Jesień 2024, nr 3

Zamów

Są równi i równiejsi

Fot. Noah Silliman / Unsplash

Boli mnie fakt, że osoby wykorzystane przez duchownego mogą liczyć na pokrycie kosztów terapii, a pokrzywdzeni przez osobę świecką takiej możliwości nie mają. Gdyby nie skrzywdził mnie również duchowny, to nie wiem, w jakiej sytuacji byłabym dzisiaj…

Od dłuższego czasu staram się ogarnąć rzeczywistość dotyczącą przemocy seksualnej wewnątrz Kościoła katolickiego. Usiłuję zwłaszcza zrozumieć problem współpracy – albo raczej jej braku – między Konferencją Episkopatu Polski a Państwową Komisją ds. Pedofili. 

Próbuję rozeznać się wśród artykułów i komentarzy. Nie opowiadam się z góry za żadną ze stron toczących się sporów. Sama zostałam w przeszłości wykorzystana seksualnie zarówno przez duchownego, jak i osobę świecką. 

A przecież powinno chodzić o nas, pokrzywdzonych 

Rozeznawanie się w sytuacji nie jest proste. Mam wrażenie, że przyglądam się zjawiskom surrealistycznym. Nie rozumiem, dlaczego jedna strona komunikuje się z drugą za pośrednictwem Twittera, zamiast – jak przystało na poważną instytucję – zaprosić ją do rozmów, by próbować się nawzajem zrozumieć. 

Zetknięcie się z bólem naszej krzywdy wiąże się ze spojrzeniem w ciemność, której nie rozjaśni najlepsza żarówka. Przeraża mnie ta ciemność. Lęk utrudnia terapię

Debora

Udostępnij tekst

Skoro Twitter taką uzyskał pozycję, obserwuję i jego, starając się zrozumieć, gdzie jest rozsądek, a gdzie zabawa w piaskownicy. Spróbuję wydobyć z tego jakiś sens. Aby mój tok myślenia nikogo nie zmylił, wyjaśniam, że zależy mi na prawdzie, a nie na domysłach. 

Zakładam też, że celem przedstawicieli obu stron – niezależnie czy rozmawiają przy stole, czy przez Twittera – nie jest poprawa własnego nastoju czy samooceny. W mądrej debacie na temat przestępstw seksualnych powinno chodzić o nas – o osoby wykorzystane seksualnie, bez względu na to, czy sprawcą był duchowny, czy świecki. 

Rzecz jasna, komisja powinna uszanować specyfikę instytucji Kościoła rzymskokatolickiego. Tymczasem w wywiadzie dla Onetu przewodniczący Błażej Kmieciak powiedział, że nigdy nie wierzył w Kościół jako instytucję. Nikt tego od niego nie oczekuje. Można natomiast oczekiwać, aby uszanował prawo Stolicy Apostolskiej. Przewodniczący Kmieciak podkreśla, że reprezentuje instytucję państwową – ale czy z tego wynika, że jest on ponad inne instytucje i wszystko mu wolno? 

Nie twierdzę bynajmniej, że sytuacja po stronie Kościoła jest idealna. Na własnej skórze odczuwam trudy związane z dwoma procesami kanonicznymi. Jeden z nich zakończył się sprawnie, choć nie brakowało wrażeń i stresu. Drugi trwa. Natrafiłam na prowadzącego proces, któremu chyba się nie spieszy.

Dlatego przypominam się biskupowi. Mam świadomość, że biskup nie sprawdza co rusz, na jakim etapie jest postępowanie. Proces prowadzą konkretni ludzie z odpowiednim wykształceniem. Wykształcenie nie przekłada się jednak automatycznie na to, że widzą osobę skrzywdzoną i jej niepokoje. Może się zdarzyć, że będą skupieni na oskarżonym współbracie. Pewnie niejednemu ciężko przyjąć, że kolega po fachu dopuścił się przestępstwa wykorzystania seksualnego dziecka. Prawdopodobnie również i mnie niełatwo byłoby przyjąć, że przyjaciel albo przyjaciółka dopuścili się jakiegoś przestępstwa. Nie usprawiedliwiam nikogo, tylko próbuję zrozumieć.

Wróćmy jednak do spektaklu, jaki fundują nam przeciągające linę Państwowa Komisja ds. Pedofili i Konferencja Episkopatu Polski. W ich grze komisja coraz pewniej ogłasza kolejne taktyczne ruchy. Konferencja zasadniczo milczy; przez swojego delegata ds. ochrony małoletnich lub przez szefa jego biura mówi zaledwie o konsultacjach z Watykanem. 

