Polska, Litwa, Łotwa lub Grecja jako kraje na wschodniej flance UE w przypadku działań Mińska i Ankary muszą ważyć różne racje: zasadę pomocy bliźniemu znajdującemu się w realnej potrzebie, ale również zasadę nieulegania szantażystom i politykom traktującym ludzi jak nawóz historii.
O problemie uchodźców i szczelności granic rzeczywiście warto rozmawiać. Jednak nie za pomocą niewiele wnoszących wrzasków, wyzwisk oraz płomiennych deklaracji wygłaszanych przez obydwie strony sporu, ale chociażby (i również) z perspektywy prawa międzynarodowego i filozofii. Kilka więc refleksji na ten temat.
Słusznie zwraca się uwagę, że podstawą porządku prawnego w tej kwestii pozostaje dorobek konwencji międzynarodowych. Polska jest częścią tego porządku od listopada 1991 roku, gdy Prezydent RP podpisał „Konwencję dotyczącą statusu uchodźców sporządzoną w Genewie w dniu 28 lipca 1951 roku”.
Korzenie historyczne uregulowań tej Konwencji tkwią zarówno w wydarzeniach z czasów II wojny światowej, jak też wcześniejszego dorobku prawa międzynarodowego w tym przedmiocie. Przede wszystkim w „Konwencji Ligi Narodów z 28 października 1933 roku” podpisanej, również w Genewie, przez Belgię, Bułgarię, Danię, Egipt, Francję, Włochy, Norwegię i Czechosłowację.
Granice stały się znów nie tylko sygnalizacją świetlną starającą się choć w części uporządkować chaotyczną i zatomizowaną strukturę świata, ale fundamentem ponowoczesnej polityki
W artykule 3 ust. 2 Konwencji z 1933 roku czytamy o fundamentalnej dla nowożytnego prawa międzynarodowego zasadzie „non-refoulment”. Głosi ona, że osób, którym odmówiono przyznania statusu uchodźcy, nie wolno deportować do kraju, w którym groziłoby im niebezpieczeństwo prześladowania. Można za to przyznać takim osobom status czasowej ochrony na terytorium, na którym się znalazły. Dość częstą formą takiej przejściowej ochrony bywa instrument tzw. pobytu tolerowanego. W momencie sygnowania Konwencji Ligi Narodów, Praga, Rzym i Kair zgłosiły do niej pewne zastrzeżenia, które podkreślały zachowanie przynajmniej części suwerenności prawa narodowego nad możliwością zawracania uchodźców.
Z kolei Konwencja genewska z 1951 roku w rozdziale 1 i art. 1. definiuje nie tyle samo pojęcie „uchodźca”, co sytuację, w której znalazła się tak określana osoba. W ust. 2 art. 1 formułuje więc to w sposób następujący: „w rezultacie zdarzeń, jakie nastąpiły przed dniem 1 stycznia 1951 r., oraz na skutek uzasadnionej obawy przed prześladowaniem z powodu swojej rasy, religii, narodowości, przynależności do określonej grupy społecznej lub z powodu przekonań politycznych przebywa poza granicami państwa, którego jest obywatelem, i nie może lub nie chce z powodu tych obaw korzystać z ochrony tego państwa, albo która nie ma żadnego obywatelstwa i znajdując się na skutek podobnych zdarzeń, poza państwem swojego dawnego stałego zamieszkania nie może lub nie chce z powodu tych obaw powrócić do tego państwa”.
Dalszego doprecyzowania tej definicji dokonano w „Protokole dotyczącym statusu uchodźców sporządzonym w Nowym Jorku 31 stycznia 1967 roku”. Zwrócono w nim uwagę, że określenie „uchodźca” dotyczy każdej osoby określonej w definicji wyżej wymienionego artykułu Konwencji z 1951 roku. Protokół nowojorski również został ratyfikowany przez Polskę pod koniec 1991 roku, w miesiąc po Konwencji z 1951 roku.
