Jesień 2024, nr 3

Zamów

Biskupi zbyt surowo karani? Zagadka abp. Gądeckiego

Abp Stanisław Gądecki, 2016. Fot. Mazur / episkopat.pl

Słowa o niewspółmierności kar wymierzanych sprawcom wykorzystywania seksualnego i kryjącym ich biskupom są całkowicie odklejone od rzeczywistości. Chyba że za obraz rzeczywistości weźmie się opinie „dworu” otaczającego przewodniczącego KEP.

Czytam opowieść abp. Stanisława Gądeckiego o tym, jak przekonywał kard. Marca Ouelleta w watykańskiej Kongregacji ds. Biskupów, że hierarchowie karani są przez Watykan zbyt surowo w porównaniu z pedofilami – i zastanawiam się, czy to ten sam człowiek, z którym spotkałem się w lutym 2019 r. Wtedy jawił mi się jako empatyczny, szczerze zainteresowany moim doświadczeniem i uwzględnieniem perspektywy osób wykorzystanych seksualnie w spojrzeniu na Kościół. Co się stało przez te dwa i pół roku?

Dziecko lgnie

Żeby było po kolei – cofnijmy się najpierw do roku 2013. W październiku odbywało się wtedy zebranie plenarne Konferencji Episkopatu Polski. Na stałe zapisało się ono w świadomości społecznej dzięki wypowiedzi ówczesnego przewodniczącego KEP, abp. Józefa Michalika. Komentując ówczesne aktualne kwestie dotyczące wykorzystywania seksualnego, mówił on o dzieciach, które szukają miłości: „Ono lgnie, ono szuka. I zagubi się samo i jeszcze tego drugiego człowieka wciąga”.

Zbigniew Nosowski napisał wtedy: „Chciałbym się zapaść pod ziemię ze wstydu za słowa wypowiedziane przez przewodniczącego Konferencji Episkopatu Polski. Nic tych słów nie usprawiedliwia, nic ich nie tłumaczy. Spontaniczność wypowiedzi dowodzi, że abp Michalik nic nie wie o pedofilii. A skoro nie wie, nie będzie potrafił jej zapobiegać. I jeszcze bardziej mi wstyd”.

Trudno o bardziej spektakularną wpadkę szefa polskiego episkopatu, który publicznie z dumą opowiada, że poskarżył się w kongregacji na „surowość” watykańskich procedur – powszechnie uznawanych przecież za zbyt łagodne i nieprzejrzyste

Robert Fidura

Udostępnij tekst

Ja słuchałem tych słów nie tylko ze wstydem, ale też z przerażeniem, bo przecież abp Michalik mówił o mnie. Czułem, że przewodniczący KEP nieświadomie obarcza mnie winą i współodpowiedzialnością za to, że jako 14-letni ministrant miałbym pociągnąć swego, starszego o prawie 22 lata duszpasterza do czynności seksualnych (historię tę opisałem w styczniu 2019 r. na łamach Więź.pl pod pseudonimem Wiktor Porycki).

Chętnie więc skorzystałem z „zaproszenia”, jakie abp Michalik wystosował kilkanaście dni później w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej”. Tomasz Krzyżak spytał go o możliwość spotkania z pokrzywdzonymi, na co przewodniczący KEP odparł: „Nie widzę problemu, żeby się spotkać. Ale nie przed kamerami, bo takie spotkania przed kamerami bardzo często są obliczone na coś innego. Natomiast spotkanie z ofiarami w spokoju bez dziennikarzy jest możliwe”.

Napisałem więc e-mail do sekretariatu przewodniczącego KEP z prośbą o spotkanie. Zapadła cisza. Dopiero po moim telefonie otrzymałem odpowiedź, że oczywiście nic nie stoi na przeszkodzie, żebym spotkał się z… sekretarzem arcybiskupa-metropolity-przewodniczącego. Nie skorzystałem i uznałem deklarację o gotowości osobistych spotkań za zagrywkę wyłącznie wizerunkową.

