Dążenie do poprawności jest dla tradycjonalistów dążeniem do prostoty wiary. Msza powinna być przede wszystkim zgodna z kanonem i dzięki temu przewidywalna. Nie trzeba bowiem za każdym razem zastanawiać się, czy wierni modlą się dobrze; wystarczy, że będą to robili poprawnie.
W lipcu 2021 r. papież Franciszek ogłosił motu proprio Traditionis custodes, znacząco ograniczające możliwość celebrowania Mszy Świętej w formie przedsoborowej (znanej także jako ryt trydencki lub – oficjalnie – nadzwyczajna forma rytu rzymskiego). Można to traktować jako wyraz nieufności wobec środowiska tradycjonalistów, oskarżanych o podważanie nauczania II Soboru Watykańskiego. Jest to wyraźne odwrócenie kursu i zanegowanie dowartościowania rytu trydenckiego, którego dokonał Benedykt XVI wraz z publikacją Summorum Pontificum w roku 2007.
W okresie dzielącym publikację tych dwóch dokumentów ruch tradycji katolickiej szybko się rozwijał, także w Polsce. Znacząco zwiększyła się liczba miejsc, w których Mszę w nadzwyczajnej formie rytu rzymskiego odprawiano regularnie. Dotyczy to tradycjonalizmu „indultowego”, a więc pozostającego bezsprzecznie w strukturach Kościoła rzymskokatolickiego (w odróżnieniu od kapłanów i wiernych Bractwa Kapłańskiego św. Piusa X, tak zwanych lefebrystów, radykalnie odrzucających nauczanie soboru i posoborowy rozwój Kościoła, których status budzi kontrowersje) i rozwijającego się za zgodą oficjalnej hierarchii.
Między rokiem 2019 a 2021, pod koniec okresu rozwoju umożliwionego przez Summorum Pontificum, przeprowadziłem kilkanaście rozmów z osobami zaangażowanymi w ruch tradycji katolickiej w Warszawie i Krakowie. Był to element projektu badawczego prowadzonego na Wydziale Socjologii Uniwersytetu Warszawskiego, poświęconego zróżnicowaniu współczesnego katolicyzmu1. Wywiady te dotyczyły przede wszystkim kwestii duchowości: przeżywania Mszy, indywidualnej modlitwy, podejścia do religii. Osoby, z którymi rozmawiałem, były zaangażowanymi i głęboko wierzącymi katolikami uczestniczącymi regularnie w Mszach sprawowanych w nadzwyczajnej formie rytu rzymskiego.
Troska o poprawność
Uczestnicy Mszy trydenckich bywają przedstawiani jako swojego rodzaju katoliccy rekonstruktorzy historyczni, odtwarzający puste formy lub wręcz jako osoby chcące zerwać wszelkie stosunki ze współczesnym światem. Można jednak spojrzeć na nich jako na członków ruchu innowacyjnego w kontekście dzisiejszego Kościoła. Tradycjonaliści staliby więc w jednym rzędzie z członkami nowych wspólnot i innych ruchów odnawiających Kościół. Warto zastanowić się, jakie jest ich miejsce we współczesnym katolicyzmie i co przyciąga ich do nadzwyczajnej formy rytu rzymskiego. Na jakie (współczesne) potrzeby odpowiada tradycyjna celebracja?
W rozmowach z tradycjonalistami uderza znaczenie, które przyznają oni formie liturgii – wiele uwagi poświęcają roztrząsaniu problemów związanych z poprawnością celebracji. Dążenie do poprawności stanowi dla nich istotny element życia duchowego. Dostrzeżenie tego faktu jest kluczowe, by zrozumieć dzisiejszą atrakcyjność tradycyjnej liturgii.
Nie chcę w tym miejscu podejmować się kompletnego opisania tradycjonalistycznej (ani tym bardziej tradycyjnej) duchowości. Wiele już na ten temat napisano, mamy bowiem do czynienia ze środowiskiem o bardzo rozwiniętej autorefleksji, w którym dyskutuje się i nieustannie formułuje na nowo argumenty za tradycyjną liturgią. Tradycjonaliści to często osoby świadomie budujące własną drogę religijną i nierzadko opowiadające o tym publicznie. Nie chcę także przywoływać argumentów preferujących którąkolwiek formę liturgiczną, bo z łatwością znaleźć można całe tomy poświęcone tym zagadnieniom. Jest to zresztą zadanie raczej dla liturgisty lub teologa niż socjologa. Chciałbym raczej pokazać, w jaki sposób troska o poprawność może funkcjonować jako czynnik spajający specyficzne podejście do duchowości.