W kontekście ratyfikowanych przez nasz kraj konwencji międzynarodowych w kwestii uchodźców warto przypomnieć, że fundamentalne dokumenty z Genewy i Nowego Jorku stanowią próbę racjonalnego podejścia do kwestii uchodźców, nie oznaczają w żaden sposób strategii przyjmowania w krajach-sygnatariuszach wszystkich uchodźców i osób, które znalazły się na ich terytorium. Co więcej, Konwencja z 1951 roku najpierw akcentuje obowiązki ogólne uchodźców względem kraju, w którym się znaleźli. Precyzuje to art. 2 pod względem „przestrzegania [przez uchodźców – przyp. ŁK] praw i przepisów, a także środków podjętych w celu utrzymania porządku publicznego”.
W kolejnych artykułach (3 i 4) Konwencja wskazuje zaś na niedopuszczalność dyskryminacji uchodźców w państwie, w którym się znaleźli, ze względu na rasę, religię i państwo pochodzenia, a także zapewnia wolność religijną uchodźcom i prawo do religijnego wychowania dzieci.
Zasada „non-refoulment” z 1933 roku obecna jest w Konwencji dalej, w art. 31 ust. 1: „Umawiające się Państwa nie będą nakładały kar za nielegalny wjazd lub pobyt na uchodźców przebywających bezpośrednio z terytorium, na którym ich życiu lub wolności zagrażało niebezpieczeństwo w rozumieniu artykułu 1, i weszli lub przebywają na ich terytorium bez zezwolenia, pod warunkiem, że zgłoszą się bezzwłocznie do władz i przedstawią wiarygodne przyczyny swojego nielegalnego wjazdu lub pobytu”.
I następnie, w ust. 2: „Umawiające się Państwa nie będą nakładały na poruszanie się takich uchodźców ograniczeń poza tymi, które są niezbędne; ograniczenia takie będą stosowane tylko dopóty, dopóki status tych uchodźców w państwie nie zostanie uregulowany lub dopóki nie zostaną przyjęci w innym państwie. Umawiające się Państwa przyznają uchodźcom odpowiedni czas, jak również wszystkie niezbędne ułatwienia dla uzyskania prawa przyjęcia w innym państwie”.
Konwencja z 1951 roku mówi również o możliwości wydalenia z kraju z uchodźców. Art. 32 w ust. 1 podkreśla, że może to nastąpić z powodów „zagrożenia bezpieczeństwa państwowego lub porządku publicznego”. Dokonać tego można jednak tylko „na podstawie decyzji podjętej zgodnie z przewidzianą przez prawo procedurą”, a także w jej trakcie, ponadto trzeba uchodźcom „zezwolić na przedstawienie dowodów na swoje usprawiedliwienie, złożenie odwołania i na posiadanie w tym celu przedstawiciela przed właściwymi władzami lub też przed osobą lub osobami specjalnie do tego wyznaczonymi przez właściwe władze (ust. 2)”.
W tym miejscu widać, że w stosunku do części nowoczesnych, sterowanych migracji polegających na „modelu białoruskim” lub „tureckim”, w którym obywatele innych państw są w sposób celowy przemieszczani przez państwa tranzytowe na granice kolejnych krajów w celu wywołania tam określonych skutków politycznych i społecznych, zasady sformułowane w ust. 1 art. 31 Konwencji z 1951 roku są bardzo trudne do jednoznacznego zdefiniowania.
Mamy w nich bowiem do czynienia ze zderzeniem logiki przywódców w stylu Łukaszenki i Erdoğana, traktującej żywych ludzi bez poszanowania ich godności osobowej, jako swoiste karty przetargowe w strategii szantażu wobec innych krajów lub organizacji międzynarodowych, z podejściem demokracji zachodnich, stojących jednak wciąż, przynajmniej formalnie, na stanowisku niezbywalnej godności człowieka.
