Jesień 2024, nr 3

Zamów

„Miejski grunt”, czyli errata do narodowych dziejów

Rafał Matyja. Fot. z archiwum autora

Państwa nie było, naród cierpiał niewolę, a osiągnięcia cywilizacyjne niepostrzeżenie poprawiały nasz społeczny byt. I nie działo się to samo z siebie czy z łaski Opatrzności, ale wysiłkiem ludzi modernizujących miasta, ich infrastrukturę i instytucje, budujących „grunt pod nogami”.

Rafał Matyja, „Miejski grunt. 250 lat polskiej gry z nowoczesnością”, Wydawnictwo Karakter, Warszawa 2021, 480 s.

Ta książka to jak uchylenie kurtyny, za którą widoczny jest zupełnie inny obraz naszej przeszłości. Ale też narzędzie służące do tego, by inaczej spojrzeć na współczesność. Ów obraz wyłaniający się zza tej kurtyny może się wydawać o wiele mniej efektowny, niż dotąd przywykliśmy widzieć, gdy spoglądaliśmy wstecz. To nie sielanka polskiego dworku, portrety zafrasowanych mężów stanu, ułańskie szarże, przysięgi powstańcze czy malownicze mogiły żołnierskie w brzozowym gaju. Tu nie ma repetycji patriotycznych wzlotów, tu jest bardzo przyziemnie.

„Opowieść ta – pisze Rafał Matyja we wstępie – nie będzie historią pisaną z myślą o mężach stanu, dyplomatach, politykach, przywódcach buntów – historią, w której uczestniczy się przez wojny, rewolucje lub przynajmniej manifestacje i wiece poparcia”. I nakłania do przyjęcia innej perspektywy. Pisze nie o narodowych wzlotach i upadkach, lecz o społecznym bycie i jego podstawach. I przywołując chronologicznie najważniejsze fakty z historii Polski ostatnich 250 lat – narodowe klęski: rozbiory, powstania, wojny, okupacje – równocześnie prezentuje podskórny nurt zdarzeń, wskazujący na to, że ten naród bez państwa oraz kraj bez określonych granic uczestniczył mimo wszystko w tym, co w podtytule autor nazywa „grą z nowoczesnością”, i przez lata politycznych katastrof sukcesywnie odmieniał swoje oblicze na przekór wszelkim przeszkodom, modernizując się.

Od początku towarzyszy temu refleksja, że gdy bohaterowie naszej zbiorowej wyobraźni, wypełniający swym bohaterstwem i cierpieniem karty oficjalnej historii, pięknie przegrywali Polskę, w tle działali inni – często anonimowi lub wręcz otoczeni złą sławą jako kolaboranci. Pisze Matyja: „Żyjemy w świecie, którego nie znamy. Nie wiemy, kto i dlaczego zbudował miejscowości, w których mieszkamy, albo stworzył instytucje, z których korzystamy. Kto i w jakich okolicznościach ukształtował naszą codzienność. Nie zastanawiamy się nad tym, że kiedyś – całkiem niedawno – była ona zupełnie inna. Nasze myśli są więźniami innej historii: zbudowanej wokół patriotycznych symboli, utkanej ze spraw niepewnych i wątpliwych, a zarazem z haseł budzących emocje. […] Ofiary historii nazywamy naszymi bohaterami, a tych, którym jesteśmy winni choćby uwagę – o ile nie wdzięczność – nie znamy nawet z nazwiska”.

Przywołując tych ludzi i ich osiągnięcia, Matyja tworzy właśnie ten efekt „uchylonej kurtyny”, który zdradza istnienie jakiejś innej opowieści o minionych dziejach i zmusza czytelnika do innego na nie spojrzenia – już nie z wyżyn narodowej tromtadracji, ale z najskromniejszej perspektywy mrówczej pracy wykonanej „u podstaw”, które nazywa „gruntem pod nogami”. Przypomina w swej książce, że: „W punkcie wyjścia nowoczesności nie istnieją publiczna opieka zdrowotna, kontrola warunków sanitarnych, reguły dotyczące pozbywania się śmieci i nieczystości. Nie ma nie tylko ciepłej wody, ale po prostu wody bieżącej w ogóle, nie działa kanalizacja, w kuchni są piece […]. Nowoczesność to – w pewnym wątku jej dziejów – wysiłek zbudowania gruntu pod nogami dla wszystkich bez wyjątku”.

