Zima 2024, nr 4

Zamów

Papieros Roberta

O. Michał Zioło

Nikt nie dorastał Robertowi nawet do pięt w przepowiadaniu przyszłości. Był jak Amos! Co ja mówię, Amos. On był jak sam prorok Jeremiasz! Co ja wygaduję! Był jak sam Fryderyk Moitschek – listonosz z siglańskiej poczty, któremu Jerzy Pilch wystawił kapliczkę, prawie Panteon.

W górach Atlasu Robert Fouquez nie miał sobie równych w przepowiadaniu przyszłości. A przecież wielu rozkminiało wtedy znaki na ziemi i niebie, wielu badało podszewkę świata, całkiem pokaźna liczba niecierpliwych chciała się nawet dokopać do korzeni Bożych wyroków. Trudno się dziwić, w Algierii pod koniec lat 90. krążyło po górach wiele demonów i każdy z nas chciał wiedzieć, kiedy przestaną mordować niewinnych ludzi i pójdą sobie wreszcie do wszystkich diabłów. Muzułmanie i chrześcijanie, choć na co dzień mocno różnili się w przekonaniach na temat czystości lub nieczystości niektórych zwierząt, tym razem byli zgodni, że duchy nieczyste powinny jak najszybciej wejść w świnie, rzucić się ze stromego stoku i przepaść jak kamień w wielkiej wodzie, czyli w Morzu Śródziemnym.

Nikt nie dorastał Robertowi nawet do pięt w przepowiadaniu przyszłości. Był jak Amos! Co ja mówię, Amos. On był jak sam prorok Jeremiasz! Co ja wygaduję! On nie był jak prorok Jeremiasz, był jak sam Fryderyk Moitschek – listonosz z siglańskiej poczty, którego wiele lat temu literacko zagospodarował w książce Wiele demonów nieodżałowany Jerzy Pilch. Swoją giętką frazą wystawił mu całkiem ładną kapliczkę, prawie Panteon.

A było co sławić, bo Fryderyk Moitschek nie tylko nie używał swojego daru do typowania wyników w piłkarskich meczach, ale nawet za zrealizowane w stu procentach proroctwa nie brał ani grosza. I tak całkiem za darmo Zuzie Bujok przepowiedział letarg i ocknięcie się z letargu, Józkowi Lumentigerowi – abstynencję i porzucenie abstynencji, Polsce – komunizm i wyjście z komunizmu. To oczywiście tylko przygarstek pierwszych z brzega przykładów.

Aż dech zapiera, jak Robert z gór Atlasu był do niego podobny. Czy nie przepowiedział kradzieży miodu z naszej pasieki w Tibhirine, której doglądał bez żadnego wynagrodzenia, zadowalając się tylko ciepłą pomidorówką, którą mu podawałem w wyszczerbionym talerzu z serwisu brata Michela? Czy proroctwa o żałośnie niskich cenach ogórków i cukinii na targu w Medei nie wyrzucił z siebie – jakby od niechcenia wraz z kłębami dymu z palonego właśnie gauloisa bez filtra – na długo przed sezonem ogórkowym? A przepowiednia, że u Samira z Tibhirine urodzi się ślepe cielę, wcześniak, nic nie znaczy? A to, że syna Ben Alego, zwanego przez nas Maradoną, zaaresztują wczesnym świtem za posiadanie narkotyków, choć był czujny i wcale nie ślepy jak cielę, bo mówiono, że miał oczy wokół głowy – to nic? A czy możemy pominąć brawurową diagnozę, czyli stwierdzenie nieodwracalnej głupoty u zakonnika X po pewnym rocznicowym kazaniu, i uznać to za przypadek, coś w stylu: trafiło się ślepej kurze ziarno? Nie możemy. Robert miał wzrok prorocki, przenikliwy. I było to udowodnione.

Choć gwoli ścisłości trzeba dodać, że wzrokiem tym przenikał doskonale tak zwaną przyszłość bliższą i mniej doskonale, jak nam się zdawało, tę dalszą. W porównaniu z proroctwami bliższymi, czyli tymi, które bezbłędnie spełniały się w ciągu kilku dni, maksymalnie w ciągu dwóch tygodni i smakowały jak orzeźwiający napój gazowany hurysa – nabywany przez nas bez moderacji w kiosku pod Medeą – proroctwa dalsze miały posmak suchara. Woniało od nich nieco przeleżałą moralistyką w stylu: to od ciebie zależy następne tysiąc lat. Recytacja proroctw dalszych obnażała nagle u Roberta fatalnie ustawioną dykcję, choć jak mi się dziś wydaje, jego mentorski ton nie był wyłącznie kwestią dykcji, ale także osobowości. A jeśli dodamy do tego naszą niecierpliwość, młodych wtedy jeszcze mnichów, którzy chcą mieć wszystko na dziś, a najdalej na jutro, naszego ducha łasego na pochlebstwa i przepowiednie – konweniujące z naszymi planami i marzeniami – to katastrofa wisiała w powietrzu.

