Reformacja nie odrzuciła Maryi, tylko wizję, w której przekonuje ona srogiego Boga, by nie karał ludzkości – mówi Dariusz Bruncz, redaktor naczelny portalu ekumenizm.pl, w rozmowie Katolickiej Agencji Informacyjnej.
Dawid Gospodarek (KAI): Jak wyglądała pobożność maryjna Marcina Lutra? Czy czcił Maryję? Modlił się różańcem?
Dariusz Bruncz: Luter był zakonnikiem wychowanym w duchu późnego średniowiecza. Jego pobożność maryjna tak naprawdę niczym nie odróżniała się od tej, która w tamtych czasach była szeroko rozpowszechniona. To zwykła pobożność katolicka późnego średniowiecza, która pozostała mu na długi czas. Co więcej, w Saksonii i Turyngii – regionie górniczym, w którym działał Luter – bardzo rozbudowany był również kult św. Anny, według tradycji matki Marii.
Z nią związana jest słynna scena podczas burzy…
– Tak, pod Stotternheim podczas burzy Luter miał ze strachu, jak później wspominał, złożyć ślubowanie św. Annie, że wstąpi do klasztoru, jeśli ona wybawi go z tego nieszczęścia. Wbrew woli ojca, który chciał, by Marcin został prawnikiem, przyszły reformator wstąpił do augustianów. Cała ta historia jest dość zjawiskowa, niemniej warto mieć do niej dystans – widziałbym ją bardziej jako legendę dla spragnionych spektakularności słuchaczy, Luter potrafił opowiadać jak mało kto.
Jak wyglądała maryjność augustianów?
– Augustianie to dość szeroka rodzina różnych zgromadzeń zakonnych w zachodnim Kościele, jednym z nich są na przykład kanonicy regularni. Ich najwybitniejszym przedstawicielem jest bodajże Tomasz à Kempis, wielki mistyk i jedna z ważniejszych postaci devotio moderna, która miała ogromny wpływ na duchowy rozwój Lutra. Kempis był autorem słynnego traktatu „O naśladowaniu Chrystusa”, ale też autorem wielu rozważań maryjnych, jednak nie one stały w centrum jego duchowości.
Czasami chce się pokazywać Lutra jako hipernowoczesnego człowieka, który odwala kamień średniowiecza i nagle nastaje wielka światłość. Tak nie było
Podobnie było z Lutrem, który także pozostawał członkiem augustiańskiego zgromadzenia, ale eremitów. Tam również refleksja była głównie skoncentrowana na Chrystusie, kluczowe aspekty ówczesnej pobożności maryjnej były jednak obecne. Nie zachowały się w jego pismach wzmianki o różańcu, ale na pewno go odmawiał. Gdy pojechał do Rzymu, zasadniczo nie była to tylko pielgrzymka, głównie obowiązki zakonne, ponieważ został wysłany jako przedstawiciel swojego zgromadzenia, by rozstrzygnąć wewnętrzny spór. Późniejsza nadbudowa, widoczna np. w filmie o Lutrze, gdzie ukazano jakoby był oburzony tym, co w Rzymie zastał, to nieprawda, a raczej rekapitulacja starego Lutra z czasów już reformacyjnych. On tam pojechał jako pobożny katolik. Nawiedzał kościoły stacyjne, w których można było nabyć listy odpustowe, modlił się jak wszyscy inni. Nie było w tym jakiegoś potencjału rewolucyjnego.
Kupował odpusty?
– Owszem. Szedł na kolanach po słynnych świętych schodach przy bazylice św. Jana na Lateranie. Czasami jego gorliwość mnisza kazała mu krytykować to, że np. niechlujnie odprawiano Msze przy ołtarzach. Raz był oburzony, że nie pozwolono mu odprawić Mszy w bazylice św. Piotra. Co ciekawe, do dziś w augustiańskim kościele S. Maria del Popolo, w lewej nawie, jest ołtarz, przy którym celebrował liturgię młody kapłan o. Marcin Luter, o czym do dziś tamtejsi augustianie wspominają, a luteranie przychodzą, by zobaczyć.