Zanim jednak podejmie się próbę zrozumienia tradycjonalizmu jako propozycji duchowej, warto zastanowić się nad jego pozycją w Kościele jako instytucji.
Sekty i kościoły
Jednym z kluczowych procesów, które zajmowały socjologów religii w XX wieku, była dynamika sekt i kościołów chrześcijańskich, opisana po raz pierwszy przez Ernsta Troeltscha. W klasycznym modelu każdy ruch religijny formuje się początkowo jako sekta (słowa tego używa się przy tym w sposób czysto opisowy, nienacechowany negatywnie). Charakteryzuje się ona wysokim poziomem zaangażowania wiernych, oferuje nowe treści i formy religijności, intensywnie zajmuje się propagowaniem swojego przekazu. Wyraźnie odcina się także od reszty społeczeństwa, kultywując własną odrębność. Wraz z upływem czasu sekta – jeśli przetrwa – okrzepnie i stanie się kościołem. Napięcie między wartościami grupy religijnej a wartościami otaczającej je kultury opadnie, a wraz z nim zmniejszy się także religijny ferwor wiernych. Formy religijności, niegdyś nowe, staną się znane i powszechne.
Tradycjonaliści są ruchem „paradoksalnie nowoczesnym”. Na poziomie indywidualnych biografii wybór tradycjonalizmu oznacza raczej zerwanie ciągłości niż jej podtrzymywanie
Model ten sprawdza się przede wszystkim w przypadku protestantyzmu, nieustannie zasilanego entuzjazmem i innowacjami nowo powstających wspólnot. Można jednak zastosować go także do katolicyzmu. Co więcej, jak twierdzą np. Roger Finke i Patricia Wittberg2, spojrzenie przez pryzmat dynamiki sekt i kościołów może, przynajmniej częściowo, tłumaczyć historyczny sukces Kościoła rzymskokatolickiego.
Katolicyzm posiada bowiem umiejętność zagospodarowywania dynamiki sekty i kościoła (a więc innowacji i jej oswajania) w ramach trwałej instytucji. Inaczej niż Kościoły protestanckie, podlegające nieustannym podziałom, Kościół katolicki trwa w jedności, pozwalając „sektom” rozwijać się w swoim wnętrzu. Finke i Wittberg pokazywali, że historycznie rolę taką pełniły zakony – funkcjonowały jako ruchy innowacyjne, wzbudzające religijny entuzjazm i propagujące wartości idące na przekór dominującym wzorcom. Nowe formy religijności katolickiej, początkowo kanalizowane w ruchach zakonnych, z czasem były oswajane przez szerokie rzesze wiernych, a część z nich zostawała przyjęta w całym Kościele.
Ta zdolność do utrzymywania innowacyjnych ruchów w obrębie Kościoła stanowi o sile katolicyzmu, ma jednak także swoją cenę. Wymaga nieustannego balansowania między tendencjami odśrodkowymi a dośrodkowymi, między przyzwoleniem na zmiany a utrzymywaniem autorytetu Kościoła strzegącego ortodoksji i wyznaczającego główny nurt rozwoju. Jest to praca na rzecz „zagospodarowywania różnorodności”: stwarzania środowiska, w którym różne potrzeby duchowe wiernych będą mogły znaleźć wyraz, ale nie doprowadzą do podziałów. To cel trudny do osiągnięcia; w historii Kościoła z łatwością znaleźć można momenty, w których zadaniu temu nie podołano.
W tym świetle warto spojrzeć na decyzje dwóch ostatnich papieży dotyczące ruchu tradycji katolickiej. W samym tekście zarówno Summorum Pontificum, jak i Traditionis custodes odnaleźć można dynamikę przyzwolenia na innowację i jej ograniczania w imię jedności Kościoła. Benedykt XVI – zauważając istnienie grup wiernych chcących uczestniczyć w liturgii odprawianej według dokumentów przedsoborowych – zezwolił na sprawowanie „starej” Mszy. Rozszerzył tym samym zasięg tej „innowacji” (w odniesieniu do dominującego wzoru życia katolickiego), widząc konieczność jej zagospodarowania i przeciwdziałania odpływowi wiernych. Uważał także, że ta forma religijności może wzbogacić praktyki całego Kościoła katolickiego. Z kolei Franciszek – uznając ruch tradycji za zagrożenie dla jedności Kościoła – znacząco ograniczył możliwość celebrowania formy nadzwyczajnej rytu rzymskiego, powołując się na istniejące w obrębie tego nurtu tendencje do podważania oficjalnego nauczania.