Ale też ta nowoczesność wydaje się bardzo niefotogeniczna: śmieci, ścieki, kanalizacja. Dla polskiego romantycznego ducha to atak prostactwa! Rozprawiać o pożytkach płynących z rewolucji sanitarnej zamiast o walce narodowowyzwoleńczej! To pobrzmiewa pozytywistycznymi sloganami. Tymczasem Matyja podkreśla, że nowoczesność wkradała się w polski pejzaż niezależnie od tych podziałów. „Grunt pod nogami tworzono poza sporem «romantyków» i «realistów», zresztą – podkreślmy – potrafili to robić i jedni, i drudzy, niejako na marginesie czynów i słów, które umieściły ich w narodowym panteonie. Jednostki destrukcyjne, nieuznające zasadności takich wysiłków, także znajdowały się w obu obozach”.

Rodzi się paradoksalna wizja, że tę porcję nowoczesności, którą udało nam się pozyskać, posiedliśmy nie na skutek wydarzeń i działań politycznych, ale niezależnie od nich, jakby mimochodem. Nowoczesność nam się wcisnęła, nie oglądając się na polityczne koniunktury. Państwa nie było, naród cierpiał niewolę, a osiągnięcia cywilizacyjne niepostrzeżenie poprawiały nasz społeczny byt. I nie działo się to samo z siebie czy z łaski Opatrzności, ale wysiłkiem ludzi modernizujących miasta, ich infrastrukturę i instytucje. Podczas gdy przywódcy polityczni, zapełniający dziś karty historii, przegrywali polski los, oni krok po kroku budowali „grunt pod nogami”, który utrzymał byt narodowy polski do czasu jego wyzwolin, a i potem, gdy przyszło się już urządzać na mniej lub bardziej swoim.

Polski byt równoległy

Fascynująca jest w tej książce ta równoległość narracji. „Specyfika naszego wkraczania w nowoczesność to brak państwowości, brak określenia, jakie terytoria stanowią nasz «grunt pod nogami»” – pisze Matyja. I dodaje: „Fakt, że początki nowoczesności na ziemiach polskich zbiegają się z epoką rozbiorów, może wywołać wrażenie, że modernizacja wkracza do Polski jako prąd obcy. Zwłaszcza że dzieje się to za sprawą nie tylko zaborców, ale także wojsk napoleońskich i zmian, jakie zachodzą w epoce Księstwa Warszawskiego. […] Brak państwa pozwalał na dwoistość: ciało korzystało z modernizacji, ale dusza rozkoszowała się światem, do którego nowoczesność nie miała dostępu”.

Polska straciła niepodległość, ale z wolna zyskiwała sieć powiązań komunikacyjnych usprawniających transport oraz przewóz informacji. Powstawały też sieci sanitarne, likwidujące nieczystości z ulic (jakkolwiek brzydko by to pachniało, jest ważne). Miasta się modernizowały, udoskonalały swoje działania, rosły gmachy instytucji koordynujących życie społeczne i służących ludności: szkoły, szpitale, placówki kulturalne. Ponury zaborca rosyjski zezwolił Stanisławowi Kostce Potockiemu utworzyć zarówno Uniwersytet Warszawski oraz politechnikę, jak i sieć szkół elementarnych, a później Druckiemu-Lubeckiemu – Bank Polski.

Owszem, potem w odpowiedzi na powstanie listopadowe namnożyło się wiele instytucji służących dyscyplinowaniu obywateli – sądy, koszary wojskowe, a nade wszystko więzienia (w stolicy powstała Cytadela, Stara Prochownia zwana „Domem Kary i Poprawy”, ale też Pawiak); owszem, są to pomniki okupacyjnej opresji, ale one służyły również do usprawniania systemu bezpieczeństwa w związku z rozwojem miast i wzrostem ludności. Bandziorów też wsadzano. Co ciekawe, inicjatorem budowy Pawiaka był hrabia Fryderyk Skarbek, a projektantem Henryk Marconi, sprowadzony z Włoch także do budowy szpitali.