Co jeszcze z ówczesnej kultury cechowało Lutra?
– Oprócz pobożności np. uprzedzenia, które żywił do niektórych grup społecznych – brutalny antysemityzm, który dał się we znaki dopiero później, oraz oczywiście cały konglomerat wierzeń ówczesnego świata o niezwykłej aktywności szatana, czarownicach i innych.
Czasami chce się pokazywać Lutra jako takiego hipernowoczesnego człowieka, który odwala kamień średniowiecza i nagle nastaje wielka światłość, ale tak nie było. Obchodzony niedawno ekemenicznie jubileusz 500-lecia reformacji był też doskonałą okazją dla ewangelików, aby odbrązowić i zdemitologizować Lutra, ukazać jako dziecko jego czasów, jego kontynuacje i zerwania. Myślę, że to przedsięwzięcie się udało, szczególnie w przepracowaniu trudnej kwestii antysemityzmu i antyjudaizmu Lutra, a także wielu innych zagadnień. To naprawdę istotne, biorąc pod uwagę fakt, że poprzednie jubileusze reformacyjne były apoteozami reformatora, a nawet zinstrumentalizowane dla celów czysto nacjonalistycznych.
A jego teologia?
– W twórczości teologicznej Lutra po pierwsze widać wpływ tradycji św. Augustyna i innych, np. mistyki nadreńskiej. Wiele zawdzięczał Mistrzowi Eckhartowi, św. Bonawenturze, Bernardowi Clairvaux i innym, w tym wspomnianej devotio moderna. Stąd też, gdy opowiada się bajki o odrzuceniu przez Lutra en bloc całej tradycji, nawet tej pisanej przez wielkie T, dokonywania jakiejś rewolucji, która jakby od nowa wymyśliła chrześcijaństwo na zgliszczach subiektywnego, reformatorskiego amoku, nie pozostaje nic innego, jak się uśmiechnąć i porozmawiać o pogodzie albo o kotach.
Skąd więc wziął się dystans do Maryi?
– Pobożność Lutra była zdecydowanie chrystocentryczna, natomiast im dalej historia reformacji się rozwijała, w pewnym momencie to powszechne wyobrażenie Marii, czy mariologia jako samodzielna dyscyplina teologiczna, stały się kontrowersyjne i po prostu podejrzane.
Ale tu nie chodziło o samą Marię, a właściwie o obraz Boga – Boga karzącego swoje dzieci, a nawet Chrystusa, którego główna rola ukazywana była jako sędziego. Przeciwstawianie Boga i Marii jako matki, która potrafi zrozumieć, było dla Lutra nieakceptowalne, gdyż godziła w samo sedno prawdy o Wcieleniu. Chrystus jest jednym z nas, tylko bez grzechu. Jest – jak nauczał 4. Sobór Ekumeniczny w Chalcedonie – prawdziwym człowiekiem i prawdziwym Bogiem. Jednakże w sytuacji, w której Bóg Ojciec, Chrystus jest tak groźny, srogi i bezwzględny, że potrzeba matki, który przekona Syna, by nie karał zanadto ludzkości, Luter, a za nim cała reformacja, powiedział – mówiąc obrazowo – stanowcze „nie”.
Maryja łamiąca strzały gniewu Bożego…
– Na wystawie reformacyjnej w Wittenberdze, zorganizowanej na 500. rocznicę wystąpienia Lutra, można było obejrzeć przedreformacyjny obraz jednego z największych malarzy reformacji, Łukasza Cranacha, dziś byśmy powiedzieli: największego PR-owca reformacji, oczywiście zaraz po Lutrze. Cranach, ale też wielu przed nim, malował obrazy, jak to na chmurce siedzi brodaty, stary Bóg Ojciec ze strzałami i celuje w grzeszników. I tak jedna strzała to np. zaraza, inna to śmierć. I tenże Bóg strzela w ludzi, których chroni pod swoim bogato zdobionym płaszczem Maria. Oni uciekają przed karzącym Bogiem. Naprzeciwko Marii stoi Chrystus w koronie cierniowej i wierni proszą, żeby Maryja przebłagała swojego Syna, by ten z kolei przebłagał Boga, by odstąpił od kary.