Muszę chronić samą siebie

W komentarzach medialnych przeważa skupienie się na instytucjach. W całym zamieszaniu publicyści tropiący winowajców zapominają, że powinno chodzić przede wszystkim o dobro osób skrzywdzonych. Obserwuję to, co prezentują media, i widzę, że znów najważniejsze są teczki, nie osoby. Teczki, jak wiadomo, mogą „niechcący” wypłynąć ze względu na „interes społeczny”. To, że mają one trafić do urzędu państwowego, nie jest dla nas, pokrzywdzonych, żadną gwarancją bezpieczeństwa. Zapewnienia przewodniczącego komisji niczego tu nie zmieniają. 

Paradoksalnie wygląda na to, że w tym momencie fakt, iż teczki są własnością Watykanu, chroni nas lepiej niż zapewnienia przewodniczącego komisji. Gdy zgłaszałam Kościołowi moją sprawę, bałam się, że moje dane wypłyną. Za każdym razem mocno zaznaczałam, aby tak się nie stało. Jak dotąd, byłam chroniona. Co będzie dalej – przy tej demonstracji siły państwowego urzędu i przy aplauzie mediów?

Obecnie wiem, że muszę przede wszystkim chronić samą siebie. Dlatego jedyną stroną, po której opowiadam się w tej grze, jestem ja i pokrzywdzeni. Zbyt dużo wycierpiałam, aby udźwignąć dodatkowe ryzyko życia w strachu, że moje dane któregoś dnia wypłyną publicznie, np. dostaną się do mediów. Dlatego dbam, aby moi znajomi z pracy, rodzina, przedstawiciele Kościoła, którzy nie uczestniczą w procesie ani nikt inny nie dowiedział się o tym, co mnie spotkało. Gdyby tak się stało, bardzo się boję, że mój świat się zawali. 

O sprawiedliwość nie tylko dla siebie

A ten mój świat jest bardzo nietypowy. Dźwigam ciężar wykorzystania seksualnego przez duchownego, a równocześnie jestem osobą poświęconą Bogu, modlę się za kapłanów i podejmuję się ekspiacji za wyrządzone zło.

Tak, podejmuję ekspiację za tę grupę, której przedstawiciel skrzywdził mnie, gdy byłam dzieckiem. Modlę się też za tych, którzy uważają nas za niszczycieli Kościoła. I za kapłanów, których broni rzesza wiernych świeckich, często bezkrytycznie wpatrzonych w swych duszpasterzy. Jeżeli ci wierni nie zmienią swojej postawy, to nadal będzie dochodzić do wykorzystywania seksualnego. 

Pomagają mi złożone śluby. Łatwiej mi stanąć za jakąś konkretną osobą, gdy widzę jej poświęcenie i konkretne owoce zaangażowania, niż za kimś, kto tylko krzyczy w mediach społecznościowych. Faktyczna obrona naszego prawa do sprawiedliwości i do pomocy w uwalnianiu się od skutków krzywdy wymaga o wiele więcej niż tylko pisania na Twitterze czy Facebooku. Zetknięcie się z bólem naszej krzywdy wiąże się ze spojrzeniem w ciemność, której nie rozjaśni najlepsza żarówka. Przeraża mnie ta ciemność. Lęk utrudnia terapię.

Napisałam, że jestem osobą poświęconą Bogu i czytelnik może pomyśleć, że chodzę na terapię z posłuszeństwa. Nic z tych rzeczy. Gdy się odważyłam i powiedziałam o wykorzystaniu osobie odpowiedzialnej za formację, ona się przeraziła. Odeszłam stamtąd…

Niestety w niektórych społecznościach Kościoła katolickiego uznaje się, że bycie osobą skrzywdzoną w sferze seksualnej przez duchownego (albo nawet przez świeckiego), jest nie do pogodzenia z konsekracją we wspólnocie. Znam osoby w podobnej sytuacji, które dalej milczą z powodu lęku. Nie dziwię się im po tym, czego sama doświadczyłam. Decyzję o pójściu do psychiatry i o podjęciu terapii podjęłam sama. Na szczęście w Kościele jest wiele form życia konsekrowanego. 

