Inteligencja przypomina sobie o ludziach upośledzonych ekonomicznie najczęściej wtedy, gdy jej przedstawiciele mają poczucie niesprawiedliwej społecznej deklasacji. Walczą za lud, gdy okazuje się na przykład, że na mieszkanie muszą zaciągać długoletni, beznadziejny kredyt.
Ludową historię Polski Adama Leszczyńskiego wielu przyjęło jako wielkie odkrycie spraw dotąd w historiografii polskiej skrzętnie zatajanych1. Nareszcie, jak słyszę, pojawiła się książka, która dała głos tym, którzy od początku istnienia państwa polskiego głosu nie mieli albo był on im metodycznie odbierany. W tym sensie należałoby postrzegać pracę warszawskiego historyka i socjologa (a przy tym cenionego publicysty) jako próbę sprawiedliwego zadośćuczynienia wszystkim tym, którzy w odwiecznej dialektyce pana i niewolnika zajmowali miejsce niewolników.
Niezależnie zatem od merytorycznej zawartości tej książki (a Leszczyński przywołał całą masę, pochodzących z jego kwerend archiwalnych, smakowitych kąsków – faktów i opowieści bliżej dotąd nieznanych poza wąskim gronem specjalistów) jej główną zaletą zdaje się wypełnienie moralnego, ekspiacyjnego postulatu względem ekonomicznie i społecznie wykluczanych w całych dziejach Polski. Historyczne przywołania pełnią zatem funkcję ilustracyjną względem historiozoficznego planu opowieści, dla którego centralne jest napięcie między dominacją a poddaństwem.
Sam autor nieszczególnie zresztą kryje się z takim swoim zamiarem. Pisze bowiem: „Ludowa historia Polski powinna być więc historią dolnych 90 proc. społeczeństwa – ludzi rządzonych, a nie rządzących; biednych, a nie bogatych; zwykle niewykształconych i zawsze podporządkowanych władzy. Władzę zaś należy rozumieć nie tylko jako uleganie rozkazom okupanta czy zaborcy, ale także – a może nawet przede wszystkim – jako władzę w rozumieniu społecznych mechanizmów dominacji i panowania. Książka ta musi więc być poświęcona przede wszystkim wewnętrznym relacjom władzy w społeczeństwie polskim – relacjom pomiędzy chłopem a właścicielem folwarku; pomiędzy robotnikiem a partyjnym dyrektorem fabryki w PRL; pomiędzy pracownikiem najemnym a właścicielem w krótkich, ale ważnych okresach polskiego kapitalizmu. «Lud» należy więc tu rozumieć możliwie szeroko – jako tych, którzy są podporządkowani: chłopów, miejską biedotę, kobiety, Żydów i różne inne kategorie ludzi, od których elity oczekiwały posłuszeństwa i które często nie miały pełni politycznych praw (różnych w różnych okresach historycznych)”2.
Paternalistyczne zaplątanie
Leszczyński przyjmuje świadomie tradycję od dawna obecną w kręgach polskiej inteligencji radykalnej. Chce przede wszystkim „emancypacji ludu”, czyli ekonomicznego, społecznego i edukacyjnego awansu warstw wykluczonych. I uważa, że w polskich warunkach ów emancypacyjny impuls nigdy dotąd nie został konsekwentnie i dostatecznie zrealizowany (nawet jeśli dostateczność taka nie jest w ujęciu autora Ludowej historii Polski rozumiana jako ideał absolutnej sprawiedliwości społecznej). Także dlatego, że – szczególnie na przestrzeni ostatnich dwóch stuleci – ci, którzy za lud walczyli, a z ludu się nie wywodzili, ostatecznie stawali się często tegoż ludu ciemięzcami (III RP jest zresztą kolejnym w naszych dziejach na to przykładem). Leszczyński zwraca na ten paradoks uwagę, gdy konstatuje:
„Książka ta mówi o ciągłości społecznych mechanizmów panowania i oporu w Polsce oraz o ważnym mechanizmie emancypacji. Ciągłość ta była – mimo wszystkich politycznych i społecznych zawirowań – zadziwiająca mimo przewrotów, zaborów, powstań, okupacji i rewolucji. Struktury społeczne są jednak trwalsze od osób. Dziedzictwo opresyjnych instytucji społecznych – takich jak pańszczyzna – wpływa na relacje władzy przez kolejne stulecia. […]
Po 1918 r. zwycięska elita, wywodząca się pierwotnie z radykalnego ruchu socjalistycznego, również nie zrealizowała większości składanych warstwom ludowym obietnic. Stworzyli państwo postrzegane często przez ludzi spoza warstwy rządzącej urzędniczo-wojskowej inteligencji jako opresyjne i wrogie. O ile zbudowanie Polski «szklanych domów» w kraju od stuleci ubogim i wyniszczonym przez wojnę po prostu nie było możliwe, o tyle lista niespełnionych obietnic w dwudziestoleciu obejmowała także sprawy będące całkowicie w zasięgu możliwości II RP – takie jak egzekwowanie uchwalonych praw o długości dnia pracy, urlopach czy zakazie pracy dzieci, nie wspominając o reformie rolnej. Fakt, że w 1991 r. to rządy wywodzące się z «Solidarności» uchwaliły restrykcyjne prawo do strajku – zabraniając m.in. strajków solidarnościowych – wcale nie jest na tym tle niespodzianką. […]
Obietnica składana warstwom ludowym była zawsze w swoim rdzeniu obietnicą emancypacji: wolności osobistej, zniesienia pańszczyzny, uwłaszczenia, reformy rolnej czy wreszcie samorządu robotniczego, lepszych zarobków czy szybszego przydziału mieszkań. Po ewentualnej wygranej zwycięska elita porzucała większość dawnych obietnic i zajmowała się konsumowaniem korzyści wynikających z udziału we władzy. Los dawnych socjalistów, którzy znaleźli się na szczytach II RP, jest pod tym względem znamienny. Fakt, że III RP nie spełniła emancypacyjnych obietnic elit formujących «Solidarność», nie jest więc wyjątkiem. Przeciwnie: stanowił w naszych dziejach historyczną normę”3.
W tym punkcie zgadzam się z Adamem Leszczyńskim. Od razu jednak zaznaczę, że mam też mocną pewność, iż polski inteligent piszący o społecznie wykluczonych nie bardzo może się uwolnić od nieuniknionego, paternalistycznego zaplątania. Nawet bowiem jeśli ktoś „za lud walczący” nie funkcjonuje jako decydent w aktualnych strukturach władzy politycznej, tylko pisze motywowane współczuciem książki na temat ludu, nie znaczy to niestety jeszcze, że odwieczna dialektyka pana i niewolnika tym samym w jego przypadku zostaje zniesiona. Z prostego powodu: taki autor nie jest bowiem częścią ludu, a wiedza o wykluczeniu nie pochodzi z jego własnego egzystencjalnego doświadczenia.
Ludomania
Próby zniwelowania czy też skrócenia dystansu między autorem zatroskanym o emancypację warstw społecznie upośledzonych a osobami będącymi przedmiotem jego troski najczęściej spełzają na niczym. Przyznaje to zresztą sam Leszczyński, gdy w swej książce przywołuje opinie znanego w dwudziestoleciu międzywojennym pisarza Władysława Orkana. Otóż: „w 1925 r. Władysław Orkan, pisarz wywodzący się z ludu, pisał o pogardzie i lekceważeniu okazywanym przez inteligentów z miasta chłopom i ich zwyczajom. Są one, pisał Orkan, bardziej skomplikowane niż reguły zachowania tzw. klas wyższych: stąd też chłopu łatwiej nauczyć się życia w świecie inteligencko-mieszczańskim niż na odwrót. Rzecz też w tym, że przybysz z miasta nie chce się uczyć chłopskich reguł! Dla niego byłoby to tym samym – pisał Orkan – «jakby się od Zulów uczyć». Niechżeć i tak. Ale chcąc znaleźć porozumienie istotne – tak w kraju Zulów, jak i we wsi polskiej – trzeba poznać i nie lekceważyć form obyczaju tubylców, mając się wobec nich, z przyczyny np. krawatki lub greckich paru zdań, za półboga”4.