I to był właśnie obraz Boga, któremu sprzeciwiła się reformacja. Chrystus ukrzyżowany to Chrystus miłosierny, który przyjmuje postać sługi, uniża się i wszystko po to, aby zbawić człowieka. Tymczasem w ówczesnej pobożności Maria była takim religijnym firewallem przeciwko karzącemu Bogu, podczas gdy Chrystus, którego spotykamy w ewangelicznym przepowiadaniu, listach apostolskich, pismach ojców, to Bóg miłujący człowieka, bezwzględny w swojej miłości, a nie chęci zemsty i rozpylania plag wszelakich.
Luter – właśnie pod wpływem mistyki, której przecież sam nie wymyślił – mówił, że Chrystus był największym grzesznikiem, gdy umierał na krzyżu, gdyż przyjął na siebie grzech całego świata. On jest Barankiem, a my pogubionymi grzesznikami, którzy dzięki łasce i wierze mogą się uchwycić Chrystusa. To nie znaczy, że tutaj nie ma miejsca dla opowieści o Marii, wręcz przeciwnie!
Jaka jest więc w ruchu reformacji rola Maryi?
– Przez długi czas w teologii reformacyjnej w ogóle tematu Marii nie poruszano i to w tym sensie, że niewiele się zmieniło. Stopniowo jednak ewangelicy jakby „odpuszczali”, tudzież minimalizowali temat Marii, widząc, że staje się ona wielkością obok albo zamiast Chrystusa i nie tyle przyciąga do Jezusa, co odciąga od Niego, nie jest tą, która Chrystusa ma wskazywać, ale zastępuje Go.
A przecież Luter w swoim „Magnificacie” mówi o Matce Bożej jako najświętszej kobiecie, która kiedykolwiek chodziła po ziemi, ale pokazuje ją jako służebnicę, której świętość należy naśladować, ją należy czcić poprzez naśladowanie. Naśladowanie pobożności i oddania Marii, poddania się woli Bożej. Ona, która przecież sobie niczym nie zasłużyła, została przez Boga nazwana „Łaskiś pełna”, przy czym, jak wiemy, oryginał grecki mówi: została przepełniona łaską.
Kościoły ewangelickie, wszystkie bez wyjątku, odrzucają dogmat o Niepokalanym Poczęciu i o Wniebowzięciu NMP, co nie znaczy, że zupełnie odrzucają pewne treści, jakie są w tych definicjach dogmatycznych zawarte
W tym sensie Luter pokazuje Marię jako wzór i obraz wszystkich chrześcijan, jest ona wizerunkiem i prototypem Kościoła jako tego, który nic nie ma sam z siebie, ale wszystko, co posiada, przyjmuje jako Boży dar, jest tylko i aż narzędziem w historii zbawienia.
Skąd zatem te skojarzenia reformacji wrogiej Matce Bożej?
– Reformacja to dość zróżnicowany fenomen. Nie było reformacji w liczbie pojedynczej, tak jak nie ma jednego, mundurkowego katolicyzmu czy innych tradycji chrześcijańskich. Niemniej, ciekawe jest to, że wspomniany komentarz do „Magnificat” Luter zaczął pisać w okresie, kiedy jego reformacyjne poglądy były mocno ukształtowane.
Jeszcze w 1522 roku, w święto Narodzin Marii Panny, którego dziś już nie ma w ewangelickim kalendarzu liturgicznym, napominał, aby prawidłowo czcić Marię. W kazaniu wyjaśnił, że prawdziwa cześć dla Matki Pana to taka, która nie odbywa się kosztem Chrystusa „aby serca ludzi nie były skierowane bardziej na nią niż na Chrystusa. (…) nazywamy się przecież chrześcijanami od Chrystusa; jako jego dziedzice i dzieci jesteśmy bardziej braćmi i siostrami Marii”. Luter odrzucał pogląd, że Maria może być orędowniczką (Fürsprecherin), wstawiającą się za nami u Chrystusa, tak jakby droga do niego nie była poprzez krzyż bezpośrednia, ale podkreślał, że wraz ze wszystkimi świętymi może i jest tą, która modli się za nami (Fürbitterin).
