Kościół musi pozbyć się choroby klerykalizmu, ponieważ przypadki nadużyć to przede wszystkim przypadki nadużycia władzy i autorytetu w Kościele. To nie tylko kwestia jednostek. To niebezpieczna choroba całego systemu.
Wystąpienie wygłoszone na międzynarodowej konferencji o ochronie małoletnich w Kościele „Naszą wspólną misją ochrona dzieci Bożych” w Warszawie 20 września 2021 r.
W duchu pokory z sercem skruszonym – in spiritu humilitatis et in animo contrito – pragniemy dotknąć jednej z najbardziej bolesnych ran Kościoła. Nawet mistyczne ciało Chrystusa Zmartwychwstałego nosi rany i gdybyśmy je zignorowali, gdybyśmy nie chcieli ich dotknąć, nie mielibyśmy prawa powiedzieć za Apostołem Tomaszem: „Pan mój i Bóg mój!”.
Jak głosi stara legenda, sam diabeł ukazał się św. Marcinowi w postaci Chrystusa. Ale Marcin zapytał go: „Gdzie są twoje rany?”. Chrystus bez ran, Kościół bez ran, wiara bez ran to tylko diaboliczna iluzja.
Z odwagą, czerpaną z uzdrawiającej i wyzwalającej mocy prawdy, pragniemy dotknąć ran zadanych przez urzędników kościelnych bezbronnym, zwłaszcza dzieciom i młodzieży, a tym samym wiarygodności Kościoła w dzisiejszym świecie.
Diabelska pokusa
Aby zrozumieć ten kryzys i zaakceptować go jako kairos, jako wyzwanie i okazję do dojrzewania naszego Kościoła i naszej wiary, musimy spojrzeć na to zjawisko i zająć się nim w kontekście szerszym.
Tak, trzeba nieść ofiarom pomoc prawną, psychologiczną i duchową, karać winnych i pomagać im na drodze pokuty i uzdrowienia. Należy podjąć praktyczne działania, aby zminimalizować ryzyko powtórzenia się tych zjawisk. Lecz wszystkie te ważne kroki to tylko niewielka część tego, do czego jesteśmy zobowiązani.
To, co się dziś zapada, może być tylko drewnianym rusztowaniem. Budynek kościoła z pewnością ulegnie spaleniu, ale zasadnicze elementy, które pozostawały długo ukryte, zostaną ujawnione
Zarówno papież Benedykt, jak i papież Franciszek wskazali właściwą drogę: musimy zapytać, co stało się z naszym Kościołem, co stało się z naszą wiarą, aby coś takiego mogło się wydarzyć. W wielu miejscach na świecie Kościół stał się bardziej „aparatem politycznym” niż wspólnotą wiary, jak pisał papież Benedykt.
Kościół musi pozbyć się choroby klerykalizmu, ponieważ przypadki nadużyć to przede wszystkim przypadki nadużycia władzy i autorytetu w Kościele, powtarza papież Franciszek. To nie tylko kwestia jednostek; to niebezpieczna choroba całego systemu. Lekceważenie tych problemów, twierdzenie, że te problemy istnieją w świecie również poza Kościołem, i to nawet w większym stopniu, a także, że dotyczą one tylko niektórych Kościołów lokalnych, jest przejawem duchowej ślepoty, hipokryzji i pychy.
Ta konferencja odbywa się, ponieważ to właśnie w postkomunistycznym świecie widzimy te postawy. Jeśli podczas tej konferencji spotkamy się z poglądem, że problemy seksualnego, psychicznego i duchowego wykorzystywania są chorobami „skorumpowanego Zachodu”, a nie naszymi, to bardzo radykalnie odrzućmy tę diabelską pokusę, powtarzam: pokusę ślepoty, pychy i hipokryzji. Przeoczenie belki we własnych oczach uniemożliwia realne dostrzeżenie poważnych zjawisk i skuteczne zaradzenie im.
Spójność, która przykryła cienie
Te tendencje w krajach postkomunistycznych mają szereg konkretnych przyczyn.
Prawdą jest, że w wielu krajach pod rządami komunistycznymi księża mieli mniejsze możliwości wykorzystywania małoletnich, ponieważ, w przeciwieństwie do wolnego świata, nie było prawie żadnych instytucji kościelnych zajmujących się opieką nad dziećmi i młodzieżą.
