W zamian za otwarcie starych ran spowodowanych przez Pawła M. i związaną z tym huśtawkę emocjonalną – otrzymałem od dominikanów w rewanżu lekceważenie.
„Nic nam nie wiadomo o tym, aby dominikanie nawiązali kontakt z innymi osobami, które krzywdził Paweł M.” – napisało w publikowanym przez Więź.pl liście grono osób, wobec których „najsłynniejszy” ostatnio polski dominikanin stosował przemoc duchową, psychiczną, fizyczną i seksualną. Mnie też nic nie wiadomo o tym, aby dominikanie nawiązali ze mną jakikolwiek realny kontakt.
Autorzy tamtego listu prowadzą obecnie jakieś rozmowy z przedstawicielami władz polskiej prowincji dominikanów. Nie znam ich przebiegu, ale wiem, że się toczą. Tymczasem do mnie i znanych mi innych osób – skrzywdzonych TYLKO psychicznie i duchowo – dominikanie się nawet nie odzywają.
Przed komisją zeznawało 19 osób, które w raporcie zostały opisane jako pokrzywdzone. Chyba jednak władze polskiej prowincji nie uznały nas wszystkich za pokrzywdzonych, skoro do dziś nie nawiązały z nami jakiegokolwiek oficjalnego kontaktu. 19 to nie jest przecież jakaś nieogarnialna liczba. A jeśli jeszcze odjąć ośmioro autorów cytowanego listu z podziękowaniami, to zostaje nas już tylko 11.
Do mnie i znanych mi innych osób – skrzywdzonych przez Pawła M. tylko psychicznie i duchowo – dominikanie się nawet nie odzywają
Niestety, w moim przypadku minęło już ponad siedem miesięcy od przekazania informacji o destrukcyjnym wpływie Pawła M. na oficjalny dominikański kontakt. I minął też już ponad miesiąc od publikacji raportu komisji kierowanej przez Tomasza Terlikowskiego, w którym moja opowieść została przedstawiona jako zeznania Świadka 4. Mimo publicznie złożonej, podczas konferencji prasowej prezentującej raport, deklaracji o chęci osobistego spotkania z każdym poszkodowanym, reakcji dominikanów brak.
Znów: tylko Mogielski…
Nie będę tu opisywał po raz kolejny szczegółów, w jaki sposób Paweł M. usiłował zniszczyć moje życie. Kto chce, może bez trudu znaleźć moją historię w raporcie. Chcę jedynie, jak to się mówi w Kościele, „dać świadectwo” o dzisiejszej bezczynności mojego szczerze ulubionego zakonu. Dominikanie – z którymi związane są najważniejsze wydarzenia mojego życia – po złożeniu przeze mnie oficjalnych zgłoszeń i zeznań, obecnie po prostu milczą.
Po kolei było to tak: 13 marca br., po lekturze dominikańskiego apelu o zgłaszanie się osób dotkniętych działalnością Pawła M., z przejęciem napisałem krótką wiadomość do jednego z dwóch podanych braci, którzy mieli przyjmować zgłoszenia. Wybrałem tego, który jest psychoterapeutą, licząc, że kontakt z nim będzie łatwiejszy niż z prawnikiem.
Stwierdziłem, że doświadczyłem z rąk Pawła technik psychomanipulacyjnych i praktyk (anty)demonicznych. Zadeklarowałem gotowość złożenia formalnego zeznania, najchętniej ustnie. W odpowiedzi otrzymałem wiadomość wyglądającą na wysyłaną standardowo do adresatów i zamykającą sprawę: „Bardzo dziękuję Panu za podzielenie się swoim doświadczeniem. Dziękuję też za kontakt. Pana wyznanie pomaga nam zobaczyć rozległość działania ówczesnego duszpasterza. Jednocześnie cieszę się, że udało się Panu odnaleźć własną perspektywę i nie dać się uwikłać. Gdybyśmy potrzebowali bardziej szczegółowego opisu, to odezwę się do Pana”.
Ale ja przecież właśnie zdecydowanie chciałem złożyć obszerniejsze zeznanie, a notatkę przesłaną przez formularz kontaktowy traktowałem jako zagajenie i wstęp do złożenia relacji. Napisałem o tym. Poproszono mnie o sporządzenie dokładniejszej pisemnej relacji, która zostanie przekazana prowincjałowi.
