rE-medium | Tygodnik Powszechny

Wiosna 2024, nr 1

Zamów

Nie wyobrażaliśmy sobie, że wojna będzie miała wpływ i na nas

Selma ukrywa się w Oude Singel w Leiden, maj 1943. Fot. Archiwum autorki

Wszyscy zakładali, że Holandia pozostanie neutralna, tak jak podczas I wojny światowej, jednak 10 maja 1940 roku życie, jakie braliśmy za pewnik, nagle się skończyło.

Fragment książki „Mam na imię Selma”, tłum. Iwona Mączka, Wydawnictwo Wielka Litera, Warszawa 2021

Po 1936 roku do Holandii zaczęli napływać emigranci z Niemiec. Opowiadali niepokojące historie o narodowym socjalizmie i o tym, co działo się z ludźmi, którzy nie akceptowali nazistów. Początkowo nie przywiązywaliśmy do tego zbyt wiele uwagi. W 1938 roku David pojechał nawet do Austrii, niedługo po jej aneksji przez hitlerowskie Niemcy. Patrząc wstecz można stwierdzić, że to dość prowokujący czyn ze strony młodego Żyda.

Wszyscy myśleli, że podobnie jak podczas I wojny światowej Holandia zachowa neutralność. Z tego powodu płacono holenderskim mężczyznom za ożenek z młodymi Żydówkami z zagranicy. Uważano, że w Holandii będą bezpieczne. David miał dwadzieścia cztery lata i, będąc spontanicznym młodym człowiekiem, uznał wyjazd do Austrii za ekscytujący. Pojechał tam z kolegą Żydem, który podobnie jak on sam również zamierzał w Austrii zawrzeć związek małżeński.

Uważali to za wielką przygodę. Ojciec narzeczonej Davida miał wielką fabrykę i był zamożny. Mój brat i jego kolega dostali po dwieście guldenów, co w tym czasie było bardzo znaczną sumą. Ze względu na to, że David nie miał skończonych trzydziestu lat, musiał poprosić o zgodę na ślub naszego tatę. Choć tata nie pochwalał tego przedsięwzięcia, dał bratu pozwolenie, bo zapewne uważał, że jeśli już nie mieszka z nimi, to jest w stanie samodzielnie dokonywać życiowych wyborów.

Zdałam sobie sprawę, że dzieje się coś wyjątkowego, bo przyszedł do nas wuj Levi. Ojciec nie rozmawiał z nim od kilku lat, bo nie zostaliśmy zaproszeni na ślub ich córki Zetty. To, że zapomnieli o tym konflikcie i rozmawiali ze sobą, jak gdyby nic ich nie wcześniej poróżniło, świadczyło o tym, że sytuacja jest szczególna

Selma van de Perre

Udostępnij tekst

Nikt z nas nie poznał pierwszej żony Davida, była to przecież tylko biznesowa transakcja. Dziewczyna nigdy nie przyjechała do Holandii. Po powrocie Davida tata odmówił rozmowy na temat tego małżeństwa i cała sprawa straciła na znaczeniu. Pokazała nam jednak, do jakiego stopnia Żydzi w innych krajach czują zagrożenie ze strony nazistów.

W tym okresie jak wiele holenderskich dziewcząt chodziłam do szkoły średniej niższego stopnia, gdzie uczyłam się angielskiego, francuskiego i niemieckiego. Przykładałam się do nauki, ale nie mogę powiedzieć, że posiadałam rozległą wiedzę o reszcie Europy. Ludzie wtedy rzadko podróżowali, a moi rodzice nie mieli zbyt dużo pieniędzy, więc jeśli w ogóle wyjeżdżaliśmy na wakacje, to tylko w kraju.

Nigdy nie byłam za granicą, aż latem 1939 roku przydarzyła się okazja, żeby pojechać na szkolną wycieczkę do Anglii. Dla siedemnastolatki było to ekscytujące przedsięwzięcie! I w dodatku okazja, żeby uzupełnić garderobę.

Mama wydziergała dla mnie na drutach niebieski sweterek z suwakiem – w tamtych czasach to była nowość! Za tę część garderoby będę jej później w obozie koncentracyjnym w Ravensbrück niezwykle wdzięczna, bo było tam bardzo zimno, a my miałyśmy tylko cienkie sukienki. Kiedy nosiłam go w tamtych okropnym miejscu, wzruszało mnie wspomnienie mamy z robótką w rękach, starającej się o to, żebym dobrze wyglądała podczas mojej pierwszej zagranicznej podróży.