Innym powodem, dla którego sprawami nadużyć nie zajęto się na czas, było to, że reżimy totalitarne, zarówno nazistowskie, jak i komunistyczne, często próbowały zdyskredytować Kościół i niewygodnych księży, fałszywie oskarżając ich o nadużycia seksualne. (Być może dlatego papież Jan Paweł II przez długi czas nie wierzył w wiele oskarżeń). Dziś, mając dostęp do archiwów tajnej policji, widzimy, że reżimy komunistyczne doskonale zdawały sobie sprawę z rzeczywistych przypadków nadużyć i innych mrocznych aspektów życia księży, alkoholizmu czy korupcji; często szantażowano te osoby i zdobywano wśród nich konfidentów i tajnych agentów. Te przypadki nie były nieliczne.
W czasach, gdy Kościół był narażony na zewnętrzne prześladowania, zwiększało to wewnętrzną spójność i solidarność. Ale drugą tego stroną była niechęć do zobaczenia cieni we własnych szeregach.
Uwodzicielskie złudzenie
Po upadku komunizmu do naszych krajów przybyli konserwatywni katolicy z Zachodu i chcieli przedstawić kościoły w krajach postkomunistycznych jako „Śpiącą Królewnę”, która szczęśliwie przespała czas Soboru Watykańskiego II i oni, niczym książę z bajki, obudzą ją pocałunkiem do przednowoczesnego piękna. „Śpiąca królewna” nie może mieć brzydkich rysów – a zatem, żadnych skandali związanych z nadużyciami.
Niektórzy z wdzięcznością przyjmują ten fałszywy obraz: jesteśmy Kościołem Męczenników, który będzie teraz nauczał „zepsuty Zachód” moralności, także nasze siostrzane kościoły na Zachodzie.
Ex Oriente lux, ex Occidente lux! Ideologia ta potrzebowała obrazu „zepsutego Zachodu” jako świata konsumpcjonizmu, materializmu i liberalizmu, w przeciwieństwie do „Świętego Wschodu”, heroicznie prześladowanego Kościoła.
Fakty o Kościele, który sam powoduje cierpienie, nie pasowały do obrazu cierpiącego Kościoła męczenników. Jednak rzeczywistość zazwyczaj nie jest po prostu czarno-biała.
To uwodzicielskie złudzenie utrwaliło się z wielu powodów. Po upadku komunizmu niektórzy chrześcijanie nie mogli żyć bez wroga. „Zepsuty liberalny Zachód” był teraz idealnym wrogiem zastępczym. Nawet katolicy, niegdyś prześladowani przez komunistów, teraz zaczęli używać antyzachodniej retoryki lewicy, podświadomie przyswojonej z powodu prania mózgów przez komunistyczną propagandę. Nie bez znaczenia był mesjanizm niektórych narodów i lokalnych kościołów, spuścizna romantyzmu (nie tylko w Polsce i Rosji).
Koncepcja „wybranych” (obraz cierpiącego mesjasza i cierpiącego ludu) pomogła Kościołom w czasach prześladowań. Jednak w czasie, gdy ujawniły się smutne konsekwencje prześladowań i izolacji, pomogło to zrekompensować kompleksy niższości wobec Zachodu.
Przejście „od katolicyzmu do katolickości” nie dokonało się
Założenie, że Kościół w okresie komunizmu przespał Sobór Watykański II i jego reformy, było tylko częściowo prawdziwe. Z wdzięcznością wspominam moich nauczycieli wiary, którzy spędzili długie lata w nazistowskich, a potem zwłaszcza komunistycznych więzieniach i obozach koncentracyjnych lub przymusowej pracy w kopalniach uranu. W takim środowisku doświadczali „konkretnego ekumenizmu” – bliskości i braterstwa nie tylko z chrześcijanami innych Kościołów, ale także
ze świeckimi humanistami, czy nawet z nonkonformistycznymi marksistami.