Niestety i dziś komunikacyjna przepaść między inteligentami a ludem (jeśli uznać tę kategorię, co nieco problematyczne, za wciąż użyteczną we wskazywaniu warstw społecznie i ekonomicznie upośledzonych) nieszczególnie uległa zmniejszeniu. Można za to swobodnie uprawiać na nową modłę starą, dobrze znaną w Polsce od XIX stulecia, ludomanię.
Mimo to pewne granice wydają się nieprzekraczalne. Łatwo pewnie powzruszać się nad cierpieniami ludu w bibliotece, a potem jeszcze zrobić na podstawie archiwalnych badań szeroko komentowane w inteligenckich kręgach dzieło. Trudno jednak z tym analitycznym bagażem udać się np. na wiejską dyskotekę, by pójść z ludem w skoczne tany. Moim zdaniem jeszcze trudniej o taką – pożądaną przez inteligenckich orędowników ludowej emancypacji – wspólnotę doświadczenia w spotkaniach i rozmowach z pracownikami gnębionymi przez pracodawców. Ci gnębieni podskórnie bowiem czują, że ich inteligenccy „emancypatorzy” przede wszystkim próbują załatwiać w ten sposób jakieś własne interesy.
Z pewnością dobrze jest obnażać hipokryzję „za lud walczących” elit, które w odpowiednich okolicznościach natychmiast o ludzie zapominają, ciesząc się z władzy, pieniędzy, prestiżu i konsumpcji. Rozumiem też dysonans moralny zamożnego inteligenta w konfrontacji z biedą i wykluczeniem. Pytanie tylko, czy naprawdę skutecznym sposobem na pozbycie się takiego dysonansu jest nieustanne optowanie za emancypacją ludu w ciągłym przeciwstawieniu do inteligenckich hipokrytów, którzy nie potrafili i nie potrafią sprostać owemu zadaniu.
Może warto zapytać, czy sami zdołaliśmy się od takiej hipokryzji uwolnić. Wcale nie jest bowiem pewne, że przepaść między warstwami uprzywilejowanymi a wykluczonymi odnosi się tylko do problemów związanych z ekonomiczną redystrybucją.
„Dłużnikiem jesteś”
W tym kontekście jest bardzo ciekawe, że w książce Adama Leszczyńskiego nie pojawia się zupełnie postać Jana Wacława Machajskiego (1866–1926). Ludowa historia Polski nie jest zresztą w tym względzie wyjątkiem. W wydanych w 2008 r. pod redakcją Jerzego Jedlickiego monumentalnych Dziejach inteligencji polskiej do 1918 r. też o tym zmarginalizowanym polskim socjaliście nie znajdziemy wzmianki. Nie jest to bowiem postać zbyt wygodna dla inteligentów „za lud walczących”.
Machajski był prototypem jednego z najszlachetniejszych bohaterów w twórczości Stefana Żeromskiego – Andrzeja Radka z Syzyfowych prac. W pewnym momencie Machajski, ów nietuzinkowy inteligencki radykał, zauważył, że kultura duchowa jest również pewną postacią kapitału, nie mniej ważną od środków produkcji czy innych zasobów materialnych. Nie przypadkiem tej kultury pozbawieni są bowiem najczęściej właśnie ekonomicznie wykluczeni. Nie jest jej za to pozbawiona inteligencja, która tak bardzo walczy o wyzwolenie z ucisku wykluczonych, wychodząc czy to od socjalistycznych, czy od nacjonalistycznych wizji zmiany społecznej (mało kto dziś pamięta, że do założonego w 1886 r. pisma „Głos” pisali do pewnego momentu pospołu opowiadający się za emancypacją ludu późniejsi endecy Jan Ludwik Popławski czy Roman Dmowski wraz z wybitnymi heroldami polskiego socjalizmu – Ludwikiem Krzywickim i Bolesławem Limanowskim).