A katastrofa w przypadku proroka to nic innego jak jego detronizacja, coś jak wyrzucenie starego radia na śmietnik. Żegnaj katolicki głosie w naszym muzułmańskim domu. Detronizacja to właściwie cały skomplikowany proces. Najpierw zaczęliśmy podejrzewać Roberta: być może stracił wigor w prorokowaniu dalszym, ponieważ ktoś go przekupił? Nie przekupił? To może udomowił albo nagrodził – a właściwie odgrodził od nas, tytułem proroka roku? Później, ponieważ byliśmy szlachetni, daliśmy Robertowi szansę. A jeszcze później kolejną. Następnie przebaczyliśmy mu jego prorockie słowne szturchańce z proroctw dalszych, które miały na celu obudzenie naszych sumień, podniesienie omdlałych rąk i głów, wzięcie się za robotę, która ten biedny kraj z wyboru, Algierię, przemieni w kwitnącą demokrację i oazę pokoju. Przemieni kiedyś. I wreszcie przypomniało nam się, że Robert przywiązywał ogromną wagę do fizycznych, konkretnych gestów, które traktował wręcz jak egzorcyzmy przeciw wielu demonom kłamstwa i przemocy – coś jak podanie ręki wrogowi, zjedzenie pomidorówki z przeciwnikiem w literackiej czy sejmowej stołówce etc.

Jeśli więc nadal jest prawdziwym prorokiem Jedynego, a nie tylko sprytnym sztukmistrzem Baala, to niech – oczekiwaliśmy – sprowadzi ogień z nieba jak Eliasz, niech napręży się, skupi, zbierze, skumuluje te ogromne moce, które trwonił na pojedyncze gesty, w jeden wielki gest-egzorcyzm i uderzy, wypali zło u korzenia. Niech wreszcie nastanie tu pokój i ład.

Zapytaliśmy więc Roberta, jaki znak uczyni, abyśmy mu uwierzyli. Nic nie odpowiedział. Po prostu poszedł sobie. Zszedł krętą ścieżką z klasztoru w Tibhirine, który kiedyś zamieszkiwał z bohaterskimi mnichami, tym swoim drobnym kroczkiem, jak zwykły szary człowiek. Poszedł pomieszkać w małym pokoiku, który wynajmował w obskurnym bloku pod Medeą. Eee, jaki tam z niego prorok. Lubił przecież wulgarną pomidorówkę i papieroska po niej. Może nawet dżem truskawkowy i niejadalną dla nas głowiznę baranią na zakończenie ramadanu.

Na początku 2000 roku przemoc w naszej ojczyźnie z wyboru jakby przycichła, jakby wiele demonów, a może nawet cały ich legion wszedł w świnie i rzucił się do morza. Dziwiło to nas i pocieszało. Terroryści korzystali z amnestii, schodzili z gór i jak synowie marnotrawni oddawali się w ojcowskie ręce prezydenta Butefliki, zapewniając ojca narodu, że w górskich oddziałach pełnili wyłącznie służbę pomocniczą, grali w orkiestrze lub byli kucharzami.

Wesprzyj Więź

Przypadek sprawił, że połączyłem tę zmianę politycznego klimatu z Robertem z gór Atlasu. Bo to on wegnał do morza te wiele demonów. Wierzcie mi lub nie wierzcie, ale przynajmniej posłuchajcie o tym, co się wydarzyło. A działo się i rozkręcało tak: była noc, sen już zmorzył Roberta, gdy do jego ubogiej izdebki wtargnęli brodaci wojownicy z gór. Uzbrojeni po same zęby: zęby duże, białe, wilcze. Żądania mieli różne, ale najważniejszy był telefon: – Dawaj telefon i forsę za miód – domagali się. Wiedzieli o nim wszystko. On też wiedział o nich wszystko, więc wiele się po nich nie spodziewał, zwłaszcza łaski i przebaczenia.

Księżyc tak ładnie się przeglądał w metalowych częściach kałaszy, że aż prosiło się o jakąś epicką, charakterystyczną, grzechoczącą muzykę. Robert, żeby coś zrobić z rękami, sięgnął po papierosa. Już, już wkładał wymiętego gauloisa do ust, gdy usłyszał groźne warknięcie: – Allah zabrania palić. – Robert opuścił rękę z papierosem. Nie tylko opuścił, ale opuszczając ją, powiedział: – Allah zabrania zabijać niewinnych ludzi. Nastała cisza, zwana delikatnie w literaturze niezręczną, i słychać było tylko, jak skrzypi Robertowi w stawie prawej ręki, bo już był starym prorokiem. Skrzypiało mu i w stawie lewej ręki, bo ją na powrót podnosił. Z wymiętym papieroskiem. A potem go sobie zgrabnie przypalił i zaciągnął się. Tej nocy wyszło z jego ubogiej, wykadzonej tytoniem izdebki wiele demonów. Czerwony punkcik na końcu gauloisa był dla nich przerażający jak słup ognia proroka Eliasza. Co ja mówię, Eliasza. Tam świecił ogień samego Fryderyka Moitscheka, zapomnianego proroka z siglańskiej poczty.

Tekst ukazał się w kwartalniku „Więź” jesień 2021.

Podziel się

Wiadomość