Spór konfesyjny, eksponowanie i w jakiejś formie zawłaszczenie Marii jako elementu kontrreformacyjnej ofensywy doprowadziło do tego, że ewangelicy dali się szybko wypchnąć z przestrzeni maryjnej. W ten sposób Maria stała się u katolików Bożą Hetmanką, pogromczynią herezji, biczem na protestantów. W ogóle wszelkie przejawy nabożności wobec Matki Bożej po stronie protestanckiej spotykały się już z podejrzliwością albo o posądzaniem o kryptokatolicyzm. Poza tym Maryja nigdy nie zniknęła z nauczania i życia liturgicznego Kościoła. Przecież Luter w zreformowanych porządkach liturgicznych zachował święta maryjne, jeszcze przez długi czas zachowany był dzień Wniebowzięcia NMP czy wspomniane Narodzenie. Są nawet kazania polskich duchownych protestanckich na dzień Wniebowzięcia NMP, kiedy to jeszcze w ogóle nie było zdogmatyzowane w Kościele rzymskokatolickim. Do dzisiaj w naszym Kościele ewangelicko-augsburskim w Polsce są wpisane święta maryjne. Niestety, rzadko kiedy obchodzone, choć są właściwie świętami chrystusowymi.
Jakie maryjne święta zostały w Waszym kalendarzu liturgicznym?
– Oczyszczenie Marii Panny/Dzień ofiarowania Pana Jezusa (2 lutego), Dzień Zwiastowania Marii Pannie (25 marca) oraz Dzień Nawiedzenia Marii Panny (2 lipca). Ponadto wspominana jest szczególnie w okresie adwentowym i podczas każdego nabożeństwa przy wyznaniu wiary – apostolskim albo nicejsko-konstantynopolitańskim.
Czy po 1517 r. w pobożności maryjnej Lutra coś się pozmieniało?
– Na to pytanie częściowo już odpowiedziałem. Rok 1517 niewiele zmienił. Luter dalej chodził sobie w mniszym habicie i to jeszcze przez kilka lat. Przy stopniowym wprowadzaniu zmian w porządkach kościelnych rezygnowano z poszczególnych świąt czy praktyk. Koncentrowano się na zwiastowaniu ewangelii o usprawiedliwieniu, czyli zbawieniu grzesznika z łaski przez wiarę. Razem z refleksją teologiczną pewne rzeczy się zmieniały. I tak np. Luter pracował nad tekstami oryginalnymi – mamy protoewangelię z Księgi Rodzaju, padają słowa: „ona zdepcze ci głowę”. Luter przez długi czas przyjmował tradycyjną wykładnię Hieronima, gdzie ten fragment był łączony z Marią. Ale kiedy przeanalizował teksty biblijne w oryginalnych językach, zobaczył, że tam nie ma „ona” tylko „ono”, dotyczące Potomstwa Niewiasty.
Także podejście do roli Marii się powoli zmieniało, szczególnie po śmierci Lutra. Za życia Lutra uchwalono Wyznanie augsburskie (1530) napisane głównie przez Filipa Melanchtona, ale nie ma tam żadnego artykułu poświęconego Marii, tylko po prostu kultowi świętych. Później nastąpił okres, można powiedzieć, wygnania Marii z teologii ewangelickiej.
Kim jest dla was Maryja?
– Myślę, że każdy ewangelik powinien sam sobie na to pytanie odpowiedzieć. Na ikonach widać Marię przedstawianą z Jezusem i ona wskazuje na Niego: to mój Syn, a kim On jest dla ciebie? Dla mnie Maria jest siostrą w wierze, Matką naszego Pana, przykładem do naśladowania. Jednak z perspektywy ewangelickiej trudno już powiedzieć, że ona jest Matką Kościoła, gdyż nie stoi ponad Kościołem, nie jest z niego wyjęta, ale pozostaje jego częścią.
Czy są jakieś współczesne przykłady luterańskiej sztuki sakralnej odnoszącej się do Maryi?