Łzy arcybiskupa mnie przekonały

Minęło ponad pięć lat. Pod koniec roku 2018 ogłoszono, że w lutym 2019 r. w Watykanie odbędzie się ogólnokościelna konferencja w sprawie wykorzystywania seksualnego osób małoletnich oraz że papież Franciszek zobowiązał przewodniczących konferencji episkopatów z całego świata do spotkania się z pokrzywdzonymi przed jej rozpoczęciem.

Napisałem więc do kolejnego przewodniczącego KEP – był nim już abp Stanisław Gądecki. Jest 19 grudnia. O dziwo, odpowiedź nadchodzi natychmiast – spotkanie nie jest możliwe, „bo pan nie zgłosił swojej sprawy do biskupa”. Ależ zgłosiłem, księże, zgłosiłem 28 września, zaraz prześlę kopię. Kilka godzin później telefon i słyszę w słuchawce: „Ale proszę przesłać to zgłoszenie także do księdza X”. No to przesyłam. Mija pół godziny i kolejny telefon: „Ale Pański sprawca nie żyje”. Potwierdzam, nie żyje, zmarł niedługo po tamtych wydarzeniach.

W końcu jednak odbieram telefon, że arcybiskup się ze mną spotka. Dość szybko udało się uzgodnić datę i poufne miejsce spotkania (żeby nie działo się to pod okiem mediów). 1 lutego 2019 r. jadę do Warszawy, stawiam się pod umówionym adresem. Spotkanie zaczyna się o 12:30 i trwa ok. dwóch godzin. Opowiadam o sobie, o tym, co przeżyłem, co było potem. Przedstawiam różne postulaty i propozycje (to właśnie wtedy po raz drugi wobec duchownego sformułowałem postulat powołania Funduszu na Rzecz Pokrzywdzonych).

Najmocniej tkwi mi w głowie scena, kiedy podczas mojej opowieści w oczach arcybiskupa zobaczyłem łzy (sam też miałem wilgotne oczy). To te łzy przekonały mnie wtedy, że spotkałem się z człowiekiem empatycznym, rzeczywiście zatroskanym o pokrzywdzonych i o Kościół. Mój Kościół. Uleciały mi wtedy z głowy perturbacje związane z uzyskaniem tej audiencji. Spotkanie wlało we mnie nadzieję, że jest szansa na pomoc nieumarłym, że mój Kościół chce się oczyścić, że wszystko jest na dobrej drodze. Uwierzyłem w przemieniającą moc spotkania z konkretnym skrzywdzonym człowiekiem.

Kilka dni później Zbigniew Nosowski cytował moje, spisane na gorąco, wrażenia ze spotkania z przewodniczącym KEP: „Widziałem i czułem, że ktoś mnie słucha. Z uwagą i zainteresowaniem. […] To nie było spotkanie, na którym druga strona była obecna li tylko ciałem. Abp Gądecki był wyraźnie poruszony. Na jego twarzy widać było emocje, a nawet wzruszenie. Dopytywał o wiele rzeczy. […] To, co miałem do powiedzenia, wcale nie było miłe i zgodne z oficjalną linią episkopatu. […] Miałem wrażenie, że mojemu rozmówcy otwierają się oczy na sprawy dotychczas nieznane”.

To jest ktoś inny

Potem było już właściwie tylko coraz gorzej, choć przecież działo się też wiele dobra.

Zaczęło się od tego, że na watykańską konferencję poleciał nie abp Gądecki, który akurat trafił do szpitala, lecz jego zastępca, abp Marek Jędraszewski. I wyjechał stamtąd przed zakończeniem konferencji, nie uczestniczył w wieńczącym ją nabożeństwie. Poczułem się wtedy, jakbym został spoliczkowany. Komentowałem ten fakt jako symboliczną ucieczkę polskiego biskupa od problemu.

Pamiętam, że gdy 14 marca 2019 r. ogłaszano wyniki wyborów nowego kierownictwa polskiego episkopatu, autentycznie ucieszyłem się, że przewodniczącym został ponownie abp Gądecki. Chwilę później jednak radość przygasła, kiedy podano komunikat, że wiceprzewodniczącym pozostaje abp Jędraszewski.