Z punktu widzenia organizacji kościelnej cel pozostaje ten sam: zachowanie spójności i niedoprowadzenie do podziałów. Papieże zdecydowali się jednak na przeciwstawne rozwiązania. Ocena ich skuteczności – a mówimy tu właśnie o skuteczności działań podejmowanych zgodnie z racjonalnością organizacji, a nie o ich słuszności – możliwa będzie dopiero w przyszłości.
Ruch paradoksalnie nowoczesny
Oczywiście, to tylko jedna z perspektyw, za pomocą których można starać się zrozumieć decyzje papieskie, podobnie jak dynamika sekt i kościołów to jeden z wielu procesów, które można obserwować w historii chrześcijaństwa. Warto jednak przyjrzeć się samej podstawie tego spojrzenia: rozumieniu tradycjonalizmu jako swego rodzaju innowacji religijnej, odpowiadającej na specyficzne potrzeby duchowe.
Początkowo może się to wydawać kontrintuicyjne: tradycjonalizm z samej swojej natury jest ruchem reakcyjnym, gloryfikującym przeszłość i postulującym powrót do form usankcjonowanych autorytetem tradycji. Ta „reakcyjna” treść jest jednak głoszona na sposób na wskroś nowoczesny, jak pokazał Łukasz Bertram w swojej książce Wyrodne dzieci nowoczesności, opartej na badaniach socjologicznych prowadzonych w 2009 r. wśród warszawskich tradycjonalistów „indultowych”3. Jego zdaniem tradycjonalizm, rozumiany jako świadomy wybór duchowy, rozwijać się może wyłącznie w świecie współczesnym, charakteryzującym się rozwiniętym pluralizmem, w którym religijność jest zawsze refleksyjna i nie stanowi już kulturowej oczywistości. Tradycjonaliści opisywani przez Bertrama budują indywidualną religijność, czerpiąc z tradycji kościelnej jako rodzaju zbioru zasobów, a przeciwstawiając się dominującym interpretacjom, podkreślają także wagę indywidualnego przeżycia sacrum.
Do uwag Bertrama można dodać także spostrzeżenie, że grupy religijne zazwyczaj budują swoją wiarygodność właśnie poprzez odwołanie do przeszłości – każda innowacja przedstawiana jest jako powrót do źródeł (chociaż zazwyczaj ta mityczna przeszłość jest bardziej odległa niż w przypadku tradycjonalistów). Samo to nie może więc być uznawane za dowód „reakcyjności” czy konserwatyzmu. Co więcej, na poziomie indywidualnych biografii wybór tradycjonalizmu oznacza raczej zerwanie ciągłości niż jej podtrzymywanie: niewiele jest osób wychowanych religijnie w nadzwyczajnej formie rytu rzymskiego, zdecydowana większość tradycjonalistów odkrywa go jako osoby dorosłe lub dorastające, po latach praktykowania w formie zwyczajnej.
Wszystko to sprawia, że są, jak opisywał Bertram, ruchem „paradoksalnie nowoczesnym”.
Przeciwko infantylizacji Mszy
Gdy rozmawiałem z tradycjonalistami o ich wierze, wiele czasu poświęcaliśmy na kwestie związane z formą liturgii, a właściwie – z formalną poprawnością celebracji. Większość moich rozmówców, zanim przekonała się do tradycyjnej liturgii, uczestniczyła regularnie w Mszach sprawowanych w formie zwyczajnej, często jako zaangażowani parafianie, członkowie wspólnot, ministranci.
Odkrywanie Mszy trydenckiej często wiązało się z równoległym procesem narastającej irytacji wobec niedopatrzeń, które zaczynali zauważać w swoich macierzystych wspólnotach. Wraz z rozwojem świadomości historii liturgii pojawiało się rozczarowanie tym, w czym mieli możliwość brać udział współcześnie. Coraz częściej w trakcie Mszy zamiast uczestniczyć w liturgii, skupiali się na dostrzeganiu błędów celebransa, braku konsekwencji w stosowaniu przepisów, objawach nieprzemyślanej liturgicznej improwizacji.