Niektórzy z nich, w duchu proroków, przyjęli lata prześladowań jako boską lekcję, oczyszczenie Kościoła z jego wcześniejszego triumfalizmu. W więzieniu marzyli o przyszłej formie Kościoła – Kościele ekumenicznym, otwartym, ubogim i służebnym. Kiedy pod koniec lat 60. wypuszczono ich z więzienia, z entuzjazmem i zrozumieniem przyjęli reformy soborowe jako wyzwanie od Boga…
Musimy czerpać inspirację z „reformy katolickiej” z XVI wieku – jej istotnym składnikiem było pogłębienie duchowości, ale także pogłębienie stylu duszpasterskiego oraz posługi biskupiej i kapłańskiej. Konieczna jest zmiana mentalności, zmiana kultury relacji w Kościele
Ci ludzie wprowadzili mnie i wielu innym w ducha Soboru Watykańskiego II. Czuję się też osobiście zobowiązany do wierności ich świadectwu.
Zdecydowana większość księży i biskupów nie miała jednak dostępu do współczesnej literatury teologicznej i brakowało im nawet tych doświadczeń sytuacji granicznych. Bez znajomości kontekstu intelektualnego nie mogli w pełni zrozumieć przesłania i znaczenia Soboru. Reformy często pozostawały powierzchowne i czysto formalne – przekręcano ołtarz, wprowadzano do liturgii język narodowy. Ale mentalność się nie zmieniała.
Wysiłki Soboru zmierzające do przejścia „od katolicyzmu do katolickości”, zakończenia przegranych wojen kulturowych ze współczesnym światem, a przede wszystkim porzucenia klerykalnego rozumienia Kościoła, pozostały niezrozumiane i niespełnione w większości Kościołów w krajach pod rządami komunistycznymi. Reżim był zainteresowany zachowaniem klerykalnego modelu kościoła. W wielu krajach księża byli pracownikami państwa komunistycznego i mogli być łatwiej manipulowani przez państwo niż świeccy.
Twarda i miękka sekularyzacja
Sytuacja w każdym kraju była i pozostaje inna. Twarda sekularyzacja w czasach komunizmu i „miękka sekularyzacja” w epoce postkomunistycznej odbywały i odbywają się z różnym natężeniem.
W niektórych krajach, paradoksalnie, komunistyczne prześladowania spowodowały „odrodzenie” religijności. Było to jednak krótkotrwałe.
W moim kraju, w Czechach, kulturowa sekularyzacja trwała od końca XIX wieku w wyniku industrializacji, urbanizacji i dobrego systemu edukacji; w czasach komunizmu staliniści wybrali ten kraj – prawdopodobnie ze względu na jego dramatyczną historię religijną i tradycję antyklerykalizmu – jako odpowiedni teren do próby całkowitej ateizacji społeczeństwa.
Po krótkim odrodzeniu religijnym przed i po upadku komunizmu, kiedy Kościół cieszył się wielką sympatią w społeczeństwie, Kościół okazał się niezdolny do adekwatnej odpowiedzi na wyzwania nowej epoki. Nadeszła kolejna fala „miękkiej sekularyzacji”.
Problem nie jest marginalny
W sąsiedniej Polsce sytuacja wyglądała zupełnie inaczej. Do niedawna religijność ludowa – „Volkskirche” – miała swoją biosferę społeczno-kulturową w społeczeństwie w przeważającej mierze rolniczym. Katolicyzm był rozumiany – inaczej niż w Czechach – jako integralna część tożsamości narodowej. Podczas pierwszej wizyty papieża Jana Pawła II w ojczyźnie stało się jasne, że Kościół ma w Polsce znacznie większy wpływ moralny, psychologiczny i polityczny niż rząd komunistyczny.
Moment krytyczny nadszedł dopiero w momencie śmierci Jana Pawła II – przed Kościołem stanęło zadanie odnalezienia Chrystusa i Ewangelii za ikoną świętego Papieża Polaka. Niefortunny sojusz części hierarchii z obecnymi populistycznymi i nacjonalistycznymi rządami zniszczył Kościół w Polsce o wiele bardziej niż ponad pół wieku komunistycznych prześladowań. Obecna fala ujawniania pandemii nadużyć w odległej i niedawnej historii spowodowała trzęsienie ziemi w polskim Kościele. Ale nadużycia seksualne są tylko jednym z aspektów tego problemu.
Jeżeli Kościołowi polskiemu nie uda się teraz zrozumieć obecnego kryzysu jako kairos i wezwania do głębokich reform, jeśli Kościół nie ukaże polskiemu społeczeństwu – a zwłaszcza młodemu pokoleniu – innego oblicza chrześcijaństwa, obecny proces sekularyzacji w Polsce będzie jeszcze bardziej radykalny niż odbyło się to w innych krajach katolickich, takich jak Hiszpania czy Irlandia.