– W luterańskiej katedrze w Uppsali za głównym ołtarzem jest piękna maryjna kaplica. W okresie reformacji została przebudowana, bo król chciał tam mieć swój grób. Jest tam pochowany Gustaw Waza z drugą żoną. Przed tą kaplicą kilkanaście lat temu postawiono figurę woskową. To przepiękna figura Marii: przedstawiona została nie w wiszących, okapujących złotem sukniach i koronach, tylko jako biedna uciekinierka, w szatach z Bliskiego Wschodu – po prostu uchodźczyni. Maria patrzy swoimi stęsknionymi oczami na kaplicę, z której została kiedyś wygnana. To była jej kaplica! Stąd też ta figura nazywa się „Powrót Marii”. Dla mnie jest to przepiękna ekspozycja ewangelickiej mariologii. Maria nie jest ukazana jako tryumfująca nad-kobieta, ale powraca jako skromna kobieta, matka, która jakby nieśmiało dopomina się o swoją rolę.
Luter mówił o Matce Bożej jako najświętszej kobiecie, która kiedykolwiek chodziła po ziemi. Pokazywał ją jako służebnicę, której świętość należy naśladować
W ewangelicko-luterańskim Kościele Szwecji ten powrót Marii jest widoczny – być może też dlatego, że obecnie ponad 50 proc. duchownych Kościoła to kobiety. Właściwie w każdym luterańskim kościele w Szwecji znajduje się ikona Marii. Ale nie tylko w Szwecji. Co ciekawe, w wielu kościołach ewangelickich w Niemczech mamy wciąż w ołtarzach Marię w koronie, tronującą. Reformacja luterańska była daleka od ikonoklazmu i w średniowiecznych kościołach, które stały się później ewangelickie, pozostawiono stare ołtarze. Wystarczy zajrzeć do kościoła św. Gertrudy we Frankfurcie nad Odrą tuż przy granicy z Polską, gdzie do dziś przy ołtarzu maryjnym odprawiane są ewangelickie nabożeństwa, głoszone jest Słowo Boże i sprawowane sakramenty Chrztu oraz Ciała i Krwi Pańskiej. Mamy też w Polsce kościoły ewangelicko-augsburskie nazwane imieniem Marii Panny, jak choćby monumentalny kościół w Legnicy czy mniejszy w Lubaniu.
Wracając jeszcze do Lutra – można powiedzieć, że aż do śmierci miał on pobożność maryjną?
– Tak, oczywiście. Ponoć do końca życia odmawiał „Ave Maria”.
A nie przeszkadzały mu obrazy z Maryją?
– Nie. Kościołowi luterańskiemu w ogóle obrazy maryjne nie przeszkadzają, a sam Luter miał w swojej izbie obraz Marii karmiącej Jezusa z piersią, oczywiście namalowany przez Cranacha. Są bardzo ciekawe, luterańskie obrazy ukazujące Marię. Szczególnie zapamiętałem przedstawienie narodzin Chrystusa na jednym z nich, gdzie Józef troszczy się o ogień, a Maria jest po prostu zwykłą matką. Ten obraz był w ewangelickim kościele w Słupsku, aktualnie jest w lokalnym muzeum.
A czy w kwestiach doktrynalnych Luter odrzucał jakieś ówczesne dogmatyczne sformułowania?
– Nie. Wierzył, że jest Maryja jest Matką Bożą. Wierzył, że jest zawsze Dziewicą i właściwie te starochrześcijańskie treści pozostają wpisane również w tradycyjną dogmatykę luterańską, choć nie są szczególnie akcentowane. Niektórzy reformatorzy z obszaru szwajcarskiego, np. Henryk Bullinger, uczyli, że Maria została z duszą i ciałem wzięta do nieba. Wtedy to jeszcze oczywiście nie był dogmat, a nabożny pogląd.
Teologia ewangelicka nie ma problemu z treścią doktryny o Wniebowzięciu NMP, ale problemem jest już sam dogmat. Zupełnie inaczej jest z rzymskokatolickim dogmatem o tzw. Niepokalanym Poczęciu Marii, w którym przestrzeń do dyskusji jest właściwie żadna. W tych aspektach stanowisko ewangelickie pozostaje bardzo zbliżone do prawosławnego, starokatolickiego czy anglikańskiego.