Właściwie każdy tradycjonalista ma na podorędziu cały szereg przykładów irytujących go zachowań, które obserwował w trakcie Mszy w tak zwanym novus ordo (określenie to, niebędące częścią oficjalnej kościelnej terminologii, często jest używane na oznaczenie Mszy posoborowej4). Począwszy od chaosu podczas przekazywania znaku pokoju, poprzez nieprzepisowe szaty liturgiczne, wtrącanie komentarzy w trakcie modlitw, rozdymanie ogłoszeń parafialnych tak, że zajmują więcej czasu niż modlitwa eucharystyczna, aż po brak należytego szacunku dla Najświętszego Sakramentu. Tradycjonaliści piętnują powszechne – ich zdaniem – infantylizowanie Mszy, „bylejakość” jej odprawiania czy zamienianie liturgii w rodzaj one-man show celebransa. Wszystko to traktują jako oznakę braku poważnego traktowania Eucharystii.
Pozostawienie przestrzeni swobody kapłanowi tradycjonaliści uznają za podstawowy błąd „nowej Mszy” – ich zdaniem nie tylko prowadzi to do wątpliwych wyborów mieszczących się w obrębie przepisów liturgicznych, ale także zachęca do wychodzenia poza nie. Przydaje także nadmiernej wagi celebransowi, który przestaje jedynie odtwarzać liturgię, a zaczyna także ją tworzyć, do czego często brakuje mu kompetencji.
W tym kontekście podstawową przewagą Mszy trydenckiej jest jej rygor. Zachowanie poprawności jest podczas jej odprawiania znacznie łatwiejsze. Jak twierdzą tradycjonaliści, tradycyjną Mszę znacznie trudniej jest odprawić niechlujnie niż novus ordo. Wymagałoby to bowiem bezpośredniego przekroczenia zaleceń zawartych w księgach liturgicznych, znacznie dokładniej regulujących zachowanie celebransa niż Mszał posoborowy. A skoro – jak wskazują doświadczenia z Mszy w rycie zwyczajnym – kapłanom nie można ufać w kwestii poważnego traktowania celebracji, sztywne ograniczenia mogą im wyjść jedynie na dobre. Tradycjonaliści sprzeciwiają się stawianiu „radosnej twórczości” księży ponad przemyślaną i skodyfikowaną Tradycję. Dzięki temu można uniknąć zagubienia istoty Mszy – ofiary skierowanej ku Bogu – i zastąpienia jej „spotkaniem towarzyskim”, w którym Bóg staje się jedynie pretekstem, a nie celem.
Oczywiście tradycjonaliści twierdzą często, że Msza trydencka nie tylko z racji wyższego poziomu celebracji, ale także dzięki samej swojej strukturze jest ukierunkowana bardziej teocentrycznie niż Msza posoborowa. Nie można więc powiedzieć, że ich zarzuty wobec formy zwyczajnej ograniczają się jedynie do niewłaściwego stosowania jej przepisów. Zazwyczaj deklarują jednak, że nie mają nic przeciwko uczestnictwu w Mszy posoborowej, jeśli tylko sprawowana jest „godnie” – a więc w zgodzie z oficjalnymi kościelnymi zaleceniami.
Warto też podkreślić, że kwestia poprawności dotyczy nie tyle istoty Mszy, co jej odbioru przez wiernych. Tradycjonaliści, z którymi rozmawiałem, nie mają wątpliwości, że „nowa” Msza jest tak samo ważna jak „stara” i tak samo obecny jest w jej trakcie Chrystus. Twierdzą jednak, że forma nadzwyczajna pozwala im łatwiej skupić się na tym, co istotne, i w lepszy sposób prowadzi ich do dostrzegania Bożej obecności. W formie zwyczajnej rytu rzymskiego więcej jest bowiem okazji do rozproszenia, do wprowadzenia elementów nieoczekiwanych, które wytrącają wiernych ze skupienia, każąc skoncentrować uwagę na czym innym. Ludzie są skłonni tym okazjom ulegać; Msza poprawnie sprawowana w tradycyjnym rycie rzymskim sprawia, że są one rzadsze.
Dążenie do poprawności, które początkowo może wydawać się irytującą drobiazgowością tradycjonalistów, ma za zadanie umożliwić uczestnictwo w celebracji, która nie infantylizowałaby wiernych, nie rozpraszała ich uwagi, ale która byłaby przewidywalna i nie gubiła swojego ostatecznego celu. Jest to także sposób na podkreślenie powagi wydarzenia poprzez zadbanie o dopracowanie szczegółów.