Problem wykorzystywania seksualnego nie jest marginalny. Zjawisko nadużyć odgrywa dziś rolę podobną do roli, jaką w późnym średniowieczu odgrywały skandale odpustowe, które przyspieszyły reformację. To, co na początku wydawało się zjawiskiem marginalnym, dziś – jak wtedy – wyraźnie pokazuje jeszcze głębsze problemy, chorobę systemu: relacje między Kościołem a władzą, duchowieństwem a świeckimi i wieloma innymi podmiotami. Sytuacja Kościoła katolickiego w naszej cywilizacji jest dziś bardzo podobna do sytuacji tuż przed reformacją.
Obsesje i potrzeba reformy
Kościół potrzebuje głębokiej reformy. Jeśli ograniczymy reformę do kwestii zmiany instytucjonalnej, może ona pozostać na powierzchni lub doprowadzić do schizmy. Musimy czerpać inspirację z „reformy katolickiej” z XVI wieku – jej istotnym składnikiem było pogłębienie duchowości (przypomnijmy sobie rolę mistyków takich jak św. Teresa z Avila, św. Jan od Krzyża i św. Ignacy Loyola), ale także pogłębienie stylu duszpasterskiego oraz posługi biskupiej i kapłańskiej (wspomnijmy Karola Boromeusza i innych). Konieczna jest zmiana mentalności, zmiana kultury relacji w Kościele.
Wiele reform w Kościele w przeszłości miało tragiczne opóźnienia. W XIX w. Kościół stracił klasę robotniczą, na początku XX w. dopuścił się intelektualnej samokastracji w tzw. walce antymodernistycznej, utracił spośród swoich szeregów dużą część inteligencji i postaci o charakterze prorockim, m.in. w latach sześćdziesiątych utracił dużą część młodzieży, a teraz – w dobie nowego pojmowania godności kobiet jako oczywistości – traci kobiety.
Wysiłki, by pogodzić się ze współczesnym światem, również przyszły zbyt późno. Nowoczesność osiągnęła swój szczyt w latach 60. (wraz z ówczesną rewolucją kulturalną), ale szybko się skończyła. Sobór nie przygotował Kościołów na nową erę ponowoczesną.
Dziś zmienił się cały kontekst społeczno-kulturowy. Kościoły straciły monopol na religię. Sekularyzacja nie zniszczyła religii, ale ją przekształciła. Głównym konkurentem dzisiejszego Kościoła nie jest świecki humanizm, ale nowe formy religii i duchowości, które wyswobodziły się z Kościoła. A sam Kościół ma trudności z odnalezieniem się w radykalnie pluralistycznym świecie.
Jeśli Kościół w Polsce nie podejmie reform, czeka go sekularyzacja bardziej radykalna niż w innych krajach
Szczególnie Kościoły naznaczone komunistyczną przeszłością mają trudności z orientacją w tym świecie. Kościół zareagował na rewolucję seksualną lat sześćdziesiątych paniką. Nacisk na moralność seksualną stał się dominującym tematem kaznodziejskim, powstała przepaść między doktryną Kościoła a życiem wielu katolików, w tym życiem księży. Żaden temat nie był poruszany przez Kościół tak często jak seks. Szóste przykazanie często pojawiało się na pierwszym miejscu w kazaniach. Papież Franciszek miał odwagę nazwać to po imieniu: „neurotyczna obsesja”.
Naturalną reakcją świeckiego społeczeństwa było wezwanie: „Przejrzyjcie własne szeregi!”. Kościół zaczął zajmować się własną hipokryzją i skandalami późno, dopiero w odpowiedzi na ujawnienie tych zjawisk w mediach świeckich.
Potrzeba rewizji
Obawiam się, że wiele seminariów (zwłaszcza w krajach postkomunistycznych) nie zapewnia kandydatom do kapłaństwa wystarczającego przygotowania duchowego i psychologicznego do życia w celibacie. Specyficzną częścią tego programu jest problem homoseksualizmu, w tym homoseksualizmu w szeregach duchowieństwa.