Spisałem ją w kolejną niedzielę i wysłałem – dla pewności – dodatkowo także bezpośrednio do prowincjała i do ówczesnego wrocławskiego przeora oraz oddzielnie do o. Marcina Mogielskiego, znanego ze wsparcia dla osób pokrzywdzonych. Wspomniałem o ogromnych emocjach, jakie wywołała we mnie i przyjaciołach z dawnej wspólnoty, w której duszpasterzował Paweł M., zachęta do przedstawienia swoich z nim doświadczeń. Pisałem: „Coś, co miałem przykryte emocjonalnie przez wiele lat (i jakoś wewnętrznie przepracowane) obudziło się na nowo. Poczułem, że ktoś wreszcie zajmie się tamtą moją (i nie tylko moją) krzywdą”.
Opisałem obszernie w korespondencji swoją historię z Pawłem M. Podkreśliłem, że „w 2018 roku zauważyłem wzmożenie aktywności Pawła w internecie, nagle wszędzie go było pełno. Nabrał wiatru w żagle – wśród przyjaciół przyjęliśmy to bardzo źle”. Podkreśliłem, że historia ta „od 23 lat wciąż we mnie siedzi i budzi trudne emocje”. Wyraziłem „nadzieję, że u dominikanów jest szczera chęć wyjaśnienia roli Pawła i jego swobody w działaniu jako duszpasterza. Oczekuję tego”. Zakończyłem słowami: „Będę wdzięczny za odpowiedź”.
Relację wysłałem na cztery adresy. Dostałem jedną odpowiedź – jak nietrudno zgadnąć, od o. Mogielskiego, choć jemu akurat przesłałem ów list jedynie do wiadomości. Ani wyznaczony do kontaktu z poszkodowanymi dominikanin psycholog, ani prowincjał, ani przeor nie odpowiedzieli nawet zdawkowym zdaniem.
Kontakt, odpowiedzialność, przeprosiny
Co więcej, dzięki informacji od jednej z osób zeznających przed komisją Terlikowskiego, dowiedziałem się, że komisja nie otrzymała od dominikanów żadnej informacji o nadużyciach w Warszawie. A wiedziałem, że poza mną jeszcze dwie przyjaciółki składały zeznania osobiście dominikanom. Musieliśmy w końcu samodzielnie nawiązać kontakt z komisją.
W jednym ze swoich artykułów o sprawie dominikańskiej w Więź.pl Paulina Guzik opisała „taryfikator zadośćuczynienia” przedstawiony osobom pokrzywdzonym przez prawnika. Dla takich jak ja – ofiar przemocy duchowej i psychicznej – przewidywano tam: kontakt ze strony dominikanów, przyjęcie odpowiedzialności i przeprosiny. Niczego więcej nie oczekuję.
Tyle że minęło już siedem miesięcy od przesłania moich doświadczeń oraz miesiąc od publikacji raportu – i nie było żadnego kontaktu, żadnego przyjęcia odpowiedzialności, żadnych przeprosin. A przecież do nas, nastolatków, Paweł był wydelegowany przez zakonnych przełożonych. Do dziś jednak nikt z zakonu nie dał jasnego komunikatu: przyjęliśmy Pana zeznanie, zostało ono wciągnięte do akt pod numerem takim to a takim, uznajemy, że został Pan przez naszego współbrata skrzywdzony, przepraszamy.
Nikt mnie nie spytał w imieniu prowincji, jak się czuję, nie zagadnął, czy może potrzebuję wsparcia w obecnej sytuacji, skoro tamte wspomnienia musiały ponownie odżyć. Jestem już dużym chłopcem, mam własną szczęśliwą rodzinę, pracę, którą lubię, nie mam zamiaru się mazgaić i muszę sam sobie radzić – ale po prostu czuję zawód. Bo w zamian za otwarcie starych ran i związaną z tym huśtawkę emocjonalną – otrzymałem w rewanżu lekceważenie. Tego zupełnie nie mogę zrozumieć ani wybaczyć (choć nikt o wybaczenie mnie nie prosi).
Bardzo dobry i cenny był natomiast dla mnie kontakt z komisją i sam tekst raportu. Po raz pierwszy, choć anonimowo, opisano w nim moje doświadczenie jako osoby poszkodowanej. To bardzo ważne dla mnie jako człowieka, który wielokrotnie w dorosłym życiu musiał w sumieniu stawać przed powracającym pytaniem, czy może jednak Paweł M. miał rację w swoim „rozeznaniu”, w myśl którego miałem porzucić narzeczoną i wstąpić do dominikanów. Żyję w szczęśliwym małżeństwie, miałem świadomość, że Paweł M. był manipulatorem, ale co pewien czas wracała wątpliwość, czy jednak nie postąpiłem wbrew woli Bożej. Raport swoim rzeczowym opisem dał mi poczucie spokoju, że wtedy zostałem skrzywdzony, a teraz jestem na właściwym miejscu w życiu.