Matyja dodaje: „Połączenie dwóch obszarów zainteresowań Skarbka i Marconiego – więzień i szpitali – może się wydawać nieco perwersyjne, ale w pierwszej połowie XIX wieku łączy je chyba jakaś ukryta chęć uporządkowania życia społecznego, nadania mu «cywilizowanego» charakteru”.

Przykładem kolejnego etapu modernizacji jest pojawienie się sieci dróg kolejowych, których misja cywilizacyjna nie wymaga komentarza. Odmienia się widok miast: wytyczane są sieci ulic, które rozjaśniane są nocą przy pomocy oświetlenia gazowego, dokonuje się podziału działek, wyznacza tereny rekreacyjne, wzbogaca się transport miejski, rośnie prestiż poszczególnych dzielnic. Wreszcie, jak pisze Matyja: „[…] niedostrzegalnym wielkim krokiem tworzącym społeczeństwo jest doprowadzenie do tysięcy domów mieszkalnych wody, gazu, elektryczności, włączenie ich do sieci kanalizacyjnej, wreszcie – zainstalowanie telefonu. Ta ukryta wspólnota użytkowników nowoczesnych wygód wyznaczała horyzont życiowych aspiracji, stratyfikację społeczną oraz pewną więź”.

Więc znów: narodowa głowa w chmurach i solidny grunt pod nogami, nie mniej od symbolicznej przestrzeni duchowej scalający bezpaństwowych Polaków we wspólnotę, bo ta wspólnota wtedy to język i przestrzeń właśnie, ów grunt pod nogami. By znów powtórzyć główną tezę pracy Matyi – mówiącą o tym, że historia „nie sprowadza się wyłącznie do dziejów podbojów i traktatów, form ustrojowych i dworskich intryg. Jest również historią zmian głębszych, nieco lekceważąco nazywanych «historią społeczną», «życiem codziennym» lub dziejami zwykłych ludzi”.

Historia zmian głębszych

Matyja w swej książce stara się stworzyć też alternatywny panteon, podając w wątpliwość zgromadzony na kartach historii zbiór postaci zaludniających naszą zbiorową wyobraźnię. Nakłaniając do tego, by „dostrzec ludzi, którzy tworzą lub naprawiają instytucje o dużym znaczeniu dla funkcjonowania społeczeństwa”,a także by ich trud upamiętnić (bo często tego dotąd nie doczekali), powiada, że to, co dla nich wspólne, to sprawczość. „Musiałem przyjąć jakieś czytelne kryterium tej sprawczości, aby móc śledzić jej losy– pisze autor Miejskiego gruntu. „Tym kryterium było wprowadzenie widocznej – niekoniecznie gołym okiem – zmiany”.

Tego dokonać mogą „grupy trzymające władzę” – królowie, prezydenci czy generałowie, ale może się ona realizować także w przestrzeniach niezależnych lub jakby poza sferą wpływów tych grup – wysiłkiem apolitycznych specjalistów: twórców zakładów przemysłowych i miast tworzonych wokół nich (kto słyszał na przykład o Piotrze Steinkellerze, który wybudował kopalnię i osiedle robotnicze pod Jaworznem?), budowniczych potężnych inwestycji (jak Samuel Rothschild, twórca szlaku komunikacyjnego z Wiednia przez Kraków do Lwowa), wizjonerów modernizujących przestrzenie miejskie (jak Edward Raczyński w Poznaniu czy wspomniany już Marconi – projektant nie tylko więzień i szpitali, ale też pierwszego wodociągu w Warszawie).