Okazuje się, że niektórzy homoseksualni księża radzą sobie ze swoimi problemami poprzez mechanizm projekcji: najbardziej radykalni bojownicy przeciwko homoseksualizmowi to zazwyczaj księża o orientacji homoseksualnej.
Kościół zapłacił cenę za to, że zbyt długo opierał się naukowym intuicjom kosmologii, biologii (teorii ewolucji) lub krytyce literackiej i historycznej w egzegezie biblijnej. Nie powinniśmy powtarzać tych błędów, ignorując spostrzeżenia neurofizjologii w podejściu do homoseksualizmu i antropologii kulturowej w badaniu rozwoju wzorców życia rodzinnego.
„Ten czas to nie tylko epoka zmian, ale zmiana epoki” – mówi papież Franciszek. Zmienia się także rola religii i Kościołów w społeczeństwach i kulturach. Sekularyzacja nie spowodowała końca, ale przemianę religii.
Kulminacyjny proces globalizacji napotyka na opór: nasilają się przejawy populizmu, nacjonalizmu i fundamentalizmu. Nasz świat jest coraz bardziej połączony, a jednocześnie na nowo podzielony. Globalna społeczność chrześcijańska też jest podzielona – ale dziś największe podziały istnieją nie między Kościołami, ale wewnątrz nich.
Bez strachu i paniki
Zamknięte i puste kościoły podczas pandemii koronawirusa widziałem jako proroczy znak ostrzegawczy: może to być wkrótce stan Kościoła, jeśli nie przejdzie on głębokich reform.
Zjawisko nadużyć to tylko jeden aspekt kryzysu duchowieństwa jako stanu, kryzysu Kościoła i kryzysu wiary. Przezwyciężyć ten kryzys może jedynie nowe rozumienie roli Kościoła we współczesnym społeczeństwie – Kościoła jako „pielgrzymującego ludu Bożego” (communio viatorum), Kościoła jako „szkoły mądrości chrześcijańskiej”, Kościoła jako „szpitala polowego” i Kościoła jako miejsca spotkania, dzielenia się i pojednania.
Musimy stawić czoła temu kryzysowi bez strachu i paniki, z ufnością w Pana historii. Rozwiązanie zakłada spokojną i dogłębną analizę duchową, duchowe rozeznanie.
Stara czeska legenda głosi, że budowniczy gotyckiego kościoła w Pradze podpalił drewniane rusztowanie po ukończeniu budowy. Kiedy ogień się rozpalił i rusztowanie z hukiem upadło na ziemię w płomieniach, budowniczy wpadł w panikę i popełnił samobójstwo, przekonany, że to jego budynek się zawalił.
Przyszło mi do głowy, że wielu chrześcijan, którzy panikują w tym czasie zmian, popełnia podobny błąd. To, co się zapada, może być tylko drewnianym rusztowaniem; budynek kościoła z pewnością zostanie spalony przez ogień, ale zasadnicze elementy, które pozostawały długo ukryte, zostaną ujawnione.
Popatrzeć w oczy, potrzymać za rękę
W ciągu moich czterdziestu trzech lat posługi kapłańskiej wysłuchałem dziesiątek tysięcy spowiedzi. Od wielu lat obok sakramentu pokuty proponuję „rozmowę duchową”, która jest dłuższa i głębsza niż pozwala na to zwykła forma sakramentu i dotyczy szerszego kontekstu „życia duchowego”. W rozmowach tych często biorą udział także nieochrzczeni „poszukiwacze duchowi”. Poszerzyłem swój zespół współpracowników tej posługi o osoby świeckie, przeszkolone w zakresie teologii i psychoterapii.
Głęboko wierzę, że „towarzyszenie duchowe” będzie najważniejszym zadaniem duszpasterskim Kościoła w nadchodzącym wieku. To także posługa, w której sam najwięcej się nauczyłem, w której nastąpiła pewna przemiana mojej teologii i duchowości, mojego rozumienia wiary i Kościoła.
Kiedy mój biskup, arcybiskup Pragi, stanowczo odmówił przyjęcia na przesłuchanie ofiar molestowania seksualnego przez księży (w tym członków klasztoru, którego był wówczas przełożonym) i skierował je na policję, odbyłem długie nocne rozmowy z wieloma z nich.