Gdy wyruszałyśmy do Wielkiej Brytanii, panowało powszechne poczucie, że nadciąga wojna. Jedna z dziewcząt dostała od ojca znaczną sumę na wypadek, gdyby tak się stało i z tego powodu nie mogła wrócić do Holandii. Pamiętam, że spytała mnie, co powinna z nią zrobić. Odpowiedziałam, że lepiej, żeby zostawiła ją u rodziny, u której się zatrzymała, niż żeby ją nosiła przy sobie po Londynie. Ale nie przejmowałyśmy się za bardzo tym, że może wybuchnąć wojna i nie będziemy mogły wrócić do domu; ja nawet powzięłam plan, żeby rok później pojechać na szkolną wycieczkę do Francji!

Z obecnej perspektywy można się zastanawiać, czy Holendrzy nie byli wówczas zbyt naiwni, bo nawet gdy Wielka Brytania wypowiedziała Niemcom wojnę, nie przykładaliśmy do tego zbyt wiele wagi. Z powodu mobilizacji zastanawialiśmy się wprawdzie nad tym, co stanie się z ludźmi w Polsce, Niemczech i Jugosławii, ale raczej tak, jak się to robi w ogólnym sensie, gdy jest się zainteresowanym światową polityką.

Mam na imię Selma
Selma van de Perre, „Mam na imię Selma”, tłum. Iwona Mączka, Wydawnictwo Wielka Litera, Warszawa 2021

Nie wyobrażaliśmy sobie, że to wypowiedzenie wojny będzie miało wpływ również i na nas. Wszyscy zakładali, że Holandia pozostanie neutralna, tak jak podczas I wojny światowej, jednak 10 maja 1940 roku życie, jakie braliśmy za pewnik, nagle się skończyło. Niemcy zaatakowali Holandię i zaczęli nakładać na nas ograniczenia, które były tak okrutne, że trudno mi uwierzyć, iż to naprawdę się wydarzyło, mimo że sama ich doświadczyłam.

10 maja 1940 roku o czwartej rano Louis wszystkich nas obudził. Byłam pogrążona w głębokim śnie i zirytowało mnie, że mnie z niego wyrwał.

– Obudź się! Obudź się! – krzyczał, szarpiąc mnie za ramię.

– Zostaw mnie, daj mi pospać! – odpowiedziałam i odwróciłam się na drugi bok, myśląc o tym, jak wkurzający bywają czasem bracia, ale on nie przestawał mnie szarpać. Kiedy usłyszałam, że pozostali członkowie rodziny wstali, zrozumiałam, że musiało się wydarzyć coś wyjątkowego. Z niechęcią wygramoliłam się z ciepłego łóżka.

– Wojna! – powiedział Louis. – Jesteśmy w stanie wojny!

Patrzyliśmy na niego przerażeni, potrząsając głowami. Nie mogliśmy uwierzyć w to, co powiedział. Ale gdy włączyliśmy radio i usłyszeliśmy, że niemieckie wojsko przekroczyło granicę i że toczy się zażarta walka, dotarło do nas, że to prawda. Niemcy napadły na Holandię, Belgię i Luksemburg bez wcześniejszego wypowiedzenia wojny. Powiódł się niemiecki plan ataku z zaskoczenia.

Tymczasem obudziła się cała dzielnica. Zdałam sobie sprawę, że dzieje się coś wyjątkowego, bo przyszedł do nas wuj Levi, który był mężem siostry mojej mamy o imieniu Jaan. Mój ojciec nie rozmawiał z nim od kilku lat, bo nie zostaliśmy zaproszeni na ślub ich córki Zetty. To, że zapomnieli o tym konflikcie i rozmawiali ze sobą, jak gdyby nic ich nie wcześniej poróżniło, świadczyło o tym, że sytuacja jest szczególna.

Louis miał tego ranka wrócić o szóstej na statek. Ze względu na to, że panowało spore zamieszanie i były obawy o bezpieczeństwo Louisa, ojciec postanowił, że go odprowadzi. Ostatecznie towarzyszyliśmy mu też ja, Clara i wuj Levi. Nie działał transport publiczny, nad rzekę IJ szliśmy na piechotę mniej więcej godzinę. Choć w naszej okolicy – w tym okresie mieszkaliśmy w części miasta Amsterdam-Zuid, w dzielnicy De Pijp – panował ruch, na ulicach innych dzielnic było – jak zwykle w tych wczesnych rannych godzinach – spokojnie. Większość mieszkańców jeszcze spała i nie miała pojęcia o tym, co się dzieje.