Oni i im podobni uklepywali „grunt pod nogami”, który realizował potrzeby społeczne, ale że nie było to tak widowiskowe jak ruchy wojsk i malownicze potyczki, to najczęściej nie trafiało na karty historii jako fakt godzien odnotowania. „Ta niepamięć będzie powszechną zasadą” – pisze Matyja i przygania: „W Nowym Sączu nikomu nie przyszło do głowy, by uczcić jakąkolwiek wzmianką Carla Mengera – urodzonego w tym mieście wybitnego ekonomistę, współtwórcę szkoły austriackiej”. Nikt nie wdarł się na karty historii z racji skonstruowania sieci dróg kolejowych, zainstalowania oświetlenia gazowego czy udrażniania ścieków. Niewdzięczni potomni korzystali z tych udogodnień, jakby to im się po prostu należało. Co więcej, wokół tych apolitycznych specjalistów unosił się często lekki fetor zdrady, a co najmniej konformizmu. Gdy inni walczyli i cierpieli, oni – by realizować swe idee – współdziałali z okupantem lub przynajmniej korzystali z jego przyzwolenia.

Tymczasem odpowiedzią na to może być biografia innego wymienianego przez Matyję bohatera jego alternatywnych dziejów, Karola Marcinkowskiego, twórcy poznańskiego „Bazaru”. Syn szewca, przewoźnika, piwowara i karczmarza, wykształcony na medyka, powstaniec listopadowy, emigrant (a więc bohater narodowy), wrócił potem do Polski (a więc patriota). Więziony przez zaborcę (a więc cierpiętnik), zwolniony został, by leczyć ludzi podczas epidemii cholery. Przeistoczył się potem w przedsiębiorcę, zbudował obiekt handlowo-kulturalny, a z dochodów wspierał i Towarzystwo Pomocy Naukowej, i Towarzystwo Przyjaciół Nauk. Matyja podsumowuje: „Przykład Marcinkowskiego, podobnie zresztą jak wielu innych, powinien zniechęcać do wiecznego przeciwstawiania sobie strategii «powstańczej» i «pracy u podstaw», a już szczególnie przeklętych etykiet romantyzmu i pozytywizmu. Trudno powiedzieć, czy można było zachować obojętność wobec sprawy powstania, skoro wybuchło. I czy można było później zupełnie nic nie robić, skoro zakończyło się klęską”.

Tę porcję nowoczesności, którą udało nam się pozyskać, posiedliśmy nie na skutek wydarzeń i działań politycznych, ale niezależnie od nich, jakby mimochodem

Aleksandra Domańska

Udostępnij tekst

W którym miejscu dziejów należałoby umieścić Marcinkowskiego: w dziale „powstaniec” czy w dziale „kolaborant”? Wokulski się kłania… Zresztą nawet jeśli ktoś nie był powstańcem, to nie miał obowiązku być łobuzem. Boję się ryzykować zbytnie uogólnienia, ale gdy za kryterium aktywności publicznej przyjąć sprawczość, to czyja jest większa? Czy tego, co z pieśnią „Kto przeżyje, wolnym będzie, kto umiera – wolnym już”ginie na barykadzie, czy tego, który po sobie pozostawia obiekt użyteczności publicznej?

Utrata gruntu pod nogami

„Grunt pod nogami to świat instytucji” – definiuje Matyja, to „system oparcia dla jednostki”. O pożytkach z posiadania tego gruntu pod nogami najlepiej przekonać się można w chwili, gdy się go traci. Taką chwilą jest wojna. Wojna usuwa grunt spod nóg. Wyraźnie widać to na przykładzie obu dwudziestowiecznych wojen.

W przypadku kampanii wrześniowej 1939 r. autor Miejskiego gruntu w swej alternatywnej wersji dziejów obrazy obrony Westerplatte czy szarży ułańskiej na czołgi zastępuje opisem błyskawicznego zaniku państwa. To obraz polityków i wojskowych uciekających przez Zaleszczyki i Kuty samochodami wypełnionymi precjozami. Państwo opuściło swych obywateli. Grunt usunął się spod nóg, a z mozołem wcześniej budowane instytucje i infrastruktura zatrzęsły się w posadach. „Poprzestanie na krytycznej ocenie postaw uciekinierów byłoby łatwe i w zasadzie bezużyteczne. Ważniejsze jest to, by zrozumieć kruchość państwa jako struktury administracyjnej, głęboki relatywizm jego elit, bezradność obywateli wobec poważnych kryzysów i kataklizmów. To doświadczenie tkwi w nas głęboko, sprawia, że nie traktujemy państwa jako stabilnego punktu oparcia, wiedząc, że w ostatecznym rachunku może ono całkowicie zawieść”.