Niestety zaraz potem obaj arcybiskupi wystąpili na konferencji prasowej, która dla mnie była jak zderzenie z betonowym murem przy prędkości 150 km/h. Niby zaprezentowano pierwsze polskie dane o skali wykorzystania seksualnego osób małoletnich przez duchownych. Ale abp Jędraszewski usprawiedliwiał sprawców, mówiąc o totalitarnym charakterze zasady „zero tolerancji”. Podkreślał przy tym, że „argument” ten padł podczas watykańskich obrad – „zapomniał” tylko dodać, że z jego własnych ust. Obaj arcybiskupi więcej mówili o „przypadkach” zgłoszeń wykorzystywania seksualnego, czyli o sprawcach, niż o ich ofiarach. Zatytułowałem swój komentarz: Po raz kolejny zlekceważono pokrzywdzonych.

Pamiętam doskonale rozmowę telefoniczną z przyjacielem zaraz po zakończeniu tej konferencji prasowej. Powiedziałem mu o abp. Gądeckim: „Ale to jest ktoś inny! To nie jest ten człowiek, z którym spotkałem się półtora miesiąca temu!”.

Jestem tylko ogonem

Kilka miesięcy później wydarzyło się coś nieoczekiwanego. Prymas Polski, abp Wojciech Polak, zaproponował mi udział (społecznie) w Radzie nowo powoływanej Fundacji Świętego Józefa. Wyraziłem zgodę, ufając osobiście prymasowi jako delegatowi KEP ds. ochrony dzieci i młodzieży. W listopadzie 2019 r., podczas swoich rekolekcji, Konferencja Episkopatu Polski powołała mnie do tej Rady. Rzecz jasna, nie wiem, czy w głosowaniu uzyskałem poparcie przewodniczącego i wiceprzewodniczącego.

Po raz kolejny zaufałem i zaryzykowałem. Wytrwałem do 15 lutego 2021 r. Tego dnia napisałem list do prymasa Polaka, że jego nadal szanuję i kibicuję jego działaniom, jednak „nie jestem w stanie w zgodzie z moim sumieniem firmować działań KEP, w której zasiadają tacy ludzie jak […] Dzięga i Głódź, jak Janiak, Dziuba i dziesiątki innych”.

Zastanawiam się dziś nad naszym spotkaniem z lutego 2019 r. Wtedy rozmawiał ze mną empatyczny arcybiskup. Czyżby to nie było prawdziwe? A może on taki jest, że nigdy nie powie zdecydowanie i twardo, zawsze musi być gdzieś pomiędzy, żeby i wilk był syty, i owca cała?

Robert Fidura

Udostępnij tekst

Nie żałuję tej rezygnacji. Półtora miesiąca później jej słuszność potwierdził sam abp Gądecki swoim przemówieniem na ingresie nowego metropolity gdańskiego, abp. Tadeusza Wojdy. Z Gdańska odszedł wtedy skompromitowany (a we własnym mniemaniu niewinny) arcybiskup sołtys Sławoj Leszek Głódź. Podczas ingresu jego następcy o poprzedniku się nie mówiło.

Przemawiał za to przewodniczący KEP. Uznał za stosowne w tamtej sytuacji cytować starożytny tekst: „Nie wypada abyś ty, biskup, który jesteś głową, na czyjąś zgubę słuchał ogona, czyli zbuntowanego człowieka świeckiego, skoro ty masz słuchać tylko Boga. Winieneś rządzić podwładnymi, a nie podlegać ich władzy, wszak zgodnie z porządkiem urodzenia, syn nie rządzi ojcem ani uczeń nauczycielem, żołnierz królem ani świecki biskupem”. Za godne przywołania w tej sytuacji uznał również abp Gądecki inne słowa Grzegorza Wielkiego z „Księgi reguły pasterskiej” powstałej pod koniec VI wieku: „Szczerych należy chwalić za to, że starają się nie mówić nigdy nieprawdy, ale trzeba ich pouczać, ażeby czasami starali się przemilczeć prawdę”.

