Zima 2024, nr 4

Zamów

Przewodniczka najlepsza, bo niewidoma. Elżbieta Róża Czacka

Fragment ikony przedstawiającej matkę Czacką autorstwa Hanny Dąbrowskiej

Gdy młoda hrabianka straciła wzrok w wieku 22 lat, musiała zacząć chodzić w ciemności, po omacku. Przed podobnym zadaniem stoimy dzisiaj zbiorowo – w środku nocy ciemnej naszego Kościoła.

Niedzielna podwójna beatyfikacja w naturalny sposób kieruje nasze myślenie w przeszłość. Wspominamy życie i osiągnięcia kardynała Stefana Wyszyńskiego i matki Elżbiety Czackiej. I tu pojawia się niebezpieczna pokusa – ograniczenia znaczenia tej beatyfikacji tylko do przeszłości, do wspominania z tęsknotą minionych tzw. dobrych czasów Kościoła.

Patrząc zwłaszcza na tak wielką postać polskiej historii jak prymas Wyszyński, nie sposób nie patrzeć wstecz. Owszem, to były czasy, w których Kościół był bardzo ważnym punktem odniesienia dla Polaków. Był naprawdę prześladowany przez władze państwowe, ale był też autentycznie domem dla wszystkich, miejscem schronienia, oazą wolności i nauczycielem wolnego życia. Odległym od władzy, za to bliskim społeczeństwu…

Umiera na naszych oczach pewna forma funkcjonowania Kościoła. Ale to nie Kościół umiera

Zbigniew Nosowski

Udostępnij tekst

Mam jednak przekonanie, że poważnym błędem byłoby wzdychanie za tamtymi czasami, a tym bardziej próby ich restauracji. Te beatyfikacje to nie tylko spojrzenie w przeszłość, lecz także przesłanie na dziś i jutro naszego Kościoła. Zwłaszcza matka Czacka wydaje mi się bardzo odpowiednią przewodniczką na obecne czasy Kościoła – jakkolwiek paradoksalnie to zabrzmi – właśnie dlatego, że była (a nawet dokładniej: stała się) niewidoma.

Szła przez ciemność

Gdy młoda hrabianka Róża straciła wzrok w wieku 22 lat, musiała zacząć chodzić w ciemności, po omacku. Musiała w nowy sposób szukać drogi własnego życia, nauczyć się nowego sposobu funkcjonowania. Mogła pogrążyć się w smutku i rozpaczy, z żalem i płaczem wspominając wcześniejszy kres swojego życia. Mogła samoograniczyć się, troszczyć się przede wszystkim o siebie samą i zrezygnować z aktywności publicznej – każdy by to zrozumiał, wszak była ociemniała. Ona jednak wybrała inaczej.

Poświęciła życie służbie Bogu i trosce o innych ludzi (w których tego Boga widziała). Założyła Towarzystwo Opieki nad Ociemniałymi, a później nowe zgromadzenie zakonne. „Zachciało się ślepej babie zakon zakładać” – usłyszała w warszawskiej kurii, tej samej, która teraz z dumą wynosi ją na ołtarze. Stworzyła wspaniały, nowatorski ośrodek w Laskach, gdzie ociemniałe dzieci mogły uczyć się bardziej samodzielnego życia. Zrewolucjonizowała w Polsce podejście do osób niewidomych.

Nie widziała otaczającego ją świata, lecz w pionierski sposób wytyczała szlaki, na które potem wchodzili inni. Choć obiektywnie była słabsza i pozbawiona zmysłu tak istotnego dla ludzkiego funkcjonowania, stała się źródłem siły i nadziei dla tak wielu osób. Szła przez całkowitą ciemność, lecz z jakąż klarownością rozpoznawała drogę, którą ma iść i z jaką konsekwencją szła w tym kierunku!

Teraz trzeba inaczej

Podobnego podejścia potrzeba nam dzisiaj – w środku nocy ciemnej naszego Kościoła. Stoimy zbiorowo przed podobnym zadaniem jak młoda Róża Czacka. Warto, byśmy naśladowali jej odwagę zmierzenia się z ciemnością, jej zdolność przekształcenia słabości w siłę, jej gotowość do stawiania sobie ambitnych celów i podejmowania trudnych wyzwań.  

Z wielu powodów jesteśmy obecnie w Kościele w bardzo podobnym momencie jak Róża Czacka, gdy dowiedziała się, że traci wzrok. Wyraźnie kończy się pewna epoka w życiu Kościoła, do której nie będzie już powrotu. Wiara nie będzie już kulturową oczywistością, a tym bardziej kościelność. Trzeba funkcjonować inaczej, nie wystarczy odwoływać się do tradycji i obyczajowości.

Ale wokół panuje ciemność. To trudne doświadczenie duchowe. Zagubiliśmy się w tej drodze, nie wiemy, dokąd iść. Tracimy zaufanie do dotychczasowych przewodników. Upadają kolejne autorytety. Dotychczasowe schematy myślenia, formy działania – już nie pasują. Trzeba iść w ciemności. Jesteśmy jak ktoś, to cieszył się życiem, a teraz stracił wzrok. Wcześniej widział, miał jasność, wszystko było prostsze. Teraz trzeba inaczej…

Umiera na naszych oczach pewna forma funkcjonowania Kościoła. Ale to nie Kościół umiera. Czyż nie słyszymy, jak młody Franciszek w San Damiano: „Idź, odbuduj mój Kościół, gdyż popada w ruinę!”? Musimy szukać odpowiedzi na pytanie, jaki ma być Kościół, który będzie teraz zmartwychwstawał i podążać za tą wizją.  