Trzeba przypominać o sobie

Od niedawna bardzo znany jest franciszkanin, który publicznie podał informację o doznanej krzywdzie ze strony innego duchownego. Przypuszczam, że nie było i nie jest to dla niego łatwe. Cała Polska zna jego dane osobowe, jego twarz. Media od razu podają, przez kogo konkretnie został skrzywdzony. Musi się mierzyć z reakcjami współbraci i wiernych. Decyzja o ujawnieniu się wskazuje na jego determinację w dążeniu do sprawiedliwości nie tylko dla siebie. Moja sprawa toczy się w ukryciu. 

Przyjęłam inny sposób komunikacji, aby nie mobilizować obrońców sprawcy. Gdy np. dopytuję się pisemnie o to, na jakim etapie jest postępowanie, piszę o sobie i o swoim stanie wynikającym z traumy, o bezradności w oczekiwaniu na wyrok. Piszę o sobie, aby mnie zapamiętano – konkretną osobę, która wciąż nie wyszła na prostą i upomina się o informacje i sprawiedliwość, bo bez nich zdrowienie jest jeszcze trudniejsze. 

Wiem, że dla odpowiedzialnych za proces to moje przypominanie się nie jest przyjemne. Trzeba jednak przypominać o sobie, także o konsekwencjach oczekiwania na decyzję. Mam szczęście, że biskup nigdy nie podważył moich słów. Przypuszczam, że niejeden hierarcha obawia się nas. Czego mogą się obawiać? Choćby upublicznienia korespondencji albo nagrania rozmowy.

W przerażającej ciemności 

Pisałam, że próbuję zrozumieć, ale jednak wielu rzeczy nie potrafię zrozumieć. Jestem zdezorientowana i zagubiona. Wtedy po omacku poszukuję wyjaśnień, które dość często są pozbawione racjonalnych podstaw. Dlatego liczę na wsparcie drugiego człowieka, który patrząc z boku, potrafi dostrzec o wiele więcej i podzielić się tą wiedzą. Ja zaś mogę ją przyjąć, bądź odrzucić. Czasem jednak wraz z odrzuceniem czyjejś opinii, mogę odrzucić samego człowieka, który pragnie mego dobra.

Często jestem zdezorientowana i zagubiona. Od dłuższego czasu trwam w przerażającej ciemności i łatwo mogę się pogubić. Czasem mam ochotę zarzucić samemu Bogu, że nic nie zrobił. Trwam w jakimś zawieszeniu z powodu skutków krzywdy. Mam trudność z uczestnictwem we Mszy świętej. Boję się przystąpić do spowiedzi u kogoś, kogo wcześniej nie poznałam. 

Może ktoś uważa, że takie i inne trudności nie przystoją osobie konsekrowanej. Żyję jednak w świecie, który został odwrócony do góry nogami. Dopuścili się tego dorośli, którzy mieli nas uczyć przystosowania do życia w świecie. Mnie, i nie tylko mnie, puszczono w świat, wyuczywszy zasad, które nim rządzą, za pomocą wykorzystywania seksualnego – czyli kradnąc i ciało, i umysł, i przyszłość. 

Bóg powołuje poharatanych ludzi, bo dostrzega coś więcej, aniżeli ja sama jestem w stanie dostrzec w sobie. Obecnie jest dla mnie zagadką, dlaczego mnie powołał i mi zaufał. To jedyny obszar, do którego żaden ze sprawców nie ma wstępu. Powołanie i moja odpowiedź na nie to obszar wolności – co nie oznacza, że Bóg, ot tak, usunie każdy problem, każdą trudność związaną z konsekwencjami wykorzystania seksualnego.

Nie jestem naiwna, by oczekiwać jakiejś nadzwyczajnej interwencji. Uważam, że rzeczą bezcenną jest podjęcie terapii i pilnowanie wizyt. W moim przypadku – co tydzień. Pilnowanie branych leków. Życzę każdej potrzebującej osobie, aby trafiła na dobrych specjalistów, którzy jej pomogą. 

„Kościelnym” pokrzywdzonym jest łatwiej

Boli mnie natomiast fakt, że osoby wykorzystane przez duchownego mogą liczyć na pokrycie kosztów terapii, a pokrzywdzeni przez osobę świecką takiej możliwości nie mają. Mam cichą nadzieję, że znajdzie się rozwiązanie, aby osoby wykorzystane w środowisku innym niż kościelne również otrzymywały fachową i darmową pomoc. Aby w ten sposób, przez mozolną pracę, odzyskiwały zdrowie i dojrzewały do normalnego funkcjonowania w społeczeństwie. To też jest zadanie dla Państwowej Komisji ds. Pedofilii. Kto wie, czy nie jedno z najpilniejszych. 