To był podwójny policzek – nie dość, że biskup uroczyście ogłasza, iż w Kościele jestem ogonem, to jeszcze pochwala przemilczanie prawdy, i to w sytuacji, gdy przez ostatnie lata właśnie w archidiecezji gdańskiej tuszowanie i ukrywanie prawdy stało się niechlubną stałą metodą działania. Jeśli z takim przesłaniem przewodniczący KEP przychodzi na ingres nowego arcybiskupa, to nie jest to tylko kolejny lapsus. Tym bardziej, że – jak szybko się okazało – cytat ten należy do stałych elementów przemówień abp. Gądeckiego na ingresach młodszych kolegów. To dowód, że kluczowi w Polsce hierarchowie w zdecydowanej większości tak właśnie o nas myślą. Jesteśmy wyłącznie owcami do strzyżenia, bez prawa głosu.

Brązowy habit i biskupie fiolety

Abp Gądecki nie zapomniał jednak o swoich spotkaniach z osobami pokrzywdzonymi, w tym ze mną. Gdy trzeba, umie się nimi odpowiednio pochwalić. Tak było niedawno w Warszawie, 19 września 2021 r., podczas rozpoczęcia konferencji o ochronie praw dzieci i młodzieży w Kościołach Europy Środkowo-Wschodniej, zorganizowanej przez Papieską Komisję ds. Ochrony Małoletnich.

Przewodniczący KEP z dumą opowiadał tam o dokonaniach Kościoła w Polsce. Wspomniał też w pięknych słowach wydarzenia z roku 2019: „Gdy spotykałem się z osobami pokrzywdzonymi, niejednokrotnie słyszałem historie, w których krzywdę w dziedzinie seksualnej poprzedzała manipulacja, mająca na celu uzyskanie zaufania tych osób, a więc także pewnej władzy nad życiem człowieka, który wobec takiej manipulacji jest bezbronny. Sprawca nierzadko wmawia pokrzywdzonym, że to, do czego ich nakłania i przymusza, nie stanowi żadnego zła. W ten sposób wykorzystanie seksualne często jest związane z nadużyciem władzy i sumienia, pogłębiając spustoszenie, jakie to przestępstwo czyni nie tylko w psychice, ale i w duszy zranionego człowieka”.

Trafnie powiedziane, tylko że… Następnym punktem obrad jest modlitwa za osoby wykorzystane z bardzo ważnym świadectwem o. Tarsycjusza Krasuckiego OFM. W modlitwie już jednak abp Gądecki nie uczestniczy, nie ma go w kaplicy. A zakonnik opowiadał tam o swojej gehennie i krzywdach, których doznał nie tylko od sprawcy, lecz także od konkretnych – znanych z imienia i nazwiska – hierarchów, którzy usilnie dążyli do powstrzymania kościelnej sprawiedliwości.

Przewodniczący KEP tego świadectwa nie słuchał. On już przecież rozmawiał z pokrzywdzonymi dwa lata temu. Już wie wszystko. Zresztą w ogóle biskupi po prostu z definicji są mądrzy i wszystko wiedzą – w przeciwieństwie do nas, „ogona”. Każdy z nich ma przecież numer komórki do Ducha Świętego, jest z Nim w stałej i bezpośredniej łączności. „Ogon” takich przywilejów nie posiada. Ani nawet Tarsycjusz w swym brązowym habicie, jakże bladym wobec fioletowych i purpurowych sutann.

Arcybiskup zaskoczył kardynała

Wyzłośliwiam się tu oczywiście, ale nie daje mi spokoju myśl, czy może abp Gądecki spieszył się tego wieczora, żeby – zamiast słuchać ojca Tarsycjusza – przy biurku zbierać swoje myśli przed nadchodzącą wizytą ad limina apostolorum? Wizytą ważną – bo przecież jest on szefem tej właśnie konferencji episkopatu, która stała się na skalę światową poligonem doświadczalnym papieskiego motu proprio „Vos estis lux mundi”. W efekcie prowadzonych postępowań aż dziesięciu członków KEP (a wiadomo, że nie jest to koniec) zostało już ukaranych przez Stolicę Apostolską – w różny sposób, ale zawsze jedynie symbolicznie i zawsze bez podania uzasadnienia. Trzeba więc będzie coś mądrego na ten temat powiedzieć w Watykanie…

No i przygotował się przewodniczący KEP. 12 października 2021 r., abp Gądecki z rozbrajającą szczerością opowiadał Katolickiej Agencji Informacyjnej o wizytach w watykańskich dykasteriach, jakie złożyli biskupi z metropolii gdańskiej, szczecińsko-kamieńskiej, poznańskiej i wrocławskiej.

