, że jest Żydem, sie­rotą, uratowanym z zagłady jako kilkunastoletni  chłopiec, w Zamojskiem. Po tej publikacji odnalazł się jego brat Chaim, żyjący w Hajfie. Ksiądz Grzegorz postanowił wyjechać do Izraela i tutaj prowadzi od lat pracę duszpasterską.

Czeka na nas, skromny i pokorny, na ławeczce przed kościołem. Proponu­je nam mszę świętą – ale my najpierw prosimy o chwilę rozmowy.

Jakub Hersz Griner urodził się w roku 1931 w Zamościu, w ortodoksyj­nej rodzinie żydowskiej, jako najmłodszy z czworga rodzeństwa. Wybuchła wojna. Najpierw wkroczyli Rosjanie, z nimi wyjechał brat Chaim. Potem przyszli Niemcy. Dom Grinerów spłonął, znaleźli się w getcie w Zamościu. Potem wywieziono ich do Izbicy.

W 1942 roku, kiedy przyszli po nich Niemcy, Jakub instynktownie uciekł, zostawiając matkę i rodzeństwo. Wokół stali ga­pie. Ktoś krzyknął: „To Żydek!”, ale inni powiedzieli: „Cicho, niech ucieka!”. Miał wtedy 11 lat. Ukrywał się w wioskach wokół Zamościa z fałszywą me­tryką, jako Grzegorz Pawłowski – chłopi zatrudniali go jako pastucha do krów.

Po wojnie znalazł się w domu dziecka w Tomaszowie, prowadzonym przez siostry zakonne. Ukończył liceum. Stał się bardzo religijny, przyjął chrzest, a potem wstąpił do seminarium duchownego. W 1958 został wy­święcony na księdza. W 1970 roku wyjechał do Izraela, bo czuł, że takie jest jego powołanie. Zaczął się uczyć hebrajskiego. „Dla mojej rodziny było trage­dią, że jestem księdzem. Były naciski, żebym to rzucił. Kiedy się pytali z żalem, dlaczego zostałem księdzem, odpowiadałem żartobliwie: A co, miałem się może ożenić z gojką?”.

Mszę świętą odprawia albo po polsku – dla Polaków, którzy w niedziele i święta zjeżdżają się do Jaffy z całego Izraela, albo po hebrajsku. Napisał po hebrajsku podręcznik do nauczania religii „Poznaj Mesjasza”, zaaprobowany przez władze kościelne. Religii uczy dzieci w ich domach, indywidualnie. Są to na ogół dzieci z małżeństw mieszanych. Jeden chłopczyk, Jacek, którego uczył w domu po hebrajsku (matka – Żydówka uratowana w czasie wojny, oj­ciec Polak) i przygotował do Pierwszej Komunii, wyjechał potem z rodzicami do Ameryki i tam został księdzem.

„Staram się zawsze pełnić wolę Bożą – mówi ksiądz Grzegorz – i dlatego dziś służę pomocą Polakom w Izraelu”. Nie tylko jest ich duszpasterzem, ale też pomaga znaleźć mieszkanie i pracę. Są to osoby, które przyjeżdżają tu z pielgrzymkami albo turystycznie, i zostają nielegalnie, często na parę lat, żeby popracować i zarobić. Jest ich około tysiąca. „To dobrzy ludzie” – mówi ks. Grzegorz.

Na cmentarzu w Zamościu ma wymurowany grób, w którym chce spo­cząć, z napisem: „Uciekłem od najbliższych w czasie zagłady, ratując swoje życie… i powróciłem na miejsce ich męczeńskiej śmierci”.