Nasza biała laska

W drodze przez ciemność czegoś trzeba się trzymać. Dla osób ociemniałych, chodzących w ciemności, bardzo pomocna jest laska. Za jej pośrednictwem rozpoznają drogę, ona pomaga im uniknąć pewnych niebezpieczeństw. Po białej lasce inni ludzie rozpoznają niewidomych.

Co może być taką duchową laską dla nas dzisiaj? Patrząc na dzieło Lasek, wyraźnie widać, że kluczowe znaczenie ma wspólnota skupiona wokół Eucharystii i wokół ubogich. To jest właśnie serce Kościoła: Chrystus spotykany w liturgii i w drugim człowieku. Służba Bogu i służba bliźnim. Modlitwa i miłość. A właściwie po prostu miłość – bo wyrazem miłości jest i modlitwa, i bycie dla innych. Miłość to nasza biała laska. Bez niej ani kroku. Czy po niej inni będą mogli rozpoznawać chrześcijan przyszłości?

Nie można się w tej drodze zbytnio przejmować napotykanymi opiniami i przeszkodami wewnątrz Kościoła. Trzeba robić swoje, podejmować inicjatywy, które odczytujemy jako własne powołanie. Nie trzeba zawsze w Kościele pytać o pozwolenie. A jak trzeba, to Bóg pomoże i się je uzyska. Skoro sto lat temu ociemniała kobieta uzyskała zgodę na założenie nowego zgromadzenia zakonnego – co nawet dzisiaj wydaje się nieosiągalne – to znaczy, że są rzeczy niemożliwe, które stają się możliwe.

Ale w drodze przez noc ciemną trzeba pozbawić się złudzeń, że będzie łatwo i przyjemnie. Nie będzie tak, że te dwie beatyfikacje w jakiś dostrzegalny sposób wpłyną na życie Kościoła w Polsce. Będzie wręcz tak, że zapewne tuż po nich będziemy się musieli mierzyć z nowymi problemami, o duchowej skali trudności dotychczas nieznanej.

Oczami tej drogi nie wypatrzymy

Zupełnie nie chodzi więc o łatwą nadzieję, o jakąś iluzję cudownych rozwiązań, o poklepywanie się po ramionach z zapewnieniem, że wszystko będzie dobrze. Ciemność musi być ciemnością. Noc ciemna Kościoła to nie wydarzenie jednorazowe, ona musi trwać. Zwłaszcza gdy ktoś straci wzrok, to nauczenie się poruszania w ciemności trwa bardzo długo.

Stańmy się zatem jak niewidomi. Nie wiemy, dokąd iść. Panuje ciemność, oczami tej drogi nie wypatrzymy. Przed nami stoi obecnie misja Abrahama. Zadaniem społeczności polskich katolików jest naśladowanie właśnie jego – bo on wyruszył w drogę nieznaną. Abraham, jak wiadomo, obrał właściwy kierunek wędrówki właśnie dlatego, że poszedł w kierunku nieznanym.

Wesprzyj Więź

Może to w opcji Abrahama jest nadzieja dla polskich katolików? Może mamy wyjść z naszej stabilności, z dobrze nam znanego Ur chaldejskiego, z naszych pobożnych przyzwyczajeń, z katolickich oczywistości kulturowych – i wkroczyć w nieznane, w niepewność? Jak Abraham – wierząc nadziei, wbrew nadziei.  

Matka Czacka była jak Abraham. Szła w ciemność, wytyczając szlak wcześniej nieznany. Uczmy się cierpliwie od niej tego szukania drogi przez mrok. Wpatrujmy się w ciemność bez lęku, bez rozpaczy, bez tęsknoty za tym, co było i minęło. Szukajmy nadziei, siły, światła, wizji, odwagi.

Przeczytaj też: Jak iść przez noc ciemną Kościoła

Podziel się

7
Wiadomość

Zapytany o to, czy postać matki Czackiej, beatyfikowanej razem z kard. Wyszyńskim, będzie w polskim Kościele mocniej podkreślona, abp. Gądecki odpowiedział: „przy całym szacunku dla tej kobiety, która była niezwykła na swoje czasy i zbudowała niezwykłe dzieło dla niewidomych, nie da się porównać tych dwóch postaci. Może to bolesne dla sióstr, ale to dzieło Wyszyńskiego jest nieporównywalnie ważniejsze, on nie ograniczał się do jednego miejsca, ale oddziaływał na całą Polskę i zagranicę. Pamiętam jego pierwszy przylot samolotowy do Rzymu, zbiegło się wielu dziennikarzy, każdy chciał usłyszeć, jak on widzi sytuację w Polsce, a on stanął, i mówi: wolność słowa, wolność milczenia. Miał zasadę, by o Polsce nigdy nie wypowiadać się źle za granicą, jakkolwiek oceniał ówczesną polską polityką i polskie władze”.