Opisując wizytę w Kongregacji ds. Biskupów, przewodniczący KEP mówił: „Biskupi zwracali uwagę na dysproporcję między karami, które zostały nałożone na biskupa po wstępnym dochodzeniu i orzeczeniu trwałych kar wobec niego, a sytuacją pedofila, przestępcy, który po 5 latach wychodzi z więzienia i może swoje życie zacząć od nowa, z carte blanche. W przypadku biskupa mamy do czynienia jakby ze śmiercią cywilną oskarżonego hierarchy, który nie jest pedofilem. Jest on usuwany z urzędu, popada w infamię i zostaje jakby unicestwiony przez media. Ksiądz kardynał był trochę zaskoczony tym moim głosem, ale potem zwrócił uwagę, że nie jest to nasza agresja w stosunku do Stolicy Apostolskiej, tylko postawienie pytania, czy to wszystko stosuje się według zasady proporcjonalności winy do kary”.

Czytam i oczom nie wierzę. Wypowiedź okazała się na tyle interesująca, że relację o niej zamieścił opiniotwórczy amerykański portal Crux. Zainteresowaniem zaskoczony nie jestem, trudno bowiem o bardziej spektakularną wpadkę szefa polskiego episkopatu, który publicznie z dumą opowiada, że poskarżył się w kongregacji na „surowość” watykańskich procedur – powszechnie uznawanych przecież za zbyt łagodne i nieprzejrzyste.

Następnego dnia przewodniczącemu pospieszył z pomocą bp Edward Dajczak. W wypowiedzi dla Radia Watykańskiego przestrzegał „przed próbami fałszywej interpretacji czy manipulacji” słów abp. Gądeckiego. Sęk w tym, że tych słów nie trzeba interpretować, by je zrozumieć. One mówią – szczerze, z serca – same za siebie. Tak jak pamiętne słowa poprzedniego przewodniczącego KEP o dzieciach, które lgną i jeszcze innego człowieka wciągną… Wiele oddałbym za możliwość zobaczenia miny prefekta Kongregacji ds. Biskupów i poznania jego myśli w chwili, kiedy słyszał te słowa z ust przewodniczącego tej konferencji episkopatu, z którą jego kongregacja ma w ostatnim czasie najwięcej kłopotów.

To nie jest ich Kościół

Słów o niewspółmierności kar wymierzanych sprawcom wykorzystywania seksualnego i kryjącym ich biskupom nawet nie trzeba komentować – tak bardzo odklejone są od rzeczywistości. No chyba że za obraz rzeczywistości weźmie się opinie „dworu” otaczającego przewodniczącego KEP. Tego dworu, który – jak widać – skutecznie odciął go od realnego życia i wydarzeń, od wiernych i ich postrzegania świata.

Zastanawiam się dziś nad naszym spotkaniem z lutego 2019 r.. Wtedy rozmawiał ze mną empatyczny arcybiskup. Czyżby to nie było prawdziwe? A może on taki jest, że nigdy nie powie zdecydowanie i twardo, zawsze musi być gdzieś pomiędzy, żeby i wilk był syty, i owca cała? Inaczej nie potrafi, wychowany przecież został przez pokolenia duchownych, dla których najświętszą zasadą była omerta i ochrona tzw. dobrego imienia Kościoła.

I tylko Kościoła żal. A zwłaszcza żal mi tych wielu osób w kościelnych strukturach, które szczerze i ciężko pracują nad tym, aby stawał się on miejscem bezpiecznym dla dzieci i młodzieży. Ich wysiłki idą na marne, bo najwyższy szef KEP i tak uważa, jak uważa.

