Jesteśmy wyspą rybaków i marynarzy. Na morzu nie ma znaczenia, jaki masz kolor skóry ani jaki dokument w kieszeni. Jesteś człowiekiem, a jeśli grozi ci niebezpieczeństwo, musisz otrzymać pomoc i zostać przywiezionym do bezpiecznego portu – mówi Salvatore Martello, burmistrz Lampedusy.
Waldemar Piasecki, KAI: Panie burmistrzu, co pan czuje, gdy Lampedusa została uhonorowana Nagrodą Orła Jana Karskiego?
Salvatore Martello: Przede wszystkim chciałbym podziękować waszemu Towarzystwu za jej przyznanie. Jako burmistrz Lampedusy jestem dumny ze swojej społeczności, ponieważ ta nagroda jest wynikiem nieustannego zaangażowania moich współobywateli oraz tych, którzy na różne sposoby nieustannie angażowali się w ratowanie i przyjmowanie przybyszów. Jednocześnie nagroda ta jest zachętą do dalszego podążania w tym kierunku.
Kapituła Nagrody stwierdziła w uzasadnieniu decyzji, że postawa społeczeństwa Lampedusy, by ocalić tylu potrzebujących pomocy, ilu tylko zdoła, jest bardzo podobna do misji Jana Karskiego, by uratować z Holokaustu tylu Żydów, ilu będzie można. Czy podziela Pan ten tok myślenia?
– Druga wojna światowa była bezprecedensowo dramatyczną kartą naszej historii, o cechach odmiennych od tych, związanych z dzisiejszymi przepływami migracyjnymi. Ale wierzę, że pod wieloma względami „duch”, który inspirował Jana Karskiego w jego niezwykłym zaangażowaniu w tamtych dramatycznych latach, i „duch”, który wyróżnia humanitarne zaangażowanie Lampedusy w obronie praw człowieka i moralnego nakazu ratowania każdego życia w niebezpieczeństwie, są bardzo podobne.
Potrzebujemy pewnych zasad, aby otworzyć bezpieczne kanały migracyjne, ustanowić procedury wjazdu i pobytu. Ale myślenie, że możemy „zatrzymać migrację”, jest utopijne i służy jedynie propagandzie politycznej
Co się stało u brzegu Lampedusy 3 października 2013 roku i jak to was zmieniło?
– Dzień ten głęboko naznaczył naszą społeczność, a w wymiarze międzynarodowym to dramatyczne wydarzenie wstrząsnęło również sumieniem świata. 3 października 2013 roku o świcie kuter z około 500 migrantami na pokładzie stanął w ogniu i zatonął zaledwie kilkaset metrów od naszego wybrzeża. Zginęło 368 kobiet, mężczyzn i dzieci. Do dzisiaj jest to najpoważniejsza tragedia z migrantami na Morzu Śródziemnym.
Kiedy wracam myślami do tych wszystkich ciał i trumien, złożonych na nabrzeżu w naszym porcie, czuję złość i ból. Niestety jednak zbyt często, gdy emocje i smutek mijają, świat toczy się dalej jak dawniej. Zapomina zbyt szybko. Dlatego postanowiliśmy zobowiązać się do ochrony tak ważnej wartości jak „pamięć zbiorowa”: tylko pamiętając tragedie z przeszłości, możemy budować lepszą przyszłość.
Jak rozpoczęliście dostarczanie „Lekcji 3 Października”? Czy z powodzeniem?
– Nie ukrywam, że jest to jedna z tych spraw, w którą byłem najbardziej zaangażowany w ostatnich latach jako burmistrz Lampedusy, a także w ramach europejskiego projektu „Migawki z granic”, w którym gmina Lampedusa i Linosa są partnerem wiodącym. Jedną z głównych osi projektu było właśnie rozpoczęcie kampanii informacyjnej w dniu 3 października, skierowanej zarówno do obywateli różnych krajów europejskich, jak i do instytucji Unii Europejskiej. Poprosiliśmy ją o ogłoszenie 3 października „Europejskim Dniem Pamięci i Przyjmowania” (European Day of Remembrance and Reception).