Sama nie mam odwagi, aby działać, ujawnić się, pokazać twarz. Oby pojawili się tacy, którzy zawalczą o osoby skrzywdzone przez świeckich. Potrzebujących jest przecież bardzo wielu. Jestem jedną z nich. 

Wesprzyj Więź

Gdyby nie skrzywdził mnie również duchowny, to nie wiem, w jakiej sytuacji byłabym dzisiaj… Na swoim przykładzie widzę, że osoby skrzywdzone przez duchownych mają pewne „korzyści”, po prostu łatwiej im otrzymać wsparcie. Może w końcu media zauważą, że wykorzystywanie seksualne dzieci i młodzieży jest problemem społecznym, a nie tylko kościelnym? Może zaczną pisać o innych pokrzywdzonych przynajmniej tak gorliwie, jak o skrzywdzonych przez duchownych? Niech zaryzykują. Warto dać nadzieję właśnie tym osobom.

Zezwalamy na kopiowanie w całości z podaniem źródła

Przeczytaj także: Błogosławiony czas kryzysu. Jesteśmy dziś jako Kościół do naga rozebrani przed światem

Zranieni w Kościele
„Zranieni w Kościele” – telefon wsparcia dla osób dotkniętych przemocą seksualną

Podziel się

7
3
Wiadomość

Gdyby nie skrzywdził mnie również duchowny, to nie wiem, w jakiej sytuacji byłabym dzisiaj… Na swoim przykładzie widzę, że osoby skrzywdzone przez duchownych mają pewne „korzyści”, po prostu łatwiej im otrzymać wsparcie. Może w końcu media zauważą, że wykorzystywanie seksualne dzieci i młodzieży jest problemem społecznym, a nie tylko kościelnym? Może zaczną pisać o innych pokrzywdzonych przynajmniej tak gorliwie, jak o skrzywdzonych przez duchownych? Niech zaryzykują. Warto dać nadzieję właśnie tym osobom.koniec cytatu. Mysle podobnie, za to zostalem zbluzgany w innym watku, dzis zapanowala moda na niszczenie Kosciola. Wielu ta droga podaza, podobno w imie oczyszczenia Kosciola.

„Boli mnie fakt, że osoby wykorzystane przez duchownego mogą liczyć na pokrycie kosztów terapii, a pokrzywdzeni przez osobę świecką takiej możliwości nie mają.” To nieprawda. Jakby na to nie patrzyć: zarówno od jednej strony jak i drugiej. I o braku nagłaszania takich spraw „świeckich” przez media. O prawnych aspektach dochodzenia roszczeń i możliwych skutecznych (!) drogach działania można by cały elaborat napisać, tak jak i o darmowej (finansowanej z budżetu państwa, czyli przez podatników) pomocy prawnej i innej specjalistycznej dla ofiar przestępstw. Dostępnej niemalże od ręki, a najpóźniej w ciągu parunastu dni. Przynajmniej wstępnej. Oczywiście, jesteśmy w Polsce: tu opieka zdrowotna szwankuje na każdym kroku. Warunek jest taki, jak i w przypadku poszkodowanych przez księży: poszkodowana/y musi podjąć decyzję, że chce walczyć. To najtrudniejsze. Ta wypowiedź anonimowej siostry zakonnej (?) oraz komentarz pod nią jakoś tak dziwnie współgrają z nagłośnionym dziś manifestem (?) biskupa Antoniego.O ataku sił ciemności na świętych ludzi KRK. Siostrze życzę znalezienie równowagi – na ile to możliwe. Inaczej modlitwa za księży-drapieżców seksualnych i przestępców oraz kryjących ich przełożonych, którzy nie żałują, będzie masochizmem. Taka postawa ofiar (nie tylko seksualnych) podoba się duchownym katolickim pokroju biskupa Antoniego: od wieków do tego zachęcają. Żeby zamiast walczyć o siebie, w obronie innych potencjalnych ofiar – milczały i się modliły. A Kościoła, Panie Kamilu, nie da się zniszczyć.