Nie spełniają się nadzieje tych (nie należałem do nich, aż tak naiwny nie jestem), którzy spodziewali się, że podczas wizyty ad limina papież Franciszek ostro przemówi do sumień członków polskiego episkopatu jako najostrzej przerzedzonego przez „Vos estis lux mundi”. Okazuje się jednak, że do odkrycia wymagań Ewangelii przez kierownictwo polskiego episkopatu nie wystarczyła wizyta u progów apostolskich (ad limina apostolorum).

Wypadałoby więc zakończyć ten gorzki komentarz stwierdzeniem, że w tej sytuacji hierarchowie powinni wreszcie prawdziwie udać się ad pedes vulneratorum, do stóp pokrzywdzonych. Tyle że opisywana historia pokazuje, że nawet to nie wystarcza. Można odbyć wiele spotkań z kobietami i mężczyznami wykorzystanymi seksualnie przez duchownych i pozostać w istocie nieczułym na ich cierpienie.

Wesprzyj Więź

Ma bowiem pełną rację Tomasz Terlikowski, który napisał: „Jeśli ktoś chce zrozumieć, na czym polega kompletny brak nawrócenia duszpasterskiego wobec pokrzywdzonych przez przestępców seksualnych, jeśli ktoś chce zobaczyć na czym polega klerykalizm, który zabija wspólnotę i pozbawia hierarchów empatii wobec zranionych, to powinien przeczytać to, co powiedział przewodniczący KEP w Watykanie. […] ksiądz arcybiskup nie raczył był zauważyć, że w tej historii jest jeszcze jedna strona: czyli skrzywdzeni. Ich w wypowiedzi nie ma, a to oni mają złamane życie, oni zmagają się wiele lat z gigantyczną traumą, ich dzieciństwo jest im odebrane i oni dźwigają ciężar, którego ukarany biskup nawet nie potrafi sobie wyobrazić. Smutne, że przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski jest tak skupiony na księżach i biskupach, że nie dostrzega pokrzywdzonych. Niestety jego postawa jest jakoś charakterystyczna dla wielu ludzi Kościoła w Polsce. Wiele lat przed nami ciężkiej pracy nad zmianą mentalności. Naprawdę wiele”.

Ale będziemy o to uewangelicznienie Kościoła walczyć. Bo to nie jest Kościół biskupów. To Kościół nasz, a przede wszystkim Kościół Jezusa Chrystusa, którego Ewangelia jest w tej mierze jednoznaczna.

Przeczytaj też: Zostały zgliszcza. Kościół po francuskim raporcie o wykorzystywaniu seksualnym

Podziel się

16
4
Wiadomość

Muszę zmartwić autora artykułu, ale wszystko wskazuje na to, że niestety jest to właśnie Kościół biskupów. Już oni o to zadbali od początku, kiedy posiedli władzę i nic innego ich nie interesuje. Reszta to PR. A i to tylko jak już stoją pod ścianą i innego wyjścia nie ma, jak wykonać pozorowane ruchy otwarcia na świat. Ewangelia służy do pacyfikowania buntu owieczek, ale nikt z nich nie ma zamiaru naśladować Chrystusa, wiedząc jak skończył. Znając ludzką psychikę (zwłaszcza ludzi prostych) wiedzą co budzi respekt: władza, blichtr i pieniądze.
A trzymają mocno sznurki władzy, więc nadzieja na zmiany jest dość naiwna.

~Bertrand: niestety muszę się z Panem zgodzić! ja chyba nigdy nie czułam, że to jest mój / nasz Kościół: rządzą nim mężczyźni, którzy nie mają bladego pojęcia o życiu, dylematach i psychice kobiet, całkowicie oderwani od rzeczywistości; presja społeczna wtłacza dzieci i młodzież do tego opresyjnego systemu, dzięki któremu mamy m.in. ciągłe problemy z samoakceptacją; mierzi mnie ten fałsz, z jakim rozprawiają o godności kobiet (co oni na ten temat wiedzą?) o ich obowiązkach wobec Kościoła i rodziny ci zadbani starsi panowie, którzy kobiet nie rozumieją, boją się ich, w wielu przypadkach są homoseksualistami a kobiety wykorzystują instrumentalnie – do pracy (kto im gotuje, pierze, sprząta?) – pod przykrywką służby bożej