Na koniec chciałbym wyraźnie podkreślić, że nie porównuję swojej krzywdy z niewyobrażalnym ogromem zła i cierpienia, którego od Pawła M. doświadczyły osoby w Duszpasterstwie Akademickim we Wrocławiu. Ale pamiętam, że „kto w drobnej rzeczy jest wierny, ten i w wielkiej będzie wierny; a kto w drobnej rzeczy jest nieuczciwy, ten i w wielkiej nieuczciwy będzie” (Łk 16,10). I obawiam się, że skoro zakon milczy wobec mnie, to może podobnie postępować również wobec innych osób, zadając im powtórnie ból i upokorzenie. Podczas niedawnej Drogi Krzyżowej we wrocławskim DA o. Marcin Mogielski nadał temu bardzo dobrą nazwę: „dokrzywdzanie”.
Przeczytaj też: Czy po tym, co zrobił Paweł M., ja i ty możemy uważać, że Ewangelia to prawda?
Na razie publikacje o wydarzeniach we wrocławskim duszpasterstwie dominikańskim oraz raport komisji są wyłącznie zorientowane na dychotomię sprawca-ofiara. A sam obraz wydarzeń jest bardziej złożony. Pomijając rolę Pawła M. – oczywistą, kluczową i inicjującą – trzeba przypomnieć ważny, ale zupełnie ograniczony do jednego zdania wniosek komisji, że w wydarzeniach tych brała udział grupa o charakterze sekty. Np. przemoc fizyczna, której intelektualnym i emocjonalnym źródłem był dominikanin stała się czynem wspólnym dla wszystkich, jak zresztą zeznaje świadek nr 1 i ofiara w jednej osobie. Z zeznań wynika również, że przynajmniej niektórzy świadkowie bezpośrednio służyli pomocą Pawłowi w tej przemocy oraz pomagali w czynnościach mających obiektywnie podtekst seksualny np. w obnażaniu intymnych części ciała osób, które znajdowały się w centrum owych seansów i „rytuałów”. W zasadzie cała krzywda publicznie ucieka przed sumieniem opierając się na najstarszej klasyce, która w parafrazie ad hoc brzmi „kapłan, którego nam dałeś, on to nam dał owoc zakazany do zjedzenia”. Sądzę, że troska ograniczona do bólu ofiar nie pomoże im pójść drogą najlepszej odpowiedzi Bogu i ofiary te będą długo, gorzko i chyba mało owocnie poszukiwać swej godności w postawie obcych im ludzi.
Pański komentarz jest całkowicie oderwany od rzeczywistości.
1. „Publikacje WYŁĄCZNIE zorientowane na dychotomię sprawca-ofiara”??? Jest wręcz odwrotnie.
2. „Ograniczony do JEDNEGO zdania wniosek komisji, że w wydarzeniach tych brała udział grupa o charakterze sekty”??? W raporcie sekciarskość grupy skupionej wokół Pawła M. jest jednym z kluczowych tematów.
3. „Cała krzywda publicznie ucieka przed sumieniem”??? Wszak nadużycia sumienia, manipulacje psychiczne i duchowe to kolejny kluczowy temat raportu.
4. A na dodatek publikuje Pan ten komentarz pod tekstem o zupełnie innym aspekcie sprawy.
1. Nie rozumie Pan właściwie znaczenia dychotomii, pisząc, że jest wręcz odwrotnie. Chyba Panu chodziło o to, że relacje o zdarzeniach są przedstawione z punku widzenia ofiar, nie zaś sprawcy. A ja tu zupełnie o czym innym piszę. O problemie zaistnienia dychotomii w ocenie zjawiska, które nie w swym początku, ale w swym dalszym rozwoju przedstawiało bardziej złożony obraz etyczny. I nie widzę w raporcie podjęcia tego tematu, jego analizy i wniosków.