Cztery dni później Holandia skapitulowała. W domu bardziej martwiliśmy się o Louisa i Davida, niż o siebie. Nie przestawaliśmy rozważać, co może ich spotkać. Ich sytuacja wydawała się bardziej niepewna od naszej. Zastanawialiśmy się, czy nie dostali się w ręce Niemców. Atmosfera w domu była przygnębiająca; prawie nie spaliśmy. Któregoś dnia mams zemdlała w kuchni, po raz pierwszy w życiu.

Selma
Mama, tata, Clara, Selma (po prawej). Amsterdam, październik 1941. Fot. Archiwum autorki

Pod koniec maja miałam zdawać w szkole egzamin końcowy, ale nikogo z pewnością nie zdziwi, że ze strachu o braci nie mogłam się skupić na nauce. Kiedy zaczął się egzamin, byłam okropnie zdenerwowana i w sali egzaminacyjnej z trudem usiedziałam na miejscu.

Oblałam. Nawet mój ulubiony przedmiot – matematykę – ledwo zdałam, mimo że wcześniej miałam z niego zawsze dobre oceny. Tata stwierdził, że warto by jednak było zdać egzamin państwowy, żeby mieć oficjalny papier. Na szczęście mogłam do niego podejść i go zdałam. Niektórzy zachęcali mnie, żeby iść w ślady ojca, ale za żadne skarby nie chciałam znaleźć się na scenie. „Chcę mieć pracę w stałych godzinach i stały dochód”, powiedziałam kiedyś mamie.

Marzyłam o pracy w luksusowym domu towarowym „De Bijenkorf”.

*

Na początku nie odczuwaliśmy się bezpośrednio skutków okupacji. Przez pewien czas życie toczyło się mniej więcej po staremu, nawet w przypadku członków żydowskiej społeczności. Amsterdam zawszy był stosunkowo tolerancyjnym miastem, a moja żydowskość nigdy nie sprawiała problemów.

Moi koledzy i koleżanki nie byli Żydami, moi bracia mieli nieżydowskie dziewczyny. Nie wydawało mi się, żeby była to część mojego życia, która zasługuje na dodatkową uwagę. Kiedy z moją przyjaciółką Mary Rudolphus obchodziłam Boże Narodzenie, to, że byłam Żydówką, nie odgrywało roli, mimo że jej ojciec był pobożnym chrześcijaninem i w przypadku tego święta stosował surowe zasady. Mogłyśmy czytać jedynie religijne książki, śpiewać kolędy i nie wolno nam było grać w żadne gry. Bez względu na to chętnie mnie przyjmowali, a ja z chęcią do nich chodziłam, mimo restrykcji. Najważniejsze było to, że byłyśmy przyjaciółkami i mogłyśmy razem przebywać.

Moja rodzina nie była religijna. Niektóre żydowskie dziewczęta w sobotę nie chodziły do szkoły z powodu szabasu, ale dla mnie był to zwykły dzień. Z tego powodu wiele osób nie wiedziało, że jestem Żydówką, włącznie z nauczycielami. Kiedyś podczas żydowskiego święta nauczycielka spytała, kto chciałby zanieść pracę domową żydowskiej dziewczynce i ja się zgłosiłam na ochotnika. Mama dziewczynki dała mi w podziękowaniu czekoladę i powiedziała: „To specjalna żydowska czekolada, koszerna, ale nie jestem pewna, czy wiesz, co to oznacza”. Nie miała pojęcia, że też jestem Żydówką. W tamtej chwili nie wydawało się to istotne, ale później to, że nie wyglądałam na Żydówkę, uratuje mi życie.

Choć nie byliśmy religijnymi Żydami, moja rodzina przyznawała się do żydowskich korzeni. Bracia uczyli się hebrajskiego i obchodzili bar micwę, Clara też chodziła na lekcję hebrajskiego. Miała Torę z autografem nauczycieli, którzy zaprosili ją, żeby obchodziła z nimi żydowskie święta, bo w domu tego nie praktykowaliśmy.

Gdy w maju 1940 roku rozpoczęła się okupacja, nawet ja, która ostatni raz w synagodze byłam w wieku sześciu lat i nie znałam hebrajskiego, poczułam, że nasza żydowskość nabrała znaczenia, choć było ono inne niż wcześniej. Louis dużo służbowo podróżował i z jednej z tych podróży przywiózł mi łańcuszek ze srebrną gwiazdą Dawida. Nigdy wcześniej go nie założyłam, zaczęłam go nosić dopiero podczas okupacji pod ubraniem. Oznaczało to uznanie żydowskiego pochodzenia i symbolizowało solidarność z innymi Żydami. Kiedy się raz przebierałam, nauczycielka gimnastyki zdziwiona spytała: „To ty jesteś Żydówką?”.

Nie wiedziała o tym.

