To jest moja rehabilitacja. Innej już nie chcę – powiedział niedawno abp Róbert Bezák po odprawieniu mszy wspólnie z Franciszkiem w Watykanie. Teraz na Słowacji papież wykonał wobec przedwcześnie odwołanego hierarchy kolejne symboliczne gesty.
„Dziś popołudniu papież Franciszek spotkał się w Nuncjaturze z Jego Ekscelencją Róbertem Bezákiem, emerytowanym arcybiskupem wraz z jego rodziną” – komunikat rzecznika Stolicy Apostolskiej Matteo Bruniego zawierał tylko to jedno zdanie. Wydany w poniedziałek, w pierwszym dniu wizyty papieża na Słowacji, natychmiast wywołał burzę w mediach.
Persona non grata
Sprawa arcybiskupa Róberta Bezáka przypomina początek „Procesu” Franza Kafki. Po szybkiej karierze w kościelnej hierarchii Bezák został w 2012 roku nagle odwołany z arcybiskupstwa w Trnavie bez podania jakichkolwiek powodów. Nic nie pomogły próby interwencji polityków najwyższego szczebla, petycja w jego obronie, podpisana przez tysiące ludzi oraz jego wielokrotne wizyty w Watykanie i wędrówka po tamtejszych urzędach.
Środowiskowy ostracyzm w kraju sprawił, że Bezák zaczął żyć w zupełnej izolacji. Metodą szeptanki szerzono o nim plugawe plotki. Jeden z najważniejszych biskupów w katolickim kraju z dnia na dzień stał się persona non grata: pozbawiony wszelkich funkcji kościelnych, utrzymuje się do dziś z pracy nauczyciela.
Abp Róbert Bezák nie krył zgorszenia. – Nie wiem, czy kuria naprawdę potrzebuje 80 rachunków i kont w rozmaitych bankach – mówił w jednym z wywiadów. I dodawał: – Trochę się wstydzę za swój Kościół
W poniedziałek spotkał się z nim papież Franciszek, zaprosił też do nuncjatury jego krewnych. Wiadomość i fotografie ze spotkania pokazały natychmiast wszystkie słowackie media. Bezák dzięki skandalowi stał się jedną z najbardziej rozpoznawalnych osób na Słowacji. Opinia publiczna postrzega go jako ofiarę kościelnej struktury, z którą miał rzekomo zadrzeć próbą ujawnienia finansowych machinacji na ogromną skalę.
Spotkanie nie było wcześniej zapowiedziane, nie widniało w planach wizyty, ale mimo to wielu takiego gestu ze strony Franciszka oczekiwało. Papież bowiem wcześniej kilkakrotnie publicznie wspierał Bezáka.
Okazało się nawet, że papież pierwotnie zaproponował odwiedzenie Bezáka w domu w Bernolákovie pod Bratysławą. Ale sam Bezák poprosił, żeby nie robić zamieszania. Papież dał mu (a dokładnie: zwrócił) pierścień biskupi, co jest jasnym sygnałem, że Bezák nadal ma tę godność, mimo że pozbawiono go funkcji.
Nieformalny biskup
Bezák (rocznik 1960) księdzem został jeszcze za komunizmu. Wyświęcono go w 1984 roku. Rok wcześniej w Zgromadzeniu Redemptorystów złożył tajne śluby wieczyste (działanie zakonów w komunistycznej Czechosłowacji było zakazane).
Pracował w kilku parafiach, a po upadku komunizmu został wysłany na studia do Rzymu. Po powrocie wykładał na katolickich uczelniach teologię moralną, był jakiś czas prowincjałem redemptorystów na Słowacji i przewodniczącym Konferencji Przełożonych Męskich Zgromadzeń Zakonnych.
W 2009 roku został przez Benedykta XVI nominowany arcybiskupem w Trnavie. Miał wtedy 49 lat, był najmłodszym biskupem w kraju. Szybko zasłynął nieformalnym stylem życia. Bez oporów, bez umawiania się rozmawiał z dziennikarzami, jeśli go akurat któryś zaczepił. Pokazywał się publicznie w marynarce, bez sutanny. Na jednej z archidiecezjalnych imprez wziął udział w meczu siatkówki: przez dwie godziny biegał po boisku w koszulce i krótkich spodniach.
To zwracało uwagę – mediów, zwykłych ludzi, ale na pewno też konserwatywnych duchownych.