Drobiazgowość jako odpowiedź na wyzwania naszych czasów
Dążenie do poprawności może być więc elementem budującym indywidualną duchowość, może stanowić antidotum na powszechnie zauważaną niską jakość celebracji, która utrudnia owocne przeżywanie Mszy. Można jednak także spojrzeć na nią w szerszym kontekście wyzwań, jakie przed religią stawia współczesność.
Podstawowym problemem, z którym mierzyć się musi człowiek religijny w czasach nazwanych przez Charlesa Taylora „epoką świecką” (a secular age)5, jest konieczność uzasadnienia swojej wiary. Wiara utraciła swój oczywisty charakter, nie można już być wierzącym bezrefleksyjnie. Podczas gdy niegdyś można było przyjmować istnienie bytów nadprzyrodzonych za naturalne, obecnie nawet wśród ludzi religijnych istnieje świadomość nienaturalności ich przekonań; odczuwają oni potrzebę znalezienia dla nich oparcia.
Tego fundamentu poszukiwać można na różne sposoby. Wielu wierzących odnajduje go w sferze emocji, budując swoją religijność na podstawie osobistego odczucia sacrum. Wiara jest wtedy uznawana za prawdziwą, ponieważ zgadza się z doświadczeniem. Inni kierują się ku intelektualnym rozważaniom lub ku zawierzeniu osobom, które uznawane są za autorytety.
Podobną rolę może odgrywać także dążenie do poprawności, charakteryzujące wielu tradycjonalistów. Pozwala ono na oparcie się na wielowiekowej Tradycji i czerpanie przekonania o słuszności własnego postępowania z faktu, że wiele pokoleń przed nami postępowało podobnie. Wierne powtarzanie staje się więc sposobem manifestacji przynależności do jasno wytyczonej linii wyznaniowej, dającym poczucie bezpieczeństwa. Innowacje czy improwizacja, do której przestrzeń stwarza „nowa” Msza, podważa ten rodzaj uprawomocnienia, otwierając możliwość dalszego kwestionowania sensowności wierzenia.
Co znaczące, tradycjonaliści uważają, że odwołując się do „poprawności” (a więc ortodoksji), budują swoją wiarę na pewniejszej podstawie niż inni katolicy. Wiara oparta na emocjonalnym doświadczeniu będzie niestała, zależna od subiektywnego odczucia; oparta na rozumowaniu – będzie podatna na wątpliwości; jeśli odwołuje się do autorytetu – może upaść wraz z nim. Odniesienie do poprawności pozwala na obiektywizację wiary i znalezienie dla niej zewnętrznego fundamentu. Uczestnictwo we Mszy będzie wtedy wartościowe niezależnie od tego, czy przyjdziemy na nią z odpowiednim, czy nieodpowiednim nastawieniem, jest to bowiem kwestia konkretnych działań, a nie subiektywnego nastawienia. Modlitwa będzie miała sens, nawet gdy modlący się nie doświadczy w jej trakcie uniesienia – nie ono bowiem jest jej celem, tylko wypowiedzenie konkretnych słów i wykonanie konkretnych czynności.
Dążenie do poprawności jest więc, paradoksalnie, dążeniem do pewnego rodzaju prostoty wiary. Tendencja ta może zniknąć z oczu, gdy słucha się tradycjonalistów roztrząsających z przejęciem temat tego, jakiego rodzaju komże powinni założyć ministranci lub czy celebrans wykonał drobny gest w sposób doskonale zgodny z tym, co zapisano w rubrykach. Jednak pod tą dbałością o szczegóły kryje się często potrzeba oparcia wiary na stabilnej podstawie. Msza powinna być nie tylko piękna, ale przede wszystkim zgodna z kanonem i dzięki temu przewidywalna. Nie powinna starać się zaangażować wiernych poprzez swoją widowiskowość, ale pozwolić im na głębsze zrozumienie tego, co dobrze znają.
Ostatecznie położenie nacisku na formę liturgii zdejmuje z wiernych znacznie cięższe zobowiązanie. Nie muszą bowiem za każdym razem zastanawiać się, czy modlą się dobrze, wystarczy, że będą to robili poprawnie. Zdefiniowanie tego drugiego w praktyce okazuje się znacznie prostsze.
Tradycjonaliści a Kościół
Rozpocząłem od próby wpisania tradycjonalizmu w dynamikę funkcjonowania Kościoła rzymskokatolickiego, podkreślając przy tym, że relacje między innowacyjnymi ruchami religijnymi a instytucją Kościoła często wywołują napięcia. Jak kwestia dążenia do poprawności ma się do relacji między ruchem tradycji katolickiej a bardziej konwencjonalnym Kościołem?