Moja rodzina nie była religijna. Niektóre żydowskie dziewczęta w sobotę nie chodziły do szkoły z powodu szabasu, ale dla mnie był to zwykły dzień. Z tego powodu wiele osób nie wiedziało, że jestem Żydówką, włącznie z nauczycielami

Selma van de Perre

Udostępnij tekst

Po trochu docierało do nas coraz więcej informacji o tym, co dzieje się z Żydami w Niemczech i w innych krajach okupowanej Europy. Baliśmy się bardzo o moich braci, bo nie wiedzieliśmy nic o ich losie. Później okazało się, że statek, na którym pływał Louis, przez pięć dni nie ruszał się z IJmuiden, a potem odbywał podróże po całym świecie, przewożąc wojenny ładunek. Louis miał szczęście, że statku nie trafiła torpeda. Po jakimś czasie zyskaliśmy pewność, że żyje, bo od firmy Hollandsche Stoomboot Maatschappij, w której pracował, zaczęliśmy otrzymywać zasiłek, który był odciągany z jego pensji. Pracownik firmy przychodził do nas co tydzień, żeby wręczyć nam pieniądze – oznaczało to za każdym razem dobrą wiadomość.

Gdy wybuchła wojna, wiedzieliśmy, że brygada, do której należał David, stacjonuje w Middelburgu. Rzeczywiście brali oni udział w walce i przez cztery dni stawiali opór Niemcom. Natychmiast po kapitulacji Holandii brygada Davida otrzymała rozkaz wycofania się do Belgii. Wkrótce potem Belgia też skapitulowała. Następnie żołnierze zostali wysłani do Francji, a stamtąd ostatecznie do Wielkiej Brytanii.

Początkowo przebywali w dużym holenderskim ośrodku wojskowym w Wolverhampton, ale David otrzymał rozkaz wyjazdu do Londynu do pracy w biurze dywizji medycznej. Jego dobry przyjaciel, który był oficerem, pojechał z nim i został przełożonym całego wydziału. Ze względu na to, że podczas szkolenia wojskowego David zasnął na warcie, nie dostał awansu. Był tylko sierżantem. Mimo to został mianowany szefem sekretariatu. Wówczas nie wiedzieliśmy, że był stosunkowo bezpieczny.

Dopiero w 1942 roku otrzymaliśmy od niego znak życia, kiedy tata dostał od niego list za pośrednictwem Czerwonego Krzyża. Podczas pobytu w Wolverhampton David poznał młodą kobietę o imieniu Sadie, z którą zamierzał się ożenić. Prosił tatę o dokumenty, żeby móc rozwieść się z Austriaczką, z którą pobrał się przed wojną.

Mieliśmy tyle kłopotów, że to była ostatnia rzecz, jaką mieliśmy ochotę się zająć. Uważałam, że nie powinniśmy zawracać głowy tacie ślubami i rozwodami. Poza tym niektóre papiery trudno było zdobyć, bo nie wiedzieliśmy przecież, gdzie jest jego pierwsza żona. Po wojnie odkryłam, że została wywieziona do Theresienstadt[1] i że przeżyła obóz. David nigdy jej więcej nie zobaczył, choć po wojnie udało mu się z nią rozwieść. Mimo że swoją prośbą sprawił nam kłopot, dowiedzieliśmy się przynajmniej, że jest bezpieczny.

Oprócz tego, że martwiłam się o braci, pierwszy wojenny rok poświęciłam na szukanie pracy. Po skończeniu szkoły i zdaniu egzaminu moje bycie Żydówką zaczęło mnie ograniczać. Im częściej napotykałam wynikające z tego trudności, tym bardziej stawałam się świadoma tej części mojej tożsamości. Żydom nie wolno było uczęszczać na uniwersytet, dlatego tej opcji nie mogłam brać pod uwagę, nawet jeśli moich rodziców byłoby stać na opłacenie studiów. Mimo zdania egzaminu państwowego nie mogłam ubiegać się o posadę w państwowym urzędzie.

Pod koniec 1940 roku Żydów zwolniono z oficjalnych funkcji, na przykład wykładowców uniwersyteckich i nauczycieli; lekarze i adwokaci mogli pracować jedynie w żydowskich instytucjach i klinikach. Żydzi i aryjczycy nie mogli składać sobie wzajemnie wizyt. Tata stwierdził: „Jedyna osoba, która będzie do nas przychodzić, to Greet”.

Miał rację. Greet nie przestała nas odwiedzać.

Wesprzyj Więź

Tytuł od redakcji

Przeczytaj też: Współczuli nam, chcieli pomóc


[1] Obóz koncentracyjny w Terezinie – przyp. tłum.

Podziel się

3
1
Wiadomość