Poprzednik nacjonalista
Bezák przejął Trnavę po arcybiskupie Jánie Sokolu, który przeszedł na emeryturę po ukończeniu 75 roku życia. Święcenia kapłańskie przyjmował w latach 50., większość życia przeżył w komunistycznej Czechosłowacji, dzieląc los tysięcy szeregowych księży, prześladowanych, wyrzucanych z parafii, z zakazami pracy duszpasterskiej. Pod koniec lat 80., kiedy komuniści już musieli iść na kompromisy ze społeczeństwem, Sokol został arcybiskupem w Trnavie.
Głośno się o nim zrobiło po rozpadzie Czechosłowacji w 1993 roku. Sokol był wtedy jednym z najważniejszych przedstawicieli odrodzonego, słowackiego nacjonalizmu.
Zorganizował u siebie w Trnavie konferencję, na której kontrowersyjni historycy próbowali rewidować historię Państwa Słowackiego – kolaborującego z III Rzeszą tworu państwowego, którym kierował ksiądz Jozef Tiso. Sam w jednym z wywiadów przekonywał, że w głodującej, wojennej Europie Słowacja Tisa była oazą pokoju i dobrobytu.
Współpraca i wypadek bez śladów
Pod koniec jego urzędowania, od roku 2007, media coraz częściej pisały o podejrzanych machinacjach finansowych w archidiecezji trnavskiej. Śledczy mieli znaleźć dowody wskazujące na to, że Sokol już w 1998 roku przelał z konta archidiecezji pół miliarda koron na konto biznesmena, który za komunizmu był agentem tajnej policji politycznej StB. Pieniądze miały pochodzić ze sprzedaży terenów odzyskanych przez Kościół po upadku komunizmu. Późniejsze wydarzenia skłaniają niektórych do spekulacji, że słowacki Kościół w tamtym czasie stał się ogniwem w łańcuchu, który zajmował się praniem pieniędzy na wielką skalę przez międzynarodowe grupy przestępcze.
Historycy z archiwów wyciągnęli dane o działalności Sokola za komunizmu. Okazało się, że od początku lat 70. figurował on w teczkach StB jako „kandydat na tajnego współpracownika” – co oznacza, że nie współpracował świadomie, tylko był przez tajniaków urabiany tak, aby poddać go werbunkowi. Zobowiązanie do świadomej współpracy podpisał dopiero w połowie roku 1989. Wcześniej jednak miał się spotykać z oficerami StB w konspiracyjnych mieszkaniach oraz przyjmować od nich pieniądze.
Dziennikarze pytali, dlaczego w archiwach StB nie ma żadnego śladu po wypadku drogowym, z lat 80., w którym w aucie prowadzonym przez Sokola zginęła jego siedemdziesięcioletnia gospodyni? Po wypadkach z ofiarami śmiertelnymi z urzędu wszczynane jest śledztwo, a w tym przypadku prokuratura pozostała neutralna. Czyżby wszechwładna, tajna policja broniła człowieka, na którym jej szczególnie zależało? Wypadki drogowe były jedną z ulubionych metod szukania haków na ludzi, których tajniacy chcieli metodą szantażu zmusić do współpracy (sytuacja taka jest dokładnie pokazana w znakomitym słowackim filmie „Słudzy” Ivana Ostrochovskyego).
Wśród takich doniesień i wytaczanych raz po raz dziennikarzom procesów Ján Sokol odchodził z urzędu.
„Nie zamierzam udawać przyjaciela”
Jego młody, energiczny następca Róbert Bezák okazał się wobec swojego poprzednika wyjątkowo krytyczny, przynajmniej jak na kościelne standardy.
W 2009 roku, krótko po swoim ingresie, napisał list do Sokola. „Jak Ksiądz Arcybiskup zapewne zauważył, w drzwiach Kurii zostały wymienione zamki. To ja nakazałem je wymienić” – przyznał. Chodziło o to, aby Sokol nie mógł poruszać się po siedzibie kurii w sposób niekontrolowany. „Ma prawo przychodzić, ale przez oficjalną recepcję, gdzie jego wizyta musi zostać odnotowana” – wyjaśniał potem Bezák w specjalnym oświadczeniu.