Trzeba przede wszystkim zauważyć, że sytuowanie się jako „strażnicy poprawności” to bardzo wygodna pozycja do krytyki na polu religijnym. Wszelkie zastrzeżenia wobec Kościoła wysuwane na tym gruncie są bowiem łatwe do zobiektywizowania poprzez odwołanie do konkretnych dokumentów, są także trudne do odparcia. Ciężko bowiem spodziewać się, by hierarchowie wprost polemizowali z obowiązującymi przepisami. Jedyną strategią wydaje się zbagatelizowanie problemów jako odnoszących się do kwestii mało istotnych. Tradycjonalistom można więc zarzucać, że koncentrując się na formie liturgii, skupiają się na tym, co ważne, pomijając to, co jeszcze ważniejsze.
Jednocześnie tę pozycję łatwo przekuć w przeświadczenie o własnej moralnej wyższości. Argumenty dotyczące poprawności łatwo poddają się także instrumentalizowaniu – może pojawić się tendencja, by sięgać po nie ze względu na ich skuteczność, a pomijać kwestie, w których wykazanie własnej słuszności mogłoby okazać się trudniejsze. Niewątpliwie w środowisku osób przywiązanych do formy nadzwyczajnej rytu rzymskiego może pojawiać się krytyka niemająca na celu poprawy poziomu celebracji formy zwyczajnej, ale jej zdyskredytowanie.
Jednak dla wielu tradycjonalistów krytyka błędów liturgicznych jest wyrazem troski o Kościół i dążenia do poprawy tego, co uznają za jego oczywiste niedopatrzenia. Nie chcą odwracać się od Kościoła i tworzyć własnej wspólnoty wokół odmiennych praktyk. Uznają jego wartość i świętość jako źródła tradycji, z której czerpią. Nie są przecież zresztą jedyną grupą w obrębie katolicyzmu celebrującą Mszę w sposób odmienny od większości. Dla wielu tradycjonalistów granica między „starą” a „nową” Mszą nie jest nieprzekraczalna: praktykują zarówno w jednej, jak i w drugiej formie. A nawet jeśli uznają formę nadzwyczajną rytu rzymskiego za doskonalszą, nie dyskredytują „nowej” Mszy. Chcieliby tylko, by inni traktowali ją z należytą powagą.
Oczywiście kwestia dążenia do poprawności to tylko jeden z aspektów ruchu tradycji katolickiej – być może nie najważniejszy. Wierni wybierają Msze trydenckie z wielu powodów: ze względów estetycznych, światopoglądowych, towarzyskich, intelektualnych. Wątek poprawności jest jednak interesujący także z tego powodu, że łatwo może pozostać niezrozumiany. Nietrudno jest zbagatelizować go jako wyraz nieco śmiesznej drobiazgowości i sprowadzić do pytań o to, czy biskup, celebrując Mszę, miał na sobie odpowiednie skarpetki. Warto jednak spojrzeć na to poważnie i dostrzec, że może być wyrazem dążenia do pogłębiania własnej duchowości, a także reakcją na wyzwania świeckiej epoki.
1 Projekt pt. Współwystępowanie różnych modeli duchowości w Kościele katolickim na przykładzie trzech ruchów odnowy katolickiej finansowany w ramach programu Narodowego Centrum Nauki „Preludium17”.
2 Zob. R. Finke, P. Wittberg, Organizational Revival from within: Explaining Revivalism and Reform in the Roman Catholic Church, „Journal for the Scientific Study of Religion”, Vol. 39, No. 2 (Jun. 2000), s. 154–170.
3 Zob. Ł. Bertram, Wyrodne dzieci nowoczesności: indultowi tradycjonaliści katoliccy w Warszawie, Gdańsk 2016.
4 Określenie novus ordo (a właściwie: Novus Ordo Missae) jako oznaczenie Mszy posoborowej pojawiło się w 1969 r. w liście znanym jako „interwencja Ottavianiego” – ostrzeżeniu przed zrywaniem ciągłości liturgicznej, skierowanym do papieża Pawła VI przez grupę konserwatywnych duchownych (w pracach nad nim brał udział m.in. arcybiskup Lefebvre).
5 Zob. Ch. Taylor, A Secular Age, Cambridge 2007.
Tekst ukazał się w kwartalniku „Więź” jesień 2021 pt. „Tradycjonalizm jako innowacja. O znaczeniu poprawności w ruchu tradycji katolickiej”.