Jedyną formą bycia biskupem jest niewinność i bycie prześladowanym. Fakty nic nie znaczą bo są opiniami, a opinie są faktami. Świat odwrócony do góry nogami jak w „Tysiącletnim królestwie” Bosha gdzie zając niesie upolowanego myśliwego.
Co gorsza środowisko biskupów jest odporne na zmiany i powiela się tylko o wyznawców ich wizji.
Czas szukać sobie innego Kościoła. Ten nie daje żadnej szansy na naprawę.

Czemu od razu atak? Raczej zdziwienie, że można być gwałconym przez księdza, widzieć nieprzemakalność instytucji, całkowitą odporność na zmiany, brak szans na nową myśl, nową ideę, brak szans na jakieś nowe „Rerum Novarum” i bez końca powtarzać „katolicyzm tak, wypaczenia nie”.
Ci, którzy dziesięcioleciami powtarzali „socjalizm tak, wypaczenia nie” zostali w końcu z pustymi rękoma. Nie boi się Pan, że w tym przypadku będzie tak samo?

Nie boję się, bo w Kościele naprawdę chodzi o Chrystusa. I wiem, że nie przekonam Pana argumentami. To kwestia odmiennej postawy duchowej. Nie oceniam Pańskiej postawy, zwłaszcza że prawie nic o Panu nie wiem. Prosiłbym analogicznie o podobny szacunek wobec postawy mojej i Roberta Fidury. I nie tylko nas dwóch zresztą…

Ale przecież ja nikogo nie atakuję. Po prostu nie potrafię zrozumieć takiej postawy. Czy teraz być w Kościele to zaprzeczać własnemu poczuciu dobra i sprawiedliwości? Wypełniać kłamliwe statystyki i nosić ciężary, których oni nie noszą?

Jeżeli nawet zasłużony redaktor Więzi ulega psychologii oblężonej i zewsząd atakowanej twierdzy to jest źle….

Że jest źle – całkowicie się zgadzam.
I rzecz jasna, wyrazem Pańskiego szacunku wobec mojej postawy jest „diagnoza”, jakiej to psychologii jakiej twierdzy ulegam.
Zdziwienie można wyrazić na wiele innych sposobów.

Przez szacunek do Pana działalności nie chciałbym kontynuować tego wątku i przepraszam, jeśli Pana i autora tekstu uraziłem.

Szacunek nie oznacza odebrania prawa do formułowania i wyrażania opinii. A mentalność oblężonej twierdzy i widzenie ataku tam gdzie go nie ma jest od lat nieszczęściem polskiego Kościoła. W tej akurat wypowiedzi Karola ataku nie było.

@Tomasz
Pytanie zupełnie nieuprawnione
Na świecie jest taka masa chrześcijan przez USA, Kanadę, Rosję, Niemcy itd. itd. że naprawdę wiara w to że w niebie spotkamy się tylko my sami ze sobą Katolicy jest po prostu ludzką naiwnością…

Ba, gdyby tak wprost Jezus w Biblii powiedział, że to właśnie tylko (!) my katolicy będziemy zbawieni, jakie życie byłoby prostsze !

Lepiej w przypadku abp. Gądeckiego to już chyba nie będzie. W wakacje powymieniał swoich współpracowników na klakierów. Z Ostrowa Tumskiego mieszkańców Poznania nie widać zbyt dobrze. A co dopiero ich usłyszeć…

A ja sobie chodzę co niedzielę do swojego Kościoła i do „swojego” Pana Boga, i jak się postaram, to nawet nadaktywny ksiądz nie jest w stanie mi tego odebrać.
Pewnie z rzadka widziany biskup – również.
Natomiast „uroczyste” uroczystości w TV, ociekające purpurą, złotem, brokatem i… niestety zbyt często tłuszczem nadmiernej otyłości – to nie mój Kościół, i nie ma tam „mojego” Pana Boga.