Wesprzyj Więź

Schodzimy do pustego kościoła, gdzie ksiądz Grzegorz odprawia spe­cjalnie dla nas mszę świętą. „W intencji waszej i waszych rodzin” – mówi. Ujmuje nas swoją prostotą i dobrocią. Z kazania zapamiętałem zdania: „Pierwszym papieżem był Żyd, obecnym Papieżem jest Polak… Zmuszono mnie, bym się zrzekł polskiego obywatelstwa… Wcale nie jest tak, że Po­lacy mnie odrzucili – to Bóg tak chciał… Żydzi wiele Polsce zawdzięczają – dwie są ojczyzny, ale wspólny los…”. Eucharystię przyjmujemy pod dwiema postaciami. I na zakończenie ksiądz Grzegorz intonuje „Boże, coś Polskę”.

Tytuł od redakcji

Przeczytaj też: Patrząc na Jerozolimę

Podziel się

5
Wiadomość

Jafo, okolica arabsko – żydowska, niedaleko stadionu Makabi, w wysokim bloku małe mieszkanie, może dwa pokoje z kuchnią, w jednym z nich, przy obrazie Jezusa paliła się czerwona lampka, jak przy tabernakulum. Dalej symbole żydowskie… w innym pokoju stało składane łóżko, gdyby ktoś poprosił o nocleg. Ks. Pawłowski przyjmował wszystkich, nielegalnie pracujących w Izraelu, gości z Polski, zagubionych, najsłabszych. Polsko – żydowskie historie obfitują w wydarzenia skrzyżowane, trochę jak z harlequina, a trochę jak z kryminału, dużo w tym dramatu i groteski. Kto by dał temu radę? Ks. Pawłowski brał się za nie wszystkie z metodologia rabina. W tym dzieleniu była prawdziwa komunia braterska, ponad monopolami Kościołów i wyznań. Pomimo odrzucenia przez swój naród, pozostał Żydem, pomimo przynależenia do KK , był Żydem. Swoim życiem dał piękne świadectwo wiary, przenikania kultur i człowieczeństwa, które potrafi się spotkać w wierze, w jej judeochrześcijańskiej części. Czy jest możliwy dialog judeochrześcijański? Nie wiem. Czy możliwe jest spotkanie chrześcijan i żydów. Ks. Pawłowski robił to nieustannie, nie dlatego, że mieszkał w Izraelu, ale dlatego, że nosił w sobie.

Podzielę się jeszcze jedną historią z życia ks. Pawłowskiego, który łączył dwie kultury posługiwania ludziom, tę sięgającą tradycji żydowskiej, bycia rabinem, nauczycielem blisko ludzi i tę trochę niedzielną, związaną z „amboną”.
W latach dziewięćdziesiątych XX wieku, czyli około 30 lat temu, do Izraela przyjeżdżała emigracja zarobkowa z Polski. Ks. Pawłowski opiekował się duszpastersko tymi ludźmi. Z południa Polski przyjechał pewien pan, który miał ambicję zarobić na traktor. W tamtym czasie, w Izraelu panowała swojska atmosfera, ale to nie to samo, co Polska, więc pan tęsknoty i smutki topił w alkoholu. Gdy sprawa wymknęła się spod kontroli i prowadziła wprost człowieka na telawiwskie ulice, ks. Pawłowski napisał do rodziny alarmujący list. Na ratunek synkowi przyjechała z Polski starsza wiekiem matka. Razem z ks. Pawłowskim spakowali synka, wsadzili patriotę do samolotu, opłacili podróż – ma się rozumieć do ojczyzny – do Polski. W Izraelu została matka z marzeniami synka o traktorze. Logistycznie pomógł ks. Pawłowski. W krótkim czasie matka odłożyła pieniądze na traktor, potem na snopowiązałkę, następnie kombajn… wyszło tego razem pół obory. Rodzina w Polsce odżyła, wychowała i wykształciła dzieci. Miał w tym spory udział ks. Pawłowski. I nie tylko w tej historii.
Ks. Pawłowski brał udziału w życiu wiernych, tym realnym, czasem zabawnym innym razem szarym, ale zawsze był z ludźmi, do których został posłany. Nie zamykał się w pałacach, rezydencjach, nie odgradzał się majątkami i płotem, prowadził tzw. dom otwarty, w którym ciągle był ” Wielki Czwartek”.