W prywatnym liście wypomniał mu też, że zgodnie z umową miał się wyprowadzić z Trnavy, nie może też bez zgody aktualnego arcybiskupa odprawiać Mszy w katedrze. List kończył się obcesowym zdaniem: „Nie zamierzam udawać przyjaciela, zadowolonego z perspektywy przyszłej współpracy”.
Bezak wysłał ten list prywatnie do Sokola, ale oburzony arcybiskup emeryt skopiował go i wysłał do mediów. Wybuchł skandal. Bezák krótko potem zaczął otwarcie mówić o chaosie, jaki miał panować w finansach przejętej przez niego archidiecezji. Zapowiedział dokładny audyt, poinformował o nieprawidłowościach Watykan i słowacka prokuraturę. Media donosiły na podstawie przecieków z kurii, że z jej rachunków w ciągu kilku lat zniknąć miało ponad 20 milionów euro.
W oficjalnych wypowiedziach Bezák był ostrożniejszy, ale też nie krył zgorszenia. „Nie wiem, czy kuria naprawdę potrzebuje 80 rachunków i kont w rozmaitych bankach” – mówił w jednym z wywiadów. „Trochę się wstydzę za swój Kościół”.
„Kości zostały rzucone”
Robiąc porządki w archidiecezji, Bezák próbował jednocześnie zracjonalizować gospodarowanie. Żeby zaoszczędzić, część imponującego pałacu arcybiskupiego wynajął prywatnej firmie. Otwarto tam elegancką restaurację. Kuria na tym tylko zarabiała, ale wielu kurialistów było tym zgorszonych. I jak się okazało, nie tylko z kurii w Trnavie.
Niespodziewanie, pod koniec stycznia 2012 roku w archidiecezji rozpoczęła się wizytacja apostolska, wiedziona przez biskupa Jana Baxanta z czeskich Litomierzyc. Bezák – jak potem przyznawał – czuł, że zbierają się nad nim czarne chmury. Jeden ze słowackich biskupów, spytany wprost, ku czemu zmierzają kolejne kontrole, miał mu powiedzieć: „Kości zostały rzucone”.
Benedykt XVI z dniem 2 lipca 2012 roku odwołał arcybiskupa Róberta Bezáka ze stanowiska. Decyzję opublikowano tydzień później. W piśmie pada wiele słów o „bolesnej sytuacji” oraz „przywracaniu apostolskiej kolegialności”, ale konkretów nie ma żadnych.
– Nie chodzi o to, czy papież Benedykt o tym wiedział, czy nie – mówi słowacki publicysta Miroslav Kocúr. – Kuria rzymska jest autonomiczna w swoich decyzjach. Sokol nadal miał tam swoich ludzi. Wystarczyło, że przekonał do jakiejś decyzji którąś z kongregacji i raz uruchomiony mechanizm po prostu zadziałał. To naprawdę nie jest takie trudne.
Bezák został najpierw na krótko księdzem w jednej z parafii na Słowacji, potem był jakiś czas we Włoszech w jednym z tamtejszych klasztorów, a później, pozbawiony wszelkich funkcji kościelnych, znalazł pracę jako nauczyciel języków w jednym z gimnazjów w Bratysławie.
Bez wyjaśnienia
Rozmawiałem z nim dwa lata temu w kawiarni „Pod lampą”. Przyszedł w marynarce i szarej koszuli, zamówił sok i kawę. – Do dziś nie dostałem żadnego wyjaśnienia – mówił mi, i to już ładnych parę lat po odwołaniu. Nie było widać po nim rozgoryczenia, raczej smutne pogodzenie z losem.
Mówił otwarcie, bez kręcenia, że denerwują go rozpuszczane przez wrogów plotki o jego rzekomym homoseksualizmie, który miałby być rzeczywistym powodem odwołania. W szeptanej propagandzie wracał wątek meczu siatkówki ze studentami. Arcybiskup miał po nim dopuścić się jeszcze cięższego przewinienia: poszedł pod prysznic we wspólnej, męskiej szatni.
W Polsce podobne plotki szerzy uznający samego siebie za eksperta od Słowacji ksiądz Dariusz Oko. W jednym z filmików na YouTubie wręcz chwali się, że to on przyczynił się do odwołania Bezáka w ramach rzekomej „walki z homoseksualną mafią w Kościele”.