Kard. Ratzinger pisał, że dogmatyczne orzeczenie o Wniebowzięciu można potraktować jako taką wyższą formę kanonizacji.
– Jeżeli mówimy, że w Marii urzeczywistniło się to, co czeka każdą i każdego z nas – to trudno z tym polemizować. Tylko nie może to być dogmat, ogłaszany bez podstawy w Piśmie Świętym jednostronnie przez Kościół rzymski z pominięciem innych Kościołów lokalnych. Kościoły ewangelickie, wszystkie bez wyjątku, odrzucają dogmat o Niepokalanym Poczęciu i o Wniebowzięciu NMP, co nie znaczy zupełnie, że odrzucają pewne treści, jakie są w tych definicjach dogmatycznych zawarte. O tym można dyskutować i się dyskutuje na różnych płaszczyznach dialogu ekumenicznego.
Czy Luter mógłby podpisać się pod tym, co i jak o Maryi napisano w konstytucji Soboru Watykańskiego II?
– Nie wiem, co by zrobił Luter. On nie żyje i nie jesteśmy od tego, aby uprawiać teologiczny okultyzm: czy Luter by powiedział to, czy tamto, czy by się w grobie przekręcił raz, czy 1517, czy 95 razy. Znamy jego pisma i chyba potrafimy je krytycznie czytać, podobnie i księgi symboliczne Kościoła, wśród których są też dzieła reformatora.
Trzeba czytać, reflektować, dyskutować i spierać się – to dobre, ewangelickie cnoty. Tożsamość luterańska – czy szerzej: ewangelicka – nie zaczyna i nie kończy się na Lutrze, a jest żywym fenomenem, współkształtowanym na różnych poziomach przez teologię Lutra i innych reformatorów, późniejszą teologię luterańską z jej wzlotami i upadkami, ruch ekumeniczny i lokalne doświadczenia. Szczególnie istotny jest tutaj rozwój teologii ewangelickiej we wspomnianym kontekście ekumenicznym. Poza tym, nieprzypadkowo Sobór Watykański II nie postanowił poświęcić Marii osobnej konstytucji, tylko wpisał ją w wydarzenie Kościoła, który realizuje się w charyzmacie ekumenicznym.
Czy po stronie ewangelickiej dostrzega się, że katolicka mariologia jest dużo bardziej biblijna?
– To widać, zwłaszcza w dokumentach dialogu ekumenicznego. Mam w pamięci „Communio sanctorum” – wspólny dokument niemieckiego episkopatu rzymskokatolickiego i Zjednoczonego Kościoła Ewangelicko-Luterańskiego, w którym temat mariologiczny, włącznie z dogmatem o Wniebowzięciu i Niepokalanym Poczęciu, jest poruszany.
Ciekawe są też wspólnoty ekumeniczne – Taizé, Dombes czy Chemin Neuf, gdzie szuka się wspólnych wyrazów maryjnej pobożności i wrażliwości. W refleksji ekumenicznej na pewno jest obecny temat Marii. Mógłby pewnie być bardziej, ale musimy sobie też zdać z tego sprawę, że najbardziej zajmującymi i kontrowersyjnymi tematami ekumenicznymi w oficjalnym dialogu nigdy nie była Maria czy kult świętych, tylko kwestie związane z nauką o usprawiedliwieniu, czy teraz zwłaszcza kwestia rozumienia urzędu. Kto wie, czy właśnie w tej perspektywie mariologia nie posiada jakiegoś inspirującego potencjału.
Ze wspólnym śpiewaniem „Magnificat” nie byłoby problemu?
– To tekst biblijny, więc nie ma żadnych przeszkód. „Magnificat” jest obecny w introitach czy liturgii ewangelickich nieszporów.
Czy katolik i ewangelik dzisiaj mogliby razem zmówić „Ave Maria” przed maryjną ikoną?
– Tę biblijną część modlitwy z pewnością tak.
A co z dodatkiem „Święta Mario…”?