Realizacja tych wizji służy jednak ostatecznie tylko inteligentom, którzy chcą albo zachować swój wysoki status społeczny, albo z pomocą „walki o lud” ów status jeszcze podnieść. W taki oto sposób główne tezy Machajskiego streściła Marta Zahorska: „Inteligencję [w pismach Machajskiego – S. D.] należy rozpatrywać jako całość, którą wyróżniają z reszty społeczeństwa cechy klasy społecznej. Położenie swe zawdzięcza niesprawiedliwemu podziałowi dóbr. Dobrem tworzącym tę niesprawiedliwość jest wykształcenie. Wykształcenie umożliwia nie tylko zdobycie lepszej, czystej pracy i wyższych zarobków, ale dzięki niemu może ona sprawować władzę nad resztą społeczeństwa. Posiadanie środków produkcji nie jest konieczne, nieodzowne jest wykształcenie. Ono tworzy klasę rządzącą, jeśli jeszcze nie dziś, to już jutro. Przywilej wykształcenia jest dziedziczny. Inteligenci to potomkowie klas uprzywilejowanych, którym umożliwiono wykształcenie, a oni z kolei przekazują je swoim dzieciom”5.
Dziś jakie bądź wykształcenie łatwiej zdobyć niż na początku XX w., gdy ze swoimi antyinteligenckimi rekursami występował Machajski. Jednak zdobycie naprawdę dobrego wykształcenia wraz z odpowiednim dostępem do kultury duchowej – obecnie, jak i dawniej – możliwe jest przede wszystkim dla młodzieży wywodzącej się z uprzywilejowanych ekonomicznie i/bądź kulturowo warstw społecznych.
I czasem wciąż owi uprzywilejowani odczuwają dysonans moralny podobny do tego, który dotykał ongiś Popławskiego czy Krzywickiego. Ten ostatni bez żadnych zahamowań zwracał się w 1904 r. na łamach „Ogniwa” do gimnazjalistów, których wedle niego podstawową winą było to, że wywodzili się z dobrze sytuowanych domów szlacheckich, inteligencko-urzędniczych czy przemysłowo-kupieckich: „Wiedz, że podwoje świątyń sztuki i nauki dlatego stoją przed tobą otwarte, a świat Ideału odsłonił swoje powaby, ponieważ inni ciemnotą swoją i nędzą okupili dostatek domu twojego, żmudnym zaś i ciężkim wysiłkiem opłacają poloty twego ducha. Od wczesnych dni życia swego przywłaszczasz to, co nie było twoje. Gdy ssałeś pierś mamki swojej, odbierałeś ubogiemu niemowlęciu jego matkę, jej mleko i pieszczoty, i pozbawiałeś złotych snów dziecinę na łonie rodzicielki. Wychowałeś się z daleka od posępnych widoków hańby, bo jak tuman wieczorny pokrywa przepaści górskie, tak zamożność rodziców twoich odsunęła pokusy. […] Dłużnikiem jesteś. Nie będziesz więc żądał od ludu wdzięczności, iż z nim jesteś, a sprawy jego broniąc, wyrzec się musiałeś zaszczytów i dostatków”6.
Wolno chyba spokojnie założyć, że większość dzisiejszych entuzjastów Ludowej historii Polski miała dostęp do kultury duchowej i dobrego wykształcenia zdecydowanie lepszy niż – by sięgnąć po przytoczony wyżej cokolwiek stereotypowy przykład – lud bawiący się do rytmów disco polo. Czy jednak entuzjaści ci czują się naprawdę dłużnikami w takim sensie, jak bycie dłużnikiem przedstawiał w cytowanym powyżej tekście Krzywicki? Śmiem wątpić.
Wyczekiwanie na nowego Jakuba Szelę
Dziś walka o emancypację warstw upośledzonych naznaczona bywa taką samą hipokryzją, o jaką oskarżał inteligentów (nie przypadkiem przez inteligencję ostatecznie wygumkowany z jej tożsamościowych opowieści) Jan Wacław Machajski. Przykładów na to niestety jest mnóstwo.