Owszem, wtedy też działają ludzie sprawczy i jako tacy mogą być przywoływani na kartach historii – po to, żeby wiecznie przestrzegać przed porządkami przez nich zaprowadzanymi. Matyja nie przywołuje tu głównych architektów tych katastrof, lecz ponure postaci z drugiego planu, których działalność obrazuje mrok tych czasów. W przypadku pierwszej wojny światowej jest to urodzony we Wrocławiu Niemiec żydowskiego pochodzenia, chemik Fritz Haber, wynalazca zakazanej konwencją haską broni chemicznej. Upiorne skutki działania spreparowanego przez siebie gazu bojowego osobiście obserwował on podczas walk pod Ypres, by notować reakcje konających w mękach żołnierzy. Nie tylko nie spotkała go za to kara, ale w roku zakończenia pierwszej wojny światowej został uhonorowany Nagrodą Nobla za syntezę amoniaku.

O naturze sprawczości podczas drugiej wojny światowej Matyja opowiada, opisując m.in. działalność Odila Globocnika, szefa SS w Lublinie, twórcy najpotężniejszej, by tak rzec, „infrastruktury ludobójstwa”, budowniczego obozów zagłady w Bełżcu, Sobiborze i Majdanku, gdzie znów za pomocą wynalazku chemicznego, cyklonu B, uśmiercono setki tysięcy pobratymców noblisty od gazów bojowych – Habera. Wojna tak prezentowana – jako diabelskie sprawstwo w dziele modernizowania metod mordowania ludzi – jest opowieścią, w której grunt kompletnie usuwa się spod nóg. Z perspektywy wojennych zniszczeń oceniając, widać najdokładniej, jaką on stanowi bezcenną wartość.

Eks-centryczność

Wesprzyj Więź

W tle pracy Matyi są odniesienia do współczesności, troska o rozchwiany dziś nasz grunt pod nogami i zachęta, by destrukcyjny wpływ elit na nasze życie społeczne niweczyć czy ograniczać alternatywnymi działaniami. Autor pisze: „Od trzydziestu lat trwa fascynujący proces odzyskiwania tego, co wydawało się marginalne – odzyskiwania przestrzeni, miejskich tożsamości, wiedzy o historii murów i ludzi”. Nie przebija się to jednak w dostatecznym stopniu do naszej zbiorowej świadomości. Jakby te wszystkie wysiłki, by odmieniać oblicze tej ziemi, były nie dość sexy. Może nie nauczyliśmy się cenić tego, co mamy, tego wielkiego przyspieszenia cywilizacyjnego, jakie nastąpiło, bo osiągnięcia modernizacyjne nie były nigdy tak bardzo przedmiotem naszej narodowej dumy jak celebracja bohaterstwa.

Książka Matyi jest zachętą do takiej przemiany świadomości, ujawnieniem tego podskórnego nurtu naszych dziejów, żłobiącego naszą społeczną rzeczywistość jakby w drugim planie czy nawet na marginesie. To nurt „eks-centryczny”, nurt ubocznej narracji. Ta publikacja jest apelem, by – zamiast naparzać się ideologicznymi pałkami – zacząć do osiągnięć nowoczesności podchodzić z większą uwagą i pieczołowitością i dać sobie szansę, by przekształcić nasz polski los w perspektywę zmiany. „Opowiadanie o historii jest jedną z form poszukiwania jakiegoś niebanalnego sensu współczesności” – pisze Rafał Matyja w zakończeniu swej książki. Jest próbą „nie tyle nawet «wyciągania wniosków», analizowania błędów, ile przede wszystkim konstruowania sensów istotnych dla danej wspólnoty”.

Tekst ukazał się w kwartalniku „Więź” jesień 2021

Podziel się

Wiadomość