2. W raporcie nie ma opisu działania sekty jako takiej, lecz jej twórcy, wszelkie zaś wszelkie sekciarskie zachowania członków tej grupy są wyłącznie przedstawione w kontekście ich krzywdy oraz odpowiedzialności guru sekty. Nie na tym polega rekonstrukcja działań sekty. Gdyby tak było zresztą, to komisarze powinni byli także zająć się zbadaniem i przedstawieniem problemu relacji trzech ofiar, które o sobie jako obiektach nadużyć seksualnych dominikanina nic nie wiedziały, co pozostawia otwarta kwestię jak odnosiły się do siebie w przypadku gdy jedna z nich znajdowała się w centrum owych seansów itp.
3. Działania dominikanina były ograniczone w swych nadużyciach i manipulacjach przez fakt że ofiary były dorosłe, odpowiedzialne i pouczone przez Kościół, co jest dobrem, a co złem. Paradoksalnie brak tej perspektywy najbardziej dokrzywdza duchowo te osoby.
Tekst faktycznie jest „o innym aspekcie sprawy”, więc piszę krótko. Wątek przemocy jako czynu wspólnego nie jest nieistotny. Choć raczej nie kwalifikował się do pogłębionego analizowania przez tę komisję, jako że jej podstawowym zadaniem nie była „rekonstrukcja działań sekty”.
To problem skomplikowany, traumatyczne przeżycie dla uczestników tych wydarzeń i – zapewne także po latach – cierń tkwiący w sumieniach niektórych z nich.
Byli dorośli? Raczej: wchodzili w dorosłość. Tak, zostali „pouczeni przez Kościół, co jest dobrem, a co złem”. Tylko że oni za swoim guru nie wyszli z Kościoła (i kościoła) na pustynię czy pod szałasy na jakieś odludzie. To właśnie Kościół, który ich „pouczył”, oddał ich w opiekę temu duszpasterzowi. Udostępniał swoje pomieszczenia na spotkania (gdzież mogłoby być bezpieczniej?). Duchowni tego Kościoła byli świadomi części przynajmniej nieortodoksyjnych praktyk i niekonwencjonalnych zwyczajów panujących w duszpasterstwie. Mijali ofiary Pawła M. na korytarzach o dziwnych porach. Nie interweniowali.
Skoro „Kościół, który pouczył” nie dostrzegał w tym wszystkim zła czy jakiegokolwiek zagrożenia, a wręcz chlubił się duszpasterskimi sukcesami Pawła M., czy można oczekiwać od manipulowanych młodych ludzi głębszego i dojrzalszego rozeznania, co tak naprawdę dzieje się w „wybranej grupie”?
Myślę, że racje przytoczone przez P. Forysiaka, jak również Pani argumenty współistnieją, idą równolegle, nie wykluczają się i nie wyłączają z rozpoznania. Na etapie raportu mogą funkcjonować, jako moralna ocena, do której wystarczy ogólna narracją, która bezwzględnie gorszy, ale na etapie odpowiedzialności i prawa, sytuacja może wyglądać inaczej.
To jest jedyny komentarz P. Forysiaka, do którego mogę się przychylić.
@Robert
Tym razem nawet mnie pan nie rozbawił swoim komentarzem…
Totalna żenada.
Do czego to można się posunąć żeby wybielić duchownych. Niesamowite
A co z sumieniem ?
Dramat Ofiary stającej się współkatem znamy z epoki pieców. Ale rzeczywiście tu akurat o o nie chodzi. Raczej chodzi o to, że cała sprawa nie pobudziła u dominikanów chęci rozwiązania jej za pomocą Miłości i Moralności. Oni nadal kurczowo trzymają się drogi Prawa, Urzędu I Procedury. I dlatego są jak sól zwierzała. Zapomnieli po co Chrystus przyszedł na ten świat. Na pewno nie po to by być rzymskim urzędnikiem czy sędzią czyajacym jedynie Prawo XII tablic.
Ujęta w „Raporcie” historia zakochanych ludzi, oddanych sobie i Bogu, którym manipulant nakazuje się rozstać, utkwiła mi w pamięci szczególnie. Nie wyobrażam sobie siebie w podobnej sytuacji. Krzywda ma tu wiele twarzy. Dobrze, że o każdej mówi się, otwarcie żądając naprawienia win.
Panowie dzielicie zapałkę na czworo a prawda jest taka: dominikanie są zorganizowaną grupą, która kryła zło. Nie tylko nie są lepsi niż „świat”, są zgorszeniem. Tak jak zgorszeniem jest większość hierarchii. Wtedy i teraz za nic mają skrzywdzonych i ewangelię. Wielokrotnie próbowałem się z nimi (np Kozacki) kontaktować, reakcja to ban. Nic nie pomoże owijanie gówna w sreberko