Bezákowi próbowali pomagać słowaccy świeccy katolicy oraz wielu wpływowych polityków. Co ciekawe, wsparł go również konserwatywny, skręcający w stronę ostrego nacjonalizmu kard. Dominik Duka. A kard. Miloslav Vlk (zm. 2017) miał w 2015 roku dzięki swoim wpływom w Watykanie załatwić Bezákowi audiencję u papieża Franciszka. Doszło do długiej rozmowy, z której jednak żadnych bezpośrednich efektów nie było.
Żywot nauczyciela
Bezák – oficjalnie nadal arcybiskup, choć na emeryturze – pędzi życie nauczyciela w dużym mieście.
Mieszkał jeszcze niedawno ze starymi rodzicami w niedużym mieszkaniu, w którym codziennie odprawiał samotnie Mszę. Czasem, na przykład z okazji świąt, zapraszano go do koncelebry w kościele franciszkanów.
Uczniowie w szkole go lubili. Udzielał się publicznie, występował m.in. na wielkich manifestacjach po niedawnym zabójstwie dziennikarza śledczego Jána Kuciaka i jego narzeczonej Martiny Kušnirovej. Poparł w wyborach prezydenckich kandydatkę Partii Progresywnej Zuzanę Čaputovą – rozwiedzioną, niereligijną, wspierającą postulaty środowiska LGBT+.
W reakcji następca Bezáka w Trnavie, arcybiskup Ján Orosch, oznajmił w kazaniu, że popieranie Čaputovej to „grzech ciężki”.
„To moja rehabilitacja. Innej już nie chcę”
Z biegiem lat okazało się, że Franciszek nie zapomniał o rozmowie z 2015 roku. Wykonał gesty, które obserwowane z zewnątrz wyglądają groteskowo: karnie odwołany przez watykańskie urzędy hierarcha zyskuje publiczne wsparcie od samego papieża. Papież jednak – rzekomy monarcha absolutny – nie jest w stanie zrobić niczego więcej.
Poprzedni prezydent kraju Andrej Kiska był w 2018 roku z wizytą w Watykanie. Papież Franciszek na pożegnanie nagle wyjął z teczki małe zawiniątko i dając je prezydentowi Słowacji powiedział przed kamerami: „A to dla arcybiskupa Bezáka. Proszę mu to przekazać wraz z moim błogosławieństwem”. Widziała to potem w telewizji i internecie cała Słowacja. Tamtejsi biskupi nie zareagowali. Także wtedy, kiedy słowacka prasa opublikowała zdjęcia prezydenta, jak po powrocie przekazuje kopertę Bezákowi. W środku był medal z Madonną trzymającą na rękach małego Jezusa.
Wiosną tego roku prasa poinformowała, że zmarł ojciec Róberta Bezáka. Na jego pogrzeb papież wysłał wieniec.
W lecie Bezák udzielił wywiadu, w którym opowiedział, że niedawno był w Watykanie i spotkał się z papieżem. – Razem odprawiliśmy Mszę – powiedział. – To jest moja rehabilitacja. Innej już nie chcę.
Poniedziałkowe spotkanie w nuncjaturze w Bratysławie było potwierdzeniem wsparcia, jakiego Franciszek udziela biskupowi, który został zmiażdżony przez rzymską kurię.
Kolejne potwierdzenie przyszło w ostatnim, trzecim dniu wizyty papieża na Słowacji. Róbert Bezák stanął przy ołtarzu w grupie biskupów koncelebrującej papieską Mszę w narodowym sanktuarium Matki Bożej Bolesnej w Szasztinie.
Przeczytaj też: Bóg, który się nie narzuca
Dziękuję za ten artykuł. Obserwując jako rodowity krajan los ks. arcybiskupa nie dotarłem w słowackim mediach do tak konkretnego artykułu.
Jeszcze czytelniejszym sygnałem, byłoby gdyby papież, oprócz gestów wobec abp Bazáka, zaczął robić porządek w kurii rzymskiej niczym w stajni Augiasza.
Gesty, gesty… Brak w tym artykule najważniejszego – przyczyny odwołania arcybiskupa. Bez tego formułowanie opinii o “stajni Augiasza” nie ma podstaw, a równie słuszna będzie opinia, że Franciszek szuka wszelkich niejasnych miejsc w pontyfikacie Benedykta by go uciszyć.
Uczciwość nakazuje dodać, że pojawił się wątek przeymowania do seminarium mężczyzn homoseksualnych, którzy byli wyrzucani z innych seminariów diecezjalnych lub zakonnych.