@Matylda Kostrzewska: Kompletne nieporozumienie. Nie dostrzegła Pani, że autorka tej wypowiedzi walczy. Pisze o tym wprost. Nie milczy i nie sprowadza swej aktywności do modlitwy. Więcej szczegółów nie możemy podawać z powodów oczywistych.
Chętnie też przeczytałbym napisany przez Panią elaborat „o darmowej (finansowanej z budżetu państwa, czyli przez podatników) pomocy prawnej i innej specjalistycznej dla ofiar przestępstw. Dostępnej niemalże od ręki, a najpóźniej w ciągu parunastu dni”.

@Matylda Kostrzewska Chetnie bym poczytal elaborat o pedofili, pederasti w innych srodowiskach, nazwisk nie bede przytaczal bo moge narazic sie na procesy, jednak w Kosciele poznalem tyle nazwisk pedofilow pederastow ze spamietac juz trudno, co dzieje sie z panem muzykiem ktory molestowal male dziewczynki z programu telewizyjnego, co dzieje sie ofiarami przestepst z Dworca Centralnego, tez byly tam slynne nazwiska, napewno sa bogaci, napisz pani elaborat ile pieniedzy przekazali, o karze nie pisze , bo nie spotka ich zadna, to tylko malutka okruszynka polskiej sprawiedliwosci. Jak szybko znajduja swieccy przestepcy obroncow, nie tylko w sprawach pedofili, IIIRP na wielkim klamstwie zostala zbudowana, teraz juz zaczyna to cuchnac, stad takie ataki na PiS i Pawla Kukiza, cos sie zmienia, a bylo juz ” tak wspaniale”.

P. Matyldo.Nie jestem siostrą zakonną, ani masochistką. Chodzę do niewierzącego terapeuty. Posiada kwalifikacje do pomocy osobom wykorzystanym seksualnie. Dziękuję za życzenia. Również życzę wszystkiego dobrego.

@ Debora Dzielna kobieto, jestem Ci wdzięczna za pokazanie nam skrawka Twojego świata. Takiej wiedzy potrzebujemy, żeby się nie zapamiętać w doraźnych sporach.
Ludziom w jakikolwiek sposób zranionym z trudem przychodzi mówienie o własnych ranach czy bliznach. Tego nikt nie uczy, do tego się zniechęca, to bywa „źle widziane”. Taki społeczny standard skutkuje bezkarnością wielu pedofilów, gwałcicieli i domowych katów. Z niektórymi ranami mimo wszystko da się jakoś żyć, inne mogą paraliżować, rozdzierać serce wciąż na nowo, dzień po dniu, rok po roku. Tylko Ty masz prawo decydować o sposobie przeżywania trudnego czasu, oceniać, na jaką aktywność starczy Ci sił. Cieszę się, że znalazłaś je na podjęcie procesu i terapii, że trafiłaś na kompetentnych terapeutów.
Wiesz, moim zdaniem wiele osób zabierających głos na temat przestępstw wykorzystania seksualnego trochę się boi wejść głębiej w waszą codzienność, żeby nie zranić was dodatkowo niefortunnym określeniem, porównaniem, słowem. Bo pamiętają, że do takich sytuacji dochodziło (często: nie przypadkiem…). Także dlatego nam, „oszczędzonym”, łatwiej jest odnieść się do konkretnych wydarzeń, wypowiedzi, propozycji rozwiązań prawnych. Do tej publicznej dyskusji dodajesz ważny temat, sprawę dostępu do terapii dla skrzywdzonych przez osoby świeckie – zatem nie tylko „chronisz samą siebie”.
Wasze świadectwa – Twoje, wspomnianego przez Ciebie zakonnika i wielu innych – są potrzebne wspólnocie i społeczeństwu bez względu na to, czy ktoś się wypowiada pod nazwiskiem, czy anonimowo.
Dziękuję.

Psy szczekają, a karawana jedzie dalej… niestety psy często mają większą moc i wzbudzają strach i niepewność w tych, w których nie powinny – ofiarach przemocy seksualnej. Jest cała masa pseudoofiar, które szukają rozgłosu i roli u Sekielskich, takie wlasnie osoby robią więcej szkody właśnie tym, którzy potrzebują pomocy prawdziwej.
Apeluję więc do ofiar przemocy aby nie milczały, aby krzyczaly głośniej niż te psy ujadające, nie dajcie się zastraszyć. Wasze świadectwa są potrzebne.