Kilka lat temu głośno było o złym traktowaniu na Kongresie Kobiet ochroniarek i sprzątaczek, o których prawa pracownicze nie były skłonne zadbać inteligenckie koordynatorki tej inicjatywy. Dobre podsumowanie tej sytuacji dał „Codziennik Feministyczny”:
„Widać ewidentnie, że pracownice obsługi technicznej Kongresu nie należą do wspólnoty kobiet, z którymi szefowe Kongresu Kobiet chciałyby działać i się utożsamiać. Ich wspólnotę stanowią głównie kobiety z gospodarczych i intelektualnych salonów: szefowe, profesorki, polityczki. Sprzątaczki, kelnerki, ochroniarki to inna klasa społeczna, z którą realnie nie mają i nie chcą mieć nic wspólnego, której położenia nie rozumieją, a przelotne zainteresowanie jej problemami jest fasadowe. […]
Dla [Magdaleny] Środy praca włożona w KK to kolejny krok na szczeblu kariery, wzmocnienie jej dobrego usytuowania w hierarchii społecznej oraz sposób na samorealizację. Dla ochroniarki 16-godzinna zmiana za głodową stawkę w trudnych do zniesienia warunkach, podejmowana na granicy wyczerpania (tak fizycznego, jak psychicznego) to konieczność, żeby mieć za co żyć, to przymus ekonomiczny”7.
W ten sam sposób wielkomiejskim inteligentom łatwiej jest perorować o prawach mniejszości LGBTQ+ (szczególnie jeśli chodzi o przyjaciół i znajomych z tej samej warstwy społecznej) i chodzić na marsze równości niż konfrontować się osobiście z dyskryminowanymi, a wywodzącymi się z ludu członkami mniejszości seksualnych na prowincji. Naprawdę dużo wygodniej podyskutować o książce urodzonego we francuskiej rodzinie robotniczej profesora-geja Didiera Eribona Powrót do Reims.
Nic dziwnego, że inteligencja przypomina sobie o ludziach upośledzonych ekonomicznie najczęściej wtedy, gdy jej przedstawiciele mają poczucie niesprawiedliwej społecznej deklasacji. Walczą za lud, gdy okazuje się na przykład, że na mieszkanie muszą zaciągać długoletni, beznadziejny kredyt. Klaszczą wówczas głośno na sztukach takich jak W imię Jakuba S. Strzępki i Demirskiego (niezależnie od tego, że był to naprawdę świetny spektakl).
Dysonans moralny odczuwany ongiś mocno przez Ludwika Krzywickiego, a dziś przez Adama Leszczyńskiego w takich okolicznościach nie wydaje się szczególnie dotkliwy. Miłe za to staje się wyczekiwanie na nowego Jakuba Szelę, który zrobiłby z tą antyinteligencką niesprawiedliwością porządek, byśmy wreszcie w naszym odpowiednio „szlachetnym” i „mądrym” gronie mogli sobie w spokoju powyrzekać na ludowy nacjonalizm, religianctwo czy homofobię.
A mnie po przeczytaniu książki Leszczyńskiego wciąż nieodparcie przychodzą na myśl Mickiewiczowskie wersety o „za lud walczących”. Z mocno niewesołą, jak pamiętamy, konkluzją:
Gęby za lud krzyczące sam lud w końcu znudzą,
I twarze lud bawiące na końcu lud znudzą.
Ręce za lud walczące sam lud poobcina.
Imion miłych ludowi – lud pozapomina…
Wszystko przejdzie! Po huku, po szumie, po trudzie
Wezmą dziedzictwo cisi, ciemni, mali ludzie.
1 Zob. A. Leszczyński, Ludowa historia Polski, Warszawa 2020.
2 Tamże, s. 420.
3 Tamże, s. 390–391.
4 Tamże, s. 400.
5 M. Zahorska, Inteligencja w poglądach Jana Wacława Machajskiego, w: Inteligencja polska XIX i XX wieku. Studia, red. R. Czepulis-Rastenis, t. 6, Warszawa 1991, s. 176.
6 L. Krzywicki, Takimi będą drogi wasze (Sic itur ad virtutem), Warszawa 1958, s. 80.
7 Zob. www.codziennikfeministyczny.pl/dla-srody-praca-wlozona-kongres-sposob-na-samorealizacje-dla-ochroniarki-zmiana-za-glodowa-stawke-koniecznosc [dostęp: 3.09.2021].
Tekst ukazał się w kwartalniku „Więź” jesień 2021 jako część bloku tematycznego „Z polską inteligencją polski lud?”.
Pozostałe teksty bloku:
„Jak opowiadać historię ludową?”, dyskutują Piotr Guzowski, Dobrochna Kałwa, Adam Leszczyński, Andrzej Friszke i Grzegorz Pac