– Myślę, że nie ma co na siłę katolicyzować ewangelików i protestantyzować katolików. W Polsce tak chętnie mówi się o tzw. protestantyzacji liturgii katolickiej, wręcz używa się tego pojęcia jako terminu technicznego dla opisywania niechlujstwa liturgicznego. Mając na uwadze liturgię mojego Kościoła, nie widzę tego fenomenu. Bardziej martwi mnie, ale to mój bardzo osobisty pogląd, katolicyzacja luterańskiej liturgii wg novus ordo.
Wracając do meritum: mamy różne wrażliwości, swoją historię, tradycje, które w pewnych momentach mogą się przecinać, uzupełniać, korygować, otwierać na nowe horyzonty, ale nie powinno się na siłę przeszczepiać elementów, które nie są kluczowe i otwierają przestrzeń do nieporozumień. Jesteśmy inni, różnorodni, inaczej rozumiemy jedność i Kościół, inaczej patrzymy również na osobę Marii, co nie znaczy, że nie powinniśmy się uczyć od siebie.
Co do modlitwy – z pewnością możliwa jest modlitwa prosząca Boga, aby uczył nas – poprzez posłuszeństwo swojej służebnicy Marii – miłości do siebie i innych. W Polsce mamy dodatkowo obciążenie nacjonalistyczne Marii jako Królowej Polski, której zawierza się to czy tamto. Zaryzykowałbym stwierdzenie, że ewangelicy z tego maryjno-patriotycznego pociągu, jadącego niekiedy z imponującą szybkością, chcą natychmiast wysiąść. To nie ta trasa, nie ta Maria, którą znamy.
Dariusz Bruncz – redaktor naczelny portalu ekumenizm.pl, publicysta, współpracuje z Wirtualną Polską, w 2018 r. obronił rozprawę doktorską o Benedykcie XVI. Wykładowca języka niemieckiego na Politechnice Warszawskiej i w Krajowej Szkole Administracji Publicznej im Prezydenta Lecha Kaczyńskiego.
Rozmowa ukazała się w Katolickiej Agencji Informacyjnej pt. „Luter pokazuje Marię jako wzór i obraz wszystkich chrześcijan”
Przeczytaj też: Marcin Luter i kościelna pedagogika strachu
Tytuł raczej powinien mówić raczej, że nie wsiadają. Ale, kto wie, może najbardziej postępowi ekumenicznie ewangelicy już siedzieli w tym naszym pojemnym katolickim wagoniku, jak można sądzić z dalszych przesłanek płynących z treści artykułu. To i tak cieszy, choć zapewne protestanccy ekumeniści nie cieszą się z kolei poparciem bardziej ortodoksyjnych ewangelików. Ortodoksyjni czytelnicy Więzi tez nie powinni wiązać zbyt wielkich nadziei ze schizmatycznym ruchem ekumenicznym, bowiem ten akurat nie okazuje głębszego zrozumienia dla tych, co by nosili się z myślą o przejściu do kościoła protestanckiego z bagażem złości, krytyki, szemrania i nieprzebaczenia dla doktryny lub obyczajów swego kościoła katolickiego. Kto zetknął się z formacją ekumenizmu protestanckiego, ten chyba wie, co mam na myśli. Co tak naprawdę katolicyzm otwarty ma do zaoferowania protestantom w nurcie ekumenizmu, tego nie wiem. Oba nurty łączy niechęć ze strony tradycjonalistów obu wyznań i wspólne platformy intelektualno-towarzyskie. Ale siła uczuciowości prawowierności katolickiej, jej realna żywiołowość, ale co jeszcze ważniejsze, jej potencjał, który jest, i to jak bardzo, jeszcze niepoznany i do wykorzystania, będą w przyszłości stanowić decydujący magnes dla zbliżenia tych wyznań i tych nurtów dla których Jezus Chrystus, nie nawet jako Ewangelia, czy Kościół, ale jako Osoba jest głodem i chlebem serca.
Dyskusja katolicyzmu z luteranizmem jest bezprzedmiotowa,trzeba powrócić do tradycji przez duże T. […]!!!