Można wierzyć w istnienie czegoś, ale z wielu powodów nie dostrzegać tego wokół siebie.
To, w jakim stopniu Kościół w Polsce jest naprawdę katolicki a w jaki jest plemienną emanacją Narodu to jest nader istotna sprawa.
Przynajmniej od ponad 100 lat.

Mam swój Kościół, (katolicki, św.Stanisława) chodzę do niego co niedzielę. Nie, już nie wierzę w „jeden święty, powszechny i apostolski..” . Wątpię czy istnieje. Świętość zbrukano, powszechność coraz bardziej wstydliwa, apostolstwo hierarchów mocno wątpliwe. „Mój” Pan Bóg został, i do Niego chodzę.

Co do jednego abp Gądecki ma rację. Biskupi ukrywający po parafiach czynnego pedofila (np. Paweł Kania czy Arkadiusz Hajdasz) powinni być karani więzieniem. Jak długo będzie taka dysproporcja między sprawcami a biskupami i pobłażanie procederowi tuszowania pedofilii tak długo kościelna pedofilia będzie miała się dobrze.

Szanowni, trochę nie che mi się już tu komentować. Bo i po co? Nikt komentowaniem nikogo nie przekona, ani Wy mnie nie nawrócicie, ani ja Was nie nawrócę. Idzie zima, ciemność, lepiej poczytać, pobyć z bliskimi. Zostawiam Was z informacją, że na lekcje religii chodzi w Warszawie 30 proc. uczniów. Być może rozmawiacie o rzeczach, które już niedługo nie będą miały żadnego znaczenia. Pozdrawiam wszystkich bardzo serdecznie, w szczególności redakcję/moderację za miłowanie moich komentarzy, nawet jeśli na miłość nie zasługiwały. Pamiętajcie, że nadzieja zbyt często jest oszukiwaniem siebie. Powodzenia w tym i owym.

To ja jeszcze dodam swoje uwagi: czytałam na Deonie (https://deon.pl/kosciol/kard-kazimierz-nycz-po-wizycie-ad-limina-wywiad,1655786) wywiad z kard. Nyczem po wizycie ad limina. Oczywiście klimat wizyty wspaniały, itd.itp., ale wzruszają mnie niezmiennie zawzięte próby odsuwania od siebie odpowiedzialności, spychania na nieokreślone bliżej osoby / wydarzenia na zasadzie „co złego, to nie my”, podczas gdy właśnie oni – hierarchowie – są WINNI opłakanego stanu KK w Polsce, tego, że wiele osób odchodzi z Kościoła. Wypowiedzi kardynała: „w niektórych krajach świata msza trydencka jest związana z ideologią antysoborową, odrzucającą Sobór Watykański II” – taaak, w Polsce tak w ogóle nie jest, tylko w niektórych krajach; w Polsce wszyscy biskupi wdrażają postanowienia Vaticanum i grzecznie wdrażają nauki papieża. „Mówiliśmy o tym, jak relacje państwo-Kościół powinny wyglądać w prawidłowym, optymalnym ujęciu. Myślę, że dobrze, iż o tym mówimy wobec pewnych pytań i wątpliwości, które mogą się w tej dziedzinie rodzić.” – to znowu nie o Polsce, prawda? Bo w Polsce przecież Kościół nie współpracuje z rządem, nie ustawia czytań pod wybory (słynny passus „Pan miłuje prawo i sprawiedliwość), nie namawia do głosowania na partię jedynie słuszną, nie fraternizuje się z politykami i nie judzi przeciwko opozycji.
Wciąż żadnej refleksji u hierarchów, nawet kard. Nycz zawodzi.

A można wiedzieć, na jakiej podstawie podaje Pani – jako fakt – że Kościół w Polsce ustawia czytania mszalne pod wybory?
Czy wedle Pani wiedzy w ogóle możliwe jest w Kościele takie lokalne dostosowywanie czytań mszalnych, i to na skalę ogólnokrajową?
Czy sprawdziła Pani, jaki psalm był w te dni przeznaczony do śpiewu w liturgii Słowa, w Kościele powszechnym?