Na pytanie, co najbardziej zabijało Żydów podczas wojny, Jan Karski odpowiadał: OBOJĘTNOŚĆ, nie Hitler ze swymi siepaczami, ale obojętność patrzących z boku świadków zbrodni. Dobrzy ludzie patrzyli, co się dzieje, ale zrobili niewiele. Ludność Lampedusy zobaczyła, co się dzieje i zrobiła wszystko, co mogła. Odrzuciła postawę obserwatora, otwierając ramiona, serca i drzwi. Dlaczego?
– Myślę, że odpowiedź leży w samych początkach naszej społeczności. Jesteśmy wyspą rybaków, marynarzy, znamy ryzyko sztormów i zawsze byliśmy przyzwyczajeni do wzajemnej pomocy. A kiedy jesteś na morzu, nie ma znaczenia, jaki masz kolor skóry ani jaki dokument masz w kieszeni: jesteś człowiekiem, a jeśli grozi ci niebezpieczeństwo, musisz otrzymać pomoc i zostać przywiezionym do bezpiecznego portu. Ludzie morza mają to w sobie…
Papież Franciszek także. Już kilka godzin po tragedii oświadczył, że staje obok was nie tylko w modlitwie, ale też we wsparciu i pomocy.
– Tego nie da się nie pamiętać. Przypomnę, że w swą pierwszą podróż poza Rzym, po wyborze na papieża, udał się on 8 lipca 2013 roku właśnie na Lampedusę. Franciszek od początku pontyfikatu miał świadomość i dostrzegał znaczenie dla świata problemu uchodźców i migrantów oraz ich cierpienia. Morze wokół Lampedusy było tego świadkiem i symbolem. Dlatego tu zawitał.
We wrześniu 2020 roku miałem zaszczyt i szczęście spotkać się z Franciszkiem na czele delegacji przedstawicieli projektu „Migawki z Granic” (Snapshots from the Borders). Papież wygłosił przy tej okazji szczere, wzruszające przemówienie, doceniając nasze zaangażowanie na froncie humanitarnym. To było dla nas wszystkich bardzo silnym bodźcem do pójścia naprzód, ale jednocześnie nakładało na nas dodatkowy ciężar odpowiedzialności. Niesiemy go z determinacją i dumą.
Jak wyglądają dzisiaj wasze stosunki z uchodźcami i migrantami?
– W przepływach migracyjnych między Afryką a Europą Lampedusa jest „przystankiem pośrednim”, miejscem krótkoterminowego tranzytu. Na podstawie obowiązujących przepisów wszyscy migranci, przybywający na naszą wyspę, są ratowani, identyfikowani i wspierani w naszym ośrodku recepcyjnym, gdzie przebywają kilka dni, a następnie są przenoszeni do innych obiektów na kontynencie.
Jakie najbardziej dramatyczne doświadczenie związane z tragedią osób przybywających do was pan zapamiętał?
– Wśród wielu zwłok migrantów, którzy zginęli na morzu w nadziei na lepsze życie, pamiętam ciało kobiety na nabrzeżu naszego portu w Molo Favaloro. Ta kobieta była w ciąży i nie tylko sama umarła, ale także nosiła w sobie dziecko, któremu odmówiono nawet prawa do narodzin. Ta chwila naznaczyła mnie. Nigdy tego nie zapomnę.
Co chciałby Pan powiedzieć przywódcom państw budującym mury przeciw migrantom?
– Powiedziałbym im, aby wyszli z wygodnych gabinetów, z których głoszą nietolerancję i nienawiść społeczną, i przyjechali na kilka dni na Lampedusę, aby przekonać się naocznie, co to znaczy doświadczyć kryzysu humanitarnego związanego z przepływami migracyjnymi. Kazałbym im spojrzeć w oczy tym mężczyznom, kobietom i dzieciom. Większość z tych osób po prostu prosi o możliwość lepszego życia. Tak jak my, Włosi, kiedy emigrowaliśmy do Stanów Zjednoczonych lub Argentyny i tak samo, jak wiele innych osób z krajów, których przywódcy polityczni wypowiadają się teraz przeciwko przyjmowaniu ludzi szukających ratunku.
