„Tosca” w reżyserii Michaela Gielety przestaje być melodramatem z życia artystów w ostatnim roku XVIII wieku, a staje się przerażająco aktualnym obrazkiem z życia Kościoła. Z tak skrojonego Państwa Kościelnego naprawdę chce się uciec.
Baron Scarpia nosi czarną koszulę z koloratką i czarny mundur z czerwonymi obszywkami, jakie noszą rzymscy prałaci przy swoich sutannach, a Spoletta czarną sutannę z czerwonym pasem i pagonami. To wiele zmienia w wymowie opery. Znamiennie wiele.
Obaj są stróżami policji duchownej albo – jak kto woli – duchowieństwa policyjnego. Tak czy owak, wrocławska „Tosca” przestaje być melodramatem z życia artystów w ostatnim roku XVIII wieku, a staje się przerażająco aktualnym obrazkiem z życia Kościoła. Z tak skrojonego Państwa Kościelnego naprawdę chce się uciec.
Michael Gieleta, reżyser wrocławskiej inscenizacji, nie ukrywa, że jego „Tosca” ma być dramatem politycznym. Nie interesuje go romantyczna miłość. Ta jest tylko niezbędnym elementem dramaturgicznym. Sednem jest jednak uwikłanie władzy w seks i religię, a może nawet – bardziej – uwikłanie Kościoła w seks i władzę. Włoski reżyser polskiego pochodzenia przenosi akcję sztuki do lat 50. XX wieku, ale neorealistyczną stylistykę przełamuje nader symbolicznym ujęciem wątku politycznego, który staje się faktycznie wątkiem religijnym.
Już pierwsze pojawienie się Scarpii (w tej roli niezwykle sugestywny Ambrogio Maestri) robi wrażenie. Od razu rzuca się w oczy kontrast między białą koloratką pod szyją, czarnym mundurem z czerwonymi lampasami oraz szpicrutą w ręku. W pewnym momencie w trakcie rozmowy z Toską w akcie II Maestri – w sposób zamierzony reżysersko czy też nie – chce poluzować koloratkę, która mu uwiera. Ten drobny gest urasta do rangi symbolu. Kościelny stan go uwiera.
W tej inscenizacji Scarpia jest nie tylko okrutnym policjantem, ale moralnym potworem. Gdy Cavaradossi (Giorgi Sturua) mówi o nim, że jest rozpustnym bigotem, który wykorzystuje religię do swoich libertyńskich celów, trudno nie pomyśleć o seksualnych nadużyciach księży i innych ludzi Kościoła. A gdy Cavaradossi nazywa go jednocześnie spowiednikiem i katem (il confessore e il boia), który służy jedynie swej rozpuście, słychać w tym echo świadectw kobiet zwiedzionych pseudocharyzmatycznym urokiem, za którym kryje się po prostu lubieżna chęć. Interpretacyjnym nadużyciem byłoby chyba napisanie, że Tosca (Lianna Haroutounian) staje się mścicielką wszystkich skrzywdzonych kobiet, ale słowa wypowiedziane nad trupem Scarpii – „I pomyśleć, że przed nim drżał cały Rzym!” – brzmią niezwykle sugestywnie.
Dzięki obrotowej scenie scenografia (Gary McCann) wywołuje wrażenie, że wszystko dzieje się w tym samym miejscu. Kościół św. Andrzeja, Pałac Farnese i Zamek Anioła to nie – jak to bywa w klasycznych inscenizacjach – trzy różne miejsca, ale jedna przestrzeń, która łączy ze sobą prezbiterium, więzienie i miejsce straceń. Przez cały spektakl dominuje nad tą sceną wielki, poziomo zawieszony krzyż. To nie jest – mówiąc Herbertem – „Krzyż płonący [który] w górze trwał”. To raczej milczący świadek okrutnych wydarzeń. Przytłacza swym ogromem i ciężarem. Dopiero na koniec spomiędzy jego wielkiej kratownicy pada światło. Czyżby znak, że jest jeszcze Bóg ponad tym wszystkim?
Przeczytawszy to wszystko, można odnieść wrażenie, że to spektakl antykościelny. Owszem, jeśli antykościelnością można nazwać krytykę grzechu i przestępstwa, do których doskonale prowadzą religia, seks i władza ściśle ze sobą powiązane, co – niestety – potwierdzają ostatnie wydarzenia w Kościele powszechnym i w Polsce. Władza usakralniona czuje się bezkarnie. Jak wiadomo, w „Tosce” Scarpia wygrywa zza grobu. Cavaradossi pada pod deszczem prawdziwych kul plutonu egzekucyjnego. Znamienne jest, że we wrocławskiej inscenizacji Tosca nie rzuca się z Zamku Anioła. Staje na jego szczycie, w cieniu Anioła, oświetlona światłem z wysoka, z pistoletem w ręku. A jej ostatnie słowa – „O Scarpia, avanti a dio!” – brzmią jak zapowiedź dalszej walki.
Wrocławska „Tosca” porywa siłą inscenizacyjnego wyrazu, doborem artystów, scenografią, muzyczną wyrazistością, emocjami. Być może we mnie jako księdzu rezonuje ona inaczej niż w „zwykłym” widzu. Boleśniej.
Giacomo Puccini, „Tosca”, reż. Michael Gieleta, dyr. Bassem Akiki, Opera Wrocławska, premiera 27.08.2021 r.
Oczywiście, że show nie ma antykościelnej wymowy. To tylko krytyka zła, która jak zawsze wypływa z źródła gorącej miłości do Kościoła. Właśnie krytykę tę uprawiają ci, którzy najbardziej płoną miłością Ducha Świętego. Po spełnieniu tej krytki i jej odbiorze wszyscy wyjdą umocnieni i podniesieni jeszcze wyższą miłością, czyli nastawieni na wyrzucenie kolejnej ,jeszcze mocniejszej krytyki 😉 Bo im bardziej kochamy, tym bardziej krytykujemy. To esencja każdego szczęśliwego związku, che, che…
A pan to lubi się poczuć dobrze jak krytykuje – najczęściej pana komentarze się do tego sprowadzają 😉 – krytyki – jakieś wnioski?
Hmmm;) “|Więź” krytykuje, bo lubi poczuć się dobrze. Może być?
Rząd, który utworzę, nie ponosi odpowiedzialności za hipotekę, którą dziedziczy. Ma ona jednak wpływ na okoliczności, w których przychodzi nam działać. Przeszłość odkreślamy grubą linią. Odpowiadać będziemy jedynie za to, co uczyniliśmy, by wydobyć Polskę z obecnego stanu załamania.
Tadeusz Mazowiecki, exposé w Sejmie, 24 sierpnia 1989
Ja tam czekam na ten megahit o superprymasie. Już jest w kinach?
Czy Kosciol jest Samotna Wyspa, czy jest obrazem spoleczenstwa, ksieza sa z ludu i dla ludu, a jaki lud tacy ksieza, jacy ksieza taki lud. Moze to wszystko polaczyc w jedna calosc obraz moziajki bedzie pelniejszy, a tak to tylko jeden kamyczek czy dwa.
Tosca jest piękną operą, a z libretta o czasach dobry Napoleon/ zły Pius nie warto wyciągać daleko idących wniosków. Obejrzeć i posłuchać zawsze warto, niezależnie od wspomnianego tła, to po prostu przepiękna muzyka.
Nie wspominając, że Scarpia to zaangażowany w życie państwa kościelnego świecki.. Skądinąnd w innych czasach, czy nie z takimi właśnie typami ludzi p. Torańska przeprowadzała dające do myślenia rozmowy?