Często nie mogłem wtedy spać do rana. Nie dowiedziałem się wiele więcej niż to, co już zostało opublikowane. Ale patrzyłem tym ludziom w oczy i trzymałem ich za rękę, gdy płakali. A to bardzo różniło się od czytania protokołów zeznań na policji czy w sądzie.
Od lat pracuję jako psychoterapeuta i wiem o bliskości i wzajemnej zależności bólu psychicznego i duchowego, ale to było coś innego niż zwykła psychoterapia. Całym sercem odczuwałem tam obecność Chrystusa, po obu stronach: w „maluczkich, chorych, uwięzionych i prześladowanych”, a także w posłudze słuchania, pocieszenia i pojednania, której mi wolno było udzielić.
Marzenie o przestrzeni prawdy
Często wracam do opowiadania będącego rodzajem mini-ewangelii w środku Ewangelii św. Mateusza – historii kobiety, która przez dwanaście lat cierpiała na krwotok, próbowała porad wielu lekarzy, wydała całą fortunę na leczenie, ale nic nie pomogło. Według żydowskich przepisów krwawiąca kobieta jest rytualnie nieczysta, nie wolno jej brać udziału w nabożeństwie, nikomu zaś nie wolno jej dotykać.
Kompulsywne pragnienie ludzkiej intymności, ludzkiego dotyku, doprowadziło kobietę do aktu przełamania nakazanej izolacji: dotknęła Jezusa. Dotknęła go anonimowo, od tyłu, w ukryciu, w tłumie.
Ale Jezus nie chciał, żeby tak odebrała swoje uzdrowienie. Szukał jej twarzy. Kobieta zgłosiła się i – po latach ukrywania, izolacji – „powiedziała całą prawdę” na oczach wszystkich. W tym momencie została wyzwolona z choroby.
Marzę o Kościele, który stworzyłby tak bezpieczną przestrzeń – przestrzeń prawdy, która leczy i wyzwala. Mam szczerą nadzieję, że ta konferencja przyczyni się do spełnienia tego marzenia.
Tytuł i śródtytuły od redakcji
Przeczytaj też: Tylko zraniona wiara jest wiarygodna
Co prawda abp Paetz nie molestował dzieci lecz dorosłych kleryków lecz w końcu wpłynęło zawiadomienie do Watykanu odnośnie roli abp. Jędraszewskiego w tuszowaniu największego skandalu obyczajowego w polskim Kościele.
Az mi sie wierzyc nie chce, ze sa jeszcze tacy ksieza jak ks. Halik… Zycze mu duzo sil i blogoslawienstwa Bozego!
I podobno jest w konflikcie z czeskim episkopatem … . Tak ćwierkają przedstawiciele polskiego episkopatu. Osobiście tego nie wiem, ale wiem, że jak jakiś ksiądz wpada w konflikt z polskim episkopatem, to jest to zwykle bardzo porządny człowiek.
Podziwiam ks. Halika za odwagę nazywania rzeczy po imieniu, choć pewnie mu jest łatwiej, bo nie zależy od polskiego episkopatu. Niemniej jego wypowiedzi podtrzymują na duchu i pokazują, że ksiądz może być rozsądny, uczciwy i normalny.
Ma być: Ex Oriente lux, ex Occidente lex. „Nawet mistyczne ciało Chrystusa Zmartwychwstałego nosi rany” – poprawniej byłoby „uwielbione ciało Chrystusa”.
To jest ciekawe. Ks.Halik diagnozuje Kościół w Polsce. Oczywiście niektóre uwagi są słuszne trzeba sie z nimi zgodzić i pomysleć jak je zrealizować. Ale in corpore przypomina mi to zamyslenie ks.Halika nad naszym Kosciołem historię Beduinów stojacych przy fontannie w Paryżu i czekających kiedy ta woda przestanie tryskać bo kiedyś musi przestać (skrót za opowiadaniem Saint-Exiperiego z la t dwudziestych XX-wieku ). Jak się ma rodaków totalnie zlaicyzowanych (np. w prosektoriach ciała zmarłych miesiącami oczekuja na pogrzeby bo nikt z ich bliskich nawet nie pomyśli o czyms takim ) to może skoncentrowałbym sie na próbach przywrócenia sobie bliskim elementarnych form jakiejkolwiek religijności..
Krzysztofie, to jest argumentacja z arsenału: „a u was biją murzynów”.