Oczywiste jest, że potrzebujemy pewnych zasad, aby zarządzać przepływami, otworzyć bezpieczne kanały migracyjne, ustanowić procedury wjazdu i pobytu. Ale myślenie o tym, że możemy „zatrzymać migrację”, jest utopijne i służy jedynie propagandzie politycznej.
Co mógłby Pan powiedzieć o sobie, swej rodzinie, i swej działalności publicznej?
– Kiedy ktoś mnie o to pyta, zawsze pamiętam, że „jestem rybakiem”, jak mój ojciec. Kiedy od najmłodszych lat poznajesz morze, jego zasady i prawa, nosisz je z sobą na zawsze. Jednocześnie pod skórą, przyzwyczajoną do wody i słońca, w moich żyłach płynie zakorzeniona pasja do polityki. Od szesnastego roku życia jestem zaangażowany w działalność społeczną dla innych. Po raz pierwszy wybrano mnie na burmistrza Lampedusy ponad 20 lat temu, wcześniej byłem radnym miejskim, a od 2017 roku znów, już po raz trzeci, kieruję administracją miejską. Ale poza tymi obowiązkami zaangażowanie na rzecz mojej społeczności zawsze było i pozostanie.
Czy byłby pan otwarty na partnerstwo z jakąś polską wspólnotą miejską czy gminną, podzielającymi te same wartości ludzkie co Lampedusa?
– Dzięki zaangażowaniu międzynarodowemu, które realizujemy szczególnie w ciągu ostatnich kilku lat, Lampedusa przystąpiła do UCLG – największej globalnej organizacji samorządowej, zrzeszającej ponad 1000 członków z przeszło 120 krajów ONZ.
Praca na tak wysokim szczeblu, prowadzona przez UCLG, do której dołączyłem jako członek Rady Politycznej, uświadomiła mi, jak ważna jest współpraca i synergia między lokalnymi społecznościami, aby tworzyć pozytywne bodźce i propozycje oddolne, które docierają do najwyższych organów instytucjonalnych.
Lampedusa jest także nowym członkiem ECCAR, czyli Europejskiej Koalicji Miast Przeciwko Rasizmowi. Tak więc moja odpowiedź na to pytanie brzmi zdecydowanie „tak”. Otwieramy ramiona dla polskiego partnera.
Co by pan powiedział Karskiemu, gdyby go dzisiaj spotkał?
– Powiedziałbym mu, że czekam na niego w porcie, wsiądziemy na łódź i spędzę z nim dzień na środku morza, gdzie wszystko jest daleko, a jednocześnie czujesz się pośrodku wszystkiego. I poproszę go, aby dał nam trochę więcej odwagi do kontynuowania naszego humanitarnego zaangażowania. Zobowiązania, które – jestem o tym przekonany – byłoby dzisiaj także jego zobowiązaniem.
Rozmowa ukazała się w serwisie Katolickiej Agencji Informacyjnej pt. „Jestem rybakiem, łowiącym ludzi z morza, by w nim nie tonęli”
Przeczytaj też: „Solidarność” staje się martwym słowem, jeśli odwracamy się od potrzebujących
Zastosuję się do poziomu wywiadowanego i zaproponuję, by odwozić rozbitków do bezpiecznych portów w Libii. Albo niech Włochy przyznają Lampedusie niepodległość. Zobaczymy, czy wtedy burmistrz Martello, gdy będzie musiał podejmować decyzje wyłącznie na konto swojego państewka będzie mówić to samo. Notabene, w zestawieniu do „prostolinijnych” zwolenników praktycznie bezwarunkowego przyjmowania imigrantów burmistrz zachowuje się racjonalnie próbując przerzucić problem na innych. Ale dyktowanie innym Włochom, jak mają pomagać, to gruba przesada.
Płynący na wyspę ludzie mogą mówić o szczęściu, że burmistrzem na razie nie jest tam P. Ciompa.
Prosimy o konstruktywne kontrargumenty. Takie, które zwolenników odsyłania imigrantów przekonałyby do ich przyjmowania. Sama złośliwość wobec przedmówcy niczego nie wnosi.