Nie jest też łatwo jednoznacznie stwierdzić, czy na terytorium Białorusi lub Turcji osobom, które znalazły się w tych krajach na skutek metodycznych działań tamtejszych władz, często współpracujących z międzynarodowymi zorganizowanymi grupami przestępczymi zajmującymi się przemytem i handlem ludźmi, zagraża bezpośrednie niebezpieczeństwo. Bez wątpienia, niezależnie od tego, w jaki sposób osoby te znalazły się na terytorium Białorusi lub Turcji, ich sytuacja nie jest tak stabilna i bezpieczna jak w krajach UE lub w innych państwach demokratycznych i praworządnych.
Polska, Litwa, Łotwa lub Grecja jako kraje na wschodniej flance UE są więc w przypadku działań ze strony Mińska i Ankary w bardzo trudnej sytuacji – nie tylko politycznej, ale i etycznej. Muszą bowiem ważyć różne racje: wynikającą z moralnego imperatywu humanizmu i tradycji judeochrześcijańskiej zasadę pomocy bliźniemu znajdującemu się w realnej potrzebie lub realnym zagrożeniu, ale również fundamentalne zasady nieulegania szantażystom i politykom traktującym żywych ludzi jak nawóz historii.
Obrona przed takimi działaniami, połączona równocześnie z ochroną integralności granic stanowiących element suwerenności i podmiotowości każdego państwa, jest przecież także obowiązkiem moralnym, jak również wypływa z poszanowania fundamentalnego prawa międzynarodowego, jakim jest Karta Narodów Zjednoczonych. W art. 2 podkreśla ona, że system ONZ opiera się na „suwerennej równości wszystkich jej członków”, którzy „powstrzymają się w swych stosunkach międzynarodowych od groźby użycia siły lub użycia jej przeciwko integralności terytorialnej lub niezawisłości politycznej któregokolwiek państwa”.
W tym wypadku konieczne jest działanie zarówno według procedur chronienia granic UE i państw narodowych, na które zwróciła chociażby uwagę w ostatnim komunikacie Komisja Europejska, ale również według moralnego porządku serca. Połączenie tych dwóch porządków jest ogromnym wyzwaniem i zadaniem, którego nie są w stanie dokonać harce i nawalanki polityczne, buńczuczne oświadczenia czy happeningi pod jakimkolwiek szyldem ideologicznym.
Warto w tym miejscu przypomnieć interesującą wypowiedź Konrada Paula Liessmanna, jednego z najbardziej znanych współczesnych filozofów austriackich i profesora etyki na Uniwersytecie w Wiedniu. Pochodzi ona w eseju opublikowanym w dzienniku „Neue Zürcher Zeitung” wczesną wiosną 2016 roku, gdy w Europie trwał pierwszy kryzys uchodźczy.
Filozof zauważył tam, że pojęcie granic – po upadku zimnej wojny i w miarę rozwoju procesu poszerzenia UE i Strefy Schengen – odgrywało w ostatnich latach coraz mniejszą rolę w europejskiej debacie publicznej. Dopiero spotkanie z uchodźcami przywróciło w niej, wydawałoby się, zapomniany problem granicy. Przez lata bowiem wśród europejskich elit intelektualnych pojęciem granicy można było posługiwać się jedynie na kanwie indywidualnych i niewiążących sądów moralnych.
W ramach tego klimatu społecznego opinie takich myślicieli jak Peter Sloterdijk, mówiące o utracie przez społeczeństwa Starego Kontynentu poczucia istnienia jakichkolwiek (geograficznych, politycznych, moralno-religijnych, obyczajowych) granic, spotykały się z olbrzymimi kontrowersjami i falą sprzeciwu. Obecnie, dla członków europejskich elit intelektualnych pojęcie granicy – tak jak dla wielu migrantów – stało się, zgodnie z refleksją wybitnego fenomenologa Rudolfa Otto (1869-1937), swoistym mysterium tremendum („tajemnicą grozy i majestatu”), przedmiotem bliżej nieokreślonych obaw i paraliżującego lęku.
Zdaniem Liessmanna granica z całą swoją ostrością wraca jako jedno z wiodących pojęć i podmiotów polityki. Definiuje wspólnoty polityczne i suwerenność państwową. W wielu krajach, szczególnie w Europie Wschodniej, odtworzone zostały również wyraźne granice klasowe, światopoglądowe, etniczne i kulturowe. W epoce ponowoczesnej granice znów zakreślają obszar precyzyjnego myślenia i komunikacji społecznej. Zagadnienie granic – np. jaki obszar ludzkiej egzystencji chroni prawodawstwo – wyraźnie pojawiło się w intensywnych konfliktach politycznych wokół roli demokratycznych instytucji państwa prawa na Węgrzech i w Polsce.
Granice stały się więc znów nie tylko sygnalizacją świetlną starającą się choć w części uporządkować chaotyczną i zatomizowaną strukturę świata, ale – obok takich pojęć jak kapitał, rozwój lub dystrybucja – fundamentem ponowoczesnej polityki.
Granice istnieją i wszystko na to wskazuje, że będą istnieć dalej. To, jaki nadamy im ostateczny kształt, zależeć będzie od naszej woli i kultury politycznej, umiejętności dialogu i zdolności do rządzenia w skomplikowanym świecie – labiryncie różnorakich granic.
Tekst ukazał się na Facebooku
Przeczytaj też: O literze prawa i nierozsądnych odruchach serca
Teraz dopiero zauważyłem ten artykuł, z którym wreszcie da się racjonalnie zgadzać lub nie zgadzać.
Prawo międzynarodowe, o którym Autor mówi powstało w zupełnie innym kontekście i nie znało zjawiska masowej migracji. Zasadniczo miało na myśli pojedyncze osoby, których życie lub wolność były zagrożone. Co robić z takim prawem? W Anglii i Walii obowiązuje nadal prawo średniowieczne, które nakazuje pod karą grzywny noszenie miecza, a każdy student Oxfordu lub Cambrigdu w trakcie egzaminu ma prawo do kwarty piwa. Czy Anglia jest państwem prawa, jeśli władze nie egzekwują nieżyciowych przepisów?
Obecni na granicy obywatele państw nieunijnych nie są uchodźcami w rozumieniu zacytowanej definicji. Na Białorusi, do której przyjechali dobrowolnie i bez przeszkód ze strony swoich krajów macierzystych, nie grozi im utrata życia lub wolności. Definicja nie uwzględnia motywów ekonomicznych migracji.
Myli się Pan. Ci głodni, mokrzy, chorzy i zmarznięci ludzie koczujący na granicy czy spychani siłowo przez polskich funkcjonariuszy w nocy na bagna, są uchodźcami w świetle prawa międzynarodowego i przyjętych przez Polskę zobowiązań wynikających z podpisanych umów czy ratyfikowanych konwencji . Odmawiając tym ludziom choćby rozpoczęcia procedury objęcia ochroną międzynarodową Polska łamie też wewnętrzne swoje przepisy (ustawy, rozporządzenia), które rządzący teraz na gwałt i niezgodnie z Konstytucją zmieniają. Tak mówią (jednym głosem) specjaliści od prawa międzynarodowego. Uchodźcą, który chce wystąpić o objęcie ochroną międzynarodową w państwie, na granicy którego staje, w świetle przepisów jest się, jeśli się tak człowiek określi (powody są różne, może to być nawet (sic!) doznawanie przemocy domowej w państwie, które nie zapewnia w żadnym razie w żaden sposób ochrony ofierze takiej przemocy ). Potem rozpoczyna się postępowanie administracyjne, a potem często następuje odmowa objęcia ochroną międzynarodową. Działanie organów państwa takie jak obecnie jest równoznaczne z drastycznym naruszeniem porządku prawnego. Na marginesie: nie jest Pan chrześcijaninem, prawda ? Odmawiając pomocy tej, na chwilę obecną, garstce ludzi w potrzebie ? Zdaje